Bogdan Bachmura
Ponoć w każdym, nawet bardzo smutnym wydarzeniu, można odnaleźć momenty zabawne.
Z komentarzy zasłyszanych na temat kryzysu światowej gospodarki mnie najbardziej rozbawił wygłoszony w audycji radiowej przez dr Barbarę Fedyszak – Radziejowską. Jej zdaniem pomoc udzielona prywatnym bankom przez rząd amerykański w kwocie 700 mld dolarów nie jest przejawem antyrynkowego państwowego protekcjonizmu, lecz normalnym odruchem solidarności wspólnoty Amerykanów, której rząd jest jedynie przedstawicielem.
Uczciwie jednak trzeba przyznać, że rola złoczyńcy krzyczącego „łapać złodzieja” dla odwrócenia od siebie uwagi w dużym stopniu rządom pompującym publiczne pieniądze w zagrożone rynki bankowe się udała. Owszem, z wielu publikacji i debat dowiedzieliśmy się, że przyczyną kryzysu są zwykłe, choć budowane na wielką skalę piramidy finansowe. Wystarczyło udzielony panu Smithowi przez bank kredyt hipoteczny, np. milion dolarów, podzielić na dziesięć jednostek i sprzedać innym bankom nie po 100 tys. dolarów, a po milion każdy. W ten sposób do obrotu wpuszczony został wirtualny pieniądz, który przynosił bankom papierowe zyski, a jego zarządom horrendalne premie. Interes kręcił się dopóty, dopóki ceny nieruchomości szły w górę, a ludzie zaciągali nowe kredyty. Gdy koniunktura się skończyła, nastąpiło nieuchronne „sprawdzam”. Trzeba było wykupić to, co banki wypuściły, a na to, jak zawsze w mechanizmie piramidy, zabrakło pieniędzy.
Do nadmuchania tej finansowej bańki niezbędny był amerykański rząd, który ponad 10 lat temu spowodował znaczne poluzowanie rygorów udzielania kredytów hipotecznych. Zyski tego cichego udziałowca piramidy odbierane były w postaci sztucznie wykreowanych wskaźników rozwoju gospodarczego i poparcia zachwyconych tą sytuacją Amerykanów.
Puste pieniądze
Fundamenty do postawienia współczesnych finansowych piramid zaczęto budować nie dziesięć, a kilkadziesiąt, a nawet kilkaset lat temu.
Zaczęło się od powolnego, sięgającego późnego średniowiecza, monopolizowania przez ówczesnych władców emisji srebrnego i złotego pieniądza, który wcześniej był towarem, przedmiotem wolnorynkowego obrotu, bitym w prywatnych mennicach przez każdego, kto miał wystarczającą ilość złota. Wybór pieniędzy należał do tych, którzy go używali w celu łatwiejszego przechodzenia towaru z rąk do rąk. Psucie pieniądza na dużą skalę zaczęło się, gdy monarchowie, zamiast tropić uprawiających ten proceder pojedynczych złoczyńców, sami zaczęli to robić wykorzystując swoją monopolistyczną pozycję. To pozwoliło im, a następnie państwom narodowym na przejęcie kontroli nad podażą monety.
Prawdziwym przełomem było jednak wymyślenie wynalazku znanego jako „przepisy o prawnym środku płatniczym”, które określały co mogło być „pieniądzem”. W połączeniu z monopolem bicia monety pozwoliły na przejęcie kontroli nad walutami swoich krajów i pojawienie się pieniądza papierowego i depozytów bankowych, które były dla gospodarki błogosławieństwem dopóty, dopóki związane były z pełnym pokryciem w złocie lub srebrze.
Zwieńczeniem i konsekwencją monopolu na emisję banknotów było powstanie banków centralnych. Ich pojawienie się zniosło ograniczenia jakim podlegała do tej pory ekspansja kredytu bankowego, co wprawiło w ruch machinę inflacji. Kraje, w których ta ekspansja postępowała szybciej były zagrożone utratą złota, a ich systemy bankowe zasypywane wezwaniami do wypłat w złocie.
Odpowiedzią rządów na początku XX wieku nie było ograniczenie inflacji lecz po prostu „odejście od standardu złota”, co było równoznaczne z odmową spłacania swoich długów.
Ta droga, z konieczności bardzo skrótowo przedstawiona, obrazuje w jaki sposób świat zachodni stał się strefą pustego pieniądza, a waluta przestała mieć charakter kwitu na złoto. Obecność złota w gospodarce stale przypomina o marnej jakości rządowych papierów. Stanowi stałe zagrożenie, że ludzie porzucą pieniądz papierowy na rzecz pieniądza złotego. Dlatego ostatecznie złoto jako waluta zostało nam przez rządy odebrane.
Rok 1933, kiedy Stany Zjednoczone zrezygnowały ostatecznie z klasycznego standardu złota, a obywatele nie mogli już wymieniać dolarów na złoto stanowi zamknięcie drogi od średniowiecznego wolnego rynku pieniądza do współczesnej państwowej tyranii banków centralnych. Zamiast stabilizującej i ograniczającej samowolę polityków i bankierów mocy złota, Amerykanie musieli się zadowolić ślepą wiarą w ich puste deklaracje. Jak to się skończyło, odczuwamy dzisiaj na własnej skórze.
Na ratunek demokracji
„To akcja bezprecedensowa, ale dla nas nieunikniona” – tłumaczył premier Wielkiej Brytanii Gordon Brown akcję dokapitalizowania największych brytyjskich banków.
W USA uruchomiono gigantyczną propagandę, która miała odpowiednio nastraszyć i tak urobić opinię publiczną, aby domagała się wpompowania w ratowanie systemu bankowego 700 mld dolarów ich podatków i składek emerytalnych. Aby w politykach, głównych winowajcach światowego kryzysu, dostrzeżono jedynego męża opatrznościowego. I taką akceptację, czemu nie należy się dziwić, politycy otrzymali.
Nie chodzi przecież o ratowanie zagrożonego systemu bankowego, ale podstaw na których zbudowane są współczesne zachodnie demokracje. Wszelkie pieniądze jakie się przy tej okazji pojawiają mają tu głównie znaczenie psychologiczne. Jeżeli będzie trzeba, pojawią się dużo większe. W istocie chodzi o przełamanie kryzysu zaufania obywateli do finansistów i polityków jako kreatorów wiecznego gospodarczego wzrostu i powszechnej konsumenckiej szczęśliwości. Bez tego, bez ciągłej rządowej gwarancji lepszego materialnego jutra, dla większości obywateli państw demokratycznych ustrój ten traci swój powab i sens. To skutek dziesiątków lat wychowywania dorosłych i dzieci do tożsamości konsumenta. Infantylizowania potrzeb i ciągłego, sztucznego kreowania zapotrzebowania na rzeczy niepotrzebne.
Wymarłej na Zachodzie wiary w Boga, niosącej ze sobą przesłanie umiaru, oszczędności i służenia innym nie zastąpiono niczym, co dałoby współczesnemu człowiekowi oręż do obrony przeciwko konsumenckiemu zniewoleniu. Takiej wydrążonej demokracji i kreującego wirtualne pieniądze kapitalizmu muszą - w imieniu i za pieniądze wspólnoty - bronić politycy. Innej alternatywy tymczasem nie widać.
Bogdan Bachmura
Skomentuj
Komentuj jako gość