Marcin Chełminiak
Socjolog i guru alterglobalistów, Immanuel Wallerstein, komentując dla Le Monde aktualny kryzys finansowy ogłosił, iż zbliża się koniec kapitalizmu, a po chaotycznej fazie przejściowej wyłoni się nowy, nieznany jeszcze system społeczno-gospodarczy. Wypowiedź ta nie jest niczym nowym, bo lewicowi intelektualiści i sympatyzujący z nimi ekonomiści wieszczą koniec wolnego rynku mniej więcej co dekadę. Ostatnio takich spekulacji pojawiło się w prasie więcej, ale wydaje się, że wieści na temat śmierci kapitalizmu są mocno przesadzone. Tak samo, jak argumenty, że to właśnie neoliberalna polityka jest jedyną przyczyną kryzysu w USA.
Amerykański senator Christoher J. Dodd z Partii Demokratycznej puścił niedawno parę z ust i przyznał, iż część winy ponoszą także politycy próbujący regulować amerykański system finansowy, a dokładnie ustawa Community Reinvestment Act. Jej celem była ochrona „kredytobiorców mniejszościowych”, czyli ludności kolorowej, ubogiej, znajdującej się w złych warunkach materialnych, przed złym traktowaniem jej przez banki. „Amerykańskie banki od dawna sparaliżowane były ustawodawstwem antydyskryminacyjnym, zakazującym wynajmowania lokali przedstawicielom mniejszości, zwalniania ich z pracy czy odmowy udzielenia kredytu – bez względu na to, jak racjonalne byłyby przyczyny tej odmowy” (J.M. Fijor, Ninja, czyli pół prawdy, „Miesięcznik Finansowy. Bank” z 9.10.2008). Tymczasem większość mediów swoją krytykę skupiła na chciwych bankierach. Jest to zrozumiałe, bo tzw. opinia publiczna zawsze chętniej przyjmie medialny lincz bezdusznych lichwiarzy niż najmniejszą nawet krytykę nierozważnych kredytobiorców nazywanych NINJA (No Income No Job No Assetts, czyli bez dochodów, bez pracy, bez majątku), którzy tak lekkomyślnie zaciągali pożyczki hipoteczne.
UE walcząc ze skutkami kryzysu podjęła działania krótkoterminowe, pompując – wzorem USA – grube miliardy w banki albo je po prostu nacjonalizując. Dla nieudolnych szefów instytucji finansowych i cwanych menadżerów nacjonalizacja nie jest bynajmniej żadną karą ani nauczką. Nawet, jeśli część z nich straciła posady, to słone odprawy na pewno poprawiły im humor w ponurych czasach bessy. Nie wszyscy mieli jednak tyle szczęścia, bo np. niemiecki IKB Bank zażądał zwrotu premii od byłych członków zarządu, którzy swoimi poczynaniami doprowadzili do kolosalnych strat. Niektórzy finansiści w USA, czy Belgii mieli resztki przyzwoitości i sami zrzekli się sowitych odpraw. Inaczej sprawa wygląda we Francji. Tutaj z kolei prezydent Sarkozy - nie wierząc chyba w poczucie przyzwoitości u bankowców - zaszantażował koncerny zapowiadając, iż jeśli do końca roku nie podpiszą one dobrowolnie „kodeksu dobrego postępowania firm" (zakładającego zniesienie tzw. złotych spadochronów, czyli odpraw wypłacanych szefom firm w momencie ich odejścia) i nie będą stosować się do jego zasad, to rząd wprowadzi odpowiednie rozwiązania prawne, które radykalnie obniżą wysokość odpraw (B. Mitosek, Kiepscy prezesi bez złotych spadochronów we Francji, „Gazeta Wyborcza” z 08.10.2008 r).
W całym kryzysie jest jeszcze jedna sprawa, która zastanawia i niepokoi jednocześnie. Chodzi tutaj o Islandię, która znajdując się na skraju bankructwa, poprosiła USA oraz państwa Unii Europejskiej o pomoc finansową w wysokości 4 mld euro. Kwota ta, na tle setek miliardów, które administracja amerykańska i rządy państw Starego Kontynentu wydały na pomoc swoim bankom, wydaje się niewielka, a jednak Zachód początkowo zignorował Islandię. Zdesperowany rząd małej wyspy zmuszony był więc swoją prośbę skierować do Rosji. Na szczęście państwa zachodnie zreflektowały się w porę i razem z Międzynarodowym Funduszem Walutowym wesprą to państwo sumą 6 mld USD. Nawet Polska zobowiązała się udzielić pożyczkę w wysokości 200 mln USD. Niewątpliwie, podbuduje to nasze ego, bo Islandia jeszcze niedawno była przecież zaliczana to najzamożniejszych państw Europy, a sami Islandczycy, wg. badań Adriana White’a z University of Leicester, byli w pierwszej 10. najszczęśliwszych narodów świata.
Mimo pewnych różnic, pierwsze reakcje państw europejskich i USA na kryzys finansowy są zbliżone. Pompowanie grubych miliardów i przejmowanie upadających banków świadczy o tym, że politycy są przywiązani do zasad welfare state, bez względu na to, czy reprezentują ugrupowania uważane za prawicowe, czy lewicowe. Plan Paulsona w USA został przecież w końcu „przepchnięty” dzięki współpracy Republikanów i Demokratów. To nie znaczy oczywiście, że mamy do czynienia z kolejnym końcem kapitalizmu, ale raczej ze starym mechanizmem polegającym na wierze, iż najlepszą recepturą na kryzys jest jeszcze większa dawka regulacji.
Marcin Chełminiak
Skomentuj
Komentuj jako gość