Bogdan Bachmura
Przed nami nowe wybory, czyli ruchome święto demokracji. Wybierzemy tych, którzy będą w naszym imieniu podejmować decyzje aż do następnego święta, które nie wiadomo kiedy nastąpi. Pewności nie ma też co do tego kto będzie wybierał. Na ogół mówi się, że ci, którzy pójdą do urn. Ale okazuje się, że nie wszyscy, bo głosujący na małe partie ponoć swój głos marnują. Zdania są nawet podzielone na temat tych, którzy pozostają w domach. Bo nie głosując, jakby głosowali na partie mające najbardziej zdyscyplinowany elektorat.
Zgoda jest natomiast co do tego, że powinniśmy wybrać najlepszych – uczciwych, skutecznych, z troską o dobro wspólne w sercach. Spośród tych oczywiście, których zaproponują nam partie, najlepiej bez natarczywego zaglądania za kulisy, bo jak powiedział Bismarck „jak się robi kiełbasę i politykę lepiej nie oglądać”.
Problem w tym, że nawet najtęższe demokratyczne głowy nie wiedzą jak to zrobić. Nadzieje jakie pokładano stopniowo dając kartkę wyborczą wszystkim dorosłym obywatelom okazały się płonne. Jak to ujął H. Taine: „Dziesięć milionów ignorancji nie składa się na jedną wiedzę”. Tak, ignorancji, bo jak się okazało wzrost poziomu i upowszechnianie nauczania nie musi owocować wzrostem ludzi zorientowanych w polityce. Wręcz przeciwnie. Apatia, apolityczność i brak własnych opinii - to zjawiska coraz powszechniejsze we wszystkich tzw. rozwiniętych demokracjach. Kłopot w tym, że naganiani do urn na wszystkie możliwe sposoby, niechętnie się przyznajemy do własnej ignorancji. W ten sposób wybory, stworzone do jakościowej selekcji ludzi wybieranych, selekcjonują na odwrót, zastępując, zgodnie z zasadą ilościową, ludzi godnych wyboru ludźmi miernymi, często wręcz nikczemnymi.
Z takimi zagrożeniami liczyli się już dawno temu tacy ludzie - filary demokracji, jak J.Locke, J.S. Mill czy Monteskiusz. Stąd obecne jeszcze do niedawna w europejskich demokracjach, ograniczające prawo wyborcze cenzusy.
Jak dzisiaj przywrócić demokracji, choćby w części, właściwą podstawę jaką jest jakościowy wymiar wyborów? Jednoznaczna recepta byłaby rozwiązaniem kwadratury koła. Ale sądzę, że można coś znaczącego w tej sprawie zrobić, od czegoś zacząć. Mam na myśli skończenie z idiotycznymi apelami w stylu: „niepójście na wybory może być przyczyną wielu chorób społecznych”, „szkodliwe dla przyszłości Twoich dzieci” albo „prowadzić do trwałej utraty głosu”. Z ciągłym deprecjonowaniem ludzi, dla których powstrzymanie się przed udziałem w wyborach to w pełni świadomy wybór. Nie tylko mają do tego prawo. Mają obowiązek, czując własną niekompetencję polityczną (do której również mają prawo) lub brak „swoich” kandydatów, nie wybierać właśnie. Przyczyniając się w ten sposób do wzrostu zasady jakościowej nad ilościową, pomagają sobie i swojej ojczyźnie.
To nie jest wezwanie do bojkotu. Z bojkotem mieliśmy do czynienia podczas ostatnich wyborów, kiedy frekwencja nie przekroczyła 50 proc., a wielu zacnych i kompetentnych ludzi nie głosowało ze zwykłego obrzydzenia. Jeżeli ktoś ma wątpliwości, to przypomnę, że w 1985 r. mimo wezwań podziemia do bojkotu wyborów frekwencja wyniosła, według źródeł solidarnościowych 66 proc.
Apelować o udział w wyborach należy do ludzi, którzy wiedzą co robią przy urnach. Którzy tworzą prawdziwą opinię publiczną. Nie taką, która jest rozpowszechniana przez grających na emocjach Polaków polityków i masowe media, lecz przez tych ludzi samodzielnie uformowana.
Paul Valery twierdził, że „Demokracja jest sztuką przeszkadzania zwykłym ludziom w zajmowaniu się tym, co ich rzeczywiście dotyczy, a jednocześnie zmuszania ich do decydowania o tym, o czym nie chcą w ogóle słyszeć”. Biskup Tadeusz Pieronek sformułował to ostatnio prościej, apelując do polityków żeby „dali nam święty spokój”. Abyśmy mogli się spokojnie zastanowić i postąpić 21 października mądrze, w zgodzie z własnym sumieniem. Bez fałszywych doradców.
Bogdan Bachmura
Skomentuj
Komentuj jako gość