Adam Kowalczyk
Jak co roku obchodzimy rocznicę agresji Niemiec na Polskę i jak co roku toczą się dyskusje na temat działań wojskowych i paktu Ribbentrop-Mołotow. W mediach przyjęło się uważać, że kolejność wydarzeń była z góry przesądzona i III Rzesza musiała uderzyć na Polskę. Czy na pewno? Sytuacja Polski nie była komfortowa, to fakt. Jednak Polska, będąc państwem o wiele silniejszym niż np. Rumunia, miała też większe możliwości działania. Ale żeby o tym pisać, ustalmy może warunki w jakich przyszło ministrowi Józefowi Beckowi uprawiać politykę zagraniczną.
Zgodnie z wiedzą potoczną mieliśmy sojusze z Francją i Wielką Brytanią, a Niemcy współpracowały z Rosją. Niektórzy wiedzą jeszcze, że mieliśmy też sojusz z Rumunią. Niemcy chcieli odebrać Polsce Gdańsk i Pomorze, a sojusznicy nas zdradzili. Do tego ten sowiecki nóż w plecy. To prawda, tyle, że nie cała, a pół prawdy równa się całemu kłamstwu.
W niepodległość wchodziliśmy z namiastką państwa polskiego, z kompletem instytucji i urzędów stworzonych podczas wojny we współpracy z Austrią i Niemcami. Polskę odbudowaliśmy na bazie Królestwa Polskiego utworzonego aktem 5 listopada 1916 roku przez Niemcy i Austro-Węgry. Gdyby nie to, wojnę roku 1920 przyszłoby nam toczyć bez zorganizowanej armii i w trakcie tworzenia podstawowych instytucji państwa. Z oczywistym skutkiem. Bolszewicy zniszczyliby nas bez problemu i poszli dalej. Jaki byłby los Europy trudno wyrokować, ale my wrócilibyśmy pod rosyjski but. A tak w 1920 pobiliśmy bolszewików i zmusiliśmy do odłożenia planów ustanowienia komunizmu na całym świecie. Nigdy nam tego nie darowali. Nawet dzisiaj.
Po zakończeniu wojny, w lutym 1921 r., podpisaliśmy w Paryżu układ o przyjaźni wraz z konwencją wojskową skierowaną przeciwko Niemcom. Natomiast 3 marca 1921 roku zawarliśmy sojusz wojskowy z Rumunią skierowany wyłącznie przeciwko bolszewickiej Rosji. Niemcy były rozbrojone, Rosja pobita, sojusze zawarte – w sumie było dobrze, ale do czasu. W praktyce okazało się, że od połowy lat dwudziestych Francja zaczęła wycofywać się ze swoich zobowiązań. W 1925 roku w Locarno Francja podpisała układ, w którym zawarte były gwarancje dla granicy Francji z Niemcami, a otwartą pozostawiono sprawę granicy wschodniej Niemiec. W ślad za tym poszły dalsze kroki. Ograniczone zobowiązania wojskowe (pomoc materiałowa i utrzymanie linii komunikacyjnych) Francja próbowała zmniejszyć jeszcze bardziej, co wyszło w czasie wizyty w Polsce w listopadzie 1927 r. marszałka d'Esperey i ponownie w 1934 r. Piłsudski był jednak nieugięty. Francuzi zdążyli też wyrazić swoje niezadowolenie z zawarcia przez Polskę paktów o nieagresji ze Związkiem Sowieckim w 1932 r. i w styczniu 1934 r. z Niemcami. Francuzi zresztą cały czas uważali, że jedynym gwarantem bezpieczeństwa Polski ma być Francja i wszelkie zawieranie innych porozumień jest co najmniej niestosowne. Jednocześnie jednak konsekwentnie pokazywali, że na nich liczyć nie można. I tak w kwietniu 1934 r., bawiący w Polsce minister spraw zagranicznych Louis Barthou zaproponował wycofanie się z sojuszu i zastąpienie go programem bezpieczeństwa zbiorowego. Przy tej samej okazji powiedział, że w odpowiedzi na rozpoczęte niemieckie zbrojenia „Francja nie podejmie niczego, ale zbrojeń tych nie zalegalizuje”. Piłsudski odparł wtedy przytomnie, że nielegalne armaty strzelają tak samo jak zalegalizowane.
Trzeba pamiętać, że z polskiego punktu widzenia objęcie władzy przez Hitlera nie wyglądało tak źle. Wręcz przeciwnie. Demokratyczne Niemcy stale prowadziły wojnę propagandową z Polską, mieliśmy też wojnę handlową i stałe roszczenia terytorialne, a co gorsza współpracowały politycznie i militarnie z Rosją. Natomiast Hitler zerwał współpracę z Sowietami, zabronił prasie jakichkolwiek ataków na Polskę i konsekwentnie starał się ocieplić stosunki. Trzeba tu jasno powiedzieć, że był pierwszym niemieckim politykiem, który gotów był zagwarantować granice Polski. Późniejsze pomysły nazistów nie były znane, natomiast znane było „Mein Kampf”. Hitler wskazał tam swoje priorytety. Miał „misję” załatwienia dwóch spraw. Pierwsza to pozbycie się ucisku ze strony Żydów, co było głoszone w wielu krajach europejskich i nikt wtedy nie miał na myśli ich mordowania. Drugie, i chyba ważniejsze, było dla nazistów odkucie się na Francji za Traktat Wersalski. O Wschodzie w „Mein Kampf” jest ledwie parę zdań. Zdążył tam jednak Hitler napisać, że błędem był brak woli dogadania się z Polakami. Oczywiście nikt w miarę rozsądny nie wyciągał z tego wniosków o jakiejś szczególnej miłości Niemców do Polaków. Powód był daleko bardziej prozaiczny. Hitler bał się wojny na dwa fronty z Francją i Związkiem Sowieckim. Pamiętał, że I wojnę światową dlatego właśnie Niemcy przegrały. Polska, i to w miarę silna Polska, była Niemcom potrzebna jako państwo buforowe oddzielające je od Rosji w trakcie załatwiania swoich spraw na Zachodzie. Natomiast zbrodniczy charakter Związku Sowieckiego, ludobójstwo i agresywne zamiary była nam aż za dobrze znane. W tych warunkach Piłsudski przystał na poprawę stosunków z Niemcami.
W roku 1936, po remilitaryzacji Nadrenii, Polska sprawdziła wartość sojuszu z Francją. Polacy poinformowali Francuzów, że jeżeli Francja podejmie akcję zbrojną, to Polska wykona swoje zobowiązania sojusznicze. Był to ostatni moment kiedy można było powstrzymać Hitlera tanim kosztem. Francja, działając ewidentnie wbrew własnym interesom, zrezygnowała z interwencji. Już wtedy było oczywiste, że Francuzi nie będą się bić w naszej obronie, skoro nie zamierzali bić się w interesie własnym. W tym czasie Polska już utraciła przewagę militarną nad Niemcami, a każdy następny dzień sytuację czynił coraz gorszą. Można było albo żyć w zgodzie z III Rzeszą, albo zginąć. Tym bardziej, że tylko skończony idiota mógł mieć nadzieję, że w razie naszej wojny z Niemcami, Stalin nie skorzysta z okazji do odpłacenia nam za klęskę z 1920 r. Beck prowadząc politykę utrzymywania pokojowych stosunków z Rzeszą pamiętał o słowach Piłsudskiego: „do przyszłej wojny Polska musi przystąpić ostatnia”. Niestety, w tym czasie widać już było jak na dłoni, że Polska nie ma jednolitego rządu. O ile minister Józef Beck jakoś z Niemcami się dogadywał, o tyle polityka wewnętrzna była antyniemiecka, wykraczająca niestety czasem poza prawo, a do tego marszałek Rydz-Śmigły w wojsku poszedł jeszcze dalej. Te polityki nie były ze sobą koordynowane, a nawet tak Beck, jak i marszałek nie bardzo mieli ochotę informować o swoich działaniach premiera.
Tak dotrwaliśmy do października 1938 r., kiedy to Niemcy postanowili za zgodą mocarstw zachodnich - w tym sojuszniczki Czechosłowacji, Francji - odebrać Czechom Sudety. Niestety, do rozbioru – już bez zgody mocarstw zachodnich - przyłączyła się Polska i Węgry. Sprawa rozbioru Czechosłowacji pokazała wyraźnie, że Francja rezygnuje z roli mocarstwa, a na Zachodzie nie ma siły zdolnej przeciwstawić się Niemcom. To wtedy był ostatni moment kiedy Polska mogła próbować toczyć wojnę z Niemcami. Wesprzeć Czechosłowację i Francję w wojnie z Niemcami. Ale Francja bić się nie chciała, zdradzeni w Monachium Czesi sami nie mogli, a my ich nie wsparliśmy. Faktem jest, że po Monachium klamka zapadła. Polska już nie miała wyboru, powinna była przyjąć niemieckie warunki, albo się bić i doprowadzić do zagłady państwa, co też i się stało. Tym bardziej, że jesienią 1938 r. Francuzi ustami swego ministra spraw zagranicznych rozważali zerwanie sojuszu z Polską. I tu wychodzi sprawa żądań niemieckich w stosunku do Polski. Jako odpowiedź na wcześniejsze sugestie ambasadora Lipskiego 24 października 1938 r. Niemcy przedstawili swoje propozycje. Oto one:
1 – Gdańsk powraca do Niemiec
2 – połączenie eksterytorialne z Prusami Wsch. przez Pomorze
3 – podobne połączenie Polski z własnym portem w Gdańsku
4 – gwarancje handlowe dla Polski w Gdańsku
5 – obopólne gwarancje granicy polsko-niemieckiej
6 – przedłużenie paktu o nieagresji do 25 lat
7 – przystąpienie Polski do paktu antykominternowskiego
8 – klauzula o wzajemnych konsultacjach
I tu istotna uwaga. Gdańsk nie należał do Polski! Wolne Miasto Gdańsk było odrębnym, niesuwerennym tworem państwowym, protektoratem Ligi Narodów. Mieszkańcy byli Niemcami, Polaków było tam 9%. Liga Narodów rozsypywała się i przewidywano jej wycofanie się z Gdańska, który tym samym stałby się niepodległy i mieszkańcy sami, by go przyłączyli do Niemiec. To wszystko były propozycje do dalszych rozmów. Już później, w kwietniu 1939 roku, Hitler z jednej strony wypowiedział pakt o nieagresji, a z drugiej „odpuścił” w swoich oczekiwaniach pakt antykominternowski. Już stary, genialny niemiecki strateg Carl von Clausewitz napisał: „kto broni wszystkiego, nie obroni niczego”. Wojna w Europie była już pewna. Pozostało tylko pytanie: na kogo Niemcy uderzą? Sprawę rozstrzygnął marszałek Rydz-Śmigły ogłaszając 23 marca 1939 roku mobilizację alarmową. To był pierwszy krok wojenny. Tydzień później Hitler rozkazał przystąpienie do opracowania planu wojny z Polską. Kolejność tych zdarzeń jest dowodem na to, że z Hitlerem można było się ułożyć.
Od tej pory porozumienie z Niemcami było wprawdzie możliwe, ale każdy dzień zwłoki podnosił cenę jego zawarcia. Gwarancje brytyjskie i francuskie miały na celu wyłącznie powstrzymanie Polski przed ugodą z Niemcami i skierowanie na nas ich uderzenia. Trzeba tu odnotować, że 3 maja 1939 r. sztaby francuski i brytyjski uzgodniły, iż w razie wojny nie ma mowy o szybkim zaatakowaniu granic Niemiec. Inaczej mówiąc, Polska ma radzić sobie sama. W przypadku Anglików było to zrozumiałe, bo nie mieli armii lądowej (raptem 6 dywizji), flota na Bałtyk wpłynąć nie mogła, a ówczesne lotnictwo miało zbyt mały zasięg. Ale Francja miała armię większą niż Niemcy – brakowało tylko woli walki. Nie zamierzali umierać za Gdańsk – przyszłość pokazała, że za Paryż również nie.
W tym czasie Hitlera powstrzymać mógł już tylko Stalin. Wbrew pozorom nie militarnie. Rosja bolszewicka była głównym dostawcą paliwa i materiałów strategicznych do Niemiec. Niemcy jeszcze nie mieli w zasięgu ropy rumuńskiej. Bez pomocy materiałowej ze strony Stalina niemieckie czołgi nie miałyby na czym przejechać przez Polskę, a potem Francję. Podobnie Messerschmitty bez paliwa nie mogłyby toczyć bitwy o Anglię.
Ugoda z Niemcami dawała nam kilka lat oddechu. Oczywiste jest, że zostalibyśmy wasalem Niemiec i, być może, sojusznikiem w wojnie ze Związkiem Sowieckim. Ale wtedy walczyć by nam przyszło gdzieś za Moskwą, może pod Kujbyszewem. A tak wojnę mieliśmy i z Niemcami, i z Rosją. Obie też toczyliśmy wyłącznie na własnym terytorium. Zaślepieni przestaliśmy kalkulować i dopuściliśmy do wojny, której wygrać się nie dało. Wojna w 1939 roku skończyła się tak, jak skończyć się musiała. W końcu Niemcy miały budżet wojskowy 16 razy większy niż Polska. Państwo polskie przestało istnieć, dorobek pokoleń zniszczono, zginęło 6 milionów ludzi, a po rozbiciu Niemiec nasi sojusznicy „przekazali” nas Stalinowi. Z łaski Stalina dostaliśmy namiastkę Polski pozbawioną Kresów Wschodnich, a na niepodległość przyszło nam czekać 50 lat. Żaden z sojuszników Hitlera nie został potraktowany gorzej niż my.
W podsumowaniu wychodzi na to, że walczyliśmy w interesie francuskim – bez sensu, bo oni naszego poświęcenia nie wykorzystali, brytyjskim – ci chociaż nie zmarnowali czasu, a przede wszystkim, w interesie Rosji Stalina. Dostał pół Polski i jeszcze możliwość gadania, że ratował ludność, bo Polska się rozpadła. Ale to temat na odrębny artykuł.
Pozostaje pytanie - czy warto było?
Adam Kowalczyk
Skomentuj
Komentuj jako gość