Jakieś dwa tygodnie temu dziennikarz Radia Olsztyn poprosił mnie o komentarz dotyczący zamiaru pozbycia się z policji ludzi, którzy służyli w peerelowskiej Milicji Obywatelskiej lub Służbie Bezpieczeństwa. Była to wypowiedź „na gorąco”, ponieważ o sprawie dowiedziałem się dopiero od dziennikarza.
Powiedziałem, że pożegnanie się z byłymi esbekami można potraktować jako akt spóźnionej, dziejowej sprawiedliwości, zwłaszcza, że dokonana w 1990 r. ich weryfikacja miała nad wyraz liberalny charakter. Co do byłych milicjantów, to wieści o ich ewentualnym rugowaniu ze służby potraktowałem raczej jak plotkę, dlatego asekuracyjnie powiedziałem, że każdy przypadek należy traktować indywidualnie. Teraz już wiem, że wiceminister MSWiA Jarosław Zieliński naprawdę zapowiedział, podczas inauguracji roku akademickiego w Wyższej Szkole Policji w Szczytnie, zbiorowe pożegnanie z policjantami, którzy zaczynali służbę w Milicji Obywatelskiej*.
Jeżeli argumenty przedstawicieli rządu dotyczące zawieszenia Małego Ruchu Granicznego z powodu zagrożenia bezpieczeństwa państwa brzmiały dla mnie mało przekonująco, to w przypadku zamierzonych, zbiorowych czystek w policji zupełnie nie rozumiem o co chodzi.
O sprawiedliwość? Bezpieczeństwo państwa? A może swoiste wyrównanie rachunków? Każdy z tych wyobrażonych powodów brzmi tak absurdalnie, że nie warto nimi się zajmować. Za to bardzo konkretne i namacalne są szkody jakie państwu, ale przede nam wszystkim, na poziomie wspólnoty narodowej i lokalnych społeczności, kręgów znajomych, nawet rodzin, wyrządzają takie nieprzemyślane, ideologicznie motywowane pomysły.
Jest wiele momentów, kiedy przywódcy i narodowe elity, aby skutecznie budować swą pomyślność po szczególnie ostrych zakrętach historii, musieli kierować się roztropnością, ważąc na szali wymogi sprawiedliwości i zachowania jedności. Wykazując instynkt samozachowawczy, dokonywali trudnych, nie przez wszystkich zrozumiałych wyborów.
Nie trzeba daleko szukać. Tylko ludzie wybrani do wielkich zadań mogli odbudować Państwo Polskie po upadku trzech zaborców. Już wtedy zaczęły nas dzielić partyjne swary, ale roztropność nakazywała działanie ponad podziałami wynikającymi ze służby różnym zaborcom. Podstawą było zaufanie, że służba odrodzonej Polsce oznacza kres lojalności dotychczasowym panom.
We Francji, po okropnościach rewolucji i upadku Napoleona król Ludwik XVIII miał aż nadto powodów do wszelakich rozliczeń. Tymczasem nic takiego się nie stało, a elitę administracyjną i wojskową odrodzonego królestwa stanowiła mieszanka starej szlachty i „cesarskich”, bo tego wymagał interes monarchii i poddanych.
A powojenne Niemcy? Proces norymberski czy alianckie komisje denazyfikacyjne to bardziej mit i propagandowa fasada za którą kryje się pragmatyczna rzeczywistość powojennych Niemiec. Ich potęgę w dużym stopniu budowali urzędnicy, duchowni, artyści, policjanci i naukowcy, którzy byli aktywnymi członkami społecznych, politycznych i militarnych organizacji nazistowskich Niemiec.
Gen. Wehrmachtu Reinhard Gahlen nie tylko wykupił się od niewoli przekazując armii i wywiadowi USA cenne akta wywiadowcze, ale tworzył na terenie okupowanych Niemiec Organizację Gahlena, która stała się podstawą utworzonej w 1956 r. Federalnej Służby Wywiadowczej. Amerykanie nie mogli się także oprzeć zapotrzebowaniu na wiedzę niemieckich naukowców, nawet jeśli, jak Wernher von Braun, współtwórca pocisków balistycznych V2, byli członkami NSDAP i oficerami SS.
„Pragmatyka” III RP opiera się na modelu pijackiej równowagi. Najpierw Adam Michnik, guru poprzedniej władzy, na żywym przykładzie gen Kiszczaka określił nowy, obowiązujący przez wiele lat wzorzec „człowieka honoru”, a jego bliskie związki z Jerzym Urbanem wyznaczyły nowe horyzonty przyjaźni ponad podziałami. W tej pojemnej formule znalazła przez długie lata bezpieczne schronienie, a nawet, jak gen. Dudek, była fetowana, wszelkiej maści pokomunistyczna szumowina. Teraz, „na drugą nóżkę”, nasi nowi panowie proponują inne, biegunowo odmienne standardy patriotyzmu. Tak mocno odmienne, że wrogów szukają tam, gdzie Kiszczak i Urban nie zawsze mieli przyjaciół. Nawet wśród tych, których w tym roku odznaczano za wzorową służbę demokratycznej ojczyźnie. Takiemu rozumowaniu przyświeca założenie, że po 26 latach można wejść do tej samej, dekomunizacyjnej rzeki, i udawać, że służba w dawnej milicji nawet dzisiaj wyklucza lojalność wobec III RP.
Zastanawiam się, która wersja jest gorsza. Pierwsza: że wiceminister Zieliński i jego mocodawcy wierzą w ideowy sens czystek w policji, czy druga: że nie o pracę w milicji chodzi, lecz o przedstawienie, za którym kryje się scenariusz zwolnienia miejsc dla bliższych partyjnemu ciału funkcjonariuszy.
Bez względu na to która z nich ma tu zastosowanie, nasuwa mi się spostrzeżenie Anatola Franca, że „człowiek głupi jest znacznie bardziej szkodliwy niż człowiek zły, ponieważ ten drugi czasami odpoczywa, podczas gdy głupiec nigdy”. I ja się pod tą diagnozą podpisuję.
Bogdan Bachmura
Obecnie w policji pracuje prawie 4000 osób, które rozpoczęły karierę w PRL-owskiej Milicji Obywatelskiej – wynika z danych, do których dotarł TVN24. Zgodnie z zapowiedzią nowego kierownictwa Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w policji ma dojść do poważnych zmian w tym względzie, szczególnie na stanowiskach kierowniczych.
Jak wynika z danych, do których dotarł portal TVN24, w policji pracuje obecnie prawie 4000 funkcjonariuszy wywodzących się z milicji. Część z nich piastuje kierownicze stanowiska – począwszy od komendanta głównego, poprzez 9 komendantów wojewódzkich, do 24 zastępców komendantów. Aż 1118 byłych milicjantów pełni obecnie funkcje inspektorów, ponadto 340 komisarzy, 2318 aspirantów i 140 sierżantów wywodzi się z PRL-u.
- Już czas, aby na czele policji stanęli ludzie, którzy nie byli w MO – powiedział jakiś czas temu nowy minister spraw wewnętrznych, Mariusz Błaszczak. Jak widać, problem jest wciąż aktualny. - Nam się wydawało w 2007 roku, że ten problem, jeśli chodzi o funkcje kierownicze, został załatwiony. Ale najwyraźniej wrócił. Są takie garnizony policji, gdzie znaczną liczbę funkcji kierowniczych sprawują funkcjonariusze, którzy swój rodowód wiodą może nie z SB, ale od MO – komentuje wiceminister Jarosław Zieliński, nadzorujący służby mundurowe.
Jak donosi TVN24, trudniej dotrzeć do informacji na temat tego, ile z obecnie pełniących służbę funkcjonariuszy wywodzi się z SB. - Nie da się uzyskać takich danych z naszego systemu informatycznego, obsługującego kadry. To trzeba sprawdzać na piechotę, sięgając po teczki pracy każdego z policjantów – brzmiała odpowiedzieć w Komendzie Głównej Policji.
Źródło: tvn24.pl
Skomentuj
Komentuj jako gość