Ludzie, którzy próbują zrozumieć decyzję rządu Beaty Szydło o zamknięciu małego ruchu granicznego z obwodem kaliningradzkim z konieczności dzielą się na wierzących i niewierzących. Ci pierwsi mianowicie wierzą, że ogólnikowe komunikaty przedstawicieli rządu na temat „bezpieczeństwa i porządku publicznego” zawierają tajną, ale rzeczywistą oraz istotną dla naszych interesów treść.
Pozostali w tych samych gładkich fomułkach doszukują się drugiego dna, mającego luźny związek z raptownym wzrostem naszego zagrożenia ze strony Rosji w związku z istnieniem MRG. Jaka jest prawda o rzeczywistym zagrożeniu nie wie nikt poza garstką „strażników wiary”. Na szczęście każda wiara, także ta dotycząca spraw przyziemnych, poza „prawdami objawionymi” ma swoje „drogi tomaszowe”, które pozwalają, przynajmniej pośrednio, wniknąć w istotę rzeczy. A tropy, które zostawiają w sprawie MRG przedstawiciele rządu i PiS są dosyć wyraziste. Przede wszystkim warto pamiętać, że politycy tej partii nigdy entuzjastami MRG nie byli. Dawali temu zdecydowanie wyraz także jej regionalni działacze jeszcze przed jego uruchomieniem. Zawieszenie MRG w związku ze szczytem NATO i Światowymi Dniami Młodzieży mogło wydawać się zrozumiałe, ale jego bezterminowe przedłużenie z powodu nagłego wzrostu zagrożenia może wyglądać na zbieg okoliczności, albo...poręczny pretekst do skończenia z czymś, co nigdy nowej władzy nie pasowało. To znów kwestia wiary, choć na jej tajemnicę rzucają nieco światła wypowiedzi polityków PiS, a zwłaszcza opublikowany na łamach „Rzeczpospolitej” artykuł szefa MSWiA Mariusza Błaszczaka „Bezpieczeństwo jest najważniejsze”. Źródła naszego zagrożenia o których pisze pan minister, to zajęcie przez Rosję Krymu, konflikt w Donbasie, zmiana gubernatora w obwodzie kaliningradzkim na bardziej powiązanego z Putinem i prowokacja jakiej dopuścili się Rosjanie sprzeciwiając się zburzeniu pomnika gen. Czerniachowskiego w Pieniężnie. Na wypadek gdyby tak mocne argumenty nie trafiły do przekonania Polaków objętych małym ruchem granicznym, pan minister postanowił uświadomić im ekonomiczny bezsens całego MRG powołując się na dane statystyczne. A te świadczą dobitnie, że Polacy wydają w Rosji więcej pieniędzy, niż Rosjanie w Polsce. Także z punktu widzenia budżetu państwa sprawa wygląda nie najlepiej, ponieważ Polacy kupują nie to, co chciałby pan minister, czyli głównie towary akcyzowe, natomiast Rosjanie towary obłożone niższym podatkiem. No i ta przemyt icza patologia, której po zawieszeniu MRG jest ponoć trzykrotnie mniej. Fakty pokazują, że oparte na statystyce rachunki pana ministra chyba niespecjalnie trafiają do przekonania ludzi robiących interesy z Rosjanami. Nie pierwszy raz zresztą. Podobnie było za komuny. Wtedy także to, co opłacało się zwykłym ludziom, nie opłacało się władzy i jej urzędnikom. Co ciekawe, na rosyjskiej turystyce i handlu z Rosjanami zarabiają dziś wszyscy w Europie i Północnej Afryce. Tylko polskie mu rządowi się nie opłaca. W wielu krajach, zwłaszcza Afryki Północnej, rosyjski stał się pierwszym zagranicznym językiem handlowym. W latach siedemdziesiątych i osiem dziesiątych, okresie żywiołowej ekspansji na południe Europy, do Związku Radzieckiego i Turcji polskich „mrówek”, takim językiem choćby w Turcji był polski. Kto chciał tam sprzedawać, uczył się podstaw naszego języka. Już na granicy z tym krajem do polskich autokarów wsiadali tureccy „naganiacze” kierując je do swoich sklepów. Władze komunistyczne oficjalnie ten nielegalny handel zwalczały, nieoficjalnie jednak przymykano nań oczy, ponieważ stanowił ekonomiczny wentyl bezpieczeństwa. Zwłaszcza dla najbiedniejszych regionów: Podlasia, Warmii i Mazur czy Polski południowo – wschodniej, skąd wychodziła największa ekspansja „przemytników”, jak wtedy i dzisiaj nazywają ich przedstawiciele władz.
Także przyczyna tego zjawiska wtedy i teraz była taka sama: ucieczka przed biedą, zwłaszcza ludzi zamieszkujących tzw. ścianę wschodnią i okazja do zarobienia jaką tworzyła kiedyś gospodarka socjalistyczna, a dzisiaj złodziejska akcyza na papierosy i paliwo. Swoją drogą szkoda, że do dzisiaj nikt nie pokusił się o próbę utrwalenia i opisania fenomenu żywiołowej przedsiębiorczości i handlowej ekspansji jaką wykazało się w tamtych, często w ekstremalnych warunkach, tysiące Polaków, nazywanych niekiedy „żydami Europy”. Niestety, w komentarzach dzisiejszych polityków na temat „mrówek” słychać ten sam co kiedyś ton paternalistycznego lekceważenia. Butę najedzonych, oddalonych od prawdziwego życia narcystycznych basiorów, wykazujących kompletny brak zrozumienia dla stanu wyższej konieczności przed jakim często stają ludzie zmuszeni wyżywić rodzinę w warunkach 30 proc. bezrobocia. Może ciężka praca tych ludzi, ich częste gospodarcze i towarzyskie kontakty z sąsiadami zza państwowej granicy lepiej służą naszemu bezpieczeństwu, niż to ciągłe, irytujące prężenie wątłych, państwowych muskułów. Łatwo wywnioskować, że nie należę do grupy wierzących w tarczę ochronną powstałą po zawieszeniu małego ruchu granicznego. To także kwestia elementarnego rozsądku i podstawowej wiedzy na temat działania rosyjskiego państwa i jego służb. Argumenty ministra Błaszczaka dodatkowo mnie w tym utwierdzają. Zwłaszcza ostatnie zdanie jego tekstu w „Rzeczpospolitej”, gdzie stwierdza, iż mały ruch graniczny z obwodem kaliningradzkim zostanie przywrócony tylko wówczas, gdy będziemy mieli pewność, że zniknęły wszystkie powody, dla których został zawieszony. Czyli sprawa jest jasna: Ukraińcy muszą najpierw odbić Krym, zwyciężyć w Donbasie, a polskiemu państwu musi się zacząć statystycznie na granicy z Rosją opłacać. Do tego czasu pewnie zdążymy się także uporać z postsowieckimi pomnikami, więc i rosyjskich prowokatorów nie będzie do nas ciągnęło. Z nowym gubernatorem też może uda się dogadać. Jednak pod warunkiem, że ma słabszą głowę od swoich poprzedników.
Bogdan Bachmura
Prezes Stowarzyszenia
„Święta Warmia” i „Fun-
dacji Debata”, politolog,
publicysta
Skomentuj
Komentuj jako gość