Zmarły w 1916 roku cesarz Franciszek Józef mawiał o sobie, że jest ostatnim monarchą starej szkoły. O zmarłej niedawno byłej premier Wielkiej Brytanii, pani Margaret Thatcher, można powiedzieć, że była jak dotąd ostatnim przywódcą starej szkoły demokratycznej. A właściwie klasy, bo dla pozostałych osób wystarczyłoby ledwie kilku ławek. Wcześniej zasiadali w nich Winston Churchill, Charles de Gaulle, Konrad Adenauer, Ronald Reagan i…to by chyba było na tyle.
Dla zrozumienia fenomenu Żelaznej Damy niezbędna jest znajomość bagażu jaki wniosła na Downing Street córka Alfreda Robertsa, właściciela małego sklepiku spożywczego w Grantham w hrabstwie Lincolnshire. W mieszkaniu nad sklepem nie było łazienki ani ubikacji, a z kranu leciała jedynie zimna woda. Za to w rodzinie, gdzie niekwestionowanym autorytetem był ojciec, panował wyraźny podział na to co dobre, a co złe.
Moralnym i politycznym fundamentem społeczeństwa powinny być cnoty wiktoriańskie: pracowitość, uczciwość, zaradność, powściągliwość i odpowiedzialność za tych, którym powodzi się gorzej. Oto credo, które przekazał córce Alfred Roberts, właściciel sklepu, ale także świecki kaznodzieja kościoła metodystów, działacz społeczny i członek lokalnej rady miejskiej. Margaret Thatcher aż nadto dobrze wiedziała co to ciężka praca na swoim i odpowiedzialność za utrzymanie rodziny. W 1943 r. gdy rozpoczynała studia w Oxfordzie, deputowani do Izby Gmin otrzymywali 9 funtów tygodniowo. Marzenia o karierze politycznej musiały być zatem poprzedzone zdobyciem wykształcenia i znalezieniem pracy. Dlatego „socjalistyczna miernokracja”, kolektywizm i centralizacja nie były dla niej obszarem dyskusji i kompromisu, lecz moralnie i społecznie szkodliwym wynaturzeniem.
Konsekwencja z jaką Margaret Thatcher, jako premier Wielkiej Brytanii, zabrała się za denacjonalizację nierentownego państwowego przemysłu, poskromienie wszechwładzy związków zawodowych, drastyczne zredukowanie inflacji, demontaż systemu „państwa opiekuńczego”, obniżenie podatków, przywrócenie wolnej konkurencji i ograniczenie roli państwa we wszystkich dziedzinach wynikały z tych samych, wyniesionych z domu, niezłomnych cech charakteru i wartości, które złożyły się na przydomek Żelazna Dama.
Dno gospodarcze Wielkiej Brytanii lat siedemdziesiątych oraz patologie, którym przeciwstawiła się premier Margaret Thatcher były konsekwencją powojennego, zgodnego udziału wigów i torysów. Druk „pustego pieniądza”, rosnący deficyt budżetowy, rządowe interwencje na rynku pracy i uległość wobec żądań związków zawodowych stały się zgodną, ponadpartyjną praktyką. Lekarstwem i ratunkiem miała być „Najbardziej niepopularna kobieta w Wielkiej Brytanii”. Tak zatytułował swój artykuł „The Sun”, gdy jeszcze jako minister oświaty w rządzie Teda Heatha, Margaret Thatcher odmówiła finansowania darmowego mleka dzieciom w wieku 7-11 lat.
Co zatem spowodowało, że 9 lat później Brytyjczycy byli gotowi na konsekwentne, trwające prawie 12 lat wsparcie dla jej trudnych, bezkompromisowych warunków? Odpowiedź znajdziemy w historii wszystkich wymienionych powyżej polityków. Wspólnym mianownikiem ich demokratycznego mandatu do przeprowadzenia radykalnych porządków, czy to w warunkach wojny, czy pokoju, były poważne tarapaty w jakich znalazły się reprezentowane przez nich narody. Praktyka krajów demokratycznych pokazuje, że tylko w takich okolicznościach większość obywateli odwołuje się do rzeczywistego przywództwa silnych, ideowych ludzi, zastępując nimi plastikowe, pozbawione woli politycznej, produkty politycznego marketingu.
Gdy w 1974 r. Margaret Thatcher została przywódcą partii konserwatywnej, w szeregach opozycji nazywano ją „zapchajdziurą”. Gdy została premierem, większość kierownictwa partii nie aprobowała jej poglądów, osobowości i metod. Jednak to właśnie dzięki nim mówimy o thatcheryzmie jako spójnym ideowo systemie, który do dzisiaj pozostaje punktem odniesienia nie tylko dla kolejnych rządów Wielkiej Brytanii.
W Polsce do spuścizny Margaret Thatcher przyznają się dwie największe partie, choć każda na swój, wybiórczy sposób. Dla Prawa i Sprawiedliwości wzorem jest jej patriotyzm, zdecydowana obrona interesów narodowych poparta wojną o Falklandy oraz nieufność wobec eurokratycznego projektu przyszłej zjednoczonej Europy. Ale w symbiozie z gospodarczym socjalizmem partii Jarosława Kaczyńskiego. Dla Platformy Obywatelskiej z kolei szczególnie bliskie są poglądy Żelaznej Damy na gospodarkę i wolności obywatelskie. Kłopot w tym, że jest to jedynie związek o charakterze teoretyczno-platonicznym.
Większość dzisiejszych europejskich państw nadal jest – używając metafory Ronalda Reagana – niczym przewód pokarmowy niemowlęcia: z apetytem z jednej strony i brakiem odpowiedzialności z drugiej. Thatcheryzm stosowany to z perspektywy wykonawców dzisiejszej polityki prosta recepta na polityczne samobójstwo. Przynajmniej na razie, dopóty, dopóki udaje się utrzymać w demokratycznym ludzie prostą wiarę niemowlaka w lepszą przyszłość. Gdy jej zabraknie, wzrost zapotrzebowania na ludzi zdolnych do radykalnej zmiany proporcji pomiędzy apetytem a odpowiedzialnością to tylko kwestia czasu. Wbrew dość rozpowszechnionemu poglądowi, thatcheryzm zawdzięcza więcej chrześcijaństwu i doktrynie metodystów niż klasykom liberalizmu. Pozostaje mieć nadzieję, że lista absolwentów klasy Margaret Thatcher się nie wyczerpała.
Bogdan Bachmura
Skomentuj
Komentuj jako gość