"Dla medycyny sportowej od dawna jest jasne, że możliwości przedstawicieli czarnej rasy, zwłaszcza w sportach wytrzymałościowych, są o wiele większe w porównaniu z rasą białą czy żółtą. Widać to jasno po składach finałów wszystkich ważniejszych imprez. Jednak nic w sprawie obrony przed dyskryminacją i wyrównywania szans białych sportowców nie słychać. Być może jest to właściwy temat do zagospodarowania przez olsztyńskie feministki pod wodzą Pani Moniki Grochalskiej. "- pisze Bogdan Bachmura
Dowiedziałem się z Gazety Olsztyńskiej, że olsztyńskim feministkom ze stowarzyszenia Kofe(m)ina nie podobają się nagrody pieniężne za zwycięstwo w Pierwszym Iławskim Półmaratonie, który odbędzie się 11 września. Pani Monika Grochalska, była pełnomocnik prezydenta Olsztyna ds. równości kobiet i mężczyzn, protestuje przeciwko nierównym nagrodom w rywalizacji kobiet i mężczyzn, dostrzegając w tym „dyskryminację kobiet, niestosowną w czasie polskiej prezydencji w Unii”.
Olsztyńskie feministki nie wołają o równy dostęp do rywalizacji z mężczyznami w maratonie, podobnie jak to ma miejsce w innych dziedzinach, bo w sporcie ich dogmaty o równości kobiet i mężczyzn w zbyt jaskrawy sposób nie wytrzymują próby życia. Dlatego zabiegają o równy dostęp do kasy, choć to, co mogą zaoferować maratonki kibicom i organizatorom jest znacznie gorszej jakości od maratonu męskiego. Co więcej, wkład pracy maratończyków w osiągnięcie wyniku gwarantującego gratyfikację pieniężną jest nieporównywalnie większy niż kobiet. I nie tylko dlatego, że kobiety nie są w stanie wykonać tak dużej pracy na treningu, ale głównie ze względu na nieporównywalną konkurencję.
Miesięcznik „Debata” organizował niedawno publiczną debatę na temat równości kobiet i mężczyzn z udziałem m. in. Pani Grochalskiej. Przestrzegałem wtedy, że mechanistycznie i ideologicznie rozumiana równość oznacza powrót do urawniłowki i faktycznej dyskryminacji, tylko że, tym razem, demokratycznymi drzwiami. Bo przecież niedocenianie większej pracy maratończyków, w warunkach większej konkurencji i z lepszą ofertą jako końcowym rezultatem jest wzorcowym przykładem dyskryminacji.
Bieganie, jako konkurencja technicznie stosunkowo prosta, nie jest może najlepszym przykładem obrazującym istotę rzeczy. Bardziej klarownym dla oceny występowania dyskryminacji kobiet w sporcie jest, dzięki swojej finezji i zaawansowaniu technicznemu, tenis ziemny. Toczona od lat przez środowiska feministyczne walka z organizatorami tenisowych turniejów odbywa się dokładnie pod tymi samymi, powtarzanymi przez Panią Grochalską, hasłami. Często zresztą z pozytywnym skutkiem. Tymczasem to, co pokazują panie w tenisie jest przedmiotem coraz większej troski organizatorów i sponsorów turniejów. I nie tylko przez techniczną nieporównywalność do tenisa męskiego, ale rosnący regres w stosunku do tenisa jaki prezentowały panie 10 – 15 lat temu! Tymczasem feministki pozostają tymi faktami w swych rosnących żądaniach finansowych niezrażone. Wszak spadająca oglądalność damskiego tenisa i zmniejszające się zainteresowanie nim sponsorów to błahostki, które kapłanów świeckich ideologii, jako zbyt banalne i przyziemne, obchodzić nie mogą.
A skoro już mowa o sporcie i dyskryminacji, to kilkakrotnie słyszałem z ust komentatorów zawodów lekkoatletycznych komentarze dotyczące genetyczno-rasowej przewagi czarnych biegaczy nad białymi. Nie słyszałem natomiast ani jednego na ten temat, święcie oburzonego, antyrasistowskiego protestu, czy choćby komentarza. Co by się działo, gdyby wynurzenia komentatorów sportowych poszły w odwrotnym rasowo kierunku nie muszę mówić. Dla medycyny sportowej od dawna jest jasne, że możliwości przedstawicieli czarnej rasy, zwłaszcza w sportach wytrzymałościowych, są o wiele większe w porównaniu z rasą białą czy żółtą. Widać to jasno po składach finałów wszystkich ważniejszych imprez. Jednak nic w sprawie obrony przed dyskryminacją i wyrównywania szans białych sportowców nie słychać. Być może jest to właściwy temat do zagospodarowania przez olsztyńskie feministki pod wodzą Pani Moniki Grochalskiej.
PS. Obecny kilka dni temu na spotkaniu z członkami „Świętej Warmii” radny SLD Krzysztof Kasprzycki bagatelizował możliwości ingerencji w życie obywateli, jaką stwarzałaby nie przyjęta przez olsztyńską RM Europejska Karta Równości Kobiet i Mężczyzn. Rzeczywiście, ideologicznie upierdliwym można być i bez Karty, ale przynajmniej za własne, a nie nasze pieniądze.
Bogdan Bachmura
Skomentuj
Komentuj jako gość