Sąd Najwyższy oddalił kasację Prokuratora Generalnego w sprawie odszkodowania i zadośćuczynienia dla Zenona Procyka – byłego prezesa spółdzielni mieszkaniowej „Pojezierze” w Olsztynie. Kasacja została uznana za niezasadną.
Sąd Apelacyjny w Białymstoku przyznał Zenonowi Procykowi prawie dwa miliony złotych odszkodowania i zadośćuczynienia za niesłuszne aresztowanie. Były prezes spółdzielni mieszkaniowej w 2005 roku w areszcie spędził dziewięć miesięcy. Potem aresztowanie zostało uznane za niesłuszne, a Zenon Procyk, po kilkunastu latach batalii sądowej, został oczyszczony z zarzutów.
Sędzia sprawozdawca Piotr Mirek, przedstawiając ustne motywy postanowienia, mówił, że sąd odwoławczy, który podniósł wysokość odszkodowania i zadośćuczynienia za niesłuszne aresztowanie Zenona Procyka, prawidłowo ocenił dowody.
- Doprowadzenie do sądu w świetle fleszów, z założonymi kajdanami na nogi i ręce, w żadnym stoponiu nie przystawało do sytuacji procesowej, w której znajdował się wówczas oskarżony Zenon Procyk, z uwagi na charakter stawianych mu zarzutów - skomentował sędzia Mirek.
Sędzia Piotr Mirek wskazywał, że tymczasowe aresztowanie wpłynęło na dalsze życie Zenona Procyka.
- Był osobą, która cieszyła się szacunkiem, która pracowała zawodowo, która miała rodzinę, która cieszyła się zdrowiem. I na skutek tymczasowego aresztowania, które zostało uznane słusznie przez sąd odwoławczy jako ta nieprzeciętna krzywda, którą należało mu zrekompensować taką kwotą, jaką określił sąd odwoławczy.
Obrońca Zenona Procyka mecenas Marcin Adamczyk mówił, że to ważny wyrok nie tylko dla jego klienta, ale i dla innych osób, które ubiegają się o zadośćuczynienie za doznane krzywdy.
Do tej pory część osób upraszczała sytuację wskazując, że jest to kwota za dni spędzone w areszcie. Nie, to jest kwota odszkodowania za faktyczne skutki trwania tymczasowego aresztowania, które były znacznie dłuższe, niż fakt przebywania w areszcie śledczym.
W lutym 2019 roku Sąd Apelacyjny w Białymstoku podniósł kwotę odszkodowania i zadośćuczynienia dla byłego prezesa spółdzielni mieszkaniowej „Pojezierze” w Olsztynie na prawie dwa miliony złotych za niesłuszne aresztowanie. Wcześniej Sąd Okręgowy w Olsztynie – w październiku 2018 roku – orzekł, że Zenon Procyk ma dostać ponad 600 tysięcy złotych odszkodowania i zadośćuczynienia.
Przypomnijmy, Zenonowi Procykowi postawiono 20 zarzutów dotyczących m.in. niegospodarności przy budowie i sprzedaży mieszkań. Został tymczasowo aresztowany. Sądowe postępowanie toczyło się kilkanaście lat. Żadne z zarzutów wobec byłego prezesa spółdzielni mieszkaniowej się nie potwierdziły, Zenon Procyk został uniewinniony. Wówczas wniósł o odszkodowanie i zadośćuczynienie.
Senat odrzucił kandydaturę senator Lidii Staroń na RPO. Za głosowało 45 senatorów, przeciw 51, trzech senatorów wstrzymało się. Staroń poparło 45 senatorów PiS. Z tego ugrupowania dwóch parlamentarzystów - Dorota Czudowska i Andrzej Pająk – wstrzymało się od głosu. Z kolei Janina Sagatowska nie wzięła udziału w głosowaniu. Przeciwko Staroń zagłosowało również dwóch przedstawicieli koła senatorów niezależnych: Krzysztof Kwiatkowski i Wadim Tyszkiewicz. Sama kandydatka na RPO wstrzymała się od głosu.
W piątek 18 czerwca Senat rozpatrywał kandydaturę senator Lidii Staroń na stanowisko Rzecznika Praw Obywatelskich. Jedno z pytań dotyczyło sprawy b. Prezesa Spółdzielni Mieszkaniowej „Pojezierze” w Olsztynie Zenona Procyka. Zadał je senator PO z Elbląga Jerzy Wcisło.
Jerzy Wcisło: Pan Zenon Procyk został uniewinniony po latach walki i uzyskał odszkodowanie. Sąd Najwyższy odrzucił w 2017 roku wniosek o kasację tego wyroku, o którą pani zabiegała. Zrujnowała pani zdrowie i życie p[anu Procykowi. W związku z tym 3 pytania: 1. Dlaczego nie przeprosiła pani, pana Procyka? 2. Dlaczego podatnicy musieli zapłacić panu Procykowi 2 miliony złotych za pani błędy i zaciekłość. 3. Jak pani ocenia swoja postawę w kontekście ustawowego wymogu posiadania przez RPO walorów moralnych i wrażliwości społecznej?
Lidia Staroń:
Za każdym razem, gdy jest kampania, wybory, gdy walczę o dobre prawo dla ludzi, jestem atakowana tą sprawą, pojawiają się artykuły w mediach, które kładziono na fotelach posłów. Podjęłam kroki prawne i dzisiaj te sprawy są w sądzie i prokuraturze. Złożyłam 18 lat temu zawiadomienie do prokuratury, bo byli krzywdzeni członkowie spółdzielni, była patologia, ludzie byli wyrzucani z mieszkań, w tej spółdzielni zbudowano blok z mieszkaniami dla sędziów, po zaniżonej cenie. To wyroki potwierdziły. Przez te wszystkie lata, to nie ja, tylko prokuratura i sąd rozpoznawał tę sprawę, a nie senator. Wyrok wydał niezależny sąd. W tym procesie zostali skazani pracownicy spółdzielni, m.in. prawnik tej spółdzielni i księgowa. Z tej spółdzielni wyrzucono na bruk z mieszkania matkę z 6 dzieci i z siódmym w 9 miesiącu ciąży. Księgowa została skazana, miała zwrócić za 60 metrowe mieszkanie 22 tys złotych. Poszłam do sądu cywilnego i po 18 latach wywalczyła pani Basi właściwe odszkodowanie.
- Za każdym razem, gdy jestem po stronie ludzi, gdy walczę o ich sprawy, pojawiają się takie kłamstwa grup interesów, prezesów spółdzielni, komorników. Jeśli chodzi o wysokość odszkodowania, to jest rzeczywiście skandal. Takiego odszkodowania jeszcze w Polsce nie było, 7,5 tys złotych za 1 dzień aresztu, a pani Basi przyznał sąd tylko 22 tys zł odszkodowania. Z tego co wiem, jeszcze w tym miesiącu będzie rozpoznana przez Sąd Najwyższy kasacja wyroku dotycząca wysokości odszkodowania.
- Wygrała wszystkie sprawy, w których mnie pomawiano (w związku ze sprawą Procyka – przypis A.Socha). Ostatni wyrok z kwietnia 2021 roku. Sąd przyznał mi rację, powiedział: „to jest klęska wymiaru sprawiedliwości, bo tamten wyrok w sprawie niegospodarności w tej spółdzielni był uniewinniający, bo szkoda nie wyniosła 200 tys złotych, a tylko 193 tys złotych. Szkoda była, spółdzielcy zapłacili ze swoich kieszeni, ale szkoda w świetle prawa była za niska, a skazuje się ludzi za kradzież batona.
- W ostatniej sprawie ten prezes został uniewinniony, bo było przedawnienie.
Jerzy Wcisła: Nie udzieliła pani odpowiedzi na żadne moje pytanie.
Pozostałe pytania dotyczyły spraw podnoszonych stale przez opozycję, a więc dotyczące Trybunału Konstytucyjnego, przenoszonych i zawieszanych sędziów i prokuratorów wyroków TSUE w sprawie praworządności i wymiaru sprawiedliwości w Polsce, stref wolnych LGBT uchwalanych przez samorządy, in vitro, kupno gazet przez Orlen.
Lidia Staroń odpowiadała za każdym razem tak samo: to są pytania polityczne, do polityka, nie taka jest rola Rzecznika. W każdej sprawie, w których dzieje się krzywda obywatelowi, jest łamane prawo i Konstytucja będę interweniowała.
Zapytano też senator o jej absencję na połowie posiedzeń komisji praworządności, w czasie przed choroba pani senator. Senator Staroń poinformowała, że trzy lata temu przeszła rehabilitację, głównie chodziło o problem z mową, zapewniła, że obecnie jest w pełni zdrowa.
Kandydatka wypadła fatalnie, wręcz skompromitowała się. Nie potrafia w sposób jasny i merytoryczny odpowiedzieć na żadne pytanie. Właściwie to nawet trudno było zrozumieć, co ma na myśli. Naprawdę, przy całym szacunku dla Pani Senator, to był żenujący spektakl.
Przypomijmy, że w sprawie Zenona Procyka chodziło m.in. o fałszowanie wyborów w spółdzielni, głosowania na zebraniach przez podstawionych pracowników, przyjmowanie przez władze spółdzielni korzyści majątkowych czy budowę "bloku dla prominentów", w którym mieszkania kupili m.in. sędziowie i policjanci, płacąc mniej, niż wynosiły ówczesne ceny rynkowe.
Śledztwo, które media okrzyknęły największą aferą spółdzielczą w Polsce, wszczęto w 2000 r. Najpierw prowadziły je prokuratury Rejonowa i Okręgowa w Olsztynie. Później akta przejęli śledczy z Łomży. Ale ani ci z Podlasia, ani ci z Warmii i Mazur nie widzieli podstaw do stawiania zarzutów. Wtedy, w 2005 roku, na mocy decyzji prokuratora generalnego akta przeniesiono do Prokuratury Okręgowej w Elblągu. Zastępca Prokuratora Generalnego Kazimierz Olejnik, w latach 2003–2006 (za rządów SLD) zwany "polskim Falcone" powiedział, że z taką skalą patologii w spółdzielni mieszkaniowej spotkał się po raz pierwszy w swojej pracy.
Tym razem śledczy wraz z funkcjonariuszami CBŚ mieli odkryć to, co umykało innym: „spółdzielczą mafię”, która trzęsła Olsztynem. W układance mieli być: prezes spółdzielni Pojezierze Zenon Procyk, jego współpracownicy, sędziowie będący na usługach prezesa i polityk. W sumie 27 osobom prokuratura postawiła 111 zarzutów. Najwięcej – 20 – Procykowi. Procyk został aresztowany w 2005 r. i przesiedział w areszcie osiem miesięcy. W 2006 r. prokuratura skierowała do sądu akt oskarżenia.
Proces trwał pięć lat. Sąd w Ostródzie skazał go za nakłanianie do fałszowania wyborów władz spółdzielni na półtora roku więzienia w zawieszeniu na cztery lata oraz na sześć lat zakazu zajmowania stanowisk kierowniczych. Jednak aż 56 zarzutów prokuratorskich upadło w sądzie, bo opierały się wyłącznie na nagraniach podsłuchiwanych rozmów z telefonów Procyka. Już po rozpoczęciu procesu Sąd Najwyższy zajął stanowisko uniemożliwiające wykorzystanie ich jako dowodów.
Z postawionych byłemu prezesowi 20 zarzutów nie utrzymało się 18, wśród nich dotyczące nieprawidłowości przy rozliczeniu budowy "bloku dla prominentów".
Procyk zapewniał o niewinności i odwołał się od wyroku, a sąd apelacyjny nakazał powtórzyć proces. Już rok później sąd uniewinnił byłego szefa Pojezierza, nakazując jednocześnie ponowne rozpatrzenie w sumie trzech wątków, w których ostródzki sąd nie dopatrzył się winy Procyka.
Proces toczył się przed Sądem Okręgowym w Elblągu od 2012 r. Na byłym prezesie Pojezierza ciążyły wówczas zarzuty: nakłaniania kilku osób do składania nieprawdziwych zeznań w sprawie rozbieżności w protokołach z posiedzeń zarządu spółdzielni; narażenia spółdzielni na straty poprzez nieprawidłowe rozliczenie budowy "bloku dla prominentów" i przez to zbyt tanią sprzedaż mieszkań; wyłudzenia mieszkania od członka spółdzielni.
W 2015 r. sąd umorzył pierwszy z wymienionych zarzutów ze względu na przedawnienie, w pozostałych Procyka uniewinnił.
Procykowi z 20 zarzutów zostały dwa, najlżejsze: dwukrotnie w latach 2002 i 2003 nakłaniał do zorganizowania zebrań grup członkowskich, w których brały udział osoby nieuprawnione, niebędące członkami spółdzielni. Zdaniem sądu to „wspomaganie demokracji” miało zapewnić prezesowi i jego ludziom panowanie w spółdzielni.
Procyka skazano na rok i sześć miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na cztery lata. Przez sześć lat nie może pełnić funkcji kierowniczych w spółdzielni. Niczego więcej prokurator mu nie udowodnił. Ale po kolei.
Sztandarowym zarzutem elbląskiej prokuratury był zbyt niski koszt budowy bloku przy ul. Dworcowej 48A w Olsztynie i zakup podzielników (urządzenia do pomiaru indywidualnego zużycia ciepła instalowane na grzejnikach). W pierwszym przypadku, zdaniem prokuratury, Procyk nie doliczył do budowy budynku kosztów parkingu, przez co sprzedawał znajdujące się w nim mieszkania po zaniżonej cenie. Spółdzielnia miała na tym stracić ponad 900 tys. zł. Zarzut oparto na opinii biegłej.
Już w trakcie procesu okazało się, że biegła podważyła swoją opinię. W innej ekspertyzie dla olsztyńskiej prokuratury na temat innej spółdzielni jako wzór budowy domu w Olsztynie podała blok przy Dworcowej 48A!
Budowę bloku kontrolował też Urząd Kontroli Skarbowej. I on nie dopatrzył się nieprawidłowości. – Inwestycja była rozliczona wzorowo. Do niczego nie można się było przyczepić – opowiadał wówczas "Rz" Tomisław Porycki, który w 2003 r. w UKS zajmował się blokiem.
Mimo to do sądu trafił akt oskarżenia w tej sprawie. – Nie można spółdzielni czynić zarzutu, że wybudowała ten budynek taniej – argumentował wczoraj sędzia Manista.
W wypadku podzielników prokuratura uznała, że spółdzielnia wybrała najdroższe i najgorsze. Spółdzielnia znów miała stracić 900 tys. zł. Zarzut prokuratura oparła na opinii biegłego. – Eksperta od klimatyzacji i urządzeń sanitarnych – mówił sędzia Manista.
A przecież opinia dotyczyła urządzeń elektronicznych. W sądzie okazało się, że kupione przez spółdzielnię podzielniki nie były najdroższe ani najgorsze. – Po wysłuchaniu biegłego sąd nie miał wątpliwości, że brakuje podstaw do skazania – mówił sędzia Manista.
Wyłudzić mieszkanie
Procyka oraz główną księgową spółdzielni Władysławę Winiarską oskarżono też o to, że w celu osiągnięcia korzyści majątkowej w 1998 r. wyłudzili mieszkanie od ciężarnej Barbary Sz. Chodziło o to, że Sz. miała dług w spółdzielni i mimo że go spłaciła, została eksmitowana. W sądzie okazało się, że sprawa wygląda trochę inaczej, niż przedstawiła ją prokuratura.
Barbara Sz. w dniu eksmisji była w zaawansowanej ciąży, ale długu nie spłaciła. Nakaz eksmisji sąd orzekł w 1996 r. Spółdzielnia zaproponowała jej mniejsze mieszkanie – różnica w ich wartości miała pokryć dług. Ale Sz. się nie zgodziła. Doszło do eksmisji. I tu zaczął się problem.
Mieszkanie po Sz. przejęła córka głównej księgowej spółdzielni. A Sz. nie dostała wpłaconego wkładu budowlanego – 40 tys. zł. Córka księgowej przejęte mieszkanie sprzedała za 90 tys. zł. Sąd uznał, że mieszkanie wyłudzono, ale w procederze udziału Procyka nie było. Księgową sąd skazał za ten czyn na dwa lata pozbawienia wolności w zawieszeniu na cztery lata.
Olsztyński układ
Kiedy w 2005 r. zatrzymano Zenona Procyka, ówczesny zastępca prokuratora generalnego Kazimierz Olejnik mówił o olbrzymiej patologii, jaką odkryto w Olsztynie. Prezes spółdzielni miał rzekomo na usługach sędziów, polityków, prokuratorów i dziennikarzy. Czworo sędziów oskarżono publicznie. Efekt? Żadnych zarzutów karnych. Nic im nie udowodniono. Wszyscy nadal pracują w wymiarze sprawiedliwości.
Jerzy Romaszka w 2005 r. był politykiem PiS. Tuż przed wyborami do Sejmu, w których miał startować, prokuratura zarzuciła mu poświadczenie nieprawdy przez wystawienie rzekomo fałszywego zwolnienia lekarskiego radcy prawnemu spółdzielni.
Marzenia o Sejmie prysły. Po pięciu latach ta sama prokurator w mowie końcowej wnioskowała o uniewinnienie Romaszki. – Był pan lekarzem, biegłym sądowym, oskarżenie pozbawiło pana tego zaszczytu – mówił sędzia.
Romaszka: – Od początku mówiłem, że nic złego nie zrobiłem. Nikt nie słuchał. Przez te pięć lat napisałem doktorat, ale z polityki musiałem zrezygnować. Prokurator nawet nie powiedział „przepraszam”.
Wyrok ten podtrzymał w 2016 r. Sąd Apelacyjny w Gdańsku.
Wtedy ponownie do akcji wkroczyła senator Staroń i poprosiła prokuratora generalnego Zbigniewa Ziobrę o kasację wyroku przed Sądem Najwyższym. W kwietniu 2017 r. SN uznał kasację za bezzasadną.
Procyk oczekiwał przeprosin od Staroń, ale ona uznała, że kasacja przepadła z przyczyn formalnych, a nie merytorycznych. Ostatecznym triumfem byłego prezesa Pojezierza było wysądzenie od skarbu państwa bardzo wysokiego odszkodowania za doznane krzywdy – 1,8 mln zł.
Sprawa Pojezierza zresztą nadal się toczy – teraz została wniesiona kolejna kasacja prokuratora generalnego, tym razem w sprawie przyznanych Procykowi odszkodowań.
(pw)
Skomentuj
Komentuj jako gość