Kończy się nam pierwszy miesiąc "pandemii", jest więc pretekst do próby podsumowań. Na przekór powszechnemu jojczeniu i jeszcze bardziej pospolitemu straszeniu zacznę od wyliczania plusów dodatnich nowej sytuacji.
Po pierwsze, wreszcie da się normalnie jeździć po polskich drogach. Siedmiominutową trasę do roboty pokonuję faktycznie w siedem minut, co wcześniej raczej się nie zdarzało. Jeździ się tym przyjemniej, że ceny paliwa wróciły do stanu z jakichś odległych, przedtuskowych epok. Teraz nerwowo rozglądam się po chałupie, co by tu jeszcze przemienić w cysternę, bo wiadomo, że dobre długo nie potrwa.
Po drugie, jak to ujął możnowładca Grzegorz Hajdarowicz, "ludzie nauczą się myć ręce". Proszę zwrócić uwagę na dobór słów. Jest on bowiem typowy dla naszej elity intelektualno-kulturowo-biznesowo-politycznej, bynajmniej nie ukrywającej pogardy jaką żywi dla każdego spoza własnego kręgu, czyli 99,99% Polaków. Z pewnym strapieniem stwierdzam jednak, że ww. passus odczytać można i w ten sposób, że Jaśnie Oświeconego Grzegorza Hajdarowicza nic, nawet epidemia, nie nauczy owej prostej czynności. Tak czy owak, powszechny wzrost poziomu higieny pozostanie zjawiskiem pozytywnym, nawet jeśli przyjdzie przyzwyczaić się do tego, że urzędy wonieć będą dokładnie tak samo jak oddziały zakaźne.
Po trzecie, ludziska zaczynają się wzajem trzymać na dystans (fizyczny), co nie może nie cieszyć introwertyków, mizantropów oraz pochodnych. Mało co jest bardziej wkurzające niż narodowy model kolejek z ich nieodzownym atrybutem, tj. wieszaniem się na plecach poprzednika w przekonaniu, że w ten sposób wszystko na pewno pójdzie szybciej i sprawniej. Polaków usprawiedliwiają tu jedynie historyczne doświadczenia oraz fakt, że na Wschodzie jest jeszcze gorzej (gorąco polecam w tym względzie moskiewskie i petersburskie metro).
Po czwarte, należy docenić rozwagę, roztropność i przytomność umysłu Polaków jako ogółu. Tak ! Pomimo prezentowania w mediach szeregu przykładów nieodpowiedzialności, niewytłumaczalnej tępoty, prostej głupoty, Polak jako taki wykazuje się zdumiewającym poziomem zdyscyplinowania. Na pewno wyższym niż ktokolwiek mógłby przewidywać. Mniej istotne, bo na jedno wychodzi, czy jest to efekt lęku, czy skuteczności działań czynników administracyjno-politycznych. Osobiście mniemam, że w grę wchodzą głębsze przyczyny, co cieszy tym bardziej.
Po piąte, duch w narodzie nie ginie. W ogóle oraz w szczególe. Idzie mi dokładnie o ministra Szumowskiego, ani chybi kolejnego premiera RP. Dopiero rozległy kryzys państwa był w stanie wykazać, że nawet w obozie rządzącym znajdują się ludzie przytomni i poukładani. Coś jednak mówi o tym człowieku, że stojąc na straconej pozycji (teka ministra zdrowia od zawsze uważana była za funkcję dla samobójców) stał się w ciągu kilku tygodni twarzą PiS-u, ba! całej Zjednoczonej Prawicy. Nie bardzo wierzy się Mateo, zupełnie nie wierzy się Prezesowi, ale Szumowskiego się słucha. Przy tym wszystkim, pan minister, nawet słaniając się na nogach z niewyspania, nadal zachowuje więcej trzeźwości umysłu niż wyspana i objedzona Pani Kandydatka.
Tyle dobrego, teraz będzie kij w szprychy.
Politycy nie biorą się znikąd. I chociaż rozumiem, że funkcjonujący mechanizm selekcji sprawia, że do szczytów dochodzą ludzie o bardzo specyficznym profilu - powiedzmy - mentalnym, to jednak z grubsza są niczym innym jak emanacją społeczeństwa, którym zarządzają. Ergo, i ciągle z grubsza, są tacy jak my, cała pozbawiona wpływów i foteli reszta. Czasami wiec warto przystawić sobie lusterko i przestać bachorzyć, strzelać focha na cały świat.
Np. jeszcze ciepłe są internetowe wpisy mądrali wskazujących Czechy jak przykład do naśladowania. Ile też oni zrobili, a my (tzn. rząd) nie. Tymczasem Czechy, kraj trzy do czterech razy mniejszy (demograficznie) od Polski, dawno już nas przeskoczył w rankingu zakażonych.
Moja Pani pokazuje fejsbukowe posty znajomych Hiszpanów. Za Pirenejami jest nieporównywalnie gorzej niż nad Wisłą, a jednak pisze się u nich dokładnie to samo co u nas. Przede wszystkim więc psioczenie na rząd; wysuwa się identyczne argumenty, padają identyczne oskarżenia. Że władza ukrywa prawdę o zarazie, że jest opieszała, że robi za mało, za wolno, że brakuje tego i tamtego, że coś oni, zawsze oni, powinni zrobić tak albo inaczej. Itepe, itede.
Nie mam najmniejszego zamiaru bronić rządu, nie o to tu chodzi.
Chodzi o zdumiewającą symetrię w sposobie podejścia do sprawy. Piszę "zdumiewającą" ale chyba nie powinienem się dziwić, przynależymy bowiem, Polacy i Hiszpanie, Włosi i Niemcy (itd.), do tego samego, schizofrenicznego świata infantylnych idiotów, wiecznych bachorów. Bachor "walczy" o wolność, pluje na rząd, nieustannie zżyma się na pętlę zamordyzmu, podejrzewa rządzących o najgorsze zbrodnie, widzi w nich najgorszych wszeteczników a jednocześnie stoi z wiecznie wyciągniętą łapą, żąda od władzy wszechopieki, cudotwórczej mocy sprawczej, magicznej wszechwiedzy i natychmiastowego, ale to natychmiastowego podtarcia tyłka, kiedy zrobi się kaka.
Kolega Melchiora
Skomentuj
Komentuj jako gość