Projekt zmian w ordynacji wyborczej do wyborów lokalnych jest co najmniej mętny, jego postulaty opierają się na fałszywych przesłankach i błędnym rozumowaniu – piszą na łamach „Rzeczpospolitej” działacz społeczny Patryk Hałaczkiewicz i profesor socjologii Antoni Z. Kamiński.
PiS wprowadza zmiany w ordynacji wyborczej i kodeksie wyborczym. Zostaną zlikwidowane jednomandatowe okręgi wyborcze w wyborach do rad gmin i wprowadzone małe, trzymandatowe okręgi w wyborach do sejmików, przez co wyeliminowane mogą zostać mniejsze ugrupowania.
Przyjęcie takiej ustawy przez Sejm zdaniem autorów przyniesie skutki wręcz odwrotne do założonych.
Przeciw lokalnym komitetom
Pod hasłem walki z korupcją i innymi nieprawidłowościami w działaniu władz samorządowych PiS chce, by partie polityczne w całości przejęły samorząd lokalny. Prowadzi do tego zmiana ordynacji wyborczej do władz samorządów gminnych. Chodzi m.in. o to, by pozbyć się jednomandatowych okręgów wyborczych i utrudnić start niezależnym i bezpartyjnym komitetom. Bo czemu służyć ma podniesienie liczby zbieranych podpisów w okręgu do 150 w mniejszych gminach? W wielu przypadkach będzie to oznaczało, że przed startem większość komitetów będzie miała trudność z zebraniem podpisów (wiele okręgów w małych gminach liczy mniej niż 1000 osób).
PiS powołuje się na nieprawidłowości w wyborach do władz samorządowych w 2014 roku. A przecież te nieprawidłowości dotyczyły wyborów do rad powiatowych i sejmików wojewódzkich, czyli przeprowadzonych zgodnie z ordynacją proporcjonalną, a nie JOW. Wyniki wyborów w okręgach jednomandatowych były znane niemal natychmiast i nie wzbudziły kontrowersji.
Proporcjonalność, czyli upartyjnienie
Istnieje zgoda wśród większości badaczy zajmujących się tą problematyką, że JOW jest bardziej skuteczny od ordynacji proporcjonalnej pod względem zdolności kontroli elektoratu nad reprezentacją polityczną. Przyjęcie przez Sejm ustawy w tym kształcie osłabi nadzór obywateli nad władzą samorządową.
Nie jest prawdą, że „zastosowanie zasady proporcjonalności spowoduje, że rada gminy będzie reprezentantem wszystkich jej mieszkańców". Małe okręgi wyborcze zawsze faworyzują duże partie. Na przykład w proponowanych w projekcie ustawy trzymandatowych okręgach partia, która zdobędzie nieco ponad 30 proc. głosów (tj. 13 proc. głosów wszystkich wyborców) może uzyskać 2/3 mandatów! Wprowadzi to do samorządów system dwupartyjny bez żadnej odpowiedzialności przed mieszkańcami, czyli de facto zlikwiduje samorządność.
Wprowadzenie okręgów jednomandatowych w wyborach do samorządów gminnych w 2014 roku miało, z punktu widzenia interesów partii politycznych, jeden namacalny efekt: zostały one wyeliminowane z większości gminnych władz samorządowych przez komitety lokalne.
TUTAJ ANALIZA RÓŻNIĆ POMIĘDZY SYSTEMEM PROPORCJONALNYM a SYSTEMEM JEDNOMANDATOWYM
Lekarstwo gorsze od choroby
Autorzy projektu twierdzą, że władze samorządowe zostały obecnie dotknięte dwoma chorobami: nepotyzmem oraz „szeroko rozumianymi powiązaniami korupcyjnymi", których przyczyną jest wielokadencyjność. Ograniczeniu pierwszej patologii ma służyć następujący zapis: „Wójtowie i radni oraz małżonkowie członków i pracowników władz samorządowych nie mogą brać udziału w zarządzie lub nadzorze lub pełnieniu innych funkcji w spółkach prawa handlowego z udziałem gminnych osób prawnych lub przedsiębiorców, w których uczestniczą takie osoby". Słuszna uwaga, chociaż dziwi, że to ograniczenie ma pojawić się dopiero teraz. Ponadto nepotyzm nie jest grzechem wyłącznie samorządów, bo występuje też na innych szczeblach organizacji państwa.
Co do zasady dwukadencyjności, jej uzasadnienie budzi poważne wątpliwości. W Europie dwukadencyjność na stanowiskach samorządowych występuje we Włoszech i w Portugalii. Żaden z tych krajów nie wyróżnił się pod względem rzetelności i sprawności samorządów lokalnych.
Oczywiście, nieuczciwy wójt, burmistrz lub prezydent miasta dysponuje ogromną liczbą stanowisk w administracji samorządowej, spółkach komunalnych lub innych podmiotach, których interesy zależą od jego/jej decyzji. Taka sieć zależności patron–klient sprzyja bez wątpienia trwaniu wójtów, burmistrzów i prezydentów na stanowisku. Ta patologia wymaga jednak innych środków zaradczych, o których projekt nie wspomina. Bez zmiany mechanizmów obsadzania stanowisk znajdujących się w gestii wymienionych urzędników samorządowych wskazana patologia nie zniknie. Jej beneficjentami staną się kontrolujący władze samorządowe partyjni działacze. Będą oni orientować się nie na interes lokalnych społeczności, lecz na preferencje władz ich partii.
Co więcej, swe funkcje straci wówczas wielu działaczy samorządowych, którzy sprawują je rzetelnie, kompetentnie i z pełnym zaangażowaniem. Jakie będą oni mieli widoki na przyszłość po latach służby w samorządzie? Nie znamy ani jednego przypadku, by osoba skutecznie działająca na szczeblu gminy lub miasta uzyskała znaczący sukces w polityce krajowej.
Drogi kariery są tu kontrolowane przez przywódców partii, żywotnie zainteresowanych eliminacją potencjalnej konkurencji ze strony osób doświadczonych i sprawdzonych w zarządzaniu zadaniami publicznymi.
Osoby, które skończą drugą kadencję na stanowiskach we władzach samorządowych, znajdą się w obliczu pytania, co robić dalej ze swoim życiem. Prawdopodobne, że niektóre z nich w trakcie drugiej kadencji zajmą się zapewnianiem sobie przyszłego bytu. Jedną z niewielu dostępnych dróg będą zaś działania na pograniczu korupcji. Paradoksalnie więc dwukadencyjność może sprzyjać korupcji, zamiast jej przeciwdziałać. Dodajmy do tego liczbę tysięcy radnych wybranych w ostatnich wyborach w JOW. Ludzie ci będą zmuszeni wstąpić do którejś z partii lub zrezygnować z działalności publicznej. Czy przy dzisiejszej mizerii zaangażowania w sprawy publiczne naród o tak niskim kapitale społecznym może sobie pozwolić na podobne marnotrawstwo kwalifikacji?
Na koniec, zakładając nawet, że kandydaci partyjni, wbrew logice sytuacji, poważnie podejdą do służby społeczności lokalnej, dwukadencyjność i tak przyniesie negatywne skutki. Wpłynie bowiem na skrócenie horyzontu czasowego decyzji, osłabi determinację w tworzeniu i realizacji długofalowych strategii służących dobru lokalnych wspólnot.
Głupota czy zła wiara?
Wbrew zapowiedziom wprowadzone zmiany nie przyniosą większego zaangażowania obywateli w działanie samorządów – przeciwnie: podporządkują samorządy partyjnym koteriom. Nie przyniesie też większej jawności procedur wyborczych ani nie poprawi kontroli nad działaniem samorządów. Albo więc autorzy projektu ustawy nie są świadomi braku związku między celami a środkami, albo należy przyjąć, iż działają w złej wierze, dążąc do wprowadzenia w błąd opinii publicznej.
Patryk Hałaczkiewicz jest koordynatorem krajowym Ruchu Samorządowego Bezpartyjni.
Antoni Z. Kamiński jest profesorem socjologii, w przeszłości był m.in. szefem Transparency International Polska
Skomentuj
Komentuj jako gość