Przynajmniej jedno w związku z kwietniowymi wyborami prezydenta Olsztyna wiadomo: kolejnego „Dnia świstaka” nie będzie. Do tego męczącego w swojej powtarzalności starcia Piotra Grzymowicza i Czesława Małkowskiego czwarty raz nie dojdzie, ponieważ dotychczasowy prezydent ostatecznie z kandydowania zrezygnował.
Jego pierwsze kroki w Ratuszu nie były łatwe. Postawić na właściwego konia, to w polityce zwykle pierwszy warunek sukcesu. Ale akurat w przypadku Piotra Grzymowicza było dokładnie odwrotnie. Jego fart polegał na tym, że koń na którego postawił, szybko go z siodła zrzucił. Wiceprezydentura, którą otrzymał z ręki prezydenta Małkowskiego została w umowie koalicyjnej z Platformą Obywatelską przehandlowana i Grzymowicz został z niczym, bo wcześniej musiał zrezygnować z mandatu radnego.
Ale gdy Małkowskiego wyprowadzono z Ratusza z piętnem gwałciciela i zboczeńca, to krzywda jaka spotkała Grzymowicza z ręki niedawnego patrona zamieniła się w polityczne złoto.
Jednak widmo próbującego powrócić do ratusza Małkowskiego prześladowało go przy każdych kolejnych wyborach, choć ostatecznie, rzutem na taśmę, wychodził z rywalizacji obronną ręką.
Ale w tym roku polityczny fart Piotra Grzymowicza opuścił. Rezygnacja ze startu do Senatu z poparciem Platformy Obywatelskiej i zwycięstwo z zarezerwowanego dla niego miejsca Ewy Kaliszuk pokazuje, jak bardzo go zawiódł polityczny instynkt. Ponoć zlecone przez Grzymowicza sondaże, w których miał wypaść więcej niż blado, ostatecznie zdecydowały o rezygnacji z kolejnej próby startu w wyborach do ratusza.
15 lat prezydentury to szmat czasu. Jakim prezydentem był Piotr Grzymowicz? Każdy, kto bywał tutaj rzadko, twierdzi, że Olsztyn zmienił się w tym czasie nie do poznania. I trudno temu zaprzeczyć, choć mocno temu sprzyjała możliwość pozyskania środków zewnętrznych. Ale paradoksalnie nie to było głównym paliwem kolejnych wyborczych sukcesów Piotra Grzymowicza. Wobec słabości kandydatów partyjnych był jedynym możliwym narzędziem oporu przeciwko powrotowi Małkowskiego do Ratusza. To kolejny paradoks, ale wystarczyłoby palców jednej ręki, aby policzyć osoby od których usłyszałem: Grzymowicz to dobry prezydent. I nie musiało to wynikać z listy konkretnych zarzutów, ale także cech osobowych, które powodowały brak dobrej komunikacji, dialogu i zdolności słuchania. Jeżeli Grzymowicz chciał się pokazać jako człowiek konsekwentny w działaniu, to w praktyce często pozostawał sam na sam ze swoim ślepym uporem.
Dobrym przykładem jest tu inwestycja tramwajowa. Nie chodzi tylko o samą jej zasadność. O jej istotne słabości w porównaniu do nowoczesnego transportu autobusowego. Prezydent Grzymowicz wykazał dodatkowy, iście ośli upór, pozostając głuchym na uwagi fachowców dotyczące przebiegu linii tramwajowej. Temu zawdzięczamy martwą linię wzdłuż ulicy Tuwima, torowisko wepchnięte na siłę w ul. Kościuszki i pętlę tramwajową w samym centrum miasta. To, co miało być wizytówką jego prezydentury, stało się stałym ciężarem dla miasta i gwoździem do trumny dalszej kariery politycznej.
Drugi przykład to spalarnia odpadów-pierwsza inwestycja na liście dumy Grzymowicza. Porównał ją do mercedesa, choć trafniejsza byłoby chyba analogia do palących się Tesli. Spór o tę inwestycję toczyliśmy z prezydentem Grzymowiczem na wielu frontach chyba dziewięć lat. Porozumieć się nie udało, ale to nie znaczy, że zawsze tak było. Pomyślnie skończyła się walka społeczników o rewitalizację Tartaku Raphaelsohnów, a ostatnio nowatorskie upamiętnienie cmentarza ewangelickiego przy ul. Partyzantów. Prezydent Grzymowicz przedstawiał publicznie te wydarzenia jako przykłady dobrej współpracy ze społecznikami, ale każdy kto brał w tym udział wie, jak bardzo radość z końcowego sukcesu potrafią zatruć kulisy takiej współpracy.
Jeszcze gorzej to wyglądało przy sporze o „szubienice”. Tym razem nie mieliśmy niczego do przystawienia prezydentowi do gardła, więc nas zwodził w sprawie rewitalizacji placu i Muzeum Pamięci latami. Gdy Rosjanie zaatakowali Ukrainę, komunistyczne szydło wyszło z worka. Nawet kiedy rosyjska rządowa Agencja TASS zaczęła wprost kibicować Grzymowiczowi, ten dalej, w przebraniu konesera sztuki, konsekwentnie grał rolę „pożytecznego idioty”. Wtedy po raz drugi po seksaferze prezydenta Małkowskiego poczułem, że skala normalnych ocen się skończyła - pozostał tylko wstyd, że mamy takiego prezydenta.
Tak więc na placu boju pozostał niezniszczalny Czesław Małkowski, były sekretarz PZPR w Wielbarku, później szef wojewódzkiej cenzury, człowiek do tańca i do różańca. Za czasów swojej prezydentury nic wprawdzie spektakularnego dla miasta nie zrobił, ale konsekwentnie zbudował mit człowieka troskliwego. Takiego co to nad skrzywdzonymi się pochyli, jak trzeba to i dla wrogów znajdzie dobre słowo, a potrzebującym, zwłaszcza proboszczom i ludziom kultury, grosza nie poskąpi. Szok wywołany oskarżeniami o gwałt i molestowanie pracownic pozwolił wprawdzie na odwołanie Małkowskiego w referendum, ale z każdą próbą powrotu do ratusza siła mitu powracała. Nawet po skazaniu w pierwszej instancji na pięć lat więzienia. Wrodzony instynkt panowania nad ludźmi podpowiada mu, że przekonanie o szczerym oddaniu ich sprawom to praca u podstaw, ale solidnie wykonana działa niczym warstwa teflonu.
Pisząc jednoznacznie krytyczne teksty na temat jego prób powrotu do ratusza nigdy nie twierdziłem, że był sprawcą gwałtu na swojej byłej kochance. Jego uniewinnienie od tego zarzutu nie unieważnia jednak wszystkich publicznie znanych, obscenicznych „owoców” tego związku, podobnie jak oskarżeń o molestowanie seksualne. Zbyt dużo tego, aby stwierdzenie o seksualnej „korbie” Małkowskiego można nazwać przesadą. To, co było tajemnicą poliszynela, jako jedyny odważył się przedstawić w broszurce „Apokalipsa w Nytszlo” Bogdan Diaków, były partyjny kolega i pracownik Ratusza, nazywając go „strasznym i ohydnym człowiekiem”. Jego wstrząsającą opowieść o tym co go z tego tytułu spotkało można odnaleźć w archiwum TVP Olsztyn.
Jednak dla zwolenników Małkowskiego te sprawy były zawsze na drugim planie. Kochanka? -„Jakby nie dała, to by nie wziął”. Molestowanie pracownic?-„Mogły się zwolnić z pracy”. Żadnej rysy na teflonie ślepej miłości.
Czuję się w obowiązku wrócić do tego za każdym razem, kiedy Czesław Małkowski postanawia przypomnieć o swoich aspiracjach powrotu na fotel, na którym go sfotografowano ze spuszczonymi gaciami. Można uznać, że dobre wspomnienia jakie pozostawił po sobie są ważniejsze. To kwestia naszych wartości i priorytetów. Ale oczekiwać, że prezydentura Małkowskiego zamknie tamten wstydliwy rozdział jest naiwnością.
Ostatnio wielokrotnie spotykałem się z głosami zdumienia, że Małkowski nie ma jeszcze dość. Odpowiadam, że zapewne nic go dotychczas tak nie motywowało, jak perspektywa triumfalnego powrotu do Ratusza bez kajdanek, i w zupełnie innej asyście. Aby uciąć wątpliwości co do swojego wieku, mówi że przemierza 12-14 kilometrów dziennie. I krytykuje inwestycję tramwajową. Twierdzi, że gdyby był prezydentem, to dzisiaj po Olsztynie zamiast tramwajów jeździłyby trolejbusy. Problem w tym, że za jego prezydentury pod Wysoką Bramą nie stanął zabytkowy trolejbus, ale tramwaj, promujący taką właśnie inwestycję. Pewnie dlatego, że nie było pod ręką zabytkowego trolejbusu… Podobnie jest ze Stadionem Leśnym. Teraz chce go budować, ale jako prezydent był przeciwko. Choć sprawa budzi wiele emocji i dotyczy centrum miasta, to na temat „szubienic” w programie Małkowskiego ani mru mru. Na pytanie Adama Sochy odpowiada, że postąpi zgodnie z wyrokiem sądu. Sęk w tym, że to żadna odpowiedź. Wyrok stwierdzający, że pomnik propaguje ustrój totalitarny nie pozostawia prezydentowi wyboru – musi go usunąć. Ale wyrok przeciwny pozostawienia pomnika nie nakazuje. Więc co wtedy zrobił by Małkowski, nadal nie wiemy.
Obok Czesława Małkowskiego w prezydenturę mocno celują Grzegorz Smoliński, Robert Szewczyk i Marcin Możdżonek. Te aspiracje widać po ilości banerów na ulicach miasta. Reszta kandydatów (przy całym do nich szacunku) traktuje swój start jako metodę ułatwiającą dostanie się do Rady Miasta. Smoliński i Szewczyk to kandydaci partyjni, z długim stażem pracy w Radzie Miasta. To bez wątpienia najmocniejsi reprezentanci swoich partii w tych wyborach.
Ich przeciwieństwo to Marcin Możdżonek. Zamiast na partię polityczną, drugi raz w życiu postawił na siatkówkę i „partię” kibiców. Skoro polityka stała się kolejną gałęzią masowej rozrywki, a „Olsztyn siatkówką stoi”, to czemu nie spróbować? Stany Zjednoczone czekają w napięciu, czy gwiazda pop Taylor Swift poprze kandydaturę Joe Bidena. To może przeważyć szalę wyborów i znacząco wpłynąć na losy świata. Dlaczego więc kibice nie mogą dać Olsztynowi prezydenta? W lidze politycznej co prawda nigdy nie grał, ale jest młody i perspektywiczny. I już przerósł pozostałych polityków. Na razie o głowę.
Bogdan Bachmura
Na zdjęciu: debata kandydatów na temat OKS Stomil, od lewej Bartosz Grucela, Mirosław Arczak, Grzegorz Smoliński, Marcin Możdżonek, Robert Szewczyk i Czesław Jerzy Małkowski.
Skomentuj
Komentuj jako gość