Odejście śp. Józefy Mielnik "Ziuty" jest dla „niedobitków olsztyńskiej opozycji solidarnościowej” stratą niepowetowaną… . Wydawało się nam, że ONA jest po prostu niezniszczalna, mimo 88 lat. Nie zmogła Jej komuna, choroby nękające ją przez całe życie i potyczki z bezdusznością świata, którego nie była w stanie zrozumieć.
Walczyła do ostatniego dnia, nawet lekarze którzy przekazywali informacje z OIOM-u przez ostanie tygodnie, mimo braku kontaktu słownego zauważyli tę waleczność i energię ducha w ciele wyczerpanym chorobą.
Ziuta to uosobienie waleczności, nie akceptującej żadnej taryfy ulgowej w stosunku do siebie samej, a z drugiej niespotykana wręcz wrażliwość i poczucie odpowiedzialności za tych najsłabszych, pozbawionych pomocy. Swoją minimalną emeryturą „ratowała świat”. Kompletnie nie była w stanie przyjąć do wiadomości, że ktoś może zwracając się o pomoc ugrywać nieuczciwe interesy, stąd jej skrzynka pocztowa była pełna próśb o pomoc z najróżniejszych źródeł, z których nie pozostawiała żadnej bez odpowiedzi. Irytowało Ją moje przekonywanie, że nie może mierzyć innych swoją miarą i że nie zbawi świata, choćby nie wiem jak chciała.
Ziuta to Człowiek, który wraz z upływem lat nabierał mocy jak dobre wino.
Dla mnie jest niedoścignionym wzorem wierności i odpowiedzialności za Słowo i nieustannego umierania dla siebie.
Żeby nie było zbyt laurkowo (tego by nie zniosła!), miała swoje momenty „niepohamowanej ekspresji”, ale z czasem dowiedziałam się, jak bardzo ich w sobie nie akceptowała. Myślę, że warto było ją czasem wyprowadzić z równowagi, by tą droga zapracować sobie na Jej wstawiennictwo u Pana Boga ….
Nie akceptowała bylejakości, pozorów, wszelkie gierki i podchody były jej zupełnie obce. Ziuta to pierwszy, bezkonkurencyjny kandydat na anty-polityka.
Dobro materialne nie miało dla Niej znaczenia, choć był czas, że marzyła o wygranym milionie. W końcu dała się przekonać, żeby zrezygnować z tych marzeń, a argumentem było to, że miałaby problem z wyznaczeniem kryteriów podziału pieniędzy, których i tak by zabrakło, żeby obdarować wszystkich chętnych.
Nigdy nie usłyszałam z Jej ust skargi: jeśli mówiła o nieszczęściach i biedach, to tylko tych, które spotykały innych. Podejmowała się czynności i prac, których nikt innych nie chciał tknąć, bo jak mówiła „nikt tego nie zrobi”. Sama poruszając się z trudem, o kuli, jeszcze 1-go listopada minionego roku uprzątała zaniedbane groby księży na cmentarzu parafialnym św. Józefa. Do kościoła świętego Józefa - swojego patrona każdego dnia, a nawet dwa razy dziennie zanosiła prośby w intencji tych, których kochała i tych których kochać było trudno.
Wszyscy zapamiętamy Józefę, jako człowieka z klasą, która wyrażała się w Jej sposobie mówienia (nie przypominam sobie żadnego niecenzuralnego słowa w Jej ustach), sposobie ubierania, czy dbałości o gości, których z pełnym szacunkiem podejmowała na kilkunastu metrach swojej kawalerki. To miejsce, w którym modyfikował się skład gości, a cała reszta pozostała bez zmian.
Tę klasę ujęła Ś.P Basia Nowak, która swojego czasu, przemianowała ją na „Ziutosławę”, a to Jej majestatyczne imię, podobnie jak Jej PESEL nigdy nie zostały przez nas ujawnione w obecności Ziuty.
Kiedy już wiem nieodwołanie, że Jej obecność na tej ziemi się skończyła, wierząc w świętych obcowanie chcę zatrzymać w pamięci Jej obraz.
Wracam do ostatniego spotkania solidarnościowego 11 Listopada ubiegłego roku z udziałem Ziuty, podczas wspólnego śpiewania patriotycznych pieśni (stało się tradycją ), w zawsze gościnnym domu B.B. Bachmurów, gdzie cieszyliśmy się sobą nawzajem, w oderwaniu od smutnej rzeczywistości. Była już w bardzo kiepskim stanie zdrowia, a jednak towarzyszyła nam do końca...
Wracam też do początków naszej znajomości. Było to w sierpniu 1982, kiedy znalazłam się w areszcie śledczym w Ostródzie. Po przekroczeniu progu celi nr 34, w której zobaczyłam 3 kobiety, wśród których była znana mi z widzenia pracownica naukowa ART (aktualny UWM). Kiedy w niepohamowanej radości rzuciłam się Jej na szyję ,usłyszałam: „Kim Pani jest???”. Zgaszony w jednej chwili entuzjazm spowodował, że niepewnie zaczęłam dukać: „Pani Ziuto, to ja, musi mnie Pani pamiętać ze strajku w OZGraf”, na co padła stanowcza odpowiedź: „Ze strajku to ja znam tylko Dankę Gulko”! Zwątpiłam sama czy ja to ja….
Mimo krótkotrwałej wątpliwości, czy nie podszywam się pod kogoś ( jako konfidentka ), przyjęła mnie z pełną życzliwością, choć nie wylewną. Wkrótce okazało się, że to ona była niekwestionowanym autorytetem w celi, także dla aresztowanych za przestępstwa kryminalne. To Ziuta wyznaczała czas na samokształcenie, modlitwę i wolne dyskusje.
Ta jej wewnętrzna dyscyplina trzymała nas w pionie i pozwalała zabijać czas, którego Jej ciągle brakowało, a nam ciągnął się niemiłosiernie, od zapalenia do zgaszenia światła przez klawisza. Pamiętam też jak nam zorganizowała radosne obchody Rewolucji Październikowej, 7 listopada. Kiedy dostrzegła za blindą szyby okiennej, kawałek flagi wiadomej barwy, długo instruowała współlokatorkę naszej celi, młodą dziewczynę pochodzenia romskiego.
Malina, bo tak jej było na imię, na spacerze podeszła do strażnika i pełnym powagi głosem, tak by wszyscy słyszeli zapytała: „Panie Komendancie a czemu tam wisi pół flagi?”. Na oburzone zdziwienie „komendanta”: „Przecież widzicie, że jest cała!!!”; Malina wyrecytowała: „A my myślałyśmy, że NASZA jest biało-czerwona”, co spowodowało, że twarz strażnika zmieniła barwę w tej samej kolejności. Niby drobiazg, a radość miałyśmy z tego przeogromną…
Po wyjściu na tzw. wolność… był czas „plackowych” spotkań u Ziuty, których tradycję kontynuowała przez wszystkie późniejsze lata ,czas „konspiry” i pomocy innym. Zawodowo nie miała najmniejszej szansy realizować swoich ambicji naukowych, choć było to dla Niej ważne, a nawet bardzo ważne. Mimo przygotowania habilitacji, władze ART nie dopuściły do obrony, wstrzymując druk pracy, a potem rozwiązując z Józefą umowę o pracę. Szykanowana długo pozostawała bez pracy ( jakoś nie doczekała się chyba nigdy choćby przeprosin ze strony uczelni ...). Kiedy została przygarnięta przez Dyrektora Szpitala Płucnego na stanowisko laborantki pracę swoją wykonywała ze starannością i perfekcją nie mniejszą niż uprzednie przygotowania do habilitacji, jak zawsze bez słowa skargi.
W czasie stanu wojennego dom Ziuty był miejscem, które znał chyba każdy z olsztyńskiej i nie tylko olsztyńskiej opozycji. Tam przywozili bibułę młodzi działacze Federacji Młodzieży Walczącej z Kętrzyna, przez ten punkt przechodziła, bezdebitowa literatura przewożona z Warszawy, tam też znalazły ciepło i zrozumienie osoby, o których mówiło się w środowisku, że są podejrzane, a potem że Ziuta nawróciła je nie tylko w sensie ewangelicznym ale i ideologicznym.
To był dom, który stał niezmiennie na Skale, jak jego właścicielka, niepodatny na trendy i nowości tego świata, który coraz mniej był Jej światem, jak mówiła...
Spoczywaj w pokoju droga Ziutko, sław Imię Dobrego Boga, który jest zawsze z Tobą i który dał nam w Tobie przykład jak Człowieczeństwo realizuje się w codziennych zmaganiach i jak moc doskonali się w słabości.
Nam pozostają Słowa Księgi Mądrości:
„...A dusze sprawiedliwych są w ręku Boga
i nie dosięgnie ich męka.
Zdało się oczom głupich, że pomarli,
zejście ich poczytano za nieszczęście
i odejście od nas za unicestwienie,
a oni trwają w pokoju.
….
Bóg ich bowiem doświadczył
i znalazł godnymi siebie.
Doświadczył ich jak złoto w tyglu
i przyjął ich jak całopalną ofiarę...”
(Mdr.3.1-6 )
Danuta Gulko
Skomentuj
Komentuj jako gość