„Wyborcza Olsztyn” zapytała nowego dyrektora Teatru im. Jaracza w Olsztynie Zbigniewa Brzozę, „Czy sztuka nie powinna być wolna?” Pytanie Iwony Görke: padło m.in. w związku z protestem „Debaty” na wystawę w miejskiej Galerii „Dobro”.
Dyrektor Zb. Brzoza: – Tylko co ta wolność miałaby oznaczać? To nie jest proste do wytłumaczenia. Na pewno sztuka nie powinna być cenzurowana. Są natomiast granice, których nie powinna przekraczać. Nie chodzi mi o prowokację, bo ta jest elementem języka sztuki. Jeżeli sztuka nie posługuje się prowokacją, to traktuje o tym, co oczywiste i rozpoznane. Przestaje być sztuką, a zmienia się w pustą formę. Jeśli w sztuce nie ma paradoksu, to nie jest sztuką. To paradoks sprawia, że mamy do czynienia z czymś, co nas zadziwia, prowokuje, zaskakuje czy oburza.
Iwona Görke: A jakich granic sztuka nie powinna przekraczać?
Dyrektor Zb. Brzoza: – Sztuka nie może upokarzać. I gdzieś tutaj kończy się granica dozwoloności. Sztuka nie może poniżać, nie może odbierać ludziom godności. Jeżeli tak się dzieje, to według mnie nie jest to sztuka, tylko przemoc.
Cieszy, że dyrektorem Teatru został artysta wywodzący się z kultury „wolności do” w przeciwieństwie do dyrektora Miejskiego Ośrodka Kultury w Olsztynie Mariusza Sieniewicza, szefowej Galerii dr. Emilii Konwerskiej, którzy udostępnili Galerię „Dobro” grupie młodzieńców z Warszawy, by mogli poniżyć i odebrać godność ludziom wierzącym i szanującym swoje państwo i jego symbole. Tej prowokacji dokonano w trakcie obchodów 100-lecia Niepodległej.
„Gazeta Wyborcza” wystąpiła w obronie dyrektora MOK-u i „artystów” publikując serię artykułów. Tę kampanię zwieńczył ogromny wywiad z Mariuszem Sieniewiczem, który ukazał się w „Dużym Formacie” 21 stycznia br. We wszystkich tych publikacjach dyrektor MOK-u twierdził, że nie wolno stawiać sztuce żadnych granic.
„VIOLETTA SZOSTAK: A gdzie jest granica wolności w sztuce? Czy w ogóle by ją pan zakreślał?
Mariusz Sieniewicz: – Istnieje tzw. naiwny odbiór sztuki i ludzie czytają ją jeden do jednego. Ale ja nie stawiam granic sztuce. To zawsze gest indywidualnej wolności. Wolność jest nienegocjowalna.
„VIOLETTA SZOSTAK: Bo skoro postawimy granice, to dlaczego by potem nie zawęzić ich trochę, i jeszcze trochę?
Mariusz Sieniewicz: – Dokładnie! Te granice i tak istnieją, niewypowiadane, funkcjonujemy w nich codziennie. Ale większość sztuki przecież wywodzi się z naruszania tabu, przekraczania granic. Mógłbym postawić jedną podstawową granicę: sztuka nie powinna nawoływać do przemocy. Tak samo jak każda inna dziedzina.
„VIOLETTA SZOSTAK: Przeciwnicy obrazów powiedzą, że doznali tu przemocy, zraniono ich uczucia.
Mariusz Sieniewicz: – Mówię o nawoływaniu do przemocy wobec drugiego człowieka. Tego w obrazach nie ma. To interpretacje bywają krzywdzące, opresywne, nie samo dzieło sztuki”.
Jednym słowem, jeśli czuję się poniżony i upokorzony, to tylko znaczy, że to co widzę nie jest tym co widzę. Tomasz Mann w „Józefie i jego braciach” opisuje scenę, gdy Jakub widzi zakrwawioną szatę najukochańszego syna Józefa i zgodnie z przewidywaniem jego 10 synów odczyta ten znak jednoznacznie: Józef został rozszarpany przez dzikie zwierzę i nie żyje. „Znak przemawia do nas bezpośrednio – mówi Mann. - Tu żadne słowa nie są potrzebne, są zbędne”.
Gdyby celem młodzieńców z Warszawy nie było upokorzenie i symboliczna przemoc wobec ludzi wierzących i patriotów, to nie malowaliby na świętych dla tych ludzi symbolach penisów uznawanych na całych świecie jako wulgarny sposób obrażania, tak jak znak środkowego palca.
Jednak Sieniewicz nadal uprawia sofistykę wmawiając nam, że to co widzieliśmy, nie jest tym co widzieliśmy i po raz kolejny kpi z protestu ludzi, którzy poczuli się upokorzeni i poniżeni malunkiem orła stylizowanego na godło Polski z domalowanym olbrzymim penisem: „aczkolwiek trwa spór, czy orzeł to, czy kura? - kpi Sieniewicz. - Przekaz jest prosty: młodzi widzą współczesny świat jako pandemonium symboli i narracji, z którymi sobie nie radzą. To ich rzyg symboliczny”.
Wg. dyrektora MOK-u, samorządowa galeria finansowana przez wszystkich mieszkańców, w tym wierzących i szanujących swoje państwo, to dobre miejsce na „rzygowiny”. Dalej w tym wywiadzie czytamy:
„VIOLETTA SZOSTAK: O obrazę uczuć religijnych oskarżony jest drugi obraz: krzyż, na nim czarnoskóry mężczyzna i naga kobieta, też z siusiakami.
Mariusz Sieniewicz: – Jako wykluczeni, których sankcją jest wyłącznie patriarchat. Ale o to nikomu nie chciało się spierać. Zaprosiłem pismo „Debata” do debaty właśnie – o tym, jakie są granice w sztuce, co jest skandalem, obsceną, co wolno artyście. Podkreślałem też, że wystawa miała charakter happeningowy i każdy mógł zamalować to, co go oburza. Nie skorzystali, posypały się sprawy do prokuratury. Przestrzeń dyskusji stała się klaustrofobiczna. Po co się spierać, skoro i tak na końcu jest kij, czyli paragraf? Staliśmy pod pręgierzem oskarżeń, nasi krytycy narzucili ton rozmowie, wymachując starotestamentowym kijem bejsbolowym. Z moralistami trudno rozmawiać. ”
Sieniewicz kłamie tutaj i manipuluje. Nikt z „Debaty” nie złożył skargi do prokuratury w tej sprawie. Na dowód pismo rzecznika Prokuratury Okręgowej w Olsztynie:
Podjęliśmy spór na temat granic w sztuce w szeregu publikacji na portalu debata.olsztyn.pl oraz na łamach miesięcznika „Debata”. Wyjaśniliśmy obszernie nasze stanowisko, co rozumiemy przez sztukę i jej granice. Ostrzegaliśmy Sieniewicza, że jeśli, zamiast zamknąć wystawę będzie kontynuował obrażanie i poniżanie ludzi wierzących, to w końcu ktoś uzna, że jedynym wyjściem będzie przypomnienie dyrektorowi samorządowej placówki kultury, że granice sztuce wyznacza Konstytucja RP, na którą tak chętnie powołują się obrońcy wystawy. To Konstytucja chroni uczucia ludzi wierzących oraz symbole państwa.
Interesującą ocenę wystawy młodzieńców z Warszawy wyraził Piotr Odoj, absolwent historii sztuki, członek stowarzyszenia „Wartownia” w Olsztynie, walczącej o zachowanie zabytkowych obiektów i oddanie ich artystom. W stowarzyszeniu działa też Wojciech From, który przez kilka lat prowadził w opuszczonych obiektach sztukę alternatywną. Piotr Odoj stwierdził, że gdyby młodzieńcy zrobili wystawę w takim opuszczonym obiekcie, poza oficjalnym obiegiem kultury, wówczas byłby to wyraz buntu i anarchii, a nie wystawa w cieplarnianych warunkach miejskiej galerii, jeszcze za pieniądze tych, których się opluwa.
Zadeklarowaliśmy, że bardzo chętnie weźmiemy udział w otwartej, publicznej debacie na temat granic w sztuce z udziałem Mariusza Sieniewicza, ale po zamknięciu wystawy. Teraz doszedł nowy czynniki, postępowanie prokuratorskie. Musimy poczekać na jego finał. Ponadto doszedł nowy fakt. Dyrektor Sieniewicz wyrzucił miesięcznik „Debata” z Punktu Informacji Kulturalnej MOK przy ul. Dąbrowszczaków, w którym od wielu lat udostępnialiśmy pismo czytelnikom.
Znamienne, że w ogromnym wywiadzie z Sieniewiczem Violetta Szostak nie zapytała, dlaczego Mariusz Sieniewicz taki obrońca wolności, wyrzucił „Debatę” z MOK-u? Bo psułoby to narrację, iż to Sieniewicz i cały Olsztyn jest ofiarą „prawicowo-narodowych terrorystów”, których „prawicowe drukarki wypluwają skargi” na niego. W mieście, w którym od kilku dziesięcioleci rządzi układ postkomunistyczny a katolicy są mniejszością. Wystąpiliśmy do dyrektora MOK-u o udostępnienie opinii publicznej jego pisma do prezydenta Olsztyna, w którym podał powody usunięcia "Debaty": Oto to pismo:
"Miejski Ośrodek Kultury jest autonomiczną instytucją kultury, której niezależność jest gwarantowana Ustawą o organizowaniu i prowadzeniu działalności kulturalnej. W obrębie jej autonomii mieści się prawo do rozstrzygania, jakie wydawnictwa mogą być rozpowszechniane i kolportowane w budynkach instytucji. Od dłuższego już czasu na łamach pisma "Debata" i w jego internetowym wariancie pojawiają się artykuły zawierające nieprawdziwe, żeby nie powiedzieć intencjonalnie fałszywe informacje. Dotyczy to zarówno programu, jak i poszczególnych pracowników MOK. Jesteśmy nazywani marksistami, pojawiają się wyssane z palca opowieści o inżynierii dusz, nieostalinizmie, itp. "Debata" w sposób całkowicie bezkarny, urągający rzetelności dziennikarskiej i publicystycznej uderza w dobre imię instytucji, opisuje i mnie i wybranych pracowników MOK w sposób iście "gomułkowski", nakręcając spirale negatywnych komentarzy, wręcz hejtu. Zasłaniając się prawem dziennikarskim, proponują mi odnoszenie się do artykułów - to istne szaleństwo, ponieważ musiałbym odnosić się do każdego prawie tekstu na temat MOK: w formie oświadczenia czy sprostowania, a nie mam na to ani czasu, ani ochoty, ponieważ widzę, że są to działania czynione z premedytacją. W związku z powyższym nie wyobrażam sobie sytuacji, aby pismo, które atakuje moją instytucję, obraża czy wręcz poniża pracowników, było kolportowane w jej budynkach. Oczywiście, dopuszczam krytykę, przyjmuje z pokorą negatywne opinie, ale nie teksty mające zdeprecjonować Miejski Ośrodek Kultury, teksty fundowane na półprawdach, insynuacjach, szukaniu taniej sensacji. Jako dyrektor MOK nie będę również tolerował tekstów tchórzliwych, gdy autor nie ujawnia nazwiska, w ten sposób można napisać praktycznie wszystko, bez odpowiedzialności za słowo. Dla takich praktyk nie ma miejsca w Miejskim Ośrodku Kultury. Jeśli standardy, których staram się trzymać, są za wysokie dla dziennikarzy spod znaku "Debaty", mają wiele innych możliwości kolportowania swojego wydawnictwa, niekoniecznie jednak w MOK".
Jak czytelnicy widzą, pismo zawiera szereg oskarżeń, ale żadnego cytatu z naszych artykułów na ich poparcie. Wkrótce po otrzymaniu treści tego emaila do prezydenta Olsztyna, dostaliśmy też przedsądowe wezwanie do przeprosin za publikacje poświęcone wystawie, Mariuszowi Sieniewiczowi i Emilii Konwerskiej. Z radością odebraliśmy to pismo, w odróżnieniu bowiem od młodzieńców z Warszawy, pana Mariusza Sieniewicza i pani Emilii Konwerskiej jesteśmy gotowi ponieść odpowiedzialność za swoje słowa. Na tym bowiem polega prawdziwa wolność, na braniu odpowiedzialności za swoje życie i czyny, a nie tchórzliwe wypieranie się tego, co się zrobiło. Liczyliśmy na to, że na sali sądowej będziemy mogli dowieść swoich racji.
Niestety, zapowiedzianego pozwu dyrektor MOK-u nie złożył. W ten sposób przyznał, iż wyrzucając „Debatę” z Punktu Informacji Kulturalnej MOK przy ul. Dąbrowszczaków, w którym od wielu lat udostępnialiśmy miesięcznik czytelnikom, kierował się osobistą zemstą a nie obiektywnymi przyczynami.
W tej sytuacji naszym warunkiem, by usiąść przy jednym stole z panem Mariuszem Sieniewiczem i debatować na temat granic wolności sztuki jest wycofanie się z fałszywego oskarżeń zawartych w piśmie do prezydenta Olsztyna i cofnięcie zakazu kolportażu "Debaty" w lokalu Informacji Kulturalnej MOK-u.
Adam Socha
Poniżej tekst Marka Resha z lutowej „Debaty” na temat wywiadu w „Dużym Formacie” z Mariuszem Sieniewiczem
Horror w Olsztynie
Mariusz Sieniewicz pisarz i dyrektor Miejskiego Ośrodka Kultury w Olsztynie udzielił wywiadu „Dużemu Formatowi” z 21 stycznie br. (poniedziałkowy dodatek do „Gazety Wyborczej”), który przeprowadziła Violetta Szostak. Tak naprawdę miałbym ochotę przedrukować cały ten wywiad, bo tekstów humorystycznych w „Debacie” brakuje, ale objętość (trzy strony gazety) oraz prawa autorskie zmuszają mnie do zacytowania co bardziej śmiesznych wypowiedzi dyrektora. Jedno trzeba mu przyznać: ma człek wyobraźnię.
Przytaczam dwa pierwsze pytania i odpowiedzi dyrektora MOK-u:
Co pan tu wyprawia w tym Olsztynie, panie Sieniewicz? Podobno jakieś fallusy pan pokazuje.
- Ja? Nie. Ja jestem mieszczuchem podszytym neurotycznym ministrantem. Skandal przyszedł z zewnątrz. Nie spodziewałem się, że wernisaż grupy Zbiorowy odbije się takim echem. Teraz już wiem: tworzysz kulturę, omijaj kalendarz wyborczy. Wystawa zbiegła się z kampanią, a prawicowym politykom w Olsztynie brakowało paliwa, nerwowo się rozglądali…
I chwycili się fallusa?
Obstaje przy słowie „siusiak”. „Fallus” wzięty z łaciny przydaje naszym adwersarzom nieprzyzwoitej wzniosłości.
A po innym pytaniu Sieniewicz stwierdza: Dlaczego ja mam być stawiany do kąta przez ludzi, którzy cierpią na kompleks trójcy: krzyża, rozporka i orła.
M. Sieniewicz chce narzucić swój język narracji, sprowadzić go do poziomu piaskownicy, no bo jak oponenci śmią posługiwać się językiem wyższym i odwoływać się do Platona czy Arystotelesa. Trzeba adwersarza sprowadzić do parteru. Przecież to są zakompleksieni ludzie. Zaprosiłem pismo „Debata” do debaty właśnie – o tym jakie są granice w sztuce, co jest skandalem, obsceną, co wolno artyście. (…). Nie skorzystali, posypały się sprawy do prokuratury - mówi.
Wyjaśnijmy: Sieniewicz zaprosił „Debatę” do współudziału w happeningu, aby zamalować to, co się nam nie podoba, ale my właśnie do tej piaskownicy wejść nie chcieliśmy. Niech tak się bawią dzieci, (bo artyści to najczęściej duże dzieci). My podjęliśmy dyskusję na portalu „Debaty” i w miesięczniku dość merytoryczną, której Sieniewicz nie podjął, a faktycznie podjął w sposób przedziwny: strasząc nas sądem i zabraniając kolportażu „Debaty” w gmachu MOK-u. I to jest forma dialogu Sieniewicza z nami. Ponadto ani „Debata” ani Stowarzyszenie Święta Warmia nie składały żadnych wniosków do prokuratury.
Mariusz Sieniewicz tak przedstawił w wywiadzie rozwój wypadków: Kilka dni po wernisażu ukazał się artykuł w „Debacie”. Pełen oburzenia, że zbezczeszczono godło, sprofanowano krzyż. I poszło falą: radni PiS, posłowie PiS, stowarzyszenie Święta Warmia, prokuratura.
Każdy ma prawo ocenić wystawę zaprezentowaną w przestrzeni publicznej, w dodatku zorganizowaną za państwowe pieniądze. MOK nie jest placówką prywatną i radni miejscy też mają prawo oceny dokonywanych tam wydarzeń. Pamiętajmy, że wystawę zorganizowano w listopadzie, czyli w miesiącu obchodów 100-lecia odzyskania niepodległości, stąd też szczególnie bulwersujące było przedstawienie orła z fallusem.
Organizatorzy wystawy przekonywali wpierw, że orzeł z fallusem nie jest profanacją godła narodowego, bo to nie orzeł, ale w wywiadzie dyrektor powiedział, że jest też coś, co przypomina polskie godło – aczkolwiek trwa spór, czy to orzeł czy kura? O tym sporze nie słyszałem, ale wszystko można sprowadzić do paradoksu. Sieniewicz nawet przyznaje, że wystawione obrazy mogły kogoś oburzać, ale dodaje to kwesta skali. Według niego 99 procent zwiedzających widząc te obrazy tylko wzruszała ramionami. Przyznaje też, że wymalowane fallusy na dwóch obrazach, to jednak nie spontaniczne domalunki ochotników, ale dzieło artystów, bo zdecydowana kreska zdradza kogoś o „zawodowym pędzlu”, a wcześniej mieliśmy narracje, że nikt nie odpowiada za te prace, bo to dzieło zbiorowe.
Wyobraźni Mariuszowi Sieniewiczowi można pozazdrościć, a jednocześnie zastanowić się w jakim dyskomforcie psychicznym on żyje, jak odczuwa zagrożenie w stosunku do swojej osoby i MOK-u mieszkając w tym mieście. To PiS-owcy, narodowcy i „Debata” nakręcili spiralę napięcia w Olsztynie. Jak wielką? Nikt by nie uwierzył, więc muszę zacytować, aby wszyscy mieszkańcy Olsztyna wiedzieli w jakim zapyziałym, zakompleksionym, dusznym, ogarniętym prawicowym amokiem mieście mieszkają.
Musi pani zrozumieć mental Olsztyna – tłumaczy dziennikarce Sieniewicz.- Trwa kampania wyborcza. (…) Prawicowe drukarki wypluwają pisma, skargi, odezwy, politycy organizują konferencje prasowe, nakręcają się katastroficzne wizje. Wszyscy wyglądają na rogatkach miasta autobusów z Radia Maryja i samobiczowania pod galerią rodem z „Imię róży”, słychać rżenie koni jeźdźców Apokalipsy. I dalej apokaliptyczna wizja: Byłem przerażony, że opowieść prawicowo-narodowa potrafi sterroryzować całe miasto swoim purytanizmem estetycznym i wszyscy musimy się do niej odnosić. Staliśmy pod pręgierzem oskarżeń, nasi krytycy narzucali ton rozmowie, wymachując starotestamentalnym kijem bejsbolowym. Z moralistami trudno rozmawiać.
Sieniewicz tak się zaczął bać o siebie i pracowników, że postanowił wynająć firmę ochroniarską. I tu dopiero niespotykany przypadek, że szef firmy ochroniarskiej powiedział, że jest chrześcijaninem i klauzula sumienia nie pozwala mu ochraniać tych obrazów. Szkoda, że dyrektor MOK-u nie ujawnił nazwy tej firmy ochroniarskiej albo nazwiska jej szefa, ale gdyby to było prawdą, to czekamy na odzew tej firmy. Bezpłatnie zareklamujemy ją na naszych łamach.
Dowiedzieliśmy się, że w Starym Testamencie wymyślono już bejsbol, bo skoro były kije, to chyba używano je do gry. Cóż, według Ewy Kopacz ludzie kamieniami polowali na dinozaury, więc według tej samej konwencji Mojżesz z Aaronem grali w bejsbol, a piłki podawał im Abel i Kain. Sieniewicz ma pretensję do innych instytucji, że nie stanęły w obronie MOK-u, a powinni, bo przecież próbują zarżnąć jedną z nas. Szkoda, że nie określił kto chce zarżnąć MOK, ale język bliski Radka Sikorskiego. Pisarz rzeczywiście potrafi stworzyć atmosferę grozy i horroru, tylko co to ma wspólnego z rzeczywistością? Nie wiem czy prezydent miasta Piotr Grzymowicz jest świadomy, że czeka nas Apokalipsa urządzona przez pisowców, narodowców i „Debatę”, którą swymi oczami widzi już Mariusz Sieniewicz .
Interesujący jest tytuł omawianego wywiadu: „Gangsterzy przychodzą do galerii”. Kim są ci gangsterzy, czyżby protestujący przeciwko wystawie? Nieprawda. Dyrektor MOK-u ujawnia: Przez pierwsze dwa miesiące nic innego nie robiłem, tylko spotykałem się z gangsterami i hubami. Skoro przychodzili do niego gangsterzy, to dlaczego nie wezwał policji, chciałoby się zapytać. Dyrektor dalej wyjaśnia, ale już słowo gangsterzy bierze w cudzysłów: to twórcy, którzy żądają kasy na swoje przedsięwzięcia w zamian za pozór snobistycznej celebry sztuki.
Artyści, którzy w dwóch pierwszych miesiącach urzędowania M. Sieniewicza przyszli do niego oferując swoje usługi publicznie zostali teraz nazwani gangsterami. To jest język dialogu dyrektora MOK-u z niektórymi oczywiście olsztyńskimi twórcami. A „huby” które odwiedzały dyrektora, to według niego ludzie, którzy podwieszają się pod instytucję, tworząc z niej synekurę. To jest język depersonalizujący ludzi i używa go dyrektor miejskiej placówki, dodajmy kulturalnej.
Nie miałbym odwagi po tej wypowiedzi pójść do dyrektora MOK-u i zaproponować mu jakąś własną wystawę czy wieczór autorski, bo nie wiem, czy nie uznałby mnie za gangstera, albo co gorzej hubę, która przecież jest pasożytem. Jak widać, dyrektor MOK-u nie łączy środowiska twórczego Olsztyna, a je wyraźnie dzieli, i jeszcze się tym chwali, że jest tak radykalny, używając przy tym słów powszechnie uznawanych za obraźliwe. A przecież jest pisarzem i znakomicie zna znaczenie słów. Bo słowo gangster chyba nie jest komplementem i to każdy przyzna.
Mariusz Sieniewicz jako dyrektor MOK-u zapowiada: popełnię jeszcze kilka takich błędów - jak inkryminowana wystawa. Wie, że ludzie na Olsztyńskie Lato Artystyczne chcą darmowego koncertu Zenona Martyniuka, ale on go raczej nie zaprosi, bo wakacyjno-grillową rozrywkę myli się z kulturą. Dyrektor dba przecież o kulturę wyższą. Stąd może na następnej wystawie zobaczymy nagą kobietę na krzyżu już nie z trzema, a sześcioma fallusami, namalowanymi sprawna ręką zawodowca. I w ten sposób nastąpi postęp w olsztyńskiej kulturze. Ale niestety, ciemniaki, narodowcy, pisowcy i ci debatowcy tego nie zrozumieją i nie docenią.
Oj, zacofany i przaśny jest ten Olsztyn, chce Martyniuka, zdiagnozował pisarz i dyrektor Sieniewicz. Ale my przecież wiemy lepiej co to jest kultura i dalej będziemy robić swoje, bo przecież trzeba to miasto podnieść na wyższy poziom. To chyba motto działań MOK-u. Więc skoro dalej dyrektor zapowiada popełnienie jeszcze kilku takich błędów, więc wypijmy za błędy nucąc Ryszarda Rynkowskiego. Ale, ale…. czy Rynkowski to już kultura, czy to tylko wakacyjno-grillowa rozrywka? W tej sprawie jeszcze się Sieniewicz nie wypowiedział, więc czekam z niecierpliwością na ocenę piosenkarza, bo być może dla dyrektora MOK-u też jest obciachowy i do Olsztyna nigdy go nie zaprosi. Wszak MOK stawia na kulturę wyższą prezentowaną nam w galerii Dobro. Czekamy więc z niecierpliwością na kolejne wystawy.
Marek Resh
Skomentuj
Komentuj jako gość