Rząd Donalda Tuska potrzebuje jakiegokolwiek propagandowego sukcesu. Zamiast oczekiwanych braw ze strony poddanych, zaczął się wysyp protestów przeróżnych grup, od młodzieży protestującej przeciwko podpisaniu paktu ACTA, po ludzi teatru, którzy jeszcze pół roku temu prawie gremialnie poparli Platformę Obywatelską. Sukces wyborczy Janusza Palikota, zbudowany m.in. na ulicznym antyklerykalizmie, wskazał rządowi kierunek i wyznaczył wykonawcę Michała Boniego. Uderzenie miało przynieść poklask ulicy, pochwałę publicystów, a przede wszystkim zrobić wrażenie na Brukseli, wszak rząd wreszcie „uporządkuje” finanse Kościoła. Niby wszystko było tak łatwe, miało zakończyć się błyskawicznie, a jednak zaczęły się schody…
Wziąć pod but Kościół
Platforma Obywatelska podporządkowała sobie już wszystkie instytucje państwowe, faktycznie kontroluje wszelkie sfery życia publicznego, a jej sposób sprawowania rządów można już porównać do nieboszczki PZPR. Upartyjnienie państwa dokonało się w pełni, a jedyną instytucją która wymyka się spod kontroli Platformy Obywatelskiej pozostaje Kościół. Jak PZPR w różny sposób próbowało podporządkować sobie Kościół, tak też robi to, tylko że z innym skutkiem rządząca dziś partia.
Oficjalny kierunek ataku jak zwykle wskazał Donald Tusk na przedwyborczej konferencji Platformy w Gdańsku gdzie oświadczył: „…nie będziemy klękać przed księdzem”. Pikanterii dodaje kontekst tej wypowiedzi, bo wcześniej premier mówił o bankach… Kard. Stanisław Dziwisz nieśmiało odpowiedział premierowi, że nie powinno się klękać przed księdzem, ale przed Panem Bogiem, ale to wyjaśnienie zostało zignorowane. Wszak politycy PO lepiej wiedzą, jakie są Boże normy i przykazania niż jakiś biskup, kardynał czy papież.
Platforma Obywatelska początkowo próbowała wychować ludzi Kościoła i czyniła to z różnym skutkiem. Stosowała znane chwyty kija i marchewki. Kij uruchomił prezydent Bronisław Komorowski - po Mszy św. sprawowanej 11 listopada 2010 r. w katedrze polowej wprost podszedł do kaznodziei, ks. płk Sławomira Żarskiego, wikariusza generalnego Ordynariatu Polowego, zastępującego biskupa polowego i powiedział księdzu, że jest jego kazaniem „zawiedziony”. Jeszcze tego samego dnia prezydent rozmawiał z ministrem obrony narodowej i wprost powiedział, że nawet gdy papież mianuje płk. Żarskiego biskupem polowym, to od niego zależy nominacja generalska. Wiadomym jest, że mianowanie ordynariuszy, na podstawie konkordatu, Watykan uzgadnia z władzą państwową, i ta gdy ma poważne zastrzeżenia, może wnieść swój protest. Tu prezydent zaprotestował w sposób publiczny, a nie dyplomatyczny. Było to jawne wskazanie, że politycy Platformy w dyplomację bawić się nie będą, albo… nie potrafią.
Sól w oku
Solą w oku dla Platformy Obywatelskiej jest istnienie i działalność Radia Maryja i Telewizji Trwam. W poprzedniej kampanii wyborczej Donald Tusk wprost zapowiadał, że rozprawi się z tą rozgłośnią. Po wygraniu wyborów uciszył kampanię wymierzoną przeciwko Radiu Maryja, ale rozpoczął przeciwko o. Tadeuszowi Rydzykowi działania typu administracyjnego. Przede wszystkim zostały odebrane pieniądze przyznane wcześniej przez rząd PiS-u na geotermię. Mimo rozpoczęcia prac, dofinansowanie przerwano, a do Radia skierowano kolejne komisje prawno-finansowe. W drugiej kadencji rządów taką dyskryminacją o. Rydzyka było nieprzyznanie miejsca na multipleksie TV Trwam. Nikt nie ukrywa, że decyzja Jana Dworaka, byłego działacza PO, ma charakter wyłącznie polityczny i była wcześniej konsultowana z rządem. Mimo podpisów ponad 2 milionów osób protestujących przeciwko nieprzyznaniu koncesji, rząd i Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji są głusi na argumenty społeczeństwa. Ciekawe będzie rozstrzygnięcie sądowe tej sprawy, bo nie jest to jedyna decyzja rządu lub instancji rządowej, która może okazać się sprzeczna z kodeksem postępowania administracyjnego lub nawet konstytucją. Tu Platforma liczyła, że nieprzyznanie koncesji Telewizji Trwam przysporzy jej kolejnych zwolenników, antyklerykałów lub ludzi (a nawet biskupów), którzy nie cierpią konsorcjum medialnego o. Rydzyka. Na pewno zaskoczeniem dla rządzących były uchwały wielu rad miejskich, gdzie nawet radni PO i SLD głosowali za przyznaniem koncesji Telewizji Trwam. Po raz pierwszy Rada Stała Episkopatu Polski także złożyła oficjalne pismo domagające się przyznania koncesji tej jedynej działającej w Polsce telewizji katolickiej. Dokument ten podpisali nawet hierarchowie, którzy do tej pory krytycznie wypowiadali się o Radiu Maryja.
Wiadomym jest, że część hierarchów do dzieł medialnych o. T. Rydzyka podchodzi z pewną rezerwą, część z nich jest im wręcz wroga. Bp Tadeusz Pieronek, który od chwili powstania Radia Maryja, był jego wrogiem i wcale tego nie ukrywa. W rozmowie z Piotrem Najsztubem zamieszczonej w „Przekroju” w sierpniu 2007 r., powiedział, że „trzeba to lansować i do tego dążyć”. Czyli do czego? Należy „wystąpić z prośbą do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji o cofnięcie koncesji dla Radia Maryja”. Choć trzeźwo bp Pieronek dodał, że „z tym Episkopatem” i tak nie miałoby to sensu. Bp Tadeusz Pieronek kontestuje nawet zbiorowe oświadczenia Episkopatu Polski. W „Rzeczpospolitej” z 2 września 2010 r. powiedział: „Apel biskupów z Jasnej Góry jest totalną pomyłką, co biskupów obchodzi stawianie pomników? Przecież to jest apel o postawienie pomnika”. Przypomnę, że biskupi polscy upomnieli się o upamiętnienie ofiar katastrofy smoleńskiej. Ale skoro bp Pieronek publicznie ogłosił, że księża są zaczadzeni PiS-em przed kampanią wyborczą, to wpisał się na listę hierarchów, którzy wprost ujawniają swoje polityczne preferencje i angażują się w zwalczanie politycznych wrogów. A to duchownemu nie przystoi.
Postponowane przez lata Radio Maryja przez „Gazetę Wyborczą” i nawet przez część świeckich katolików wychowanych na „Tygodniku Powszechnym”, dzisiaj okazuje się medium, które broni obywatelskiej wolności. Tu wypowiadają się naukowcy, politycy i działacze społeczni zepchnięci na margines przez rządowo-partyjny aparat. Stąd wielotysięczne demonstracje uliczne mają hasło walki o wolne media, a nie tylko dostęp do multipleksu dla Telewizji Trwam, bo ludzie zrozumieli też, że wykluczenie mediów katolickich z publicznego obiegu zapowiada to samo postępowanie w stosunku do podmiotów niepodporządkowanych rządzącym. Faktycznie walka o możliwość egzystencji dla Radia Maryja i Telewizji Trwam jest walką o pluralizm mediów, jest walką o wolność słowa. Rząd wystąpił tu nie tylko o zniszczenie mediów o. Rydzyka. Chce pokazać: argument siły jest skuteczniejszy od siły argumentu. Nie kryje się z tym, czego przykładem jest zmniejszenie okresu pobierania emerytury przez Polaków. I będziemy narodem, który będzie najkrócej żył w Europie przebywając na emeryturze.
Teologia katolicka według PO
Donald Tusk dopiero kandydując na prezydenta RP wziął ślub kościelny, mimo że nie miał żadnych przeszkód kanonicznych aby ten ślub wziąć dużo wcześniej. Świadczy to o tym, że do praktyk religijnych nie przywiązywał żadnej wagi. Nie wypowiadam się w sprawie wiary premiera, bo to jest rzecz wewnętrzna, ale będąc czołowym działaczem Kongresu Liberalno-Demokratycznego do Kościoła miał stosunek dość krytyczny. Jednak duża część działaczy Platformy Obywatelskiej manifestuje swój katolicyzm z prezydentem na czele, co godne jest pochwały. Ale… skoro Ewa Kopacz prezentuje się jako katoliczka, a jako minister zdrowia szuka szpitala gdzie zostanie dokonana aborcja, to jak można oddzielić jej wiarę od tego co robi służbowo? Przypominam głośny precedens, gdy „Gazeta Wyborcza” walczyła o dokonanie aborcji, mimo że ośrodki adopcyjne (katolickie) miały już małżeństwa chcące adoptować dziecko. Aborcja dotyczyła osoby małoletniej i stała się przez długi czas propagandową sprawą dla „Gazety Wyborczej”.
Bronisław Komorowski w rozmowie z Moniką Olejnik 25 czerwca 2010 r. opowiedział się za in vitro, na co zdziwiona dziennikarka zapytała, czy to „nie kłoci się z pana katolicyzmem?”. B. Komorowski odpowiedział: „Nie, nie kłóci, dlatego, że to jest konsekwentna postawa bycia za życiem, metoda in vitro to jest szansa na życie, to jest szansa dla młodych małżeństw (…) więc to jest problem bycia konsekwentnie za życiem”. Prezydent nie wie, że wyhodowanie jednego życia powoduje śmierć wielu zarodków. Jakby nie był tego świadomy, że nie można używać niegodziwych metod do realizowanych nawet szlachetnych celów. Najgorzej, że podpiera się nauką Kościoła, bo w tym samym wywiadzie powiedział, powołując się na abp. Józefa Kowalczyka, że „gdy katolik nie zgadza się z tym zapisem, może z niego nie korzystać”. Czyli jakby mówił, że hierarchowie godzą się na niemoralne prawo państwowe dozwalające na zabijanie dzieci poczętych (obojętnie w jaki sposób), a dodają, ze skoro niektórzy katolicy uważają inaczej, to nie muszą się do tego przyzwolenia dostosowywać. Jest to relatywizowanie katolickiej nauki. Prawo moralne Kościoła katolickiego opiera się Dekalogu, a Dekalog opiera się na prawie naturalnym. Żaden biskup nie może przyzwalać na zabijanie niewinnych dzieci poczętych i na pewno się na to nie godzi. Tylko politycy próbują wykorzystywać niektórych hierarchów. Osobiście dziwię się, po wypowiedziach B. Komorowskiego nie było żadnych protestów z ich strony.
Premier Donald Tusk nie wykazuje żadnych zasad moralnych w kwestii ustaw rozszerzających aborcję lub ją uniemożliwiających czy także w sprawie in vitro. Liczą się słupki badania opinii publicznej. Od kilku lat żongluje projektem ustawy in vitro. Przygotowanie ustawy zlecił Jarosławowi Gowinowi, a potem zrobił woltę i konkurencyjny projekt zamówił u Małgorzaty Kidawy-Błońskiej. Dwaj posłowie PO mieli przygotowywać dwa projekty jednej ustawy. Praca Jarosława Gowina została wyrzucona do kosza, mimo że konsultował projekt z wieloma profesorami licznych specjalności. Ale Gowin w jakimś stopniu kieruje się nauką Kościoła katolickiego, którą czasem zdradza na rzecz partyjnej dyscypliny. Kidawa-Błońska przygotowała projekt liberalny. Oba czekały na wskazanie premiera. Wreszcie Donald Tusk szukając „kolejnego” sukcesu rządu, a może specjalnie wywołując kolejną wojnę, zapowiada skierowanie projektu do Sejmu. Przed rokiem były podobne zapowiedzi. Liczy się koniunktura, a nie zasadniczość spraw.
W ostatnim dniu sierpnia 2011 r. Sejm rozpatrywał projekt obywatelski ustawy o ochronie życia poczętego. Przyjęcie tego projektu oznaczałoby w sposób znaczący ograniczenie zabijania zarodków w metodzie in vitro. Za odrzuceniem tego projektu głosował Jarosław Gowin, a Ireneusz Raś, brat sekretarza kard. Stanisława Dziwisza, mimo obecności na sali sejmowej, nie wziął udziału w głosowaniu. Jak pamiętam, zabrakło tylko kilku głosów, aby ten projekt był rozpatrywany w Sejmie. Gdyby Jarosław Gowin zagłosował za całkowitą ochroną życia poczętego, o co walczy Kościół, zapłaciłby tylko tysiąc złotych kary za złamanie partyjnej dyscypliny. Ale w naszym Sejmie wśród rządzącej partii nawet w trakcie głosowań dotyczących kwestii światopoglądowych obowiązuje partyjna dyscyplina, a na jej złamanie nie decydują się oszczędni krakowscy posłowie. Jak niską cenę wyznaczają sobie za złamanie wierności katolickim przekonaniom. Tylko, na ile one są katolickie, a na ile partyjne.
Dla Ewy Kopacz in vitro to „przejaw miłości chrześcijańskiej” (wypowiedź z r. 2007). I może budzić zdziwienie, że upublicznienie wypowiedzi osób prominentnych, które deklarują się jako katolicy, nie napotkały sprostowań ze strony hierarchów Kościoła katolickiego w Polsce. Jedynie abp Henryk Hoser, metropolita warszawsko-praski, z wykształcenia lekarz, powiedział wprost, że opowiadanie się za metodą in vitro sprowadza na katolika karę ekskomuniki. Za tę wypowiedź został postponowany przez „Gazetę Wyborczą” i tzw. postępowych katolików. Inni biskupi (oprócz abp. Józefa Michalika) milczeli.
Jeszcze dalej
Platforma Obywatelska ciągle eksperymentuje, na ile może wywierać wpływ na Kościół w Polsce. Niestety, większość tych działań przyjmowana jest milcząco przez biskupów. To świeccy katolicy i niektórzy księża jawnie przeciwstawiają się lansowanym antykatolickim poglądom rządzącej partii. Stąd łatwo oskarżyć ich o działalność polityczną i antyrządową. Gdy PO poucza Kościół co do wewnętrznych zasad jego postępowania, gdy prezydent ocenia kazania, a Magdalena Środa wyznacza normy moralne, to jest wszystko w porządku. Gdy jakiś kapłan lub biskup w Radiu Maryja oceni postępowanie jednego lub drugiego ministra, wtedy zaczyna się oskarżanie Kościoła o wtrącanie się w politykę rządu.
Posłanka PO z ziemi wielkopolskiej, Agnieszka Kozłowska-Rajewicz, stała się gwiazdą poprzedniego lata, gdy posłuchała rad Katarzyny Wiśniewskiej wygłaszanych w „Gazecie Wyborczej” i powiedziała, że Kościół katolicki powinien znieść celibat i dopuścić kobiety do święceń kapłańskich, co „pchnęłoby Kościół na nową ścieżkę rozwoju”. Zdumiewa przede wszystkim język pani poseł, język ekonomiczny czy politologiczny. Kościół nie musi szukać „ścieżek rozwoju”, a definitywnie o kapłaństwie kobiet wypowiedział się Jan Paweł II w liście apostolskim „Ordinatio sacerdotalis” z roku 1994, gdzie stwierdził, że „mocą mojego urzędu utwierdzania braci (por. ŁK 22,32) oświadczam, że Kościół nie ma żadnej władzy udzielania święceń kapłańskich kobietom oraz że orzeczenie to powinno być przez wszystkich wiernych Kościoła uznane za ostateczne”.
„Kościół najbardziej rozwija się, gdy jest prześladowany”, usłyszałem właśnie w katolickim Radiu Plus z Olsztyna wypowiedź dziennikarza „Gościa Niedzielnego” Łukasza Czehyry. I pomyślałem sobie: człowieku, nie wiesz o czym mówisz, a znakomicie ulegasz wpływom propagandy.
Kościół powinien się cieszyć, że jest prześladowany, że jest wyśmiewany, że nakładane są na niego finansowe obciążenia, że ograniczane są swobody wyznaniowe. I to mówi dziennikarz katolickiego tygodnika. Ale użycie sformułowania o rozwoju w stosunku do Kościoła, zdradza mentalność autora.
Rzeczywiście pośród ludzi Kościoła jest też wielu takich, którzy w imię politycznej poprawności lub politycznych zobowiązań są skorzy poprzeć każdą inicjatywę uderzającą w Kościół, aby uzyskać poklask rządowych mediów. Niektórzy żyją na garnuszku tych mediów, więc mimo okazywania swej niezależności lub związków z Kościołem, faktycznie służą komu innemu. Przykładem takiej służby rządzącej partii, czyli PO, jest ks. Kazimierz Sowa, kapłan archidiecezji krakowskiej. Jest redaktorem naczelnym kanału TVN Religia, a także blogerem na portalu „naTemat” Tomasza Lisa. I tu przeczytałem jego wyznanie: „Prawie obudził mnie telefon od kard. Dziwisza. Serio. Nie żartuję. Chodziło o jakąś drobną sprawę, o której Eminencja zechciał ze mną zamienić dwa słowa. A kiedy już zakończyliśmy miłą pogawędkę, z „Rzepy” dowiedziałem się, że mamy wojnę. I to na dodatek z Kościołem. Ani kardynał (i to ponoć najpotężniejszy w Polsce), ani tym bardziej ja o tym nie wiedzieliśmy. Chciałoby się zapytać, jak żyć Panie premierze, zwłaszcza że – co ogłosił red. Terlikowski – to premier osobiście tę wojnę wypowiedział”.
Ks. Sowa kiedyś wprost agitował z telewizyjnego ekranu za PO, powiedział, że będzie na tę partię głosował, obraził publicznie zwolenników PiS-u. Jest przede wszystkim partyjnym działaczem na etacie TVN, choć zrozumiałe to jest może bardziej, ponieważ to jego brat rządzi w imieniu PO województwem małopolskim jako marszałek. Ks. Sowa gotów jest zgodzić się na wszystkie propozycje PO wymierzone w Kościół, bo realizuje partyjne zobowiązania, jak onegdaj księża tzw. caritasowcy związani z PZPR. Ks. Sowa napisał na tym blogu wprost, że „nie uważa, żeby istnienie Funduszu Kościelnego, ordynariatu polowego czy nawet dalsze nauczanie religii w szkole miało zdecydować o przyszłości Kościoła”. Ks. Sowa jest przeciwko nauczaniu religii w szkole, bo rząd obecnie sonduje czy tego nie uczynić. Ks. Sowa jako pierwszy wystąpił przeciwko istnieniu krzyża na Krakowskim Przedmieściu, a dopiero po nim prezydent Komorowski w wywiadzie postulował likwidację czy przeniesienie tego krzyża upamiętniającego śmierć pary prezydenckiej i polskiej delegacji do Katynia. Są księża, których zadaniem jest wypełnianie partyjnych poleceń. Onegdaj ks. Kazimierz Sowa tworzył stacje radiowe, a faktycznie sieć Plus, która miała być konkurencyjna, jak zapowiadał bp. Pieronek, wobec Radia Maryja. Ale inicjatywa, która miała być wymierzona przeciwko o. Rydzykowi, szybko splajtowała. Nie może być dobrych i pożytecznych działań ewangelicznych, jeżeli są skierowane przeciwko komuś. Dziś ks. Sowa walczy z Telewizją Trwam. Utrwala podziały w Kościele, antagonizuje i do tego insynuuje, że ma w tym wszystkim poparcie kard. Stanisława Dziwisza.
Ks. Jan Rosłan
Skomentuj
Komentuj jako gość