"Obłuda nie jest oczywiście cechą charakteryzującą wyłącznie PO. Dwulicowość, składanie obietnic bez pokrycia i zwykłe krętactwo są po prostu wpisane w system demokracji liberalnej. Dziennikarze powinni monitorować zarówno działania rządzących, jak i opozycji (zresztą Prawo i Sprawiedliwość wywiązuje się z tej roli - delikatnie mówiąc - średnio). Chodzi tylko o zachowanie właściwych proporcji, bo za stan państwa od kilku lat nie odpowiadają bracia Kaczyńscy, ale Donald Tusk i jego kamaryla."- pisze dr Marcin Chełminiak
Polska to - nawiązując do słów klasyka - rzeczywiście dziki kraj. W normalnym państwie media pełnią funkcję „psa łańcuchowego” i większość czasu poświęcają pilnowaniu poczynań rządu. U nas jest na odwrót. Walenie w największą partię opozycyjną i jej prezesa zajmuje więcej miejsca niż krytyczna analiza działań Platformy Obywatelskiej. Od czasu kampanii prezydenckiej mainstreamowi dziennikarze lubują się na przykład w krytyce hipokryzji Jarosława Kaczyńskiego. Ocieplenie wizerunku prezesa PiS w okresie wyborów salonowi publicyści nazywali „największą manipulacją po 1989 roku”, „oszustwem” lub właśnie „hipokryzją”. Nieoceniona „Gazeta Wyborcza” piórem Witolda Gadomskiego porównała go nawet do Światowida, pogańskiego bóstwa o czterech twarzach.
Tymczasem w kwestii obłudy czołowi politycy PO biją prezesa PiS na głowę. Przykłady? Proszę bardzo. Rząd Platformy po objęciu władzy w 2007 r. zapowiadał, że nie tylko nie będzie podwyższał podatków, ale nawet stopniowo będzie je redukował. Potem przyszedł kryzys, więc nawet można było zrozumieć, że Platforma nie majstrowała przy systemie fiskalnym. Premier pokazywał nam Polskę jako zieloną wyspę, zapewniając, że na tle innych państw wypadamy bardzo dobrze i nie ma podstaw do niepokoju. Jeszcze w trakcie kampanii prezydenckiej kandydat PO, Bronisław Komorowski, zapewniał wyborców w tygodniku „Wprost”, że „nie sądzi, aby w Polsce rząd musiał proponować tak nieakaceptowalne zmiany”, jak podwyżki podatków. Wybory zakończyły się szczęśliwie dla Platformy i politycy tej formacji nie musieli już dalej ściemniać, więc w zeszłym miesiącu ogłoszono, że finanse są w takim stanie, że panującym nam „liberałom” nie pozostało nic innego jak podwyższyć stawki podatku VAT (co każdego z nas będzie kosztowało ponad 300 PLN rocznie). O tym, że hipokryzja nie jest obca nowo wybranemu prezydentowi świadczy także inny fakt. W swoim orędziu powiedział: „Pamiętam też, że na mojego kontrkandydata głos oddało niemal 8 milionów polskich obywateli. Będę starał się tak sprawować urząd prezydencki, by zyskać ich zrozumienie i uznanie”. Widać jednak, że B. Komorowski, zamiast dialogu ze zwolennikami J. Kaczyńskiego, woli umizgi w stronę lewicy, o czym świadczy nominacja Marka Belki na szefa NBP, powołanie Tomasza Nałęcza na stanowisko doradcy czy zabiegi na rzecz pomnika mającego upamiętnić bolszewickich żołnierzy z roku 1920 w Ossowie. W stronę środowisk konserwatywnych, będących na prawo od PO, już takich gestów nie widać. Dobitnym tego przykładem była sprawa tzw. obrońców krzyża na Krakowskim Przedmieściu, kiedy to B. Komorowski najpierw przyczynił się do wywołania całej awantury, a potem długo ignorował postulaty drugiej strony, stosując klasyczną metodę uników.
Podręcznikowy pokaz obłudy dał ostatnio także polityk nr 1 w naszym państwie i w samej Platformie, czyli Donald Tusk. Premier podczas obchodów 30. rocznicy Porozumień Sierpniowych najpierw ubolewał, że dzisiejsza „Solidarność” nie jest już tą wspólnotą z początku lat 80., a zaraz potem zaczął pouczać zgromadzonych przed popadaniem w „szpony pogardy i nienawiści". Czyżby sam zapomniał, jak istotną rolę w jego partii odgrywa indywiduum o nazwisku Palikot. Przecież ten człowiek właśnie z „pogardy i nienawiści” do braci Kaczyńskich i PiS uczynił sposób na funkcjonowanie w mediach oraz polityce. Tenże Palikot w wywiadzie dla radia Tok Fm nie ukrywał swojej radości z faktu, że „wychował” rzesze młodych chamów (w postępowych mediach już obwołano ich nadzieją rodzącego się społeczeństwa obywatelskiego) naigrywających się na Krakowskim Przedmieściu z modlących się tam ludzi, nieżyjącego prezydenta i symbolu krzyża. A kogo D. Tusk zrobił marszałkiem Sejmu? Stefana Niesiołowskiego – niegdyś ikonę ciemnogrodu, dziś politycznego kompaniona liberałów, łagodnego niczym rekin ludojad. Praktycznie każda jego wypowiedź nt. pisowskiej opozycji to stek wyzwisk. To tyle odnośnie popadania w „szpony pogardy i nienawiści”.
Hipokryzją popisują się również niektórzy podwładni premiera Tuska, np. minister Radek Sikorski. Niedawno zapowiedział, że w polskich ambasadach będą wisieć portrety Prezydenta RP. Sam pomysł jest godny pochwały, ale zarówno moment jego ogłoszenia (akurat po wygraniu wyborów przez B. Komorowskiego), jak i argumentacja szefa MSZ zalatują obłudą na kilometr. Czemu nie wystąpił z taką propozycją, kiedy prezydentem był jeszcze śp. Lech Kaczyński? W wywiadzie dla TVP Info tłumaczył, że „nowa kadencja prezydencka to zawsze czas nowych zwyczajów”. Wyjaśnienie cokolwiek dziwne, bo równie dobrze można stwierdzić, że nowa kadencja ministra spraw zagranicznych to jeszcze lepszy moment na reorganizację działania placówek dyplomatycznych, które podlegają przecież nie głowie państwa, ale właśnie MSZ. Jeśli Radek Sikorski miałby dobrą wolę, to mógł ten zwyczaj wprowadzić 3 lata temu, tuż po utworzeniu nowego rządu przez PO. Ale moralność Kalego najwidoczniej zwyciężyła: jeśli urzęduje nasz prezydent, to w ambasadach są portrety głowy państwa, a jeśli w Pałacu Prezydenckim zasiada przedstawiciel pisowskiej watahy, to na ścianach mogą wisieć najwyżej pajęczyny. Chyba nikt nie ma złudzeń, że gdyby ostatnie wybory wygrał J. Kaczyński, to obecny szef dyplomacji nawet by nie zająknął się na temat „nowych zwyczajów” w polskich placówkach dyplomatycznych.
Obłuda nie jest oczywiście cechą charakteryzującą wyłącznie PO. Dwulicowość, składanie obietnic bez pokrycia i zwykłe krętactwo są po prostu wpisane w system demokracji liberalnej. Dziennikarze powinni monitorować zarówno działania rządzących, jak i opozycji (zresztą Prawo i Sprawiedliwość wywiązuje się z tej roli - delikatnie mówiąc - średnio). Chodzi tylko o zachowanie właściwych proporcji, bo za stan państwa od kilku lat nie odpowiadają bracia Kaczyńscy, ale Donald Tusk i jego kamaryla. Tymczasem większość mediów, zamiast skrupulatnie patrzeć władzy na ręce, woli w kółko wałkować takie kwestie jak kolejny rozłam w PiS, portret psychologiczny prezesa tejże partii czy rzekome zbrodnie IV RP. W znacznej mierze wynika to z wygody. Po co zagłębiać się w skomplikowane zagadnienia dotyczące stanu finansów państwa, czy kryzysu wymiaru sprawiedliwości, skoro wystarczy podstawić mikrofon pod paszczę jednego polityka i wysłuchać, co ma do powiedzenia na temat wypowiedzi innego przedstawiciela „klasy próżniaczej”.
Marcin Chełminiak, dr nauk politycznych pracuje w Instytucie Nauk Politycznych UWM w Olsztynie, publicysta.
Skomentuj
Komentuj jako gość