Ostatnie wybory prezydenckie są zwiastunem cywilizacyjnej katastrofy naszego narodu. Nie dlatego, że wygrał Bronisław Komorowski i przegrał Jarosław Kaczyński, bowiem fundamentalnych różnic między oboma głównymi kandydatami mogli się jedynie dopatrzeć tylko ci, którzy emocjonalnie żyją treściami przekazywanymi przez media.
fot: A. Wołos
„Gość Niedzielny” zauważył na podstawie przeprowadzonej ankiety daleko idącą zbieżność ideową i polityczną obu kandydatów. Różnice zaś sprowadzały się do kwestii drugorzędnych i wizerunkowych. Zwłaszcza w zakresie zagadnień światopoglądowych i moralnych, ich wypowiedzi były niejasne, pokrętne, a nawet wprost sprzeczne z nauką Kościoła. Obaj kandydaci w sposób bezpardonowy i cyniczny zabiegali o względy elektoratu postkomunistycznego i samych postkomunistycznych działaczy. Nie znaczy to, że nie było żadnych różnic, ale były to różnice stopnia, a nie jakości. Na kreowaniu społecznych wizerunków kandydatów zaważyły emocje spowodowane smoleńską tragedią, a nie racjonalny namysł nad polską racją stanu i wyzwaniami stojącymi przed naszym narodem. Ten stan emocji zadecydował, iż zasadnicze decyzje wyborcze zostały podjęte już w pierwszej turze wyborów, a wynik drugiej był już tylko konsekwencją pierwszej. Druga tura pozostawiła nam tylko wybór „mniejszego zła”. Bowiem to pierwsza tura ujawniła kondycję polskiego społeczeństwa: głęboki kryzys naszego narodu jako wspólnoty politycznej, brak zdolności wyboru przywództwa narodowego, sukces postkomunistów i zanik katolickiej opinii publicznej.
Wybory prezydenckie ujawniły swoistą depolityzację polskiego społeczeństwa. Polacy w bardzo słabym stopniu stanowią wspólnotę polityczną świadomą swojej tożsamości i interesów, tzn. bardzo słabe jest poczucie potrzeby istnienia własnej podmiotowości politycznej, artykułowania interesów jako wspólnoty, brak zainteresowania dla pozycji Polski we współczesnym świecie i ambicji wzmocnienia naszej narodowej pozycji wśród narodów, zwłaszcza naszej części świata. Zamiast debaty nad wyzwaniami, w tym szansami i zagrożeniami, debatę wyborczą zdominowały postulaty zaspokajania partykularnych interesów poszczególnych grup zawodowych i społecznych. Z tej debaty wyłoniła się Polska jako przysłowiowy postaw czerwonego sukna dzielony pomiędzy różnymi „społecznymi” oligarchiami, a nie wspólnota zdolna zmierzyć się z narastającymi zagrożeniami stojącymi przed całym narodem, jako wspólnotą. Efektem tego kryzysu tożsamości polskiej wspólnoty jest niezdolność do wyłonienia narodowego przywództwa. Obaj główni konkurenci przywództwo narodowe traktują jak partyjny łup, a nie jako wyznaczanie kierunku narodowego rozwoju. Do takiej wizji narodowego przywództwa potrzebne jest przede wszystkim myślenie w kategoriach wspólnoty oraz intelektualna i polityczna zdolność do definiowania natury interesu narodowego. Tymczasem obaj główni pretendenci nie są w stanie dostrzec najważniejszego zagrożenia narodowej przyszłości, jakim jest zbliżająca się katastrofa demograficzna zagrażająca samym podstawom narodowej przyszłości. Swoista ślepota obu dominujących partii politycznych i ich kandydatów w tej kwestii, dyskwalifikuje ich jako zupełnie niezdolnych do przewodzenia naszemu narodowi w sytuacji tak fundamentalnego zagrożenia. Natomiast wyborcza akceptacja tego stanu rzeczy potwierdza tezę o głębokim kryzysie samego poczucia polskości, jako podstawowej więzi naszej wspólnoty narodowej.
Jednym z wyrazów tego kryzysu współczesnego polskiego patriotyzmu i woli tworzenia wspólnej narodowej przyszłości jest zanik katolickiej opinii publicznej. Już ostatnie wybory parlamentarne doprowadziły do usunięcia z parlamentarnego forum środowisk, dla których obrona cywilizacji chrześcijańskiej i chrześcijańskiego charakteru państwa były zasadniczym celem politycznej działalności. W obecnych wyborach prezydenckich nastąpił faktyczny zanik opinii katolickiej. Różni liderzy tejże opinii bezdyskusyjnie poparli już w pierwszej turze kandydata PiS, który nie tylko odegrał decydującą rolę w storpedowaniu konstytucyjnych poprawek o ochronie życia dzieci nienarodzonych, i sukcesywnie ignoruje wszelkie postulaty wysuwane przez różne środowiska katolickie, ale w swojej kampanii postawił na Joannę Kluzik-Rostkowską, znaną z feministycznych i lewicowo-liberalnych deklaracji. Te wybory pokazały, że nie istnieje świadoma opinia domagająca się od poszczególnych polityków i partii politycznych działań w obronie wartości chrześcijańskich w życiu publicznym. Zadowala się jedynie poparciem tego kandydata, który jest przeciwnikiem bardziej jeszcze skrajnego w kwestiach światopoglądowych i moralnych. Wyrazem tej abdykacji z własnej suwerenności ideowej była kwestia wezwania biskupów do poszanowania krzyża w przestrzeni publicznej w związku ze sprawą krzyży w szkole w Europejskim Trybunale praw Człowieka. Żaden z kandydatów na to wezwanie nie zareagował, a świecka opinia katolicka nie podniosła tej kwestii, jako istotnej w kształtowaniu polskiej polityki praw człowieka. Odrzucenie zasady sformułowanej przez Marka Jurka, że po okresie bezwarunkowego poparcia PiSu przez opinię katolicką, potrzebna jest warunkowa współpraca oparta o egzekwowanie od tej partii realizacji postulatów katolickich prowadzi do kapitulacji z obrony cywilizacji chrześcijańskiej nie tylko w płaszczyźnie międzynarodowej, ale także wewnętrznej. Ta kapitulacja jest tym bardziej wymowna, że w tych wyborach niewątpliwy sukces odnieśli postkomuniści i ich lider Grzegorz Napieralski. To oni stali się trzecią siłą polskiej polityki, a w istocie głównym politycznym zwycięzcą tych wyborów. Bowiem SLD jest dziś w sytuacji pozwalającej kontrolować cały proces polityczny w Polsce. Było to możliwe dzięki telewizji publicznej nagłaśniającej kampanię Napieralskiego. Sojusz PiS i SLD w tej telewizji był trampoliną, dzięki której postkomuniści uzyskali tak znaczący sukces. Ten sukces zdecydowanie przesuwa polską scenę polityczną w lewo. Już w trakcie kampanii głównym adresatem politycznego przesłania obu kandydatów drugiej tury stała się partia postkomunistyczna j jej elektorat.
Ten zwrot w lewo nie kończy się 4 lipca, ale będzie miał ciąg dalszy. Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, po przyszłorocznych wyborach parlamentarnych nastąpi dalsze umocnienie postkomunistów i stworzenie nowego rządu nie będzie możliwe bez ich udziału. W sytuacji narastającego zadłużenia, jedyną zapłatą dla SLD za udział w nowej koalicji rządowej będzie destrukcja pozostałych elementów cywilizacji chrześcijańskiej naszego państwa, a zatem legalizacja związków homoseksualnych, upowszechnienie zabijania dzieci nienarodzonych, demoralizacja młodzieży przez tzw. edukację seksualną itp. Wariant polskiego zapateryzmu po tych wyborach staje się niebezpiecznie aktualny. Warto wspomnieć tu, iż sekularyzacja społeczeństw zachodnich w znacznej mierze została dokonana poprzez państwa, które marginalnym tendencjom antychrześcijańskim nadały charakter polityki państwowej. I dziś stoimy przed podobnym zagrożeniem. W sytuacji polskiej, gdzie katolicyzm jest głównym spoiwem narodowej tożsamości, realizacja postulatów Napieralskiego oznacza katastrofę cywilizacyjną i zagrożenie dla naszej narodowej przyszłości. Sukces postkomunistów w tych wyborach jest miarą klęski opinii katolickiej i cywilizacji chrześcijańskiej w Polsce. Jest zwiastunem nadciągającej katastrofy kulturowej i religijnej. Jest stanem najwyższego zagrożenia naszej przyszłości.
Skomentuj
Komentuj jako gość