W lutowym numerze „Debaty” pisałem o rewolucyjnym projekcie reformy podatkowej przygotowanej przez Parlamentarny Zespół na rzecz Wspierania Przedsiębiorczości i Patriotyzmu Ekonomicznego. Oczywistą konsekwencją powstania tego ważnego, choć mało znanego dokumentu było zaproszenie do Olsztyna przewodniczącego Zespołu, posła PiS, Pawła Abramowicza na czwarte już spotkanie z cyklu „Debata z Debatą”. Oprócz posła Abramowicza, zaprosiliśmy Janusza Cichonia, posła PO i byłego wiceministra finansów, Wiesława Łubińskiego, kanclerza Loży Olsztyńskiej BCC i Ryszarda Małkiewicza, doradcę podatkowego, wiceprzewodniczącego Krajowej Rady Doradców Podatkowych.
Przypomnę: Parlamentarny Zespół proponuje likwidację takich danin jak PIT, ZUS, składki zdrowotnej i składki na Fundusz Pracy. Co w zamian? Jednolity, 25 proc. podatek od funduszu płac. Rewolucja dotyczyłaby także podatków płaconych przez firmy. Zniknęłyby CIT i PIT. Zamiast tego firmy prawne płaciłyby jednolity 1,5 proc. podatek obrotowy, a małe firmy uproszczony podatek zryczałtowany.
Jakie byłyby skutki takiej podatkowej rewolucji?
Pracownik z wynagrodzeniem 3000 zł. zyskiwałby 750 zł. Duże firmy, których obecnie 40 proc. w ogóle nie płaci podatków, utraciłyby możliwość ich unikania, co położyłoby kres uprzywilejowanej pozycji korporacji i zbilansowałoby ubytek dochodów budżetu państwa spowodowany zmniejszeniem obciążeń dla pracowników i małych firm. Nie bez powodu motywem przewodnim debaty było pytanie: Czy podatki mogą i powinny być sprawiedliwe? Zawarta w pytaniu wątpliwość może wydawać się dziwna, bo dla większości z nas odpowiedź wydaje się oczywista. Ale to właśnie instrumentalne posługiwanie się hasłami sprawiedliwości pozwoliło demokratycznym politykom w Europie i USA na przejęcie w ciągu ostatnich 100 lat kontroli nad naszymi dochodami w stopniu dotychczas niespotykanym. Gdy większość Polaków zaciera ręce sądząc, że „sprawiedliwy” system opodatkowania progresywnego pozwala wyrównywać dysproporcje pomiędzy biednymi i bogatymi, to ci ostatni, dzięki dziurawemu systemowi i dobrym doradcom płacą podatki niskie, albo wcale. Natomiast Polak zarabiający 3000 zł. oddaje państwu złotych 1200, ale serce go nie boli, bo robi to za niego pracodawca.
Dużym zaskoczeniem dla widzów debaty był zapewne jej merytoryczny, spokojny przebieg. Przyzwyczajeni do rytualnej, medialnej wymiany ciosów pomiędzy partyjnymi przeciwnikami, tym razem byliśmy świadkami dyskusji skupionej na zasadach i celach, którym powinien służyć system podatkowy. Można? Można! Nie oznaczało to bezwarunkowej zgody na wszystkie szczegóły zaprezentowanej przez posła Adama Abramowicza reformy podatków. Zgoda była co do jednego: obecny system wymaga fundamentalnej zmiany zasad i filozofii systemu ściągania państwowych danin. Rozmowę niewątpliwie ułatwiał fakt, że niegdyś programowo - podatkową wizytówką PO było utrzymane w podobnych duchu 3x15. Poseł Cichoń podtrzymał jego merytoryczną zasadność, tłumacząc porzucenie projektu uwarunkowaniami budżetowymi i kryzysem 2008 roku.
Przygotowany przez Parlamentarny Zespół projekt nie jest oficjalnym, rządowym dokumentem. Poseł Abramowicz określił go jako gotową, spakowaną i przekazaną rządowi Beaty Szydło podatkową propozycję. Na pytanie o szanse jego wykorzystania poseł PiS stara się trzymać fason. Wydaje się jednak, że łatwo nie będzie. Na pierwszy rzut oka wszystko pasuje. Najpierw „Konstytucja Przedsiębiorczości” ministra Mateusza Morawieckiego, a teraz program „Gospodarka Plus”, który ma być fundamentem całej gospodarczej ofensywy rządu. Trudno sobie wyobrazić lepszy silnik napędowy tej ofensywy niż podatkowa paczka posła Abramowicza. Największą wadą programu 500+ jest brak związku otrzymywanych pieniędzy z pracą. Nowy system podatkowy nie tylko wzbogaca wszystkich pracujących Polaków przynajmniej o kilkaset złotych miesięcznie, ale są to pieniądze przez nich zarobione, a nie rozdawane kosztem powiększenia długu publicznego. Przywraca sens rywalizacji małych i średnich firm z biznesem korporacyjnym, dając gospodarce impuls jakiego nie doświadczyła od czasu wprowadzenia w 1989 r. ustawy o wolności gospodarczej ministra Mieczysława Wilczka. Pasuje nawet do antykomunistycznego wizerunku Prawa i Sprawiedliwości. Bo przecież głównymi orędownikami opodatkowania progresywnego byli Karol Marks i Fryderyk Engels. Manifest komunistyczny zaleca „wysoki podatek progresywny” obok wywłaszczenia własności ziemskiej” i „zniesienia praw dziedziczenia” jako narzędzie walki z kapitalizmem. Więc w czym kłopot? Przede wszystkim w tym, że dla większości wpływowych polityków PiS progresja podatkowa to nieodłączny atrybut sprawiedliwości społecznej, a prosty i możliwy do zrozumienia oraz obsłużenia przez zwykłych ludzi system podatkowy, to zagrożenie dla omnipotencji państwa i wszechwładzy urzędniczego aparatu. Za skomplikowanym, a przez to niesprawiedliwym systemem podatkowym, kryją się potężne lobby korporacyjno – polityczne, biurokratyczne, wydawnicze i podatkowo-doradcze. Na istnieniu podatku progresywnego i dochodowego zbudowano tak wielką i zyskowną siatkę zależności, że nie są w stanie jej rozerwać żadne demokratyczne mechanizmy. Że podatki i ogólnie kwestie gospodarcze to obszar praktycznie pozostający poza systemem demokratycznej kontroli przekonaliśmy się po niskiej frekwencji podczas debaty, kontrastującej z poprzednimi trzema debatami. Na pocieszenie poseł Cichoń stwierdził, że te kilkanaście osób to i tak nieźle w porównaniu z kilkoma osobami, które przychodziły na spotkania organizowane w Polskim Towarzystwie Ekonomicznym. Nie od dzisiaj przecież wiadomo, że Polacy w minimalnym stopniu interesują się gospodarką. Poseł Cichoń przywołał badania według których 76 proc. Polaków uważa, że nie płaci podatku VAT. Nic dziwnego, że w tak mętnej wodzie niewiedzy podatkowe rekiny mogą niemal wszystko. Polacy nie są zainteresowani gospodarką, chyba, że pojawią się obietnice manny z politycznego nieba. Politycy doskonale wiedzą, że o wynikach wyborów 2019 r. nie będą decydowały programy gospodarcze lecz zarobki Bartłomieja Misiewicza, rozbite limuzyny oraz przypadki pychy i arogancji władzy.
Najlepszym lekarstwem na ekonomiczne wycofanie Polaków byłby obowiązek osobistego płacenia podatków, ale na to nikt nie pójdzie, bo tak gwałtownego wpływu bytu na świadomość suwerena obecna „klasa próżniacza” mogłaby nie przetrzymać. Bo jak tu na język sprawiedliwości przetłumaczyć prostemu ludowi, że podatek od zysku z kapitału w wysokości 3000 zł. wynosi 570 zł., a od 3000 zł. brutto za pracę - 1200 złotych? Tak więc, parafrazując hrabiego Aleksandra Wielopolskiego, w sprawach gospodarczych dla Polaków można zrobić wiele, z Polakami nic. Dobrze się więc składa, bo zawartość podatkowej paczki przygotowanej przez Parlamentarny Zespół posła Adama Abramowicza zawiera tak poszukiwany przez PiS pomysł na nowe 500+. Wystarczy ją rozpakować.
Bogdan Bachmura
Prezes Stowarzyszenia „Święta Warmia” i „Fundacji Debata”, politolog, publicysta
ZOBACZ ZAPIS FILMOWY DEBATY O PODATKACH
Skomentuj
Komentuj jako gość