W Olsztynie aż huczy od plotek na temat publikacji zamieszczonej na blogu znanego olsztyńskiego dziennikarza Mariusza Kowalewskiego. Rzecz dotyczy wyroku sądowego jaki miał zapaść w 1978 r. w sprawie przeciwko Ryszardowi Góreckiemu, obecnemu senatorowi i rektorowi UW-M, dotyczącej utrzymywania stosunków seksualnych z osobą nieletnią.
Mariusz Kowalewski zamieścił skan pierwszej strony wyroku Sądu Rejonowego w Gdańsku skazującego Ryszarda Góreckiego na 2 lata więzienia w zawieszeniu na 3 lata oraz grzywnę 70 tyś. zł. Kowalewski twierdzi, że jest w posiadaniu oryginału dokumentu. Twierdzi też, że dotarł też do pani sędzi, która sprawy co prawda nie pamięta, ale rozpoznaje swoją maszynę do pisania i swój styl. Senator Górecki, według informacji zamieszczonej przez Wirtualną Polskę, wszystkiemu zaprzecza, dopatrując się intrygi partyjnych rywali, którzy „chcieli go zabić". Tam też znajdziemy informację, że pod widniejącą na blogu Kowalewskiego sygnaturą akt znajdują się akta zupełnie innej sprawy. Kowalewski twierdzi, że pod tą samą sygnaturą znajdowały się trzy sprawy, zaś akta sprawy Góreckiego zostały najprawdopodobniej zniszczone w 2003 r. bez wymaganej zgody Archiwum Państwowego.
Próbował też zainteresować tematem kilka ogólnopolskich gazet, ale bez powodzenia.
Niezależnie od trudnej dziś do ustalenia prawdy materialnej, najciekawsze i warte skomentowania jest zachowanie głównych bohaterów całego zamieszania: prof. Ryszarda Góreckiego i red. Mariusza Kowalewskiego.
Zwykła intuicja podpowiada, że pierwsza strona wyroku to nie wszystko, do czego Kowalewski „dotarł" (lub dotarło do niego). Jednak ta, (załóżmy na razie, że prawdziwa) i jak na razie jedyna, cudownie ocalona podczas niszczenia akt sądowych strona wyroku, mówi jedynie tyle, że 36 lat temu zapadł dawno zatarty wyrok, gdzie winowajca, 26-letni wtedy człowiek, poniósł konsekwencje swojego czynu. Nic bliższego o okolicznościach jego kilkumiesięcznego związku z 14-letnią dziewczyną nie wiemy.
Biorąc to wszystko pod uwagę zastanawiam się, co autor publikacji chciał osiągnąć. Bo, że próbował osobiście na tej „rewelacji" zarobić, to oczywiste. A co poza tym? Jaką wartość z punktu widzenia interesu ogółu, poza poruszeniem niskich instynktów gawiedzi, ma informacja, że obecny senator i rektor uczelni popełnił dawno temu niezwiązany z życiem publicznym błąd i za niego odpokutował? Ma być ostrzeżeniem dla młodych dziewczyn, czy może odruchem moralnego obrzydzenia dawnego dziennikarza Gazety Wyborczej?
Co do prof. Ryszarda Góreckiego, to sugerowana przez niego ewentualność spreparowania dokumentu którym posługuje się Kowalewski musi skutkować wszelkimi, przede wszystkim prawnymi, próbami wyjaśnienia całej sprawy. Tym bardziej, że dokument pokazany przez Kowalewskiego wygląda bardzo wiarygodnie, zaś dobra pamięć „pani sędzi" mocno to wrażenie wzmacnia. Trudno ponadto uwierzyć, nawet biorąc pod uwagę spodlenie polskiej polityki, że towarzysze partyjni senatora preparują akta nigdy nie istniejących spraw, wymyślając pedofilskie wątki i załatwiając sobie alibi byłych sędziów. Jeżeli jednak, z bliższej perspektywy pana senatora, tak to wygląda, to otrzymaliśmy cenny obraz ewolucji metod i obyczajowości demokratycznych elit. Jeśli dokument, który pokazał Kowalewski jest prawdziwy, to wersja przyjęta przez senatora Góreckiego jest najgorszą z możliwych. W takim przypadku tylko potwierdzenie dawno odpokutowanego błędu młodości zamknęłoby sprawę i skierowało uwagę na próbę dwuznacznego moralnie ataku na jego osobę.
Reasumując: dla obu panów jest to ważny moment ich kariery publicznej i zawodowej.
Po zdezawuowaniu przez senatora Góreckiego informacji na jego temat pozostaje mu zdecydowane działanie w kierunku wyjaśnienia tej sprawy. Próba przeczekania burzy położy się cieniem na jego wiarygodności i nie pomoże mu w dalszym piastowaniu funkcji publicznych.
Co do Mariusza Kowalewskiego, to jego położenie, paradoksalnie, nie jest wcale łatwiejsze. Zawodowy kapitał uzyskany dzięki publikacjom na temat prezydenta Małkowskiego został w dużym stopniu roztrwoniony po artykułach w „Rzeczpospolitej" o posłance Lidii Staroń i niedawnych „rewelacjach" na temat plagiatu profesora Wrońskiego. Ujawnienie tego rodzaju informacji, nawet jeśli są prawdziwe, wygląda na akt zawodowej desperacji i tylko inne publikacje na temat senatora Góreckiego, i to bezpośrednio odnoszące się do spraw publicznych, mogą ten obraz odmienić. W przeciwnym wypadku, niezależnie od wiarygodności posiadanych przez Kowalewskiego dokumentów, jego rola w tej historii, choć pierwszoplanowa, nie musi być uznana ani za chwalebną, ani tym bardziej najważniejszą.
Bogdan Bachmura
PS. W artykule Mariusza Kowalewskiego znalazła się informacja, której potwierdzenie ma posiadać w postaci nagrania, że prof. Górecki interweniował w sprawie ewentualnej dymisji gen. Józefa Gdańskiego, Komendanta Wojewódzkiego Policji w Olsztynie, za wydanie rozkazu udziału kompanii honorowej w pogrzebie gen. Dudka. Muszę przyznać, że takie, mocno wiarygodne plotki, już wtedy do mnie docierały. Jeżeli zatem to prawda, Panie senatorze, że dzielnie Pan stawał w obronie gen. Gdańskiego, to próżna fatyga. Nigdy nie miałem złudzeń, że w III RP za honorowanie esbeków, nawet niezgodne z prawem, komuś włos z głowy spadnie.
Skomentuj
Komentuj jako gość