20 lipca miał się odbyć wstępny odbiór spacerowo – rowerowej ścieżki nad Jeziorem Długim. Inwestycji, która od początku, razem z budową mostu na tym jeziorem, stała się dla wielu zaangażowanych społecznie osób cennym doświadczeniem. Poznaliśmy z bliska i w praktyce, jak marnowane są nasze, dla niepoznaki zwane „unijnymi”, pieniądze. Jak wygląda stojąca za tym bezduszna, skostniała, ślepa i odporna na wszelkie przejawy rozsądku biurokratyczna, unijna machina. Jak trafne jest porównanie części ratuszowych urzędników do mentalności oderwanego od lokalnych korzeni okupanta.
Ostatnia awantura o nasadzenia wzdłuż jeziora to tylko ostatni przykład braku kompetencji i obrażających elementarny rozsądek poczynań. Klony srebrzyste osiągające 40 m wysokości posadzono przy samym brzegu, gdzie woda stoi przez dużą część roku. Cztery z nich posadzono w odstępie ok. 1,7 m w bezpośrednim sąsiedztwie starego klonu. Wzdłuż zachodniego brzegu jeziora posadzono 2 tyś. krzewów, 4,5 tyś bylin i rabaty. Część z nich skazana jest na zniszczenie, ponieważ utrudniają dostęp do jeziora. Przy prywatnym, świeżo postawionym płocie posadzono rośliny pnące. Na innym, również prywatnym ogrodzeniu rosną już od dawna, ale uznano, że widocznie jest ich za mało. Nasadzenia są niezgodne z zatwierdzonym planem. Po interwencji Rady Osiedla przenoszono je w inne miejsca, bo wydane bez sensu pieniądze muszą się zgadzać. Kilka dni temu rozmawiałem prywatnie z urzędnikiem zaangażowanym w realizację tej inwestycji. Powiedział, że jeśli coś tam trzyma się kupy, to jedynie dzięki wielokrotnym interwencjom społeczników. Niestety, lista spraw w których interwencje i sugestie nie odniosły skutku jest zbyt długa. Wśród nich nasadzenia to „mały pikuś”. Zacznijmy od początku ścieżki, czyli od ul. Nowowiejskiego. Specjalnie dla rowerów wycięto stary, dobrej jakości asfalt i położono nowy, z podwyższonym krawężnikiem. Na takie fanaberie nie stać takich miast jak Berlin czy rowerowa wizytówka - Strasbourg . Tam ścieżki rowerowe oddziela się od ruchu samochodowego białą linią lub specjalnymi, mocowanymi do asfaltu, plastikowymi krawężnikami. U nas farba wystarczyła jedynie na wysokości mostu. A wszystko koniecznie po lewej stronie ulicy, tam, gdzie parkowały samochody, bo w Olsztynie przecie nie tylko pieniędzy, ale i miejsc do parkowania mamy dostatek. Zabetonowanie pierwszej części jeziora, do mostu, od początku było przesądzone i wielu osobom takie bulwarowe rozwiązanie odpowiada. Udało się uratować rosnące po stronie wschodniej, skazane przez urzędników na wycięcie topole i poważnie ograniczyć, zaplanowaną na 6,5 m szerokość ścieżki. Jesienią zatrzymaliśmy barbarzyńców chcących kłaść beton w lesie powyżej jeziora. Niestety, nie udało się ich powstrzymać przed „zagospodarowaniem” drugiej części jeziora - za mostem. Położono tam, podobnie jak na ścieżkach dojazdowych od ul. Leśnej do Jeziora Długiego, szeroko reklamowany polimer, czyli cienką przepuszczalną warstwę czegoś tam, pod którą nawieziono grubą warstwę, najpierw piachu, a potem gliny. Dzisiaj, jeszcze przed końcowym odbiorem inwestycji, ścieżka nadaje się do gruntownego remontu. Warstwa polimeru jest tak miękka, że poddaje się pod kołami hamujących rowerów Po ostatnich deszczach, na najniżej położonych odcinkach, spod warstwy wierzchniej wychodzi rozjeżdżana przez rowery glina. Ktoś pełen wiary w powszechny ideał obywatela zaplanował, że dojeżdżający do mostu rowerzyści skręcą, zgodnie z postawionym tam znakiem w lewo, na most, i tylko piesi – jak przewiduje znak – będą chodzić prosto, wzdłuż jeziora. Niestety, życie znów nie sięgnęło ideału i piesi wraz z rowerzystami zażywają rekreacji w iście nieeuropejskich warunkach – na wspólnym polimerze szerokości ok.1,2 m. A ponieważ jest tam wysoka skarpa, więc polimer zabezpieczono przed osuwaniem się kamiennym murem oporowym. Ale tylko na długości kilkunastu metrów. Przed i za murem natura już zaczęła robić swoje, czyli to, co było łatwe do przewidzenia. Polimer, a z nim glina obsuwają się w dół. A to dopiero początek.
Oczywiście zachowanie zgodnego z życzeniami urzędników kierunku ruchu pieszych i rowerzystów było tak proste, że aż niemożliwe do przyjęcia. Wystarczyło zostawić tą część ścieżki nad jeziorem w spokoju. Piesi chodziliby tędy jak zawsze, a rowerzyści jeździliby górą, nad skarpą, po nowej ścieżce rowerowej. Kłopot jedynie w tym, że nie zgadzałyby się zaplanowane do wydania „unijne środki”. Niestety, to nie jedyne grzechy będące konsekwencją bezmyślnego parcia cywilizacji na drugą stronę jeziora. Na najbardziej oddalonym od ul. Bałtyckiej skraju jeziora, tam gdzie jest najpiękniejszy widokowo fragment brzegu i gdzie była najbardziej przyjazna do odpoczynku trawiasta polana, olsztyńscy drogowcy zaplanowali skrzyżowanie ścieżek rowerowych. Teraz z polany pozostała kupa gliny i rozwalająca się ścieżka. Do gruntownego remontu nadaje się świeżo wyłożony kostką i zniszczony przez sprzęt pracujących tam firm łącznik pomiędzy mostem a ścieżką rowerową. Ale to mały kłopot w porównaniu z tym, co dzieje się ze ścieżką polimerową. Jeżeli jej degradacja będzie postępowała w dotychczasowym tempie, to nawiezione nad jezioro tony gliny staną się przekleństwem dla tego pięknego miejsca.
Poza tym wszystko wyszło pięknie. Jak w kupleciku o Armii JCM z komedii CK Dezerterzy śpiewanym przez Żyda Moritza – dezertera, z zawodu krawca teatralnego: front – cacany, a tył – pies. Od frontu można dołożyć kolejne tysiące krzewów i rabatek oraz wygłosić kolejne drętwe mowy. Jazda rowerem może być jeszcze przyjemniejsza. Ale - jak widać w całej Europie – to jazda donikąd.
Bogdan Bachmura
Skomentuj
Komentuj jako gość