"Wielki Brat zarządził znów o godzinę dłuższe spanie czyli koniec czasu wojennego. […] Niedemokratyczna, ale suwerenna Moskwa skończyła z tym rok temu. Polska demokratyczna czeka na przykład z Berlina i Paryża. Pytanie, jak władza w tylu demokratycznych państwach, w zmowie i porozumieniu, bez pytania o zdanie, można setkom milionów ludzi przestawić zegarki, zakłócając sen i dezorganizując wiele spraw, pozostaje bez odpowiedzi”- pisze Bogdan Bachmura
Jak co roku, z soboty na niedzielę, Wielki Brat zarządził o godzinę dłuższe spanie czyli koniec czasu wojennego. Nazwano go w ten sposób, ponieważ geneza wprowadzenia tzw. czasu letniego przez Niemców, Brytyjczyków czy Amerykanów związana była z oszczędzaniem paliwa podczas I i II wojny światowej. Także obowiązywanie czasu wojennego w Polsce komunistycznej odpowiadało okresom najcięższych bitew o gospodarkę: 1946-1949, 1957-1964 i od 1977 nieprzerwanie do dzisiaj. Niedemokratyczna, ale suwerenna Moskwa skończyła z tym rok temu. Polska demokratyczna czeka na przykład z Berlina i Paryża. Pytanie, jak władza w tylu demokratycznych państwach, w zmowie i porozumieniu, bez pytania o zdanie, można setkom milionów ludzi przestawić zegarki, zakłócając sen i dezorganizując wiele spraw, pozostaje bez odpowiedzi.
Można oczywiście lekceważyć problem. Zasłaniać się setkami innych, ważniejszych spraw. A jednak uporczywe, dwukrotne w ciągu roku przestawianie zegarków, bez wyraźnego związku z gospodarką rynkową, rodzi więcej wątpliwości niż prosty związek przyczynowo-skutkowy z okresu wojen czy chronicznych niedoborów gospodarki komunistycznej.
Dwa razy w roku odpytywani przez dziennikarzy lekarze opowiadają o kłopotach wielu pacjentów z dostosowaniem organizmu do zmiany czasu. O związanych z tym zaburzeniami snu i brakiem koncentracji. Spóźnień i zawalonych prywatnych spraw nikt nie bierze do głowy, bo to przecież niedziela. Do poniedziałkowej szychty wszyscy zdążą się przystosować i PKB z tego powodu nie ucierpi. Potem wszystko wróci do normy. Poza ludźmi, którzy będą potrzebowali na to nawet dwa tygodnie. Badania wskazują na przytłaczającą większość zwolenników pozostania przy czasie letnim., który pozwala na powroty z pracy za dnia i wydłuża dzień latem. Zagadką więc pozostaje, dlaczego demokracja w tej sprawie nie działa. Dlaczego politycy nie zabiegają o łatwe poparcie wyborców, a obrońcy praw człowieka, mnożący prawa dla coraz to mniejszych mniejszości, pozostają ślepi na kłopoty milionów ludzi? Dlaczego totalizm czasu wojennego przyjmujemy z taką pokorą i obojętnością? Po pierwsze z powodu charakterystycznej dla demokracji medialnej tyranii opinii. „Kupionego” kiedyś poglądu, że tak jest dla gospodarki lepiej. Poza tym nie ma w tej sprawie winnego, przeciwko któremu można by zjednoczyć kolejnych wykluczonych i oburzonych. Brakuje wroga politycznego i budzących emocje symboli chciwego kapitalizmu. Jest za to Wielki Brat, nasz, na własnej piersi wyhodowany i ten jeszcze większy: MERKOZY, któremu w tak błahej sprawie nie warto podskakiwać. A tylko on może dać hasło do ewentualnego przejścia na czas pokojowy.
Nawet w najtłustszych dla państw UE latach za ekonomią zegarka po jednej stronie stały racje gospodarcze, po drugiej zaś niespokojny sen i kłopoty milionów ludzi oraz wielu instytucji, takich jak np. koleje czy linie lotnicze. Jeżeli mimo wszystko czas wojenny nadal ma się dobrze, to jest to kolejny dowód na hipokryzję demokratycznej rzeczywistości w której pierwszym kryterium oceny obywatela nie jest jego zaangażowanie w sprawy publiczne, ale rola trybika w gospodarczej maszynce i postrzeganie jego wartości według powinności wypełnianych wobec systemu ekonomicznego. Argumentacja minister Hall za wprowadzeniem szkolnego obowiązku dla sześciolatków to tylko jeden z ostatnich przykładów. Co gorsze, znaczna część obywateli, wyhodowana na homo economicusa, głównie w takiej właśnie roli siebie postrzega. Nic dziwnego, że nagroda pocieszenia od Wielkiego Brata w postaci dodatkowej godziny snu w zupełności wystarczy.
Bogdan Bachmura
Skomentuj
Komentuj jako gość