Wschodząca gwiazda polskiej publicystyki historycznej Piotr Zychowicz popełnił kolejną kontrowersyjną książkę. Poprzednia pt. Pakt Ribbentrop-Beck narobiła sporo zamieszania. Ta, jak sądzę, narobi również.
Z Zychowiczem jednak mam problem. Podoba mi się jego zacięcie, chęć odkrywania rzeczy przemilczanych i jego odwaga w głoszeniu poglądów, które wielu powtarza po cichu ale nie ma odwagi powiedzieć głośno w obawie o swoje kariery czy o pyskówki kolegów po fachu. Zychowicz o to nie dba. Ma wszelkie dane ku temu by stać się jednym z bardziej znanych historyków. Był uczniem nie byle kogo bo samego Piotra Wieczorkiewicza. Jednak zamienia swoje szanse bycia dobrym historykiem na rolę publicysty historycznego. Jest w tej roli doskonały. Bogactwo źródeł z których korzysta, w tym wiele pomijanych bo niepasujących do obowiązującego obrazu, gwarantuje pewne minimum rzetelności. Dobre pióro, język pełen emocji, powodują, że czyta się go bardzo dobrze. Lektura przykuwa uwagę. Niestety te same emocje powodują, że w momencie wyciągania wniosków zapodziewa się gdzieś badacz i opowiadacz dziejów i zastępuje go antykomunista.
Zychowicz chciał w swojej książce udowodnić, że zarówno rząd polski jak i kierownictwo polskiego państwa podziemnego, w tym Komenda Główna AK, całą swoja politykę opierały nie na realistycznej ocenie rzeczywistości lecz na złudzeniach i dziecinnym chciejstwie. W książce przedstawia na to cały szereg dowodów i opisuje tragiczne konsekwencje takiej polityki wskazując na tak drastyczne fakty jak dopuszczenie do rzezi Wołynia ułatwionej przez praktyczne wycofanie AK z tamtych rejonów oraz wywołanie Powstania Warszawskiego. Zwłaszcza to ostatnie, jak punkt po punkcie udowadnia, było przykładem obłędu. Obłędu, który doprowadził nasze władze do działań antypolskich dla korzyści największego naszego wroga – Sowietów.
Udało mu się to wykazać. Jednak najskuteczniej udowodnił swój kryształowo czysty, laboratoryjnej wręcz próby, antykomunizm. Antykomunizm posunięty aż do tytułowego obłędu. Dlaczego tak uważam? Otóż Zychowicz zarzuca polskim władzom emigracyjnym i podziemnym, że kierując się nierozumnym pojmowaniem lojalności w stosunku do sojuszników faktycznie działały ma szkodę państwa i narodu polskiego. Do tego momentu zgadzam się z nim. Też uważam, że tak było. Jednak antykomunistyczny obłęd Zychowicza prowadzi go na przeciwna stronę. Uważa, że walkę z Niemcami w kraju należało ograniczyć by zmniejszyć represje i ułatwić biologiczne przetrwanie narodu. I tu z grubsza zgoda. Jednocześnie wyciąga z tego kilka wniosków, z których dwa są ciekawe. Z tym, że o ile pierwszy jest zwyczajnie zabawny o tyle drugi tragiczny w razie realizacji.
Pierwszy to taki, że rząd polski na emigracji wykazywał zbytnia uległość wobec Stalina, zwłaszcza w sprawie granic. Gdyby konsekwentnie odmawiano dyskusji na ten temat, żądano potwierdzenia tych granic to... no właśnie co? Zychowicz zapomina, że z momentem wejścia do wojny Związku Radzieckiego Polska jako sojusznik stała uciążliwym wrzodem na tyłku dla naszych dotychczasowych aliantów. Anglicy i Amerykanie zamierzali tę wojnę wygrać. Wygrać możliwie najmniejszym kosztem i wygrać dla siebie. Nie dla nas. Polska skonfliktowana ze Stalinem nie była i nie mogła być traktowana jako sojusznik Zachodu. Churchill powiedział to nam od razu ale myśmy nie uwierzyli. Zychowicz też nie uwierzył. Interes Polski był niczym wobec krwi milionów żołnierzy Armii Czerwonej, krwi tak bardzo potrzebnej naszym zachodnim aliantom, krwi której Polacy zastąpić nie mogli.
Drugi wniosek jest gorszy. Dowodzi tego, że Zychowicz gotów jest poświecić Polskę i Polaków żeby tylko dokopać czerwonym. Otóż twierdzi ni mniej ni więcej, że polskie podziemie zamiast na walce z Niemcami powinno skupić się na wyżynaniu polskich komunistów i ludzi im sprzyjających. Do tego należało też dokładnie to samo robić z sowiecką partyzantką. Posługuje się tu przykładem działań AK na Nowogródczyźnie czy Wileńszczyźnie w tym np. „Łupszaki”. Tam miało to swoje usprawiedliwienie ze względu na obronę ludności polskiej przed represjami ze strony tych „partyzantów”. Ale tak było lokalnie. Pójście dalej w tę stronę miało oczyścić Polskę z ludzi skłonnych do współpracy z Sowietami uniemożliwić im budowę Polski komunistycznej. I tu widać obłęd Zychowicza. Ja rozumiem, że nie lubi komunistów. Też ich nie lubię. Ale trzeba pamiętać o realiach. Gdyby, teoretycznie, udało się Polskę całkowicie oczyścić z ludzi skłonnych do współpracy z nimi to co? Stalin by zrezygnował z opanowania Polski? Odpuścił sobie? Wolne żarty. Nie byłoby Polaków skłonnych do rządzenia Polską komunistyczną to znaleźliby się jacyś Rosjanie, Żydzi, Gruzini czy Czeczeni. W razie potrzeby rządziliby nie PRL-em lecz Polską Socjalistyczną Republiką Radziecką albo jakimś obwodem autonomicznym. Jaki byłby praktyczny pożytek z tego, że nie skalalibyśmy się komunizmem. Próba walki z tym byłaby gorsza w skutkach niż Powstanie Warszawskie.
Zychowicz zapomina też o jeszcze jednym czynniku. Wyżynanie przeciwników, nawet takich jak komuniści, byłoby zbrodnią, po której kim byśmy się stali? Bylibyśmy podobni do nich. Trzeba tez pamiętać o tym co myślało wtedy społeczeństwo. Dlaczego w końcu rządy komunistów zostały, z odrazą czy wrogością lecz zaakceptowane. Armia Czerwona nie niosła nam wyzwolenia. To prawda. Jednak ta armia wycieńczonemu wojną narodowi niosła ocalenie przed biologiczną zagładą. Wreszcie można było zająć się odbudową Polski i własnego życia. W Polsce nie było społecznej woli, ani nawet przyzwolenia, na rzeź komunistów.
Dlatego uważam, że recepty Zychowicza, choć oparte na solidnej analizie archiwów, skażone są równie nierozumnym chciejstwem jak polityka ówczesnych władz Polski podziemnej.
Ale książkę warto przeczytać choć nie powinna być to jedyna przeczytana książka na ten temat.
Adam Kowalczyk
Skomentuj
Komentuj jako gość