Do Gietrzwałdu znów wrócił Smętek. Skłócił ludzi, zasiał nienawiść w sercach i umysłach. Naprzeciw siebie stanęły dwa obozy, jeden spod znaku „Bóg, Honor, Ojczyzna” i drugi spod znaku „Wolność, Równość, Braterstwo”. A zaczęło się od walki o sztandar Zespołu Szkolno-Przedszkolnego im. Andrzeja Samulowskiego. Dyrektorka Teresa Kochanowska przez dwa lata odmawiała udziału sztandaru w Mszy za Ojczyznę podczas Gietrzwałdzkich Dni Niepodległości, gdyż „szkoła jest świecka”. Tuż po pierwszej odmowie obóz W.R.B. poniósł klęskę w wyborach na wójta 30 listopada 2014 roku (ale ma większość w radzie gminy). Dwa lata później stanowisko straciła dyrektorka szkoły Teresa Kochanowska i sztandar przeszedł w ręce obozu spod znaku B.H.O. Ale to nie koniec walki!
Obóz W.R.B. zebrał już siły i przystąpił do kontrataku. Polem bitwy z nowym wójtem spod znaku B.H.O. stała się szkoła podstawowa a celem ataku nowa, od 1 września br., dyrektor Bożena Reszka, odebrana jako „nasłana” przez obóz B.H.O. Od pierwszego dnia jej pracy, ZNP (w gminnych szkołach jest tylko ZNP) i Rada Rodziców kwestionują każdą decyzję dyrektor. Do wójta i do kuratorium słana jest na nią skarga za skargą. Twierdzą, że nowa dyrektor chce przekształcić szkołę świecką w katolicką i wpajać dzieciom „patriotyzm militarny”. Wezwany na odsiecz prezes ZNP Sławomir Broniarz powiedział „Newsweekowi”, że nowa dyrektor łamie charaktery, kręgosłupy i osobowość młodych ludzi. W tej konkretnej placówce okazało się, że jest flaga narodowa i papieska, a w programie są żołnierze wyklęci, otoczka katyńska i temu podporządkowana jest cała sfera wychowania patriotycznego szkoły - powtórzył Broniarz, to, co mu suflowały członkinie ZNP z tej szkoły. „W powietrzu wisi strajk” - powie mi mąż byłej dyrektorki Adam Kochanowski (żona Teresa wzięła roczny urlop zdrowotny, wyjechała do rodziców i nie rozmawia z mediami). To samo powtórzył mi przewodniczący rady gminy Marek Nowogrodzki z obozu W.R.B., a członek rady rodziców powiedział podczas mojego spotkania z radą „jeśli nauczyciele zastrajkują, my ich poprzemy”.
Chichot historii
Walka o sztandar wybuchła w listopadzie 2014 roku (listopad, wiadomo, niebezpieczna pora dla Polaków). Do dyrektorki ZSP Teresy Kochanowskiej zwróciła się z prośbą przewodnicząca Rady Rodziców Izabela Rogalska o udział pocztu sztandarowego szkoły w Mszy za Ojczyznę, podczas Gietrzwałdzkich Dni Niepodległości. Po raz pierwszy w historii Gietrzwałdu miały się odbyć takie uroczystości zorganizowane przez męża przewodniczącej, byłego europosła Bogusława Rogalskiego. Centralną postacią tych uroczystości miał być patron szkoły Andrzej Samulowski, bohater walk o polskość Warmii. Dyrektorka odmówiła sztandaru, bo „szkoła jest świecka”. Ta odmowa uruchomiła wojnę polityczną i światopoglądową w gminie Gietrzwałd. Powstały dwa obozy. Główny ideolog obozu dyrektor Kochanowskiej i czołowy publicysta „Gazety Gietrzwałdzkiej” Jerzy Szczudlik (autor hasła promującego Gietrzwałd: Gmina pełna cudów), tak opisał te obozy i istotę walki: Wolność, Równość, Braterstwo przeciwko Bogu, Honorowi i Ojczyźnie. Jerzy Szczudlik jest w obozie W.R.B. (hasła wielkiej rewolucji francuskiej). - Jestem liberałem – przedstawia się. A o przywódcy obozu B.H.O. Bogusławie Rogalskim powie: „to ultrakatolik wyznający XIX-wieczny patriotyzm”.
Jerzy Szczudlik osiadł w gminie Gietrzwałd, a dokładnie w Łupstychu, 11 lat temu. Mieszka w okazałym domu z widokiem na jezioro Ukiel. Jako podaje Leksykon Kultury Warmii i Mazur pracował w banku na różnych stanowiskach, w tym jako główny księgowy. Przez kolejnych 15 lat mieszkał wraz z rodziną w Luksemburgu. Dokładniejsze informacje na temat banku w którym pracował publicysta „Gazety Gietrzwałdzkiej” znaleźć można w aktach sprawy dotyczącej afery FOZZ i Grzegorza Żemka oraz w raporcie z likwidacji WSI. Bank Handlowy International w Luksemburgu powołany przez BH w Warszawie w okresie schyłku PRL był ważny ogniwem w aferze FOZZ. Brał też udział w handlu bronią. W 2001 roku został zlikwidowany przez amerykański Citibank, który nabył Bank Handlowy. W związku z tym, że w „Rzeczpospolitej” znalazłem artykuł o BHI w Luksemburgu i w tym artykule pada nazwisko Jerzego Szczudlika, w negatywnym świetle, zapytałem o charakter jego pracy w tym banku. Jerzy Szczudlik w mailu odpisał, że:
Pracę w tym banku zaczął 1 września 1990 roku, co najmniej rok po wyjeździe pana G. Żemka, początkowo jako audytor wewnętrzny (do którego obowiązków należało wykrycie wszystkich podejrzanych transakcji byłego pracownika BHI, a późniejszego dyrektora FOZZ, pana Grzegorza Żemka), a potem jako dyrektor generalny. Wszystkie dokumenty bankowe dotyczące nielegalnych operacji pana G. Żemka zostały przez Jerzego Szczudlika przekazane do polskiej prokuratury i polskiego ministerstwa finansów.
Obecnie były bankowiec pisze wiersze, dramaty i książki, jest też publicystą „Gazety Gietrzwałdzkiej”, ma w tym piśmie swoją stronę pt. „KULturĄ W PŁOT”. Polemizuje piórem z grupą mieszkańców, których credo to: „Bóg, Honor, Ojczyzna”. Ocenia ich i poucza. Jeden ze swoich tekstów poświęcił analizie tych pojęć, do których odwołał się Paweł Kot z Woryt, w liście do redakcji „Gazety Gietrzwałdzkiej”, w którym pyta: "dlaczego jesteśmy „patriotami” podczas Euro, wieszamy flagi, malujemy twarze w barwy narodowe, a podczas Gietrzwałdzkich Dni Niepodległości nie stajemy obok siebie? Dlaczego sztandar szkoły nie bierze udziału w tym wielkim, wspólnym narodowym święcie? Ja miałem szczęście, że moje poglądy kształtowali dziadkowie pochodzący z Wołynia i rodzice wpajający: „Jeśli zaczniesz roztrząsać swoje racje – przegrałeś. Bóg, Honor, Ojczyzna – mają siłę tylko wtedy, kiedy nie podważamy podstawowego sensu tych słów” - napisał Paweł Kot. Publicysta Jerzy Szczudlik odnosząc się do tych słów dowodzi jego autorowi, iż ich sens zmieniał się, zmienia i będzie się zmieniał wraz z upływającym czasem.(…) Toteż każde pokolenie ma prawo wypracować sobie własne znaczenie wielu pojęć, własne zasady postępowania oraz kodeks honorowy. Zwraca też uwagę, że nasze niemal jednonarodowe społeczeństwo rozpadło się na dwie części i to pomimo Boga, Honoru i Ojczyzny, a może właśnie... z ich niemałym udziałem.
- Ja też czuję się katolikiem – deklaruje Jerzy Szczudlik. - Natomiast autor listu proponuje patriotyzm XIX-wieczny i taki patriotyzm chcą narzucić szkole. Ale szkoła podstawowa nie jest miejscem do ideologizowania dzieci, wpajania zasad, które nie są w stanie pojąć. Umówiliśmy się przecież, że szkoła jest świecka. W tym wieku dzieci trzeba uczyć, że nasza ojczyzna, to to co nas otacza, środowisko, dbanie o nie, a nie wywieszanie najróżniejszych flag na szkole. Dzisiaj Polska nie jest zniewolona, trzeba więc motywować dzieci i młodzież do nauki, pracy, do szanowania przyrody. Żyjemy w gminie wpisanej do zasobu NATURA 2000 i uszanowanie tego jest dzisiaj patriotycznym obowiązkiem. Nie antagonizować ludzi o innych wyznaniach czy poglądach. W takim duchu kierowała szkołą poprzednia dyrektor pani Kochanowska, starała się, by każdy w niej czuł się dobrze bez względu na wyznanie. Trzeba żyć i dać żyć innym. Nie mam nic przeciwko temu, żeby pan Rogalski wyznawał swoją wiarę, ale nie może swojej wiary i swojej racji narzucać innym. Społeczność gietrzwałdzka znakomicie funkcjonowała do czasu pojawienia się pana Rogalskiego, ultrakatolika, w którego działaniu dostrzegam dużo cynizmu, budowania pozycji politycznej pod przyszłe wybory. W tym celu zaanektował „Gazetę Gietrzwałdzką”, którą redagowali społecznie mieszkańcy gminy, a redaktorem naczelnym była Teresa Samulowska, żona Wojciecha, prawnuka Andrzeja Samulowskiego. Chichotem historii jest, że naprzeciwko siebie stanęli, pan Wojciech Samulowski i pan Rogalski, dla którego Andrzej Samulowski jest bohaterem narodowym polskiej Warmii, takim jakimi dla Polski byli Piłsudski, Dmowski czy Paderewski.
Wańkowicz w Gietrzwałdzie
Pierwszy raz Smętka wytropił Melchior Wańkowicz, który w 1935 roku przemierzał Prusy Wschodnie, w tym Warmię, po dojściu Hitlera do władzy. Ta to katolicka Warmia – napisał. - Warmia rozśpiewana u przydrożnych figur, rozmodlona w nabożeństwach majowych, srogie odsiadująca adwenty, ściągnęła na siebie panasmętkową uwagę i stała się obiektem zawziętej germanizacji. Księżom zabroniono odprawiać Msze w języku polskim. Pisarz był też w Gietrzwałdzie. "Tam jak umowny znak, jak ryba starochrześcijańska, wita nas polski napis: „Księgarnia A.Samulowski” - czytamy w książce Wańkowicza (dodajmy, że wyżej był napis: Buch und Papierhandlung). Księgarnię założył Andrzej Samulowski, rok po objawieniach Matki Bożej w Gietrzwałdzie, w 1878, by szerzyć na Warmii miłość do języka polskiego i wiarę katolicką. Samulowski kontynuował dzieło zaczęte przez samą Matkę Bożą, która ukazywała się dwom dziewczynkom gminy od 27 czerwca do 8 września 1877 roku, przemawiając do nich w języku polskim, w samym apogeum Kulturkampfu. Wieść o objawieniach obiegła wszystkie zabory, wzmagając wiarę i ducha polskiego. Do Gietrzwałdu pielgrzymowały tysiące wiernych, mimo blokad i utrudnień ze strony trzech zaborców. Władze pruskie robiły co w ich mocy, by podważyć widzenia. 12-letniej Barbary Samulowskiej i 13-letniej Justyny Szafryńskiej. Proboszcz ks. Augustyn Weichsel, trafił na kilka dni do aresztu w Olsztynie, gdyż propagował objawienia i pozwalał polskim księżom na głoszenie tu kazań. Na nic się to zdało. Kościół uznał prawdziwość objawień i są to jedyne uznane objawienia w Polsce.
Kapliczka w miejscu Objawień Matki Bożej, fot. A. Socha
Wańkowicz miał szczęście, poznał w Gietrzwałdzie wdowę po Andrzeju Samulowskim, 78-letnią Martę pochodzącą z Mikołowa, której dziad zginął w powstaniu 1831 roku. Opowiedziała pisarzowi o objawieniach, o wydrukowaniu w 1866 roku w Gietrzwałdzie pierwszego numeru polskiej „Gazety Olsztyńskiej”, do której założenia przyczynił się jej mąż, a w winiecie gazety umieszczono jego dwuwiersz: „Ojców mowy, ojców wiary. Brońmy zgodnie: młody, stary. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”, o jego działalności plebiscytowej w 1920 rok na rzecz przyłączenia Warmii na powrót do Polski. Andrzej Samulowski przez wiele lat był najważniejszym przedstawicielem Warmii w ruchu narodowym całego zaboru pruskiego. Pieśni jego śpiewano w czasie pielgrzymek, wiersze recytowano na różnych uroczystościach narodowych, rodzinnych i towarzyskich. Oddał mu hołd w 1920 r. Jan Kasprowicz, sejmik ludu warmińskiego wiwatował na jego cześć – stwierdził prof. J. Jasiński.
Po przegranym plebiscycie i dojściu Hitlera do władzy, na przyznających się do polskości mieszkańców spadły prześladowania, zwłaszcza na uczniów i nauczycieli szkół polskich.
Kolejny raz Smętek przybył do Gietrzwałdu z Armią Czerwoną i zadomowił się na długo. Obóz B.H.O. twierdzi, że nie opuścił Gietrzwałdu do dzisiaj. Jego ślady odkryłem, jako reporter w 1987 roku. Wówczas już tę piękną wieś, w najrdzenniejszym sercu polskiej Warmii, jak to ujął Wańkowicz, w 99% zasiedlili „nowi Warmiacy”, przybyli z różnych stron Polski. Jak ocenia dyrektor Domu Rekolekcyjnego w Gietrzwałdzie ks. dr hab. Krzysztof Bielawny, te ziemie są obciążone historią Polski i Niemiec sprzed 1945 roku. Po 1945 roku Gietrzwałd został w ¾ zasiedlony przez partyjną nomenklaturę. Warmiacy emigrując musieli zdawać gospodarstwa na Skarb Państwa i następnie trafiały w ręce ludzi związanych z partią komunistyczną. Potwierdził mi to emerytowany skarbnik gminy, jeden z nielicznych tutaj Warmiaków z dziada pradziada Józef Greifenberg, który zaczął pracę w urzędzie gminy w 1973 roku i przepracował w nim do 2016 roku. - Naczelnik gminy natychmiast dostawał informację z wydziału paszportowego, która warmińska rodzina złożyła papiery na wyjazd do Niemiec - powiedział mi pan Józef. - Naczelnik miał gotową listę osób, które miały przejąć te gospodarstwa i domy, pamiętam, że byli tam dyrektorzy PGR-ów. Zwiedzali siedliska zanim jeszcze właściciele je opuścili. A były to piękne domy, gospodarki kwitnące, w biegu. - Jaka była zasadnicza różnica pomiędzy rdzennymi a nowymi Warmiakami z nadania komunistów? - zapytałem pana Józefa. - Nowi nie chodzili do kościoła – mówi bez zastanowienia pan Józef, sam głęboko wierzący. A odmowę posłania przez dyrektor szkoły sztandaru do kościoła skomentował jednym słowem: - To małostkowe.
- Dzisiaj na tych ziemiach nie ma świadomości narodowej, jest tylko świadomość językowa – ocenia ks. Bielawny. - Dlatego tylko pozornie mieszkańcy Gietrzwałdu posługują się tym samym językiem, w istocie każdy inaczej rozumie wypowiadane pojęcia a deklaracja „zostałem ochrzczony” może być pustym słowem, za którym nic nie stoi. My tu mamy swoje „multi-kulti”. Co dom, to inna świadomość historyczna i językowa, i każdy uważa, że to on ma rację. Dlatego tak ciężko się ludziom porozumieć i brniemy w ślepą uliczkę. Jedyne, co zdaniem ks. Bielawnego przetrwało z czasów Objawień, to fenomen pielgrzymek z całej Polski do Matki Bożej Gietrzwałdzkiej.
Ilu mieszka w Gietrzwałdzie praktykujących katolików nie udało mi się ustalić. Proboszcz nie odpowiedział na mojego maila i nie chciał rozmawiać o wojnie światopoglądowej w szkole i we wsi. Poprzedni proboszcz, dziś na emeryturze, bardzo szanowany ks. Józef Stramke też odmówił rozmowy, by „nie zaogniać sytuacji”. Powiedział tylko, gdy zauważyłem, że obie strony konfliktu deklarują się jako katolicy, także ci, którzy są przeciwni uczestnictwa sztandaru szkoły na Mszach świętych: „Oni nigdy nie byli prokościelni”.
„Nie na taką Polskę my czekali”
W 1987 roku wybrałem się pierwszy raz w życiu do Gietrzwałdu, jako reporter „Tygodnika Kulturalnego”, śladami Wańkowicza, by zobaczyć, czy Smętek wyniósł się stąd na dobre. Niestety, miał się dobrze. Do Gietrzwałdu został skierowany, jako dyrektor domu kultury Bogdan Pierechod, o którym mieszkańcy mówili „Czarodziej”, bo ponoć był w stanie wszystko załatwić, zwłaszcza materiały budowlane, które wtedy były na wagę złota. KW PZPR w Olsztynie powierzył mu walkę o duszyczki dzieci i młodzieży, miał ich odciągnąć od zabobonu i ciemnogrodu, który ulokował się vis a vis, po drugiej stronie ulicy, w sanktuarium Matki Bożej Gietrzwałdzkiej. Mimo, że PRL bankrutował, to komitet nie żałował pieniędzy na remont domu kultury, którego mogły pozazdrościć inne gminy, przy okazji towarzysze mieszkający w Gietrzwałdzie mogli wyremontować domy przejęte po Warmiakach.
W 1987 roku mieszkało w Gietrzwałdzie ok. 500 osób (obecnie 555), a w gminie 185 członków PZPR, głównie w Gietrzwałdzie. Mieszkańcy byli nieufni, zamknięci. Jeśli godzili się na rozmowę z reporterem, to tylko anonimowo. Na tę nieufność poskarżył mi się wówczas jeden ze świeżo upieczonych mieszkańców wsi, ówczesny rzecznik prasowy wojewody olsztyńskiego Sergiusza Rubczewskiego. Trafiłem też wówczas do domu jednej z nielicznych już rodzin rdzennie warmińskich. „Nie na taką Polskę my czekali” - westchnęła stara Warmiaczka, zaklinając, bym nie podawał jej nazwiska.
W 1876 (na rok przed objawieniami) Gietrzwałd liczył około 1000 mieszkańców, z których wszyscy, oprócz jednej rodziny, byli Polakami i katolikami; trudnili się oni głównie uprawą roli i hodowlą bydła. We wsi działała szkoła katolicka. W 1945 roku „wyzwoliła” ich Armia Czerwona. Nie ochroniły Warmiaków egzemplarze polskiej „Gazety Olsztyńskiej” ani obrazy Matki Bożej pokazywane krasnoarmiejcom jako dowód polskości. Zabijali, gwałcili, rabowali. Po nich przyszli szabrownicy i osadnicy. Wyzywali ich od „szwabów”, ich, mieszkańców prawdziwej twierdzy polskości na Warmii, jak napisał o Gietrzwałdzie historyk prof. Janusz Jasiński. - To my specjalnie zaczęli mówić po niemiecku – powiedziała mi Warmiaczka. A następnie zaczęli emigrować do Niemiec. Ona została sama, jej dzieci już wówczas były w Niemczech. I tak to, czego nie mógł dokonać Smętek germański, dokonał Smętek komunistyczny. - Obecnie w gminie żyje 10 może 15 rodzin rdzennie warmińskich – powiedział mi Józef Greifenberg. On sam miał emigrować z całą rodziną w 1981 roku, ale wyjazd udaremnił stan wojenny. Nie żałuje, że został. Ma troje dzieci, najmłodsza córka mieszka w Niemczech.
Prawnuk Andrzeja Samulowskiego
Wówczas, w 1987 roku, tak jak Wańkowicz, również skierowałem się do piętrowego domu z tym samym szyldem „Księgarnia A.Samulowski” dokładnie vis a vis schodów do Sanktuarium. I spotkało mnie miłe zaskoczenie. Drzwi otworzył mi... prawnuk Andrzeja Samulowskiego (1840-1928) – Wojciech, młody pracownik naukowy wydziału nauk technicznych ART w Kortowie. Jego żona, Teresa (pochodzi spod Wilna, dokładnie z Molėtai), wznowiła pracę księgarni założonej w 1878 roku przez Andrzeja Samulowskiego. Był to w 1984 roku pierwszy promyk nadziei na odrodzenie katolickiego, polskiego Gietrzwałdu…
We wrześniu 2016 roku, w samym środku konfliktu, który rozgorzał w Gietrzwałdzie, znów kieruję swoje kroki do domu Wojciecha i Teresy Samulowskich. Nadal jest napis „Księgarnia A.Samulowski”, ale od lat nieczynna. W oknie wystawowym wisi wydanie specjalne gazety, z żałobną wstążką, bez winiety tytułowej. Redaktor naczelna Teresa Samulowska informuje czytelników, że wydawany od 26 lat tytuł „Gazeta Gietrzwałdzka” został przywłaszczony…
Siadamy w salonie, na którego ścianach wiszą zdjęcia przodków oraz egzemplarze przedwojennej „Gazety Olsztyńskiej”. (Obecnie tytuł należy do kapitału niemieckiego).
Wojciech Samulowski przejął pasję społecznikowską od pradziada. W 1990 roku, przed pierwszymi wolnymi wyborami samorządowymi w Polsce, powołał w Gietrzwałdzie Komitet Obywatelski, który wystawił listę kandydatów. Drugi Komitet Obywatelski powołali członkowie PZPR w Sząbruku. Mimo takiej samej nazwy, wygrał zdecydowanie KO Wojciecha Samulowskiego. Nie spodziewali się zwycięstwa w tak „czerwonej” gminie, więc nie mieli kandydata na wójta. Ale gdy do wyborów na wójta zgłosił się ostatni I sekretarz KG PZPR w Gietrzwałdzie tow. Marek Małkowski, musieli wystawić swojego kandydata. - Padło na mnie, mimo że ze wszystkich sił się zapierałem, chciałem kontynuować karierę naukową, „nie chciałem, ale musiałem” - śmieje się Wojciech Samulowski. Wygrał zdecydowanie i rządził gminą przez dwie kadencje. - Jaki na początku był zapał ludzi do pracy – wspomina. - Nikt nie pytał o pieniądze. Radni szkolili się, jeździli na kursy. Dzisiaj to zanikło, każdy goni za własnym interesem.
Po dwóch kadencjach, w 1998 roku Wojciech Samulowski wystartował w wyborach do sejmiku, jako działacz Unii Wolności i uzyskał trzeci wynik. Wspierany przez niego dyrektor gimnazjum gietrzwałdzkiego, przewodniczący rady gminy Leszek Orciuch przegrał wybory z tow. Małkowskim. Wojciech Samulowski miał wówczas powiedzieć do dyrektora Orciucha: „Zobacz, czerwoni wygrali w dwóch świętych miejscach, w Częstochowie i Gietrzwałdzie”.
Wyborcom tow. Małkowskiego nie przeszkadzało, iż był I sekretarzem KG PZPR i przyznał się do współpracy ze służbami specjalnymi PRL. Przeciwnie, jego oświadczenie złożone do Państwowej Komisji Wyborczej, stanowiło swoiste świadectwo gwarancji, że to „nasz człowiek”. Wojciech Samulowski już więcej nie startował do rady w Gietrzwałdzie. Został wybrany na wicemarszałka województwa, później był kanclerzem Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego ds. inwestycji, a obecnie jest dyrektorem Parku Naukowo-Technologicznego w Olsztynie.
Po tow. Małkowskim, w 2010 roku pałeczkę wójta Gietrzwałdu przejął dotychczasowy jego zastępca Mieczysław Ziółkowski, który też złożył oświadczenie w PKW, że był TW. W 2014 roku Ziółkowski ponownie wystartował na wójta. Mimo, że zadłużył gminę na 12 mln złotych, to miejscowa elita postawiła na Ziółkowskiego, w tym rodzina dyrektorki szkoły podstawowej, a jak dyrektorki, to i nauczyciele z ZNP. Na zasiedziały od lat układ władzy porwał się 30-letni Marcin Sieczkowski. - Cała nasza rodzina głosowała na niego – zapewnia Wojciech Samulowski, którego syn Andrzej wystartował do rady gminy z listy komitetu Sieczkowskiego KW Lepsza Gmina i zdobył 1 miejsce w liczbie oddanych głosów. - Sieczkowski, to mieszkaniec gminy Gietrzwałd (Sząbruk) od urodzenia, młody, wykształcony, z doświadczeniem w pracy w urzędzie gminy, z ciekawymi pomysłami, zdobył nasze zaufanie – wyjaśnia Wojciech Samulowski motywy głosowania na niego. Jednak dzisiaj rodzina Samulowskich już by nie zagłosowała na Marcina Sieczkowskiego. - Wójt okazał się ogromną pomyłką, w ogóle nie rozumie, co to jest zarządzanie demokratyczne, w imieniu mieszkańców mówi Wojciech Samulowski. Syn Wojciecha, Andrzej Samulowski po kilku miesiącach zrezygnował z mandatu radnego „z powodów osobistych”.
- Za to ja włączam się do walki o Gietrzwałd! – deklaruje stanowczo Wojciech. - Żeby zatrzymać to, co wyprawiają w gminie „Wszechpolak” i wójt.
Skąd taka nagła zmiana? Czy zaważyło to, że prokuratura prowadzi postępowanie w sprawie decyzji o warunkach zabudowy wydawanych przez Marcina Sieczkowskiego, w czasie, gdy był inspektorem w urzędzie gminy? - Nie, ta sprawa wypłynęła już w trakcie kampanii wyborczej – zaprzecza Wojciech Samulowski. - Odebrałem ją, jako element brudnej gry wyborczej ze strony wójta Ziółkowskiego. Póki człowiek nie jest skazany, jest niewinny.
(Postępowanie prokuratorskie trwa już drugi rok. Prokurator bada wszystkie 129 decyzji o warunkach zabudowy, czy nie zostały wydane z naruszeniem prawa, za taki czyn grozi do 10 lat więzienia. - Zarzuty z jakimi się spotkałem, są w moim odczuciu zemstą za to, iż odważyłem się kandydować na stanowisko wójta, właśnie wtedy się pojawiły – mówi mi wójt Marcin Sieczkowski. - W ten sposób próbowano zniechęcić mnie do kandydowania. Nie złamałem prawa, dlatego też jestem spokojny o wynik tego śledztwa. Żal mi tylko rodziców oraz żony, którzy bardzo mocno to przeżywają).
- Moje zaufanie do wójta legło w gruzach, gdy wójt Sieczkowski pozbył się bardzo dobrej dyrektor szkoły podstawowej Teresy Kochanowskiej tylko dlatego, że nie dała pocztu sztandarowego na imprezę osoby prywatnej, z polityczną przeszłością - tłumaczy Wojciech Samulowski. - Gdyby te uroczystości organizował wójt, to obowiązkiem dyrektora podległej szkoły byłoby wydelegowanie sztandaru, ale tutaj sztandaru żądała osoba prywatna, do tego Wszechpolak, więc dyrektor miała prawo odmówić. Za to nie wolno odwoływać, to wolny kraj! - mówi stanowczo Samulowski.
W Gietrzwałdzie od kilku mieszkańców usłyszałem, że po raz pierwszy bodaj od ponad 130 lat, w ostatnie Boże Ciało, w 2016 roku, przed domem Samulowskich nie stanął ołtarz. Byli tym zaskoczeni. Samulowscy tym bardziej. Nie wiedzą, czyja to była decyzja. Ja też nie mogłem ustalić. Proboszcz nie odbiera ode mnie telefonów, a rada parafialna nie istnieje. Przynajmniej pani, która odebrała telefon w kancelarii parafii nie była mi w stanie potwierdzić istnienia rady i odesłała do proboszcza… Państwo Rogalscy, na których pada podejrzenie stanowczo dementują, że mieli na to wpływ, gdzie stanęły ołtarze na Boże Ciało. Też nic nie wiedzą o istnieniu rady parafialnej. Może brak ołtarza to był zwykły przypadek?
- Zrobiliśmy więc pół ołtarz, bez stołu, u góry powiesiliśmy krzyż i godło. Ołtarz ubierałem już jako kilkunastoletni chłopak, razem z ojcem – wspomina Samulowski.
Bitwa o sztandar
Po jednej stronie sztandaru wyszyty napis: „Zbiorcza Szkoła Gminna im. Andrzeja Samulowskiego w Gietrzwałdzie”, otwarta księga ze słowami: OJCZYZNA, NAUKA, PRACA. Księgę oświetla płomień w kaganku. Po drugiej stronie orzeł, któremu po 1989 roku doszyto koronę, koronę doprawiono też orzełkowi na drzewcu. Szkoła otrzymała patrona w 1957 roku, a więc w czasie popaździernikowej odwilży. Władza dla legitymizacji „Ziem Odzyskanych” nadawała ulicom i szkołom nazwy ludzi walczących o polskość Warmii i Mazur, nauczycieli szkół polskich. Jednak patronom szkół amputowano ich katolickość. Toteż, gdy wchodzimy do szkoły podstawowej w Gietrzwałdzie od razu na wprost widzimy duży portret Andrzeja Samulowskiego, a obok wisi cytat...
- „Ojców mowy, ojców wiary.... - wyrwało się spontanicznie Teresie Samulowskiej, żonie Wojciecha, w trakcie mojego opowiadania o wizycie w szkole.
- Dziękuję za te słowa – uśmiechnąłem się, - Sam bym tego nie wyreżyserował. Każdy, kto zna historię patrona, automatycznie kojarzy go z jego słynnym dwuwierszem, z winiety „Gazety Olsztyńskiej”: „Ojców mowy, ojców wiary, brońmy zgodnie: młody, stary”. Ale to nie ten dwuwiersz wisi w szkole, a inny cytat: „Cokolwiek czynisz, czyń roztropnie i patrz końca”.
To sentencja łacińska (w oryginale: Quidquid agis, prudenter agas et respice finem). Teresa Samulowska patrzy na mnie zaskoczona. Była przekonana, że to słowa Andrzeja Samulowskiego.
Dodajmy, że po 1989 roku w każdej klasie, pokoju nauczycielskim i sekretariacie powieszono krzyż. Nowa dyrektor Bożena Reszka też powiesiła i poświęciła krzyż w swoim gabinecie.
Jak to było z tą bitwą o sztandar szkoły im. Andrzeja Samulowskiego pojechałem do Woryt wysłuchać wersji ówczesnej przewodniczącej Rady Rodziców Izabeli Rogalskiej (w latach 2014-16) i jej męża Bogusława. W rozmowach z mieszkańcami gminy, a szczególnie z członkami obecnej Rady Rodziców z obozu W.R.B., Rogalski jawił się jako diabeł wcielony, który osiedlając się w Worytach w 2009 roku zburzył spokój mieszkańców gminy. „Włodarz” - mówią na niego nauczyciele z ZNP, gdyż twierdzą, że to Rogalski rządzi gminą, a wójt tylko wykonuje jego polecenia. Jak się naraził świadczą wpisy w internecie. Np. na profilu fb członkini Rady Rodziców podstawówki w Gietrzwałdzie Marty P., pod tekstem z "Gazety Wyborczej" pt. "Dyrektorka szkoły nie uległa Wszechpolakowi. Już nie jest dyrektorem", Majkel M. wpisał: "Co za kur... czemu ich nikt nie zlikwiduje". Na to Marta P. odpisała: "Michale czekamy... Przyjedź i zlikwiduj" plus ikonka uśmiechu. Autorka na moim spotkaniu z Radą Rodziców najgłośniej protestowała przeciwko nowej dyrektor i jej propozycji programu wychowawczego, mówiąc, że to program "szkoły katolickiej".
W Worytach zajeżdżam pod okazały dwór polski, na środku trawnika przed domem maszt z polską flagą, a w rogu posesji, przy drodze figurka Matki Bożej Niepokalanego Poczęcia. Za domem, w oddali rzeka Pasłęka, historyczna granica Warmii. - Warmiak, od którego kupiłem działkę, powiedział mi, że komuniście i Niemcowi by nie sprzedał – uśmiecha się Bogusław Rogalski. Nie ma w nim nic demonicznego, otwarty, spokojny, o swoich przeciwnikach mówi bez agresji i zacietrzewienia. Gminę Gietrzwałd na osiedlenie wybrał świadomie, z uwagi na Objawienia i Andrzeja Samulowskiego. Chciałby kontynuować jego dzieło. A Woryty dlatego, bo tu mieszkała Barbara Samulowska od Objawień. Trwa właśnie jej proces beatyfikacyjny. - Wierzę, że z Gietrzwałdu znów wyjdzie iskra na Polskę, jak w 1877 roku – mówi z żarem w głosie Rogalski.
Bogusław Rogalski podczas Gietrzwałdzkich Dni Niepodległości, obok portret Andrzeja Samulowskiego, foty. Dariusz Całka
Sprowadzając się do gminy Gietrzwałd nie znał tutejszych realiów. Dopiero gdy zaprzyjaźnił się z kilkoma mieszkańcami, dowiedział się, że Sanktuarium to „wysepka na czerwonym morzu”. Usłyszał, że od 1945 roku osiedlano tu osoby mocno związane z systemem komunistycznym, bardzo wpływowe, zajmujących wysokie stanowiska nie tylko w Olsztynie, ale i w Warszawie. Że do tego towarzystwa nie pasuje odczuł, gdy tylko zaczął się budować w 2007 roku. - Nie zdążyłem wbić pierwszej łopaty, a już zostałem zaatakowany przez „Gazetę Wyborczą”: Natura 2000 przegrywa z europosłem. Bogusław Rogalski, bez zgody konserwatora przyrody buduje dom w strefie chronionej przyrody - alarmowała „GW”. - Na prawie rok wstrzymano nam budowę – opowiada Rogalski. - Urzędnik do spraw budowlanych w gminie powiedział, że „kaktus mu wyrośnie na ręku, jeśli Rogalski tu się wybuduje”. Jako jedyny, budujący dom w Worytach musiałem wykonać raport środowiskowy, który wymagany jest tylko przy inwestycjach przemysłowych. Zakład Energetyczny odmówił mi prądu. Dom zbudowałem na agregacie prądotwórczym. Tych problemów nie stwarzano żadnemu z moich sąsiadów, którzy obok się pobudowali.
44-letni Bogusław Rogalski, z wykształcenia historyk, doktor nauk humanistycznych, urodził się w Makowie Mazowieckim, liceum i studia historyczne kończył w Olsztynie. W 2004 roku wywołał sensację polityczną, gdy w wieku 32 lat, jako nikomu nie znany polityk wygrał w Olsztynie wybory do europarlamentu, kosząc polityczne tuzy. Zaczynał karierę polityczną od Młodzieży Wszechpolskiej. W latach 1994-1997 był prezesem Regionu Olsztyńskiego, dyrektorem biura poselskiego posła LPR w Olsztynie Romana Giertycha i pełnomocnikiem LPR na Warmię i Mazury. W 2005 roku jego drogi, i z Giertychem, i z MW rozeszły się. Napisała o tym „Gazeta Wyborcza”, która zacytowała jego słowa: Sposób budowania dzisiejszej MW przypomina wzorce hitlerowskiej SA i polskiego przedwojennego ONR Falanga. Jednak określenie „Wszechpolak” ciągnie się za nim do dzisiaj. - Wówczas w Olsztynie na początku lat 90. nie było innej, prawicowej organizacji młodzieżowej – tłumaczy Rogalski, jak znalazł się w MW. - A ja chciałem działać. Dzisiaj określa się jako chrześcijański demokrata. Zarejestrował partię Zjednoczenie Chrześcijańskich Rodzin, ale poza rejestrację partia nie wyszła. W 2008 roku startował na prezydenta Olsztyna z własnego komitetu Naprzód Polsko i zajął 5 pozycję. Od 2009 roku jest doradcą do spraw międzynarodowych Grupy Europejskich Konserwatystów i Reformatorów w Parlamencie Europejskim. Działa społecznie na wielu polach, jest założycielem m.in. Fundacji Pomocy Dzieciom „Oczyma Dziecka”, która zorganizowała m.in. bezpłatną naukę języka angielskiego dla dzieci w Sząbruku i Gietrzwałdzie, zajęcia świetlicowe i kurs pływacki dla dzieci z Gietrzwałdu. - Zaskoczyło mnie, że gdy wyszedłem z tymi inicjatywami, to w gminie zniechęcano mnie: „a po co to robić?” Wymyślił też, w 2014 roku „Gietrzwałdzkie Dni Niepodległości”, na które zaprosił grupę rekonstrukcyjną. Obchody 11 Listopada odbyły się w sobotę 8 listopada i zaczęły się od Mszy za Ojczyznę z udziałem kombatantów, harcerzy, grupy rekonstrukcji historycznej w mundurach legionowych, z aktorem przebranym za marszałka Piłsudskiego, no i miały być poczty sztandarowe ze szkół. Ale był tylko sztandar z Gimnazjum im. ks. Wojciecha Zinka w Gietrzwałdzie. - Dyrektor Gimnazjum Leszek Orciuch natychmiast się zgodził – mówi Bogusław Rogalski.
- Natomiast pani dyrektor Kochanowska powiedziała „nie, sztandar nie chodzi na takie uroczystości” - relacjonuje Izabela Rogalska, która we wrześniu 2014 roku została wybrana na przewodniczącą Rady Rodziców (mieli dwie córki w szkole). Gdy została przewodniczącą zorientowała się, że łamie pewne obowiązujące od lat w szkole zwyczaje. Wcześniej Rada Rodziców była „papierowa”, a przewodniczący rady był od podpisywania uchwał przygotowanych przez panią dyrektor. Ona ożywiła Radę, zwoływała zebrania. - Jako, że rozmowa z panią dyrektor była w piątek na korytarzu, więc pomyślałam, że spotkam się z nią w jej gabinecie, po weekendzie, dokładnie opowiem o tych uroczystościach, że poświęcone są osobie patrona szkoły, będą dzieci na Mszy św. z jego portretem, chór prowadzony przez nauczycielkę szkoły podstawowej Alicję Kucharzewską, po mszy zostaną pod pomnikiem Andrzeja Samulowskiego złożone kwiaty, odśpiewana Rota, a całość zakończy spotkanie z kombatantami i grupą rekonstrukcyjną w GOK-u. „To będzie fajna lekcja historii dla dzieci” - zapewniała. Dyrektorka wysłuchała mnie i stanowczo powiedziała, „nie, szkoła jest świecka”.
- Nic z tego nie rozumiałem – dopowiada Bogusław Rogalski. - Chciałem wokół tego święta budować wspólnotę w Gietrzwałdzie. Pochodzę z Mazowsza z patriotycznej rodziny, jestem praprawnukiem Powstańca Styczniowego, u mojego dziadka w domu w Niesułowie w gminie Krasnosielc był kontakt operacyjny oddziału Żołnierza Niezłomnego por. Dąb-Babinicza z Narodowego Zjednoczenia Wojskowego. Ja przesiąkłem tymi opowieściami. I na Mazowszu wspólnie obchodzi się uroczystości patriotyczne, władze, szkoły, kościół, organizacje... . A w Gietrzwałdzie dyrektor szkoły podstawowej mówi „nie”.
- Zwołałam zebranie Rady Rodziców, przedstawiłam program uroczystości i stanowisko pani dyrektor – opowiada Izabela Rogalska. - Rodzice jednomyślnie podjęli uchwałę – pokazuje. W Uchwale rodzice powołali się na Statut szkoły, w którym czytamy: jednym z celów i zadań ZSP jest poznanie dziedzictwa kultury narodowej, podtrzymanie poczucia tożsamości narodowej, językowej i religijnej... i wezwali dyrekcję ZSP „do wystawienia pocztu sztandarowego szkoły podczas gietrzwałdzkich, społecznych obchodów Święta Niepodległości”.
- Umówiłam spotkanie Rady Rodziców z panią dyrektor na 4 listopada. Jednak wcześniej pani dyrektor zwołała Radę Pedagogiczną. Tak przedstawiła sprawę nauczycielom, że większość nauczycielek uchwaliła, żeby sztandaru nie dawać.
Gdy przyszłam z trójką rodziców 4 listopada, pani dyrektor pokazała uchwałę Rady Pedagogicznej i powiedziała, że sztandar nie jest rzeczą, którą można wykorzystywać do celów politycznych i religijnych, obecność sztandaru w kościele obraziłaby rodziców dzieci, które są innego wyznania (1 rodzina) lub są niewierzący (1 rodzina) i mogą sobie tego nie życzyć i na koniec, że szkoła jest świecka i sztandar nie może chodzić wszędzie tam, gdzie kto chce i ona musi sztandaru bronić. Na nic się zdały nasze argumenty, że szkoła jest publiczna, a nie świecka, jest w przytłaczającej większości finansowana przez katolików, wszystkie dzieci chodzą na religię (poza 1 rodziną), święto Niepodległości jest świętem wszystkich Polaków, bez względu na wyznanie i poglądy polityczne, że chcemy pokazać naszym dzieciom, jak należy obchodzić takie święto. Nie pomogło powołanie się też na List kuratora oświaty Grażyny Przasnyskiej, a więc z czasu, gdy rządziła Platforma, "do wszystkich dyrektorów i nauczycieli, w związku z rocznicą odzyskania niepodległości zachęcam Państwa, wraz z uczniami i pocztami sztandarowymi, do udziału w uroczystościach poświęconych pamięci ludzi, dla których ideały wolności i wartości narodowe były najważniejsze".
„To szkoła świecka, niech pani pośle dzieci do szkoły katolickiej” – powtarzała pani dyrektor. - „Chcecie upolitycznić to święto, teraz są wybory wójta gminy”.
Państwo Kochanowscy byli zaprzyjaźnieni z wójtem Mieczysławem Ziółkowskim, a szkoły podlegają wójtowi, więc regułą jest, zwłaszcza w tak małej gminie, że dyrektorzy i nauczyciele głosują na swego pracodawcę. Tymczasem jednym z kontrkandydatów wójta był 30-letni Marcin Sieczkowski, w którego komitecie honorowym zasiadał Bogusław Rogalski. Okazało się, że wójt obdzwaniał dyrektorów szkół, by nie dawali sztandaru, bo to kampania wyborcza Sieczkowskiego, więc tak jak dyr. Kochanowska, dyrektorzy dwóch pozostałych szkół podstawowych – w Sząbruku i Biesalu im. Jana Pawła II - też nie dali sztandaru. Wyłamał się tylko dyrektor Gimnazjum im. ks. Wojciecha Zinka Leszek Orciuch.
- Gdy zadzwonił z prośbą pan Rogalski, zgodziłem się natychmiast – opowiada mi dyr. Orciuch. - Ale po rozmowie z Rogalskim zadzwonił wójt Ziółkowski: „Sieczkowski organizuje mszę, to element kampanii wyborczej”. Mówię wójtowi, że dzieci z pocztu już zostały zawiadomione, mam je teraz odwoływać, a co ja rodzicom powiem? Za telefon i dzwonię do Rogalskiego. Zapewnił mnie, że żadnej agitacji wyborczej nie będzie, że on tylko odczyta życiorys Andrzeja Samulowskiego. Dla pewności zadzwoniłem do proboszcza i powiedziałem o obawach wójta. Proboszcz przestraszył się i też zadzwonił do Rogalskiego. Muszę przyznać, że Rogalski słowa dotrzymał, cała uroczystość odbyła się tak, jak trzeba. (Potwierdził mi to też proboszcz, ks. Marcin Chodorowski „Nie było żadnej kampanii, żadnej polityki”).
II Gietrzwałdzkie Dni Niepodległości, poczet sztandarowy Gimnazjum im. ks. W. Zinka, po prawej dyrektor gimnazjum Leszek Orciuch, po lewej, za kombatantem, wójt Marcin Sieczkowski, fot. Dariusz Całka
- Rogalski rzeczywiście całą uroczystość zbudował na Andrzeju Samulowskim – mówi dyrektor Orciuch, - dlatego tak kluczowy był dla niego sztandar szkoły jego patrona. - Chociaż, powiem panu, że to nie jest ten katolicyzm, który ja uznaję, a jestem człowiekiem wierzącym – podsumowuje dyr. Orciuch. Gimnazjum na swój sposób uczciło Święto Niepodległości w 2014 roku. Nauczycielka przedmiotów artystycznych Alicja Kucharzewska-Samko przygotowała z uczniami spektakl poetycko-muzyczny „Wolność... czujesz to!?”, który został wystawiony w GOK-u. (Obejrzałem go na youtube, spektakl oparty o teksty Stachury, Gałczyńskiego, Dezyderaty, piosenkach Krzysztoń, Grechuty, z „Metra” był pięknym dopełnieniem Gietrzwałdzkich Dni Niepodległości).
Po obchodach Święta Niepodległości, 14 listopada 2014 roku, dyrektor Teresa Kochanowska przedstawiła Radzie Rodziców swoje stanowisko w sprawie sztandaru na piśmie. Czytamy w nim:
Zespół Szkolno-Przedszkolny cechuje idea neutralności politycznej i wyznaniowej oraz bezstronności wobec ich różnorodności (…) Sztandar to symbol całej społeczności szkolnej, w tym wypadku różnowyznaniowej, zatem jego udział w uroczystościach innych niż szkolne i nie przez szkołę organizowane, narusza bezstronność instytucji państwowej.
Polityczne trzęsienie ziemi
30 listopada 2014 roku w drugiej turze wybory wygrał Marcin Sieczkowski, wręcz znokautował wójta Mieczysława Ziółkowskiego stosunkiem głosów 1279 do 746. - Po raz pierwszy został w gminie złamany monopol władzy lewicowo-liberalnej – mówi Bogusław Rogalski, który był w komitecie honorowym kandydata na wójta. - To było jak cud – powiedzieli mi mieszkańcy gminy wspierający kampanię Sieczkowskiego.
wójt Marcin Sieczkowski, fot. Dariusz Całka
- Przez dziesiątki lat funkcjonował w gminie skorumpowany system władzy, któremu nikt dotąd nie odważył się przeciwstawić. Urząd gminy był dla wójta i jego przyjaciół, przedszkole, szkoła dla dyrektora i nauczycieli. Sanktuarium i gmina, to były dwa odrębne światy. W gminie obowiązywała zasada: „Kto nie z nami, ten przeciw nam”. Nie wolno było krytykować. Jeśli ktoś się wychylił, natychmiast ustalano jego nazwisko i zaczynał mieć problemy. Jeśli potrzebował coś załatwić w urzędzie gminy, to piętrzono trudności, dzieci w szkole dostawały gorsze oceny, więc każdy siedział cicho. Aż do czasu, gdy do gminy sprowadził się Bogusław Rogalski. Mieszkańcy z obozu B.H.O. przyznają, że to dzięki niemu odważyli się „podnieść rękę na władzę”, czyli zagłosować na Marcina Sieczkowskiego. Już widzą zmiany. Twierdzą, że poprawiła się obsługa w urzędzie, przestało działać kumoterstwo i prywata. Jednak ludziom, których dotychczasowy system runął, to bardzo nie odpowiada. Do nich należą też nauczyciele z ZNP w podstawówce. „Zachowują się jak rój rozjuszonych szerszeni” - opisuje mieszkaniec, który ma dziecko w szkole.
Sytuacja ze sztandarem powtórzyła się również w 2015 roku. Mimo, że już nie było kampanii wyborczej i pomimo tego, że nowy wójt objął patronatem Gietrzwałdzkie Dni Niepodległości i rozmawiał z dyrektor Kochanowską i prosił o wydelegowanie sztandaru na Mszę za Ojczyznę. - Też usłyszałem, że szkoła jest świecka, sztandar reprezentuje wszystkie dzieci, a dwoje dzieci jest innego wyznania, więc sztandar nie może uczestniczyć w uroczystości katolickiej - potwierdza wójt Marcin Sieczkowski. - Zwróciłem uwagę, że dwoje uczniów nie może narzucać swojej woli większości. Dyrektor była nieugięta.
- Na zebraniu Rady Rodziców dyskutowaliśmy, co jeszcze możemy w tej sprawie zrobić – opowiada Izabela Rogalska. - Powstał pomysł, żeby skorzystać z prawa, jakie Radzie Rodziców dawał Statut Szkoły i zgłosić wniosek do Rady Pedagogicznej o wpisanie do Statutu udział sztandaru w ważnych dla całego narodu i państwa polskiego uroczystościach pozaszkolnych, w tym we Mszy za Ojczyznę w Święto Niepodległości – opowiada Izabela Rogalska. - Gdy doszło to do dyrektorki, ubiegła nas i wraz z Radą Pedagogiczną 27 sierpnia 2015 roku podjęła uchwałę nr 21 wykluczającą rodziców oraz samorząd uczniowski z możliwości proponowania zmian do statutu. Uchwały tej nie dano rodzicom do zaopiniowania. Zaskarżyłam tę uchwałę do kuratora, który ją uchylił, jako naruszającą ustawę o systemie oświaty. Jednak dyrektorka i Rada Pedagogiczna nie uznały decyzji kuratora.
Zdesperowany Bogusław Rogalski wystosował wówczas pismo do kuratora oświaty w Olsztynie (27.01.2015r.). Czytamy w nim:
dyrektor placówki w ostentacyjny sposób realizuje program wychowawczy niezgodny z duchem wychowania patriotycznego,z naruszeniem polskich tradycji i zwyczajów obchodzenia świąt narodowych (…) osobiste przekonania czy światopogląd dyrektor nie powinny mieć wpływu na wychowanie naszych dzieci.
W odpowiedzi dyrektor Kochanowska wysłała opis programu wychowawczego realizowanego przez szkołę. Czytamy w nim: Głównym założeniem edukacji patriotycznej w naszej szkole jest budzenie wśród uczniów przywiązania do rodziny, miejsca, w którym uczniowie żyją, do swojego regionu, Ojczyzny, Europy z poszanowaniem innych narodów, kultur i ich zwyczajów. Do odpowiedzi załączony był opis zrealizowanych zajęć.
Dyrektor zwołała też zebranie rodziców (17.02.2015 r.), pokazała zdjęcia z życia szkoły i podkreśliła, że grono pedagogiczne uzyskało pochwałę kurator za działalność wychowawczą. - Dyrektor ukryła przed nami fakt, iż pani kurator zwróciła jej uwagę, że sztandary szkolne biorą powszechnie w Polsce udział podczas obchodów świąt państwowych i uroczystości lokalnych o podniosłym charakterze – komentuje Izabela Rogalska.
Na tym spotkaniu był też Bogusław Rogalski. - Całe to spotkanie na szkolnym korytarzu było poświęcone krytyce Dnia Niepodległości i mojej osoby - opowiada. - To wyglądało jak lincz na mojej osobie, w wykonaniu pani dyrektor, nauczycieli i kilkoro rodziców, którzy wrzeszczeli na mnie. Pani dyrektor pokazywała slajdy, jak dzieci dokarmiają ptaki, zbierają śmieci i powiedziała: „to jest patriotyzm, którego uczymy w szkole”. Zabrałem wówczas głos, próbowałem wytłumaczyć, czym jest Święto Niepodległości i poprosiłem panią nauczycielkę o wyświetlenie zdjęć ze Święta, z poprzedniego roku, rekonstruktorów w mundurach historycznych legionistów. Wydawało mi się, że te piękne zdjęcia przekonają rodziców, i radę pedagogiczną, że warto w taki konkretny sposób pokazywać dzieciom historię i dziedzictwo narodowe, by zaszczepić dzieciom miłość do Ojczyzny, „dyżurni rodzice” pani dyrektor, podnieśli wrzask, jedna z pań krzyknęła, "niech się pan leczy psychiatrycznie!
- Pani dyrektor miała obsesję na punkcie świeckości szkoły – powiedziała mi jedna z nauczycielek, która jako jedna z dwóch miała odwagę koleżankom powiedzieć, że sztandar powinien brać udział w Mszy za Ojczyznę (prosiła o nie podawanie nazwiska, jak każdy z nauczycieli, z którymi rozmawiałem, ale każdy z innych powodów). - Dyrektor podkreślała to przy każdej możliwej okazji. Na święta Bożego Narodzenia ubierałyśmy choinkę, ale nie było, jak w innych szkołach opłatka i jasełek. W to miejsce dzieci brały udział w przedstawieniach wystawianych w GOK-u, związanych tematycznie z zimą. Przez wychowanie patriotyczne rozumiała ekologię, dbanie o środowisko naturalne.
Sprawa bitwy o sztandar wyszła poza mury szkoły także za sprawą artykułów w „Gazecie Gietrzwałdzkiej”, której redaktorem naczelnym jest Teresa Samulowska. Redakcja stanęła po stronie dyrektor.
W reakcji na publikację w „GG” Izabela Rogalska wystosowała list do rodziców i nauczycieli szkoły pt.: "Sztandar – symbol w sztafecie pokoleń”. Na 8 stronach opisała historię walki Rady Rodziców o udział sztandaru w obchodach Gietrzwałdzkich Dni Niepodległości, argumenty dyrektor i rady.
Sztandar obecny na uroczystościach, włącznie z Mszą święta nie ma nic wspólnego z narzucaniem komukolwiek wiary, wyznania czy poglądów politycznych, według mnie, nikogo nie obraża i jego udział jest jak najbardziej zgodny z obowiązującym prawem, jest wyrazem patriotyzmu, wolności i szacunku do historii i bohaterów narodowych - napisała. List zakończyła: Czy Państwo, jako Rodzice zgadzacie się na to, aby pozbawiono Nas wpływu na funkcjonowanie Szkoły. Czy już teraz nie odczuwacie, że niewiele macie do powiedzenia., gdy wydaje się wam, że ma miejsce jakaś niesprawiedliwość lub sytuacja w szkole? Szkoła jest przecież dla dzieci, a nie dzieci dla szkoły.
Jednak najbardziej dyrektor, nauczycielki z ZNP i część rodziców zdenerwowało to zdanie Listu: niektórzy rodzice i nauczyciele utożsamiają się z hasłem Młodych Socjalistów „świecka szkoła, religia do kościoła”.
Ten list podziałał na obóz W.R.B. niczym czerwona płachta na byka. Zwołano zebranie Rady Rodziców i stosunkiem głosów 5 : 3 odwołano Izabelę Rogalską z funkcji przewodniczącej. Nauczycielki rozdały uczniom ankietę do wypełnienia przez rodziców. Ankieta zawierała pytanie, czy rodzice popierają dyrektor szkoły. Wynik: 77 proc. odpowiedziało „tak”. Rodzice z obozu B.H.O. zarzucają manipulację. - Rodzice mieli świadomość, że ankieta jest pozornie anonimowa – mówi sołtys i zarazem radny Gietrzwałdu Andrzej Robaczewski z listy wójta, jeden z nielicznych rodziców, którzy zgodzili się rozmawiać bez zastrzegania anonimowości. Prowadzi w Gietrzwałdzie sklep i hotelik. - Dzieci nie wrzucały kopert do urny, tylko musiały oddać do rąk wychowawczyni, a panie odznaczały oddanie ankiety. Do komisji liczącej głosy dyrektor powołała wiernych sobie, nauczycieli i rodzica.
- Sprawa sztandaru jest tylko pretekstem, zasłoną dymną – przekonuje sołtys Andrzej Robaczewski. - To tak jak na górze obóz polityczny, który przegrał wybory nie mówi, że chodzi o interesy, posady, dostęp do publicznych pieniędzy, tylko twierdzi, że walczy o Trybunał Konstytucyjny, o demokrację. U nas też od dziesiątków lat rządzili ci sami i nagle przegrali. Nie mogą się z tym pogodzić, chcą zniszczyć wójta Sieczkowskiego i wrócić do władzy.
- W szkole podstawowej dyrektorka z nauczycielkami z ZNP stworzyła „zgraną paczkę”, z wszystkimi była na „ty” - opowiada mi rodzic z obozu B.H.O., chociaż zastrzega się, że do kościoła nie chodzi, jednak kościół szanuje i ceni jego rolę w społeczeństwie. - Jak rodzice mieli zastrzeżenia do pracy nauczyciela, to zawsze brała stronę koleżanki. Jedna z nauczycielek przez kilka lat mogła przychodzić na lekcje nietrzeźwa, rodzice skarżyli się, to tyle tylko wskórali, że dyrektor przesunęła ją z prowadzenia lekcji na świetlicę. Dlatego nauczycielki uwielbiały dyrektor. Mogły krzyczeć na dzieci, obrażać je, obrywały tylko te z najbiedniejszych rodzin oraz te, których rodzice ośmielili się skrytykować pracę szkoły. Nauczycielki stały murem za dyrektor, a dyrektor odwdzięczała się im nadgodzinami. To nie była szkoła dla uczniów, tylko dla nauczycieli. Dlatego jest atak na nową dyrektor i wójta, bo może wyjść na jaw, że niektórzy nauczyciele nie nadają się do pracy z małymi dziećmi...
Wójt Marcin Sieczkowski wygrał wybory, ale z jego listy do rady weszło tylko 4 radnych. - Ludzie bali się z mojej listy wystartować – tłumaczy wójt taki wynik. - Nie wierzyli, że wygram i obawiali się, że po wyborach będą mieli problemy (czego doświadczali już w trakcie kampanii wyborczej). Listę zgłosiłem dosłownie „rzutem na taśmę”. W rezultacie ma przeciwko sobie zdecydowaną większość radnych na czele z przewodniczącym rady gminy Markiem Nowogrodzkim. Przewodniczący bardzo zaangażował się w obronę dyrektor (która, jak stwierdził na jednym z posiedzeń rady gminy, jest jego koleżanką).
„Może dojść do strajku...”
Marek Nowogrodzki jest od 3 lat prezesem jednej z największych w kraju firm meblarskich Mebelplast w Olsztynie. W 1989 roku, koledzy płetwonurkowie ze Skorpeny ściągnęli go do pracy w Izraelu i został tam 10 lat. Pobudował się i osiadł w 1999 roku w Naterkach. Od 2010 jest radnym, a od 2012 jest też przewodniczącym rady gminy.
- W gminie panowała zgoda do czasu, gdy pojawił się pan Rogalski, a później wybory wygrał pan Sieczkowski – opowiada Marek Nowogrodzki. - Dotychczasowa zgoda prysła. Relacje pogarszały się z miesiąca na miesiąc, stały się fatalne. Wójt nie liczy się z radą. To jak potraktował panią dyrektor Kochanowską zbulwersowało mnie i radnych. Szkoła była wzorowo prowadzona, miała oceny powyżej średniej wojewódzkiej. Tylko z powodu sztandaru wójt pozbył się dyrektor. Osobiście, gdybym był na miejscu dyrektor, poszedłbym z tym sztandarem do kościoła, jestem chrześcijaninem, Polakiem. Jednak nie mogłem się pogodzić z formą, z jaką wójt potraktował panią dyrektor, forma była nieprzyzwoita. Mógł wójt powiedzieć wprost, „nie pasuje mi pani do koncepcji, daję pani rok i rozpisuję konkurs”. Próbowałem mediować. Praca w biznesie, kierowanie tak dużą firma nauczyła mnie szukania kompromisu – tłumaczy. - Zwołałem w Urzędzie Gminy spotkanie (23 marca 2016 r.) z udziałem nauczycieli, rodziców ze szkoły podstawowej i radnych. Zaprosiłem też wójta. Na moją prośbę doszło do głosowania i wszyscy obecni poparli panią dyrektor Kochanowską, w tym wszyscy radni w liczbie 13, także radni z klubu wójta. Prawie wszyscy nauczyciele 4 szkół w gminie podpisali się pod listem poparcia dla pani dyrektor Kochanowskiej. Rada Pedagogiczna napisała o dyrektor Kochanowskiej w samych superlatywach. Bez skutku. Wójt rozpisał konkurs. Nowa dyrektor jest mocno katolicka, nauczyciele boją się, że nie zostaną uszanowane ich prawa, że zaczną się zwolnienia.
- Czy był IV rozbiór Polski – nagle zapytał mnie przewodniczący Nowogrodzki. Zaskoczony pytaniem, powiedziałem, że tak historycy określają podział Polski we wrześniu 1939 roku dokonany przez Hitlera i Stalina, na mocy tajnego aneksu do paktu Ribbentrop-Mołotow. - A dlaczego pan pyta?
- Bo nowa dyrektor powiesiła w szkole plakat: „17.IX.1939. IV rozbiór Polski”. Bardzo boję się o szkołę, żeby tam nie doszło do tragedii. Może dojść do strajku nauczycieli...
Obchody Dnia Bohaterów Września 1939 roku i 77. rocznicy napaści ZSRR na Polskę w Szkole Podstawowej im. A. Samulowskiego w Gietrzwałdzie (16.09.) , dyrektorka szkoły Bożena Reszka, fot. A. Socha
Wójt Marcin Sieczkowski twierdzi, że przewodniczący zwołując w Urzędzie Gminy nieregulaminowe posiedzenie rady wykroczył poza swoje kompetencje, tym bardziej nie miał prawa zarządzać głosowania. Ponadto twierdzi, że spotkanie było wyreżyserowane.
- W mojej ocenie przewodniczący rady zorganizował to spotkanie, by wywrzeć na mnie presję, żebym bezkonkursowo przedłużył umowę pani dyrektor Kochanowskiej - wyjaśnia wójt Marcin Sieczkowski. - Zgromadził na sali wyłącznie zwolenników pani dyrektor. Ci przedstawili dyrektor Kochanowską w samych superlatywach. Obecni na sali radni, którzy w zdecydowanej większości nie mieli dzieci w tej szkole, nie znając całej prawdy i kulis pracy pani dyrektor, spontanicznie podnieśli ręce do góry, gdy przewodniczący zapytał, kto jest za pozostawieniem dyrektor Kochanowskiej. Przewodniczący zarządził głosowanie, co było nadużyciem, bo to nie była sesja rady gminy. Ponadto nie mając na to ustawowych uprawnień wszedł po raz kolejny w kompetencje organu prowadzącego. Przypomnę, że organem prowadzącym szkoły na terenie gminy nie jest rada gminy, a tym bardziej jej przewodniczący, tylko wójt.
- Nie mogłem przedłużyć umowy pani Kochanowskiej, gdyż po wyborach zaczęli się do mnie zgłaszać rodzice ze skargami na pracę szkoły. Wcześniej milczeli, bo nie mieli do kogo pójść na skargę. Wiedzieli, że ich skargi zostaną zignorowane. Teraz rodzice się odważyli, więc pewnych spraw pani dyrektor nie mogła już dłużej ukrywać. Tak wyszła na jaw sprawa alkoholu w szkole. Wśród rodziców i nauczycieli była to tajemnica poliszynela. Policja wyprowadziła na oczach dzieci jedną z nauczycielek ze szkoły. Dyrektorka mnie o tym nie poinformowała, jako organ prowadzący, dowiedziałem się o tym „pocztą pantoflową”, po fakcie. Wtedy wystąpiłem na piśmie do pani dyrektor o potwierdzenie tej informacji. Informacja została potwierdzona, natomiast na pytanie dlaczego dyrektor nie poinformowała organu prowadzącego o zaistniałej sytuacji usłyszałem: „Bo nie mam takiego obowiązku”. Te nieprawidłowości się mnożyły, więc wystawiłem dyrektor ocenę dobrą oraz postanowiłem rozpisać konkurs na dyrektora. Szczegółowo wyjaśniłem na łamach „GG”, że ocena dobra była wynikiem ocen cząstkowych. Kuratorium wystawiło pani dyrektor ocenę dobrą (w trzystopniowej skali: wyróżniająca, dobra, negatywna). Ocena Rady Rodziców nie była jednoznacznie pozytywna (stosunek głosów 5:3), Rada Pedagogiczna i ZNP (w szkołach w gminie istnieje tylko ZNP) – ocena pozytywna, moja ocena, jako organu prowadzącego, nie mogła być wyróżniająca z uwagi na wywołanie przez panią dyrektor konfliktu w szkole i jego eskalowanie, sprawa nauczycielki pod wpływem alkoholu na zajęciach, odebranie rodzicom i uczniom prawa zgłaszania wniosków do statutu, ze złamaniem ustawy o systemie oświaty, wypłacenie pani sprzątającej odprawy emerytalnej, a następnie ponowne jej zatrudnienie, a przede wszystkim z uwagi na skargi rodziców. Forma prowadzenia dialogu przez panią dyrektor również pozostawiała wiele do życzenia. Dlatego wystawiłem ocenę dobrą. Opinii publicznej wmawia się, że pani dyrektor straciła pracę z powodu sztandaru. Pani Kochanowska mogła startować w konkursie. Nie wystartowała.
Podczas uroczystości pożegnania VI klas w czerwcu 2016 roku dyrektorka wypowiedziała wójtowi otwartą wojnę.
- Uroczystość odbyła się w GOK-u – opowiada jeden z rodziców. - Pani dyrektor podziękowała pracownikom szkoły, rodzicom, uczniom, kolejnym wójtom, Wojciechowi Samulowskiemu, Markowi Małkowskiemu i Mieczysławowi Ziółkowskiemu. „Panu Sieczkowskiemu zaś dziękuję za skuteczne zniechęcenie mnie do pozostania na tym stanowisku. Panie przewodniczący Rady Gminy, uznaję Pana za moralnego szefa, bo w trudnej sytuacji zachował się Pan jak przystało na pracodawcę”, podziękowała kolegom dyrektorom pozostałych szkół za okazaną solidarność, następnie ustawiła wszystkich uczniów na scenie, przed uczniami postawiła nauczycieli i na ich tle wygłosiła manifest polityczny (ukazał się następnie w „GG”):
Niepokoi mnie próba upolitycznienia szkoły, szantażowania nachalnym, militarnym patriotyzmem, który ma być testem na wykluczanie ze wspólnoty, a nie jej budowanie. Nadmiar wielkich słów w życiu publicznym - takich jak Naród, Ojczyzna, Patriotyzm, Wiara, Religia - częściej służy budowaniu grupowych, partyjnych interesów, a nie równych zasad działania danej społeczności. Wobec ideologicznego wzmożenia przestaje się liczyć zdanie takich organów jak Rada Pedagogiczna, Rada Rodziców – ogół rodziców, Rada Gminy. Nieważne staje się dobro wspólne, ważne zaczyna być tylko pokonanie myślących inaczej. Zasady i standardy zaczynają ustępować przed ideologicznymi atakami, presją na prasę, kolesiostwem, nepotyzmem. Nie tylko w szkole. Ponieważ nie ma mojej zgody na wprowadzenie takich standardów do życia i pracy w naszej szkole, uważam swoja misję na stanowisku dyrektora za zakończoną.
Obóz W.R.B. przyjął słowa dyrektor owacjami. Obóz B.H.O. był wstrząśnięty użyciem dzieci do walki politycznej. Wójt na łamach „GG” skomentował: dzień, który był świętem dzieci (…) został zamieniony w prywatną manifestację. Czym dzieciaki i rodzice sobie na to zasłużyli? Zamykając dyskusję nt. „konfliktu w szkole” pragnę oświadczyć, że nie pozwolę nikomu w jednostkach gminnych na prowadzenie „prywatnego folwarku”, a także na maskowanie „wojną ideologiczną” własnych błędów, uchybień i nieprawidłowości. Zapewniam Państwa, że nie ulegnę bezprawnym naciskom, które są na mnie wywierane. Szkoła ma być dla dzieci, a nie dzieci dla szkoły. Czas, aby tę zasadę zrozumieli dyrektorzy placówek oświatowych.
Woryty – konkurencyjna stolica Smętka
Woryty, wieś pełna kapliczek
Ale najdziwniejsze dziwy dziwne wyprawiał Smętek tuż pod Gietrzwałdem we wsi Woryty – napisał Wańkowicz w Na tropach Smętka. - Rzekłbyś – założył tu konkurencyjna stolicę. Robotnika Bema za to, że posyłał 9 dzieci do polskiej szkoły w Worytach, pozbawiono pracy i zabroniono brać wodę ze studni (…). Diabelstwo uwzięło się też na dom gospodarza Grossa. Że rzucało i straszyło w tym domu, to jeszcze fraszki. Ale raz zajechała kareta czwórka czarnych koni, drzwi do domu otworzyły się i zamknęły, wpuszczając kogoś niewidzialnego. Ktoś z mieszkańców widział w oknie kota czarnego z łapą nad świeczką. Wkoło domu snuły się jakieś potwory. Oprócz tego, że Smętek uwziął się na dom Grossa, i że zatrzymał się w nim Wańkowicz w 1935 roku, coś jeszcze szczególnego go wyróżnia. Otóż, podczas objawień mieszkała w nim Barbara Samulowska. Jak czytamy w książce Objawienia Matki Boskiej w Gietrzwałdzie wydanej za zgodą biskupa warmińskiego w 1883 roku Dziewczę to, imieniem Barbara Samulowska, jest jedyną córeczką poczciwych i nabożnych rodziców, którzy w Worytach, wsi gospodarskiej posiadają chatkę o dwóch izdebkach. Gdy Justynie Szafryńskiej z Nowegomłyna i Barbarze Samulowskiej z Woryt zaczęła objawiać się Matka Boża, dziewczynki rozdzielono, by zbadać, czy nie uzgadniają ze sobą objawień i słów wypowiadanych przez Matkę Boską. Justynę Szafryńską wziął pod opiekę bogaty gospodarz z Gietrzwałdu, a Barbarę Samulowską właśnie młynarz Gross z Woryt.
I teraz stoję przed tym pięknym, warmińskim domem, z czerwonej cegły, tuż za stojącą w centrum wsi okazałą kapliczką. Dom należy do Teresy i Adama Kochanowskich, czyli dyrektor szkoły w Gietrzwałdzie do września 2016 roku i byłego przewodniczącego Rady Rodziców w Gimnazjum im. ks. Wojciecha Zinka. Pani Teresy Kochanowskiej nie zastałem w domu. Jak mi wyjaśnił jej mąż, jest zdruzgotana tym, co ją spotkało za to, że stała na straży świeckości szkoły. Jest na rocznym urlopie zdrowotnym. Wyjechała na pewien czas do rodziców, by wrócić do równowagi i Adam Kochanowski chroniąc żonę, odbiera telefony od dziennikarzy, pełni jakby rolę jej rzecznika prasowego.
Dom należy do Teresy i Adama Kochanowskich, fot. A. Socha
Do Woryt przybył z Morąga. Ukończył rolnictwo na ART w Kortowie. Na studiach wśród kolegów afiszował się ze swoim ateizmem i znajomością Biblii. Na studiach poznał żonę, też studentkę pochodzącą spod Szczytna. - Warmiacy wyjeżdżali do Niemiec, a ja szukałem miejsca do życia i kupiłem tu gospodarstwo w 1979 roku, jako kawaler, a w 1982 roku ożeniłem się, żona pochodzi spod Szczytna – opowiada Adam Kochanowski. Poprzedni właściciel wyemigrował do RFN, na mocy traktatu Gierek – Schmidt o łączeniu rodzin, gospodarstwo przeszło na Skarb Państwa, przez jakiś czas dzierżawiła je Spółdzielnia Kółek Rolniczych. SKR nie dbała o dom i gdy kupił go Adam Kochanowski, wymagał on gruntownego remontu. Dzisiaj państwo Kochanowscy prowadzą w nim agroturystykę.
Pan Kochanowski potwierdza mi, że w tym domu mieszkała Barbara Samulowska. Na stronie internetowej, w opisie Domu Gościnnego w Worytach nie wspominają o tym fakcie. Można tam jedynie przeczytać, odnośnie historii, że Woryty leżą koło Gietrzwałdu znanego z gotyckiego sanktuarium maryjnego a dom został opisany przez Wańkowicza w Na tropach Smętka. Ani słowa o objawieniach.
Adam Kochanowski w pewnym momencie zaczął się interesować, kto we wsi żył przed obecnymi mieszkańcami. Wymyślił wraz z dyrektorem GOK-u w Gietrzwałdzie projekt „Skąd jesteśmy”. Mieszkańcy spotkali się, każdy powiedział, skąd pochodzi, okazało się, że we wsi żyją i potomkowie wygnańców z Kresów, i z Bieszczad, przesiedlonych w ramach akcji „Wisła”. A gdy się poznali, powołali Stowarzyszenie Miłośników Woryt. Później był „okrągły stół” z poprzednimi właścicielami gospodarstw, Warmiakami, którzy wyjechali do Niemiec. Stowarzyszenie zasłynęło z ocalenia drzew przydrożnych, tworzących aleję z Gietrzwałdu do Woryt, poprzez utworzenia Parku Krajobrazowego Warmińskiej Drogi Krajobrazowej, co zaakceptował konserwator. Dosadzili drzewa i ustawili między nimi kilkanaście ociosanych granitowych kamieni. Z inicjatywy stowarzyszenia został odnowiony zwyczaj przedwojennych mieszkańców wsi obchodzenia ze zwierzętami, w dzień patrona Woryt Św. Rocha – kapliczki. Teraz w dzień patrona, na placu św. Rocha odprawiana jest Msza św. z udziałem zwierząt domowych. Stowarzyszenie odnowiło też zrujnowaną kaplicę wotywną w Nowym Młynie, obok Woryt.
Pytam Adama Kochanowskiego o przyczyny konfliktu w szkole.
- Żona 30 lat przepracowała w szkolnictwie, najpierw w szkole w Worytach, a jak we wsi zlikwidowano szkołę, to przeniosła się do Gietrzwałdu – opowiada Adam Kochanowski. - Najpierw jako nauczycielka, a przez ostatnie 15 lat, jako dyrektorka szkoły podstawowej. Mamy trójkę dzieci, wszystkie pokończyły szkoły w Gietrzwałdzie i dzisiaj studiują. Żona stworzyła fantastyczną szkołę, miała poparcie wszystkich, nauczycieli, rodziców, poprzednich władz gminy, kuratorium. Jej 15-letnia praca została zniszczona. Konflikt zaczął się, gdy pojawili się tutaj państwo Rogalscy, wybudowali dom w Worytach (2009) i oddali dzieci do szkoły w Gietrzwałdzie. Pan Rogalski był politykiem partii rodzin katolickich i zaczął robić swoje imprezy polityczne w kościele gietrzwałdzkim, zaczął żądać od żony, żeby dała na 11 listopada do kościoła sztandar szkoły. Żona sprzeciwiła się, bo w szkole są dzieci różnego wyznania, są rodzice o różnych poglądach politycznych, prawych, lewych, środkowych i na żadne imprezy, ani lewicowe, ani prawicowe, ani na 1 maja, czy na 11 listopada, na imprezę organizowaną przez pana Rogalskiego nie będzie taki sztandar chodził. Od tego momentu zaczęły się naciski na żonę i akcje w nią wymierzone. Pani Rogalska napisała paszkwil na żonę, 8 stron, który został rozkolportowany do skrzynek pocztowych. Pani Rogalska przedstawia w nim swoje wizje polityczne. Potem pan Rogalski pomógł wygrać wybory na wójta panu Sieczkowskiemu i wspólnie i w porozumieniu zaczęli akcje dyskredytowanie żony. Wójt podjął decyzję, że nie przedłuży kadencji żonie, a dyrektorce w Biesalu, której umowa też się kończyła – przedłużył. Zmieniła się też władza w państwie. Poszły też naciski na zmianę dyrektorki od nowego kuratora, nowego wojewody i poseł Arent, więc żona wiedziała, że konkurs jest ustawiony i nie wzięła w nim udziału. Kandydatka przywieziona z Olsztyna została wybrana głosami władzy, a nie rodziców i nauczycieli, stosunkiem głosów 5:3. Być może są potrzebni nowi ludzie, nowe otwarcie, ale nauczyciele i rodzice potrzebują, żeby było lepiej a nie gorzej, żeby dzieci nie były maltretowane i indoktrynowane. Na to nie ma zgody ani rodziców, ani nauczycieli. Dlatego konflikt robi się coraz poważniejszy i być może wisi w powietrzu strajk…
Wojciech Zink czy ks. Wojciech Zink?
Tak naprawdę, to Smętek pierwszy raz dał o sobie znać dwa lata przed bitwą o sztandar, w bitwie o patrona Gimnazjum w Gietrzwałdzie im. ks. Wojciecha Zinka. W bitwie o sztandar główną role odegrała dyrektor Teresa Kochanowska, w bitwie o patrona – jej mąż, przewodniczący Rady Rodziców w gimnazjum. W obu smętkowych bitwach chodzi o szkołę i kościół. Szkoły sąsiadują ze sobą, podstawówka mieści się w przedwojennym budynku a gimnazjum w nowoczesnym. Z obu widać wieżę Bazyliki Matki Bożej Gietrzwałdzkiej.
Historię bitwy o ks. Zinka opowiedział mi długoletni dyrektor gimnazjum Leszek Orciuch, bardzo przez wszystkich ceniony i szanowany w Gietrzwałdzie, na czele z wójtem. Rozmawiamy w gabinecie dyrektora, w którym na ścianie wisi krzyż.
Jednym z kandydatów na patrona gimnazjum był ks. Adalbert (Wojciech) Zink. Ten bohaterski ksiądz zapisał się w historii kościoła katolickiego na Warmii złotymi zgłoskami. Wspominając okoliczności swego aresztowania w roku 1953, ksiądz prymas Stefan Wyszyński powiedział, będąc w Olsztynie w roku 1967: „Bronili mnie wtedy Niemiec i pies”. Pies – to owczarek „Baca”, który ugryzł jednego z ubowców, którzy wtargnęli do siedziby prymasa, by go aresztować. A Niemiec, to ksiądz infułat Wojciech Zink. Jako jedyny ksiądz odmówił podpisania deklaracji Episkopatu akceptującej aresztowanie prymasa Wyszyńskiego. Nie wyraził też zgody na odczytanie z ambon informacji o jego aresztowaniu. Został za to uwięziony na prawie dwa lata. Wyszedł z więzienia w lutym 1955 roku, a do diecezji powrócił po październikowej „odwilży” w 1956 roku. Wcześniej, w 1945 roku, nie złamało go wywiezienie do sowieckiego obozu, ale zdrowie mu odebrano. Zmarł 8 września 1969 roku i został pochowany na cmentarzu w Gietrzwałdzie obok grobu matki, Warmiaczki z Woryt.
W plebiscycie ogłoszonym w gimnazjum na patrona wygrała właśnie kandydatura... no właśnie, kogo? Ks. Wojciecha Zinka czy obywatela Wojciecha Zinka? W uzasadnieniu napisano, że chodzi o ks. Zinka, jednak patronem gimnazjum miał zostać ob. Wojciech Zink, odarty z kapłaństwa. Radni gminy Gietrzwałd to przyklepali. Tak to skomentował wówczas inicjator budowy pomnika ks. Zinka w Olsztynie Bogdan Bachmura, na łamach „Debaty”:
Wszyscy, niezależnie od intencji, które nimi kierowały, odnowili ducha minionych, komunistycznych czasów, wpisując się w formę nowej, antyreligijnej krucjaty. Dopisując do historii ks. Zinka ciąg dalszy, jakże spójny z tym, czego doświadczył za życia. Pewnym wyjaśnieniem niechęci do kapłaństwa Wojciecha Zinka może być fragment protokołu z posiedzenia Kapituły, w którym czytamy: „niemieckie pochodzenie księdza, przywiązanie do warminskości oraz nastawienie na dialog niejako antycypowały już kilkadziesiąt lat temu ideę zjednoczonej Europy”. Świeżo wykreowany na protoplastę Zjednoczonej Europy ks. Zink ze swoim kapłaństwem do nowego, demokratycznego i politycznie poprawnego świata nie pasował.
Zbiórka pieniędzy na tablicę, sztandar i uroczystość nadania szkole patrona przeszła najśmielsze oczekiwania dyrektora Leszka Orciucha, wpłynęło 15 tys. złotych. Gdy granitowa tablica była już gotowa, a sztandar w trakcie wyszywania, dyrektora o spotkanie poprosił Metropolita Warmiński abp. Wojciech Ziemba (został zaproszony na uroczystość).
„Owszem, słyszałem o księdzu Zinku – powiedział arcybiskup dyrektorowi, - ale o Wojciechu Zinku, nic nie wiem”. Groziło skandalem, gdyż metropolita dał do zrozumienia, że nie weźmie udziału we Mszy św. poświęconej patronowi, jeśli nie będzie nim ks. Wojciech Zink. Okazało się bowiem, że brak „Ks.”, to nie było przeoczenie kapituły i radnych, ale kompromis w związku ze sprzeciwem przewodniczącego Rady Rodziców Adama Kochanowskiego.
Trzeba było "odkręcić" uchwałę. - To było dla mnie dramatyczne przeżycie – wspomina dyr. Orciuch. - Ileż ja rozmów przeprowadziłem z panem Kochanowskim, żeby podpisał się pod nowym wnioskiem do rady gminy. Wspomagał mnie w nich przewodniczący rady gminy Marek Nowogrodzki. Wszystko na nic. „Bo prawo jest prawo – powtarzał. - Uchwała rady została podjęta i wola kurii nie może być ponad prawem”. (Znający małżeństwo Kochanowskich mówili, że to jego żona kazała mu nie ustępować. Jak twardego jest charakteru świadczy opinia Rady Pedagogicznej o dyrektor, napisana w samych superlatywach, a zaczyna się ona tak: W pełnieniu pieczy nad zespołem nauczycieli cechuje Ją ambicja, samodyscyplina, wysokie poczucie własnej wartości oraz dobrze rozumiana pewność siebie. Jest dyrektywna – zdolna do zarządzania, przywództwa i podejmowania ostatecznych decyzji. Decyzja jej męża w sprawie patrona była właśnie taka: OSTATECZNA.
Kapituła składała się z 6 osób: 2 rodziców (w tym Adam Kochanowski), 2 uczniów i 2 nauczycieli. - Przewodniczącym kapituły byłem ja z prawem do zwoływania posiedzeń - szczegółowo wyjaśnia dyrektor Orciuch. - Kiedy z biura wojewody otrzymaliśmy informację, że uchwała rady gminy nie zostanie uchylona jeśli zostanie podjęta na podstawie wniosku podpisanego przez 5 (bez podpisu Adama Kochanowskiego, ale z podpisem drugiego rodzica i pozostałych członków Kapituły) zwołałem posiedzenie kapituły wyznaczając 2- godzinny termin posiedzenia. Powiadomiłem Adama Kochanowskiego, który odebrał telefon gdzieś pod Malborkiem. Oczywiście nie mógł uczestniczyć w posiedzeniu, ale nie zakwestionował trybu zwołania kapituły. Odniosłem wrażenie, że słyszę ulgę w jego głosie. Tak podpisany wniosek trafił do rady gminy, która 31 maja 2012 r. uchyliła uchwałę z bodaj 17 marca i podjęła nową z „Ks.” przed imieniem i nazwiskiem. Uchwała z wnioskiem jako załącznikiem trafiła do biura prawnego wojewody i nie została uchylona pomimo wady prawnej (brak jednego z 2 podpisów rodziców).
- Poprosiłem o doszycie na sztandarze literek „Ks”, niestety, tablica była już wykonana, więc trzeba ją było zeszlifować i zrobić napis od nowa – wspomina dyrektor Orciuch. - Uroczystość wypadła wspaniale, sam abp Ziemba odprawił Mszę św. - Trochę w kazaniu nawiązał do problemu... – uśmiecha się dyr. Orciuch.
„Gazeta Gietrzwałdzka” - uratowana czy zagrabiona?
Gdy do dyrektora Orciucha dotarł list z poparciem dla dyrektor Kochanowskiej, z podpisami nauczycieli, zastanawiał się, co Chrystus, by na jego miejscu zrobił. - Doszedłem do wniosku, że by podpisał. Była wtedy zewsząd atakowana – opowiada o swoich rozterkach dyr. Orciuch. - Podpisałem i dzisiaj czuję satysfakcję, że tak zrobiłem. W tej postawie utwierdziła dyrektora Orciucha sprawa lokalnej gazety wpisująca się chyba nieprzypadkowo w gietrzwałdzki konflikt. - Zabranie tytułu „Gazeta Gietrzwałdzka” ludziom, którzy redagowali pismo od 26 lat, to zamach na świętość, a kucie tezy o „uratowaniu” – to obrzydliwość! - stanowczo ocenia dyrektor Orciuch. - W mojej ocenie teza ta obraża inteligencję zarówno jej twórców jak i jej odbiorców.
Również sprawa „Gazety Gietrzwałdzkiej” spowodowała, oprócz nieprzedłużenia umowy z dyrektor Teresą Kochanowską, że rodzina Samulowskich przeszła do opozycji wobec wójta. „GG” 26 lat temu powołał Wojciech Samulowski z grupą mieszkańców, jako wójt. Przez ostatnie lata jej redaktorem naczelnym była jego żona Teresa.
Z początku wydawało im się, że relacje między redakcją a nowym wójtem ułożą się poprawnie, tym bardziej, że każdy tekst wójta Sieczkowskiego redakcja zamieszczała. Jednak SMS od Bogusława Rogalskiego i jego upublicznienie na łamach „GG” doprowadziły do konfliktu i w efekcie, do przejęcia prawa do używania tytułu. Otóż Fundacja Pomocy Dzieciom „Oczyma Dziecka” Bogusława Rogalskiego organizuje od kilku lat wspólnie z Sanktuarium "Dzień Dziecka u Matki Bożej". Liczne atrakcje przyciągają na gietrzwałdzkie błonia tysiące rodzin (sam byłem i widziałem). W „GG” nie ukazała się o tym wydarzeniu nawet wzmianka. Wówczas redaktor naczelna „GG” Teresa Samulowska dostała SMS-a, w którym Rogalski napisał m.in.: Rzetelność dziennikarska GG wobec tak wielkiego wydarzenia zaiste godna jest Trybuny Ludu, a wszystko to za pieniądze z budżetu gminy. Teresa Samulowska zamieściła w „GG” ten SMS. Skomentowała: Wyraźną intencją Pańskich agresywnych, przepojonych złością słów było sprawienie przykrości wszystkim, których dziełem jest „GG”. A może spróbuje Pan wykorzystać swą wiedzę i zaangażowanie w budowanie nowych i pełnych szacunku relacji z ludźmi o odmiennych poglądach. Zaproponowała, by Bogusław Rogalski nadesłał swoją relację z Dnia Dziecka i zostanie ona opublikowana.
- Redakcja nie zatrudnia dziennikarzy – tłumaczy Teresa Samulowska, dlaczego relacja z Dnia Dziecka nie ukazała się. - Drukujemy to, co napiszą i nadeślą mieszkańcy. Spotykamy się raz na 2 tygodnie i składamy numer z tego, co otrzymaliśmy. Gdyby pan Rogalski dostarczył wtedy tekst, ukazałby się, bo zdjęcia już mieliśmy.
Redaktor naczelna oświadczyła też, w odpowiedzi na SMS, że „GG” „nigdy nie była finansowana z pieniędzy podatników”.
To oświadczenie sprowokowało Bogusława Rogalskiego. Wysłał pytania w trybie ustawy o dostępie do informacji publicznej do dyrektora Gminnego Ośrodka Kultury w Gietrzwałdzie. – To było dziewięć szczegółowych pytań dotyczących związków gazety z GOK-iem – mówi dyrektor GOK-u Paweł Jarząbek. – Odpowiedziałem, że GOK nie jest wydawcą „GG”, że pokrywa koszty druku, że w pracach nad gazetą pomagają pracownicy GOK-u, nie biorąc za to dodatkowych pieniędzy, i że koszty druku są pokrywane z wpływów ze sprzedaży (cena „GG” to 2 zł) i z opłat za drobne ogłoszenia i nekrologi w cenie 20 zł. Nikt nigdy nie robił z tego problemu. Ludzie rozumieli, że gazeta musi się ekonomicznie spinać. Gdybyśmy nie pobierali opłaty za takie rzeczy, pewnie byłby zarzut, że jesteśmy niegospodarni… . Wójtowie - także wójt Sieczkowski - przez lata dawali w "GG" np. ogłoszenia o przetargach - te szły bezpłatnie, bo było to w interesie gminy, by jak najwięcej ludzi o tym się dowiedziało. Urząd Gminy też (również za wójta Sieczkowskiego) kupował "GG" - średnio 12 egzemplarzy. I UG płacił za nie - dostawał rachunek.
Poza tym trzeba pamiętać, że kilka lat temu, za poprzedniego dyrektora, rada gminy przyznała GOK-owi dotację na zakup maszyny drukarskiej – po to by GOK drukował „Gazetę Gietrzwałdzką”.
Bogusław Rogalski sprawdził też, czy tytuł został zarejestrowany w sądzie. Okazało się, że tytuł, który ukazuje się od 26 lat nie był zarejestrowany!
- Nie rejestrowałem tytułu, jako wójt – tłumaczy Wojciech Samulowski, - żeby nie być posądzonym, że władza ma swoją tubę. A gdybym zarejestrował na własne nazwisko, to byłby dowód prywaty. Pismo przez te wszystkie lata było własnością mieszkańców, kto miał ochotę, to pisał, nie było cenzury.
Inaczej sytuację ocenił wójt Marcin Sieczkowski. - Winą próbuje się obarczyć moją osobę mimo, że żaden z poprzednich wójtów, ani obecny dyrektor GOK-u nic nie zrobił w tej sprawie – mówi. Mam wrażenie, że ktoś z moich przeciwników celowo eskaluje konflikty, aby zbić kapitał polityczny i zdeprecjonować moją osobę. Czas pokaże, czy jest to któraś z osób krzyczących, że to "wina wójta". Bardzo szanuję GG, mam wszystkie numery od początku istnienia, ale muszę przestrzegać prawo. Dyrektora GOK-u pan Paweł Jarząbek, w odpowiedzi na pismo mieszkańca gminy w sprawie GG, odpowiedział że GOK nie jest wydawcą GG, i że pobiera pieniądze z reklam i ogłoszeń zamieszczanych w GG. To zrodziło wątpliwości natury prawnej. Skarbnik gminy zasugerował przeprowadzenie kontroli. Przeprowadzam w tej chwili audyt GOK-u, który ma tę sprawę do końca wyjaśnić. Nie jest moją winą, że przez tyle lat nikt tytułu nie zarejestrował w sądzie, co nakazuje prawo i zrobił to jeden z mieszkańców gminy.
Tytuł zarejestrował Paweł Kot z Woryt. We wrześniu 2016 roku ukazała się 1 numer „Gazety Gietrzwałdzkiej” Pawła Kota. W artykule wstępnym pt.: „Gazeta Gietrzwałdzka uratowana!” redaktor naczelny wyjaśnia, iż tytuł przez lekkomyślność osób tworzących i wydających ją, jak też przez zaniedbania poprzednich włodarzy gminy, był narażony na likwidację. Toteż Paweł Kot z grupą osób „uratował” tytuł rejestrując go. Zaprasza na łamy mieszkańców. Zastrzega, że redakcja nie przyjmuje anonimów. W pierwszym numerze obok wieści z Urzędu Gminy, reportaż „Gietrzwałd chce współpracować z Gwatemalą”, gdzie w 1950 roku zmarła jako siostra zakonna, w opinii świętości, Barbara Samulowska, która jako 12-letnia dziewczynka miała objawienia Matki Bożej. Otworzono jej proces beatyfikacyjny. W 2017 roku będzie 140 rocznica Objawień i gmina planuje wspólne obchody z Gwatemalą. Dalej relacja z 50. odpustu w Gietrzwałdzie z fragmentami homilii, rozważania Bogusława Rogalskiego, czy Francję czeka ateistyczno-nihilistyczny model społeczeństwa, czy może islamski kalifat?, relacja z odsłonięcia pomnika „Inki” w Miłomłynie, felieton „W oparach kultury”, w którym autor analizuje argumenty obrońców PRL-u i artykuł o legendzie zamku w Grazymach.
Umówiłem się na spotkanie z Pawłem Kotem w Olsztynie, ale w dniu spotkania ukazał się artykuł w „GW” pt.: „Sztandar, berety i woda święcona” (29.09.) o programie wychowawczym nowej dyrektor w szkole w Gietrzwałdzie, a w nim rozdział o zarejestrowaniu tytułu „GG” przez Pawła Kota „szwagra Bogusława Rogalskiego”. Paweł Kot wysłał mi SMS odwołujący spotkanie: W GW ukazał się kłamliwy i szkalujący artykuł m.in. o mnie, żona jest załamana. Jednak pojechałem do Woryt, gdzie mieszka Paweł Kot, kilka posesji przed domem Bogusława Rogalskiego, z tym że dom Pawła Kota jest skromny, jeszcze w trakcie wykańczania. Przed domem, na maszcie flaga Polski. Paweł Kot od razu prostuje, że nie jest szwagrem Bogusława Rogalskiego – co napisała „GW.” Był natomiast pracownikiem jego biura europosła. Patriotyzm i wiarę wpoili mu dziadkowie pochodzący z Wołynia. Z dziewięciorga dzieci z rzezi uszło tylko troje, w tym jego dziadek. - Wakacje, ferie spędzałem u dziadków, a tam zawsze był pacierz, śpiew „Maryjo, Królowo Polski” – opowiada o swoich korzeniach. Pokazuje mi album ze zdjęciami swojego stryja, żołnierza Andersa. Na kominku stoi zdjęcie Pawła Kota z Janem Pawłem II.
- Po tym, jak zacząłem wydawać „Gazetę Gietrzwałdzką” zaczęły się na mnie ataki na facebooku, wyzwiska, „wypier..... stąd!” - opowiada Paweł Kot. - Żona to strasznie przeżywa. Nie, nie wycofam się z wydawania gazety.
- Trochę rozterki miałem – przyznaje Paweł Kot, gdy pytam, czy nie należało wydać gazety pod własnym tytułem, a nie pod „Gazeta Gietrzwałdzka”, który przez 26 lat redagowała grupa mieszkańców gminy? - Rozterki ustąpiły, gdy okazało się, że przez 26 lat łamali prawo, nie rejestrując tytułu, i że wydają „GG” za pieniądze publiczne. Gazeta nie była organem „wszystkich mieszkańców” tylko grupy przeciwników obecnego wójta i mieszkańców odwołujących się do wartości chrześcijańskich. Jednak po zarejestrowaniu tytułu zadzwoniłem do pani Teresy Samulowskiej oraz kilku innych autorów, piszących stale do „GG” z propozycją dalszego zamieszczenia artykułów. Powiedziałem, że pismo będzie niezależne od wójta, że nie będzie cenzury. Odmówili.
Paweł Kot twierdzi, że pierwszy numer „GG” pod jego redakcją został bardzo pozytywnie przyjęty przez mieszkańców, wydrukował 300 egzemplarzy i prawie wszystkie zostały kupione.
Deklaruje, że chce działać na rzecz łączenia, a nie dzielenia. - Zgłosiłem wójtowi pomysł, żeby powołał mediatora w gminie.
Mediator jest pilnie potrzebny, bo szykuje się proces sądowy o prawo do tytułu. W oknie księgarni Samulowskich wisi wydanie specjalne „Gazety Gietrzwałdzkiej”, bez winiety tytułowej, z żałobną wstążką. Redaktor naczelna Teresa Samulowska informuje czytelników, że wydawany od 26 lat tytuł „Gazeta Gietrzwałdzka” został przywłaszczony. A to co zrobił wójt, Bogusław Rogalski i Paweł Kot nazwała prostacką i cyniczną grabieżą tytułu. Wytyka wójtowi, że ukazujący się przez 8 miesięcy biuletyn urzędu gminy „Gietrzwałdzki Przegląd Samorządowy”, też nie był zarejestrowany. Zapewniamy, że uczynimy wszystko, co możliwe, aby bezprawne i bezprecedensowe przywłaszczenie tytułu Gazety Gietrzwałdzkiej zostało ukarane i tytuł jak najszybciej powrócił do społeczności.
III Gietrzwałdzkie Dni Niepodległości
W tym roku organizację Gietrzwałdzkich Dni Niepodległości przejęła gmina. - Jesteśmy w trakcie tworzenia programu – informuje wójt Marcin Sieczkowski. - Tym razem będą na Mszy za Ojczyznę wszystkie szkolne sztandary.
Adam Socha
W drugiej części reportażu, w listopadowym miesięczniku "Debata" będzie o tym, co wydarzyło się w szkole po 1 września 2016 roku, po rozpoczęciu pracy przez nową dyrektor Bożenę Reszkę.
II GIETRZWAŁDZKIE DNI NIEPODLEGŁOŚCI, zdjęcia Dariusz Całka
https://www.debata.olsztyn.pl/wiadomoci/region/5362-powrot-smetka-do-gietrzwaldu-najnowsze-slajd-kafelek.html#sigProId2b4c341df4
Skomentuj
Komentuj jako gość