Noo… pierwsze emocje za nami. Można pokrótce skomentować jakoś zachowania wyborców, które jednak w większości były zrozumiałe – co odzwierciedlają wyniki wyborów. Ważne jest przypomnienie aforyzmu przypisywanego Winstonowi Churchillowi: „Najlepszym argumentem przeciwko demokracji jest pięciominutowa rozmowa z przeciętnym wyborcą.”
Bo przeciętny, prosty wyborca głosuje najczęściej tak, jak go urobią sztaby pijarowców. PR – to skrót od słów „public relation” i jest to kształtowanie stosunków publicznie działającego podmiotu (najczęściej polityka) z jego otoczeniem. Celem działań public relations jest dbałość o dobry wizerunek, akceptację i życzliwość wobec działań danej osoby lub organizacji.
Przeciętni ludzie podejmują swoje decyzje na podstawie banerów, plakatów, błahostek, uproszczonego przekazu medialnego (bo inny nie może być!). Ważny dla prostego odbiorcy jest wygląd zewnętrzny polityka, wygląd żony i dzieci, jego uśmiech (oj, ładny uśmiech polityka jest niezwykle cenny!) czy w jakim chodzi garniturze albo w jakim krawacie.
Przeciętnego wyborcę przekonuje to, że akurat temu dobrze z oczu patrzy, tamten zaś wygląda na obleśnego a jeszcze inny niewyraźnie mówi. Jeżeli do tego dodać jeszcze obiecane i rozdawane hojną ręką „500+”, „300+”, „Emerytura+”, a może także „Menelowe+” to cóż przeciętnemu więcej potrzeba… Aha, a wódz tego plemienia zachęca jeszcze swoich pretorian: „Obiecujcie, obiecujcie te pieniądze! My je obiecamy i rozdamy, ale nie przejmujcie się zanadto - przecież to nie wasze pieniądze!”
„Przeciętny” nawet nie zamartwi się o to, że te wszystkie pieniądze przeznaczone na rozdawnictwo muszą być skądś wzięte, że trzeba będzie je kiedyś spłacić; że nawet podwyżki podatków mogą nie pokryć wszystkich kwot rozdanych celem kupienia jego głosu! Często nawet nie wie, że płaci podatki! Owszem, może dostrzec to że ceny idą w górę, że inflacja jest coraz większa – tylko niezwykle trudno mu skojarzyć to z populistycznym rozdawnictwem. Nawet nie zdaje sobie sprawy, że tzw. „program 500+”, który miał podnieść dzietność w rodzinach – nie sprawdził się i absolutnie nie zapobiegnie katastrofie demograficznej Polski.
Sprytni pijarowcy postraszą go jeszcze, że konkurenci polityczni odbiorą mu wszystkie „plusy”... i co wtedy? Szlus. Koniec. Wynik można przewidzieć. Strach pogoni „przeciętnego” do urn wyborczych. I będzie wiedział jak głosować. Bo on będzie przeciw. Przeciwko tym wstrętnym konkurentom, którzy chcą władzy… Frekwencja wyborcza napędzana jest nienawiścią do „nich”. Bo „oni” - to jest to wrogie plemię, to ta druga Polska…
Przeciętny nawet nie wie, że „oni” (to drugie plemię) pochodzi z tego samego pnia „Solidarnościowego”. Pokonali kiedyś wspólnie komunistów jako partie prawicowe a nie mogąc się ze sobą porozumieć, za radą „spin doktorów” musieli zacząć warczeć na siebie po to, żeby czymś się różnić… I to rytualne, formalne warczenie – specjalnie wymyślone dla wyborców - zmieniło charakter wielu „przeciętnych” w takim stopniu, że już tylko potrafią się nienawidzieć.
Bo konkurenci, oczywiście, to tacy sami „przeciętni”, nazywani tylko dla niepoznaki „młodzi, wykształceni, z wielkich miast”, odnoszący się z wyższością do tych wszystkich innych „prostych ludzi” . Ale kiedy przyjrzeć się bliżej ich preferencjom wyborczym - to postronnego obserwatora dopadają ogromne wątpliwości. I dochodzi do wniosku, że również nimi kieruje szczera nienawiść i serdeczna pogarda do wyborców, którzy popierają aktualny rząd. Wystarczy popatrzeć: swoją pierwszą kandydatkę pogonili, bo zaczęła (wśród nich samych - wyborców!) tracić poparcie.
Wyciągnięty z drugiej linii jej stołeczny zamiennik odbudował nieco wizerunek poszarpany przez niefortunną kandydatkę, ale… Można odnieść wrażenie, że taka serdeczna nienawiść opozycji do partii rządzącej mogłaby poczynić cuda. Na przykład wytypowanie jakiegoś orangutana (jak Kaligula konia), nadanie mu biernego prawa wyborczego oraz przeszkolenie go przez pijarowców i spin doktorów skutkowało by zapewne podobną liczbą zebranych głosów wyborczych co aktualny stołeczny zamiennik. Ba, przecież kol. Orangutan, który nic by nie mówił, miałby znaczące poparcie nie plotąc tylu głupstw co inni kandydaci podczas kampanii wyborczej.
Najweselsza (ale i najśmieszniejsza) jest kolejna grupa wyborców, która zagłosowała na kandydata wyciągniętego jak królik z kapelusza tuż przed wyborami. Wyskoczył ci on jak zawołanie. A może rzeczywiście go zawezwano? Nie mnie tu dociekać przez kogo, bo przecież nie przez służby specjalne ani przez kapitał finansowy, który mógłby go sponsorować. Ci wyborcy stęsknieni za nowymi zabawkami poprą każdą nowość. To przecież oni popierali swego czasu „Polską Partię Przyjaciół Piwa”, partię „X” Tymińskiego; to oni głosowali na „Nowoczesną” Ryszarda Petru czy na „Ruch Palikota”.
Im się wydaje, że nowa twarz w polityce to świeżość i mądrość. Niestety tak nie jest. Żadna z tych partii-wydmuszek nie utrzymała się na rynku politycznym dłużej niż sezon lub dwa (mam na myśli sezon wyborczy). Ale teraz telewizyjny showman startuje bez partii! I zdobywa trzecie miejsce. To nie wróży mu nic dobrego, ale jest pewnego rodzaju sensacją. Polityk bez zaplecza wszak niewiele zdziała. Niemniej precedensy bywają. Takim precedensem jest wygrana Arnolda Schwarzeneggera na gubernatora Kaliforni (USA), Ilony Staller zwaną Ciccioliną (Cycatką) do parlamentu włoskiego. Generalnie nasz showman to przejściowe zjawisko skazane na zniknięcie w kilka tygodni po wyborach.
Na trzecią siłę polityczną w naszym parlamencie wyrasta Konfederacja, której kandydat na prezydenta zajął czwarte miejsce we wstępnych wyborach. Wyborcy tej partii muszą być mocno przekonani do racji głoszonych przez ich liderów. A nie są to obietnice typu, że „dostaniecie teraz tyle to a tyle pieniędzy, tylko na nas głosujcie”. Najważniejsze hasła ich programu są ekonomiczno-gospodarcze: wolny rynek, minimalne podatki i likwidacja podatku dochodowego, ograniczenie wszechwładzy państwa (zwłaszcza biurokracji), bon oświatowy, pozwolenia na broń palną… Bazując na takich hasłach programowych zaświadczają, iż stawiają na rozsądek, przedsiębiorczość i inicjatywy obywatela. Ludzie nastawieni psychicznie na to, że państwo coś daje, będą coraz energiczniej żądali by państwo (tj. urzędnicy) coraz więcej im dawało. Dlatego większość kobiet może nieufnie podchodzić do tych rozwiązań, bo to one najczęściej oczekują pomocy i troski ze strony państwa socjalnego.
Według oceny liderów Konfederacji – zaledwie ok. 15% społeczeństwa jest w stanie zaakceptować ich projekty gospodarcze i społeczne, a aktualne poparcie w granicach 7% nie wyczerpuje ich ambicji, chociaż to jest wyraźny wzrost z poprzednimi wyborami. Po prostu wyborca tej partii nie jest do (prze)kupienia, a jego samodzielność myślenia wróży jak najlepiej i dla niego i dla Polski.
Prosty, przeciętny wyborca innych partii nie zainteresuje się programem wyborczym Konfederacji, a swoje zdanie wyrobi na błahostkach, które jest w stanie zrozumieć, typu: zapinanie pasów w samochodach czy różnice płac między kobietami i mężczyznami. Generalnie można stwierdzić, że rokowania dla tej partii są korzystne, ponieważ ogólny poziom wykształcenia społeczeństwa jest coraz wyższy, co skutkuje większą samodzielnością myślenia i odpornością na manipulacje pijarowo-medialne.
Znakomity wynik natomiast osiągnął kolejny kandydat. Badania, które za osobę homoseksualną uznają kogoś, kto odbywał stosunki seksualne tylko z osobami tej samej płci, zwykle wyznaczają odsetek populacji homoseksualnej w granicach 1%. A tutaj kandydat nie ukrywający swoich orientacji seksualnych zdobywa prawie 3% głosów wyborców. Znaczy to, iż głosowali na niego nie tylko wyborcy z owego jednoprocentowego odsetka, ale również inni, którzy doszukali się w nim jakichś zalet dodatkowych (może programowych?). Najdziwniejsze u tego kandydata jest to, że w mieście, gdzie był prezydentem zdobył bardzo niewielką ilość głosów. Za dobrze go ludzie poznali czy co?
Jest jeszcze jeden kandydat, o którym warto wspomnieć. To kandydat, który starał się odwoływać do ludności wiejskiej. Efekt tego był niezwykle mizerny. Był to głos wołającego na puszczy. Początkowe sondaże robiły pewne nadzieje kandydatowi rolników, ale… ostatecznie rolnicy poszli za obietnicami partii rządzącej i pozostawili go w polu.
Wnioski jakie nasuwają się po analizie wstępnych wyników są przygnębiające. Ludzie nie interesują się polityką a zmuszani są (psychicznie, przez media) do wzięcia udziału w wyborach. Bo nie można nazwać zainteresowaniem zachowania, gdy rozbudza się w sobie negatywne, nienawistne uczucia w stosunku do innych ludzi, np. do zwolenników innych partii. Gdyby przyjąć takie kryteria, że im więcej w nas nienawiści, pogardy i złości na zwolenników innych opcji politycznych - to można nawet powiedzieć, że wszyscy interesują się polityką! Ale niestety, zainteresowanych polityką to zaledwie kilka procent społeczeństwa, nawet nie kilkanaście!
Jednak najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że ci ludzie z reguły biorą udział w wyborach i decydują o sprawach, o których nie mają zielonego, ani żadnego innego pojęcia. Najśmieszniejsze jest to, że „przeciętnym wyborcom” się wydaje, iż na tych politycznych sprawach dobrze się wyznają.
Marian ZDANKOWSKI
http://www.debata.olsztyn.pl/wiadomoci/polska/6871-obowiazek-glosowania-kafelek-najnowsze-slajd.html
Skomentuj
Komentuj jako gość