Erwin Kruk bardziej zadomowił się w polskiej literaturze jako poeta, aniżeli prozaik. Choć od prozy nigdy nie stronił, jednak to poezja przyniosła mu szczególne uznanie i laury. „Nie znam bardziej radykalnego wysiłku stwarzającego wyobraźnię niż świat poetycki Kruka” – pisał Krzysztof Karasek, poeta, krytyk literacki.
Erwin Kruk
Erwin Kruk jest Mazurem, dotkliwie doświadczonym przez historię. Życie ograbiło go nie tylko z dzieciństwa, ale pozbawiony też został związków z tradycją, kulturą przodków. Chłopięca nadwrażliwość zaprowadziła go w rejony poezji, literatury. Tutaj starał się stworzyć namiastkę tego, co mu brutalnie odebrano, co go okaleczyło i wyróżniło spośród rówieśników. Tamto doświadczenie tuż powojenne naznaczyło jego życie i twórczość.
*
Erwin Kruk przyjechał do Olsztyna na Warmii w roku 1966 po ukończeniu studiów na Wydziale Filologii Polskiej Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Był już twórcą dobrze ocenionego przez krytykę tomu poezji „Rysowane z pamięci” (1963). Miał też w swoim dorobku publikacje w ogólnopolskiej prasie literackiej, był zdobywcą kilku laurów poetyckich. Przeszedł również do annałów literatury jako założyciel grupy literackiej „Kadyk”, działającej w latach 1963-1965.
Ówczesna literatura Warmii i Mazur tkwiła ciągle w wyznaczonym przez decydentów kultury nurcie (a może raczej odstojniku): „myśmy tu nie przyszli, myśmy tu wrócili”, udowadniała komunistyczne racje polityczne, radośnie kwiliła na cześć Polski Ludowej i jej zdobyczy na tzw. ziemiach odzyskanych. Rodzimi twórcy - Warmiacy, Mazurzy, dali się wziąć na lep członkostwa w Związku Literatów Polskich, bycie pisarzami ze statusem, legitymacją, pozwolili sprowadzić się do roli cepeliowskich wyrobników; ci zaś, którzy przyjechali na Warmię i Mazury z dawnych ziem II Rzeczypospolitej, albo nie bardzo rozumieli problemów historycznych, społecznych, moralnych tutejszej społeczności, albo po prostu woleli pisać o urodzie przyrody mazurskiej, bo to było bezpieczniejsze. Dobrze widziane przez władze.
Do wyjątków należał wówczas Klemens Oleksik, który starał się przemycać w swojej twórczości powojenny dramat Mazurów („Cmentarz w lesie” 1964). Innymi słowy należy też potraktować Igora Newerlego, który związał swoje pisarstwo z Mazurami, a później, po latach, przyznał się do przyjętej naiwnie po wojnie, w tzw. dobrej wierze, propagandowej wersji dziejów tej ziemi. Zdecydowanie ochłonął, kiedy dostrzegł exodus Mazurów, np. kiedy „repolonizowani” Mazurzy z Mazurskiego Uniwersytetu Ludowego Karola Małłka wyjechali do Niemiec, szukając tam nowej ojczyzny. Nikt wcześniej, ani później nie pisał takim językiem o sprawach Mazurów jak Erwin Kruk. Słowa z młodzieńczego tomu wierszy dyskwalifikowały zapisane stosy propagandowej twórczości koleżanek i kolegów po piórze.Już w debiutanckim tomiku mazurski poeta obwieścił światu, że chce wystąpić w imieniu tych współbraci, którzy nie mogą przemawiać, których zabrakło wśród żywych. Później, w jednym z wywiadów, powie że wziął na siebie „garb mazurski”. I dźwiga go po dziś dzień. Dźwiga z godnością.
*
Wiele lat temu, w latach 70. ubiegłego wieku, jeden z wysokich dygnitarzy partyjnych ówczesnego województwa olsztyńskiego powiedział, że „nie chcemy w naszym regionie takich pisarzy jak Erwin Kruk, on nie ma prawa istnieć w literaturze i kulturze”.
*
„Mazurzy pożyli u nas czas jakiś – pisał w roku 1983 Igor Newerly do „Suplementu”, almanachu olsztyńskich środowisk twórczych – i wyjechali. Wyjechali i będą Niemcami. A ci nieliczni, którzy pozostali – są Polakami. Nie ma sprawy mazurskiej – jest ona na sumieniu rządu i narodu. A ponieważ sumienie stanowi górny pułap literatury, to sprawa mazurska, sprawa porażki narodu, nie powinna wygasnąć z wyjazdem Mazurów. Tylko sto czy dwieście tysięcy powiadają, co za problem?...Historia literatury zna przykłady, kiedy walczono na ostrze o życie, o krzywdę jednego człowieka, i była to wielka literatura”.
*
Erwin Kruk urodził się w maju 1941 roku w mazurskiej miejscowości Dobrzyń koło Nidzicy. Wkrótce po wkroczeniu Armii Czerwonej na tereny b. Prus Wschodnich stracił rodziców – ojciec podzielił los wielu mazurskich mężczyzn - został wywieziony na Syberię i wszelki ślad po nim zaginął, matka w niedługim czasie zmarła na tyfus. Erwin z rodzeństwem musieli szukać schronienia i opieki u rodziny, a kiedy zabrakło najbliższych - w domu dziecka. O mały włos nie został ślusarzem, bo to przecież praktyczny zawód, zawsze przydatny, szczególnie w trudnych czasach. „Potem poszedłem za kolegami ze wsi do miasta, do szkoły ślusarskiej. Po ukończeniu pierwszej klasy zmieniłem szkołę. Rozpocząłem naukę w liceum ogólnokształcącym – pierwsze tygodnie w Olsztynku, a potem, aż do matury, w Morągu. Tu już pisałem, po kryjomu, dla siebie, dla uporządkowania targających mną wątpliwości”. Debiutował w wieku siedemnastu lat wierszem ”Ona” na łamach młodzieżowego tygodnika „Na przełaj”.
W Olsztynie znalazł zatrudnienie jako dziennikarz „Głosu Olsztyńskiego”, który później przeistoczył się w „Gazetę Olsztyńską”. Nigdy nie obdarzono go nadmiarem zaufania, nie miał szans na objęcie jakiejkolwiek funkcji w redakcji. Choć go solennie zapewniano, że będzie pracował w dziale kultury - nigdy nie dotrzymano słowa. Przez pierwszych sześć lat pokutował w dziale terenowym jako stażysta i odfajkowywał jakieś bzdurne wydarzenia. Jego żywiołem zawsze była literatura, poezja. Wydaje się, przynajmniej po wielu latach, iż polska krytyka literacka zbyt szybko wyznaczyła Erwinowi Krukowi miejsce pn. regionalizm, nie do końca odczytując istotę jego twórczości, którą jest dochodzenie do prawdy o człowieku w obliczu dramatu, kataklizmu.
Kruk mówił o sobie w latach siedemdziesiątych: „Należę do ostatniego pokolenia, które na swym grzbiecie dźwiga garbate mazurskie brzemię. Mój kraj lat dziecięcych składam mozolnie z okruchów rozbitego świata. Próżny to trud i tylko czasem wydaje się, literatura, sztuka może dać pozory ocalenia tego, co ginie” W marcu 1980 roku, na kilka miesięcy przed Sierpniem, Erwin Kruk postanowił zwolnić się z redakcji „Gazety Olsztyńskiej”. Męczyła go praca redakcyjna. Nie widział sensu w tej pracy. Chciał poświęcić się pracy pisarskiej.Później przyszedł czas Solidarności. Został członkiem Zarządu Regionu Warmińsko – Mazurskiego Solidarności. Uczestniczył w słynnym Kongresie Kultury Polskiej, który odbywał się w Warszawie w dniach 11-13 grudnia 1981.Olsztyńskie środowisko kulturalne, spolegliwe wobec komunistów, przenicowane przez SB, niechętnie spoglądało na Erwina Kruka.
*
Być może nie do końca uświadamiamy sobie pewnych faktów, a być może nie chcemy sobie ich uświadamiać. Z liczącej przed 1945 rokiem 300 tysięcznej społeczności mazurskiej pozostało w 1945 roku 100 tysięcy osób. Już po przejściu frontu zginęło 15 tysięcy mieszkańców Mazur. Kiedy zimą 1945 roku wkraczały tutaj, na teren Prus Wschodnich, wojska sowieckie rozkaz Stalina był jasny i prosty: należy ten kraj zrównać z ziemią, spalić, a ludzi wymordować. Okrutną zemstę za lata wojny w pierwszej kolejności poniosły ziemie byłych Prus Wschodnich, bo one były najbliższe, pierwsze, których dopadła „moskiewska ręka sprawiedliwości”. Sowiecka pepesza nie odróżniała Niemca od Mazura czy Warmiaka. Żołnierzy od ludności cywilnej. Osoby dorosłej od dziecka. Nie ważne były związki tych ziem z Polską w przeszłości, czy jej mieszkańców z polskością.
O tej tragedii, która okryła niczym śmiertelny całun krainę lasów i jezior, rzadko się wspomina. Sowieccy żołnierze, w dużej mierze byli azjatyccy więźniowie, przestępcy, urządzili sobie orgię i rzeź. Gwałcono matki na oczach dzieci, a dzieci na oczach matek. W pijackich zwidach Armia Czerwona „wyzwoliła” Warmię i Mazury. Do rodzinnego domu Erwina Kruka w Dobrzyniu wprowadzili się obcy ludzie. Poeta podzielił los tysięcy Mazurów.
*
Stefan Kisielewski w „Dziennikach” (Iskry, Warszawa 1996) pod datą 27 listopada 1970 roku zapisał: „Ciągle mi siedzi w głowie listopadowy numer paryskiej ‘Kultury’. Jest tam ogromny artykuł Kamili Chylińskiej, dawnej wydry dziennikarskiej z ‘Życia Warszawy’ (ma ona jednak trochę przyzwoitości i nieco się za swój dawny stalinizm kaja – nie to co Unger), artykuł będący podsumowaniem ankiety, przeprowadzonej przez tęże Chylińską wśród ‘pochodzeniowych’ emigrantów po Marcu 1968. Muszę powiedzieć, że przy czytaniu szlag człowieka może trafić, gdy na przykład jakiś facet stwierdza, że Marzec 1968 to był największy wstrząs, jaki przeżył w Polsce Ludowej, wstrząs, dzięki któremu przejrzał na oczy. Największy wstrząs! A więc nie pogrom w Kielcach, nie rozstrzeliwanie i więzienie akowców, nie procesy generałów, nie mianowanie Rokossowskiego marszałkiem Polski, nie uwięzienie Gomułki, a potem Wyszyńskiego, nie wypadki poznańskie 1956, lecz właśnie akurat tylko Marzec 1968. Bo wtedy akurat o n i dostali w dupę. Spora to przesada w demonstrowaniu swego skrajnego egocentryzmu, no a już ogromna przesada ze strony Księcia (Jerzego Giedroycia – przyp. D.J.), że od dwóch lat drukuje z Polski niemal wyłącznie materiały tyczące się tej sprawy. Rozumiem, że kwestia odrodzenia się antysemityzmu w Polsce jest sprawą specjalnie bolesną i złożoną, prowokacja moczarowska sprawiła, że krzyżują się tutaj pewne istotne wektory polityczne (prowokacja moczarowska, a z drugiej strony państwo Izrael i sytuacja na Bliskim Wschodzie).
Rozumiem też niezwykły symbolizm losu grupy Żydów, którzy pozwolili kiedyś dać się zaprząc do najgorszych stalinowskich działań (prokuratura, sądownictwo, cenzura, UB), po latach zaczęli się łamać przed powszechną nienawiścią społeczeństwa, czując jednocześnie, że perfidna Rosja też cofa im poparcie, próbowali liberalizować, dzieci im się zbuntowały, chciały okupić grzechy ‘ojców’ – dalszy ciąg znamy. To wielki temat dla pisarza, sam go może jeszcze podejmę, ale przecież nie jest to temat w powojennej historii Polski j e d y n y. Tymczasem właśnie ci ludzie wypuszczeni przez Gomułkę wyjechali na Zachód, ci ludzie umieją pisać i oni to właśnie wypełniają łamy ‘Kultury’ ‘smoncesem’, jak mówi Henio (Henryk Krzeczkowski – przyp. D.J.). Jest to spaczenie perspektyw społecznych, toć wiele tu innych grup i środowisk dostało w dupę (choćby dawni Mazurzy, co, szykanowani, powyjeżdżali do NRF), tyle że nie mają swoich bardów”.
*
Przewaga III RP nad peerelem: Erwin Kruk mógł się upomnieć w wolnej Polsce o rodzinny dom; domu mu jednak nie zwrócono.
*
To nieprawda, że na Warmii i Mazurach nie ma ciągłości tradycji. Jest zachowana ciągłość tradycji wyrosłej w czasach komunizmu. Ona ma się bardzo dobrze w wielu przejawach życia publicznego. Oparta jest na moralnej bierności, konformizmie i kompletnym zakłamywaniu rzeczywistości.
*
Wydawać by się mogło, że po roku 1989 otworzyły się nowe możliwości dla takich ludzi jak Erwin Kruk - ludzi o solidarnościowej biografii, zmagających się z zakłamaniem życia publicznego w PRL, ponadto z doskonałym dorobkiem twórczym. Był najbardziej cenionym w Polsce pisarzem pochodzącym z naszego regionu. Został wybrany senatorem RP. Pełnił ważne funkcje w Stowarzyszeniu Pisarzy Polskich, Pen Clubie. A jednak zachował się tak, jakby tylko chciał zaznaczyć swoją obecność w przełomowym okresie dla Polski, udowodnić swoje przywiązanie do Polski, by po pewnym czasie powrócić do roli outsidera. Odszedł z życia publicznego wówczas, kiedy tworzyły się w Polsce nowe, wpływowe salony. Stały przed nim otworem. Jednak nie odnajdywał się w żadnym z nich.
Wybrał swoją drogę gorzkiej samotności. I co tu dużo mówić – ludzkiej biedy. Tylko najbliżsi wiedzą jak wysoką cenę płacił on i jego rodzina za niezależność, nonkonformizm. Jak trudna była to droga – typowo mazurska – wyboista, z kocimi łbami. Do niej zresztą już przywykł w peerelu. Może uznał, że jego wiersze zabrzmiałyby fałszywie, gdyby kłaniał się nowym – starym patronom. Może uznał, że wyparłby się w ten sposób przodków.
Skomentuj
Komentuj jako gość