Warto było pisać książkę o agenturalnej przeszłości Lecha Wałęsy? Gdyby wiedział Pan, jakie epitety będą kierować pod Pana adresem niektórzy dziennikarze i politycy, czy podjąłby się Pan po raz drugi tego przedsięwzięcia?
Zakładaliśmy, że spotka nas taki atak medialno - polityczny, bo temat, którego się podjęliśmy, był obciążony dużym ryzykiem, również osobistym. Jeśli jest się jednak historykiem – i pracuje się w takiej instytucji jak IPN, którego zadaniem jest ujawnianie prawdy, choćby była ona bardzo smutna, tragiczna i kontrowersyjna, również dla bardzo aktywnych osób w dzisiejszej polityce – to należało taką książkę napisać.
Ale skrajnie krytyczne słowa dawnych opozycjonistów, np. Bogdana Lisa, muszą boleć…
Wydaje mi się, że mam dość grubą skórę po tych wszystkich wydarzeniach. Od lat jestem obiektem różnych ataków i przyjmowałem je ze spokojem. Po naszej książce o Lechu Wałęsie uznałem, że wszystkie epitety wystawiają opinie tym, którzy je wygłaszają. Muszę jednak przyznać, że jedna rzecz mnie szczególnie dotknęła. Jest ona dość świeża, chodzi mianowicie o niedawną wypowiedź byłego dyrektora gdańskiego oddziału IPN Edmunda Krasowskiego, który zasugerował, że w 2005 roku zachorowałem, zamierzając zniknąć na chwilę z Instytutu po to, żeby wrócić, gdy zmieni się sytuacja polityczna. Jest to dla mnie bardzo przykre, bo wtedy naprawdę zapadłem na bardzo poważną chorobę i Pan dyrektor o tym doskonale wiedział – odwiedzał mnie w szpitalu.
Premier Tusk niedługo przed pojawieniem się książki o Lechu Wałęsie wygrażał, że nie dopuści do opluwania byłego prezydenta. Później twierdził z kolei, że nie można ograniczać badań naukowych. Jaki stosunek do IPN ma obecna ekipa rządząca?
Trudno mi komentować posunięcia ekipy rządzącej wobec nas czy Instytutu. Nie da się jednak ukryć, że od jakiegoś czasu trwa atak na IPN i jego wybranych pracowników. Mam nadzieję, że premier, który powiedział, że będzie pilnował osobiście, by ludzie tacy jak Cenckiewicz i Gontarczyk mogli pisać książki historyczne, dotrzyma słowa.
Waszą książką zainteresował się Komitet Helsiński. Czy to sugestia, że łamiecie prawa człowieka?
To jest jakaś sugestia, ale muszę przyznać, że nie wiem, co tak naprawdę wynika z tekstów sygnowanych przez członków Komitetu Helsińskiego. Kładzie się w nich akcent na to, że Piotr Gontarczyk wystąpił rzekomo w dwóch rolach: jako pracownik IPN zajmujący się na co dzień wypełnianiem ustawy o lustracji – oraz jako autor książki o Lechu Wałęsie, w domniemaniu lustracyjnej, korzystający z materiałów będących w gestii pionu lustracyjnego. Zarzut ten jest oparty na bardzo mizernych podstawach. Gontarczyk pisał tę książkę bardzo sumiennie i w żaden sposób nie kolidowało to z jego pracą w pionie lustracyjnym.
Atak Komitetu Helsińskiego to i tak jedna z delikatniejszych reakcji na książkę o Wałęsie. Władysław Frasyniuk sugerował na przykład, że za to, co zrobiliście, powinniście dostać w twarz. Czy nie odechciewa się Panu czasem zajmować najnowszą historią?
Gdy kilka lat temu moje pierwsze publikacje wywoływały kontrowersje, myślałem sobie: „dlaczego, chłopie, nie zostałeś mediewistą, dlaczego nie zajmujesz się średniowieczem”... Teraz muszę przyznać, że nie żałuję swoich wyborów. Argumenty Frasyniuka są kompletnie niemerytoryczne i obraźliwe. Szkoda też słów na apele Stefana Niesiołowskiego, by nikt nie podawał nam ręki, by nie wpuszczano nas do studia telewizyjnego, by nasze nazwiska zostały na zawsze zapomniane...
To wyraz bezsilności tych ludzi, ale istnieje ryzyko, że po takich zmasowanych atakach żaden z historyków nie będzie się już chciał zajmować kontrowersyjnymi faktami dotyczącymi historii najnowszej.
Naszą pozaksiążkową intencją było to, żeby młodzi historycy śmielej zmagali się z tematami, które są trudne i dotyczą ludzi aktywnych dziś społecznie, gospodarczo oraz politycznie. Myślę, że mimo ataków na naszą publikację, w dalszym ciągu możemy liczyć na to, że przynajmniej niektórym badaczom doda ona odwagi w odkrywaniu prawdy.
Jakie są Pana najbliższe plany?
Do końca roku jestem pracownikiem Istytutu Pamięci Narodowej. Ukończę w najbliższym czasie dwie książki: jedna dotyczy Anny Walentynowicz, druga to zbiór dokumentów na temat lat 70. w Trójmieście. A po 1 stycznia 2009 r.? Będę wolnym człowiekiem i niezależnym historykiem. I nadal będę pisał książki.
Gazeta Polska
Skomentuj
Komentuj jako gość