Marcin Chełminiak
Ostatnie orędzie Prezydenta Kaczyńskiego dotyczące ratyfikacji traktatu lizbońskiego okazało się niezwykłe z kilku powodów. Po pierwsze, jego forma była nietypowa, rzadko bowiem się zdarza, aby głowa państwa zwracając się w takiej formule do narodu podkreślała wagę przekazu fragmentami filmów, czy ścieżką dźwiękową ze znanego serialu. Po drugie, wystąpienie Prezydenta spotkało się z nieoczekiwaną chyba, a na pewno ostrą reakcją środowisk gejowskich.
Lech Kaczyński - wykorzystując zdjęcia ze „ślubu” dwóch obywateli USA płci męskiej zawartego w Kanadzie - odniósł się do jednego z artykułów Karty Praw Podstawowych mówiąc, iż „(…) przepis Karty, poprzez brak jasnej definicji małżeństwa jako związku mężczyzny i kobiety może godzić w powszechnie przyjęty w Polsce porządek moralny i zmusić nasz kraj do wprowadzenia instytucji społecznych sprzecznych z moralnymi przekonaniami większości społeczeństwa”. Wypowiedź ta wywołała falę krytyki. Urażony poczuł się przede wszystkim sam Brendan Fay, jeden z bohaterów zdjęcia. Na Prezydenta obrazili się również działacze polskich organizacji gejowskich, a także politycy z obozu lewicowo-liberalnego. Wykorzystanie „prywatnych” materiałów B. Faya uznano za skandal, a samą wypowiedź L. Kaczyńskiego za homofobiczną.
Z pierwszym zarzutem nie warto nawet polemizować, bo skoro na „ślub” zaprasza się mass - media, pozwalając jednocześnie swobodnie fotografować „nowożeńców”, to zdjęcia „prywatne” siłą rzeczy stają się publiczne, o co zapewne chodziło panu Fayowi i jego „narzeczonemu”. Drugi zarzut dotyczący rzekomo homofobicznego charakteru tej wypowiedzi może wydawać się poważniejszy, ale tylko pozornie, bo gdy dokładnie wczytamy się w cytowane wcześniej zdanie, to dojdziemy do wniosku, że nie ma tam ani jednego słowa, które mogłoby obrazić osoby „kochające inaczej”. Jest tylko stwierdzenie faktu, że w Polsce większość ludzi odnosi się negatywnie do pomysłu „małżeństw” homoseksualnych.
Niektórzy aktywiści gejowscy próbują koloryzować rzeczywistość i poddają to w wątpliwość. Na przykład Szymon Niemiec, działacz Unii Lewicy, a także założyciel i diakon Wolnego Kościoła Reformowanego zapowiedział złożenie pozwu przeciwko Prezydentowi Kaczyńskiemu, w którym domaga się przeprosin oraz zadośćuczynienia. Wielebny Niemiec powołuje się tutaj na sondaż CBOS z 2007 r., w którym 60 procent Polaków zadeklarowało zgodę na przyznanie osobom homoseksualnym praw zbliżonych do praw par małżeńskich. Pomijając nieścisłość i możliwość różnych interpretacji pojęcia „praw zbliżonych”, można wskazać na inne sondaże, które wskazują, że większość społeczeństwa polskiego jest jednak przeciwna tego typu rozwiązaniom. W badaniach OBOP-u przeprowadzonych na przełomie 2007 i 2008 r. na zlecenie „Dziennika” tylko 17 proc. Polaków popiera „małżeństwa” homoseksualne, a 7 proc. chciałoby przyznać gejom i lesbijkom prawo do adopcji dzieci. Co więcej, wg. sondażu Komisji Europejskiej jest to jeden z najniższych wskaźników akceptacji dla tych poglądów w Unii, gdzie średnio 44 proc. pytanych popiera legalizację związków osób tej samej płci, a 32 proc. - prawo do adopcji dzieci („Dziennik” z 4 stycznia 2008 r ).
Orędzie L. Kaczyńskiego rozpętało prawdziwy cyrk. Do Polski przyleciał nawet Brendan Fay razem ze swoim „małżonkiem”. W jakim celu? Aby spotkać się z Prezydentem i porozmawiać z nim „przy herbacie”. Przedstawiciele kancelarii głowy państwa stanowczo odrzucili tę propozycję. Goście z USA zapewne jednak długo nie rozpaczali z powodu afrontu, jaki ich spotkał ze strony L. Kaczyńskiego, bo od razu znalazł się niezawodny Ryszard Kalisz, który swoim towarzystwem pocieszył strapioną parę, organizując im dodatkowo wycieczkę po Sejmie. Amerykanie rozchwytywani przez polskie media na każdym kroku podkreślali radość z przyjazdu do naszego kraju i - jak sami mówią - solidarność „(…) nie tylko ze społecznością homoseksualną, lecz także z całą progresywną społecznością w Polsce, z wszystkimi, którzy są oddani idei nowej, ewoluującej Polski, która popiera równość dla wszystkich obywateli”. Ciekawe tylko, co na takie dictum powiedziała polska społeczność nastawiona bardziej „regresywnie”, oglądając prowokacyjny udział gości z USA w niedzielnej mszy świętej.
To jest jednak mało istotne. Ważne, że część naszych rodaków, w sile 650 osób, stanęła na wysokości zadania i podpisała się pod listem poparcia dla pary homoseksualistów z Nowego Jorku. Takie tuzy jak Monika Olejnik, Kinga Dunin czy Olga Tokarczyk napisały w nim, m.in.: „My obywatele polscy, zażenowani telewizyjnym orędziem prezydenta naszego kraju, zwracamy się do Was z wyrazami poparcia i solidarności”. A dalej, aby goście z USA mieli cały ogląd sytuacji w Polsce, czytamy mały donos na Prezydenta: „Wiedzcie, że to nie pierwszy homofobiczny wyskok pana Lecha Kaczyńskiego” i opis delegalizacji parady równości przez byłego prezydenta stolicy. Zgodnie z taką logiką następny list powinien zostać napisany do innych osób, których wizerunki wykorzystano w telewizyjnym wystąpieniu, np. do Eriki Steinbach.
Coraz większa aktywność w sferze publicznej organizacji reprezentujących interesy rozmaitych mniejszości czasami przybiera w Polsce formy kuriozalne. Afera z Brendanem Fay’em jest tylko jednym z wielu tego typu przykładów. Wystarczy wspomnieć, że na tegoroczną MANIF-ę feministki zaprosiły Anetę Krawczyk, bohaterkę sex-skandalu w Samoobronie, której wystąpienie spotkało się z dużym aplauzem zgromadzonych tam osób. Kobieta, która nie wiedziała, kto jest ojcem jej dziecka jako nowa twarz polskiego feminizmu? Gratulacje! Fundacja „Feminoteka” zaprosiła nawet panią Anetę jako gościa specjalnego na grudniową konferencję „Niemoralne propozycje. Mobbing i molestowanie w miejscu pracy”. Co na to sama Aneta Krawczyk?
Kiedy dziennikarze zadzwonili do niej, aby dowiedzieć się dlaczego bierze udział w konferencji, zaskoczona stwierdziła, iż nie czuje się „jakimś wybitnym ekspertem do spraw mobbingu i molestowania”. Nadmiar skromności, czy resztki zdrowego rozsądku?
Marcin Chełminiak
Skomentuj
Komentuj jako gość