Wartki nurt pękniętego rurociągu „Czajka”, pełnego ścieków, zabrał Rafałowi Trzaskowskiemu jego Nową Solidarność. Przynajmniej na razie, do czasu, aż prezydent Warszawy ogarnie cały ten cuchnący problem. Nazwa jaką wymyślił Trzaskowski i jego ludzie nie jest przypadkowa, a zatem trudno się dziwić, że wiele osób, zwłaszcza z pokolenia Solidarności, nie ukrywa satysfakcji z symbolicznego falstartu Nowej Solidarności.
Gdy w styczniu 2001 roku Donald Tusk i pozostałych dwóch „tenorów” zakładało Platformę Obywatelską jako stowarzyszenie, aura była dużo lepsza. Wtedy to był strzał w dziesiątkę. Doskonale pamiętam nabitą do granic możliwości aulę dawnego KW PZPR, gdy „tenorzy” przyjechali na swój „koncert” do Olsztyna. Już wtedy, ledwie po dwunastu latach wymarzonej demokracji, ludzie mieli po dziurki w nosie nowych partii i nowej odsłony partyjniactwa. Donald Tusk nie tylko to zrozumiał, ale jako pierwszy potrafił politycznie zdyskontować. Do Platformy się nie zapisywało. Na Platformę się wstępowało, aby zmienić dotychczasową, patologicznie upartyjnioną Polskę. Aby pokazać nowe, obywatelskie oblicze polityki.
Tamtego autentyzmu oddolnej aktywności nigdy i nikomu nie udało się powtórzyć. Skali zawodu i rozczarowania ludzi, którzy dali się uwieść Donaldowi Tuskowi także. I choć patentu z zakładaniem stowarzyszenia zamiast partii próbowało później wielu, to premię za pierwszeństwo zgarnęli tylko ojcowie założyciele Platformy.
Dlatego teraz, gdy Rafał Trzaskowski, wiceprzewodniczący i kandydat na prezydenta Platformy Obywatelskiej, ogłasza powstanie „ruchu ludzi, którzy do partii nie należą”, mających zajmować się pracą ideową, programową i organiczną, to wypada zapytać, co stało się z tamtą Platformą Obywatelską? Co stało się z polską demokracją, że ruchy obywatelskie zakładają prominentni działacze partii politycznych? Czy zamiast Nowej Solidarności historycznie bardziej adekwatny nie byłby Nowy Front Jedności Narodu?
Trzaskowski twierdzi, że na takie działania partiom zawsze brakuje czasu. Załóżmy, że to jedyny problem i przeszkoda w swobodnej pracy programowej oraz ideowej. Załóżmy, że naiwność jeszcze raz zwycięży i do ruchu przystąpią ludzie mogący wnieść nową wartość dodaną. Że Trzaskowski i jego partyjne otoczenie nawiąże do podstawowego dziedzictwa Solidarności i zrobi coś, co wydaje się niemożliwe: da tym ludziom swobodę wyrażania opinii. Włączenie takich rączych koni do partyjnego zaprzęgu mogłoby unieść ten upadający wehikuł, gdyby nie stan pozostałego zaprzęgu, żyjącego wspomnieniem raju utraconego i trzymanego w kupie nienawiścią wygnanych. Czy te stare, ale ciągle żądne władzy chabety, niezdolne do wysiłku, aby po nią sięgnąć, pozwolą, żeby ktoś nowy je w tym partyjnym zaprzęgu zajeździł?
Największy problem jaki ma ze sobą Platforma Obywatelska, to niezdolność do wyjścia poza paradygmat nienawiści do Prawa i Sprawiedliwości. To negatywne paliwo jednoczy, ale odbiera żywotne soki twórczego myślenia. Jak bardzo, widzieliśmy na przykładzie Komitetu Obrony Demokracji. Ruchu społecznego ideowo z Platformą związanego, ale bez partyjnych afiliacji. Pomysł na obronę Konstytucji jako polityczną pałkę przeciwko partii Jarosława Kaczyńskiego zamienił dobre intencje w jałową intelektualnie groteskę. Związał potencjał środowiska prawniczego z politycznymi emocjami ulicznych protestów, nie proponując nic, poza jałową obroną twierdzy, której mury od dawna wymagają gruntownej naprawy.
Próby budowania ruchów społecznych przez partyjnych działaczy mają swój koniec już u zarania działalności. Taki nieuchronny los spotkał Ruch im. Lecha Kaczyńskiego. Tragicznie zmarły prezydent RP, człowiek o niewątpliwie wybitnej osobowości, jednak pozostający w cieniu swojego brata – bliźniaka, nie pozostawił po sobie ideowej spuścizny zdolnej zainspirować autentyczny ruch społeczny. Przywoływanie tego, co dzisiaj w Lechu Kaczyńskiem wydaje się najwartościowsze, zwłaszcza wyróżniająca go od własnego otoczenia szczególna otwartość na inne środowiska, mogłaby okazać się dla partyjnych działaczy postawionych na czele Ruchu mocno kłopotliwa. Podobnie jak zderzenie jego przywiązania do wielowiekowej polskiej tradycji nadrzędności prawa, z filozofią obecnej władzy podporządkowania prawa reprezentacji woli ludu.
Szukanie legitymizacji partii poprzez sztucznie hodowane ruchy społeczne nie jest przypadkowe. Ludzie, nad którymi unosi się swąd sterowanych wyborczym kalendarzem politycznych bitew, choć posiedli umiejętność zarządzania zbiorowymi emocjami i zaganiania do wyborczych okopów milionów ludzi, mają świadomość społecznej alienacji. We wszystkich europejskich demokracjach tradycyjne funkcje przedstawicielskie partii dotknęła erozja. Partie przestały funkcjonować w roli pośredników między obywatelami a państwem, przejmując rolę organizacji faktycznie państwem zarządzających. Wyjście partii ze społeczeństwa i wejście w rolę rządowych agend ma swoje konsekwencje, z których PO nie potrafi się podnieść, a jej działacze o tym zapomnieć. Z kolei Zjednoczona Prawica jest w trakcie tego samego, niszczącego procesu konsumowania przywilejów władzy, utrzymując wyborcze poparcie dzięki socjalnym transferom i kompletnemu zagubieniu politycznej konkurencji.
Pomysł na Nową Solidarność to próba polityków PO wyciągnięcia się z tej sytuacji za własne włosy. Ucieczki do przodu z podmianą dawnej Platformy na solidarnościową symbolikę.
Główny bohater filmu „Skazani na Shawshank” uciekając z więzienia przepłynął kanał pełen ekskrementów, „wychodząc zeń czysty jak łza”. Czy awaria „Czajki” będzie miała równie oczyszczający efekt? Zobaczymy.
Bogdan Bachmura
Prezes Stowarzyszenia „Święta Warmia” i „Fundacji Debata”, politolog, publicysta
Skomentuj
Komentuj jako gość