„Otóż prezes Kaczyński po dawnym antagonizmach „układu”, Polski liberalnej i solidarnej, teraz próbuje wsadzić nas na propagandowego konia walki klasowej pomiędzy pracodawcami a „światem pracy”. Konflikt stary przecież jak broda Karola Marksa nabrał jednak w wykonaniu pana Prezesa nowego, przebieglejszego wymiaru.”
Coraz więcej dziennikarzy, zwłaszcza publicystów politycznych, ma dość uprawiania swojego zawodu. Dopóki w tym tkwią, ze zrozumiałych względów nie mówią o tym głośno, jednak takie sygnały docierają zewsząd coraz częściej. Ciągle doskonalone narzędzia i metody masowego tumanienia ludzi uczyniły z demokracji świat fikcji, który unieważnił „głos ludu”, politykę i dziennikarstwo. Pozbawiony w globalnym świecie dawnego znaczenia i wpływu świat postpolityki próbuje utrzymać swoje znaczenie dzięki antagonizowaniu ludzi, tworzących rozedrgane od skrajnych emocji fronty walki pozorów bez większego znaczenia dla prawdziwego życia i problemów. W takim otoczeniu dla prawdziwego, próbującego zobiektywizować świat dziennikarstwa nie ma miejsca. Dziennikarze stali się frontowymi żołnierzami, dla których komfort samodzielnego myślenia coraz bardziej niedostępny luksus. Wielu z nich już uległo presji stadnego myślenia stając się z przekonania partyjnymi propagandzistami, część wysługuje się ze zwykłego oportunizmu, a reszta, uporczywie przechowująca marzenia o wyuczonej misji dziennikarza, zmienia profil dziennikarskich zainteresowań, albo znika z zawodu. Na każdym bowiem froncie walki pierwszą ofiarą jest zdrowy rozsądek, za który w przypadku dziennikarstwa politycznego płaci się spadkiem zainteresowania i sprzedaży prasy.
Sytuację powyższą można prześledzić na przykładzie właśnie przeze mnie przeczytanej wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego, która zainspirowała mnie do napisania tego tekstu. Polityka przecież poważnego i skrajnie różnego od pajaca z Biłgoraja, że o różnicy politycznego znaczenia nie wspomnę. Otóż prezes Kaczyński po dawnym antagonizmach „układu”, Polski liberalnej i solidarnej, teraz próbuje wsadzić nas na propagandowego konia walki klasowej pomiędzy pracodawcami a „światem pracy”. Konflikt stary przecież jak broda Karola Marksa nabrał jednak w wykonaniu pana Prezesa nowego, przebieglejszego wymiaru. Ten bowiem ubrał się w ornat i przedsiębiorcom na mszę dzwoni, twierdząc, że ich odnowi metodą przymusowego podwyższenia płac dla pracowników, co da im (przedsiębiorcom oczywiście) „impuls i zachętę do rozwoju i podejmowania wysiłków innowacyjnych”.
Pomysły prezesa Kaczyńskiego pozostawiam bez komentarza, aby przyjrzeć się sytuacji przyznającego się do konserwatywnych poglądów dziennikarza, który dowcip sobie wyostrzył na demaskowaniu socjotechniki straszenia PiS-em, a który teraz staje przed zadaniem uczciwego pokazania, gdzie nas zaprowadzą zapowiedzi prezesa PiS. Sięgając po doświadczenie dwuletnich rządów Prawa i Sprawiedliwości wiadomo, że wcześniejsza, socjalistyczna retoryka braci Kaczyńskich specjalnych, zwłaszcza w porównaniu do rządów PO, szkód nie przyniosła. Zatem nasz dzielny żurnalista powinien czytelnikom uświadomić, że prezes zwyczajnie blefuje pod większościową, wyborczą publiczkę, a praktyka jego władzy będzie wyglądała zgoła inaczej. Albo, jeśli takie oskarżenia uważa za bezpodstawne, powinien bić na alarm, że socjaliści u drzwi i odradzać jakiekolwiek dla nich poparcie. Jak to jednak zrobić bez szkody dla wydawcy i naczelnego, a przede wszystkim „sprawy”, gdy Warszawa w ogniu związkowych protestów, a za wlewanie rozsądku do rozgrzanych konfliktem głów płaci się spadkiem poczytności i zysków? Jak uczciwie powiedzieć, że zmiany pod nową władzą będą co najwyżej kosmetyczne, bo Polską już nie rządzą politycy, a 500 tyś. biurokracja i jej utrwalane przez chaos prawny interesy? W powyższy kontekst dobrze wpisuje się kolejna, tym razem w wykonaniu Jarosława Gowina, próba rozepchnięcia się na scenie politycznej. Kiedy czytam spekulacje dotyczące jego politycznych szans wynikających z przestrzeni po światopoglądowym przesunięciu się Platformy w lewo i także lewym lecz gospodarczym uskoku PiS, to żal mi dziennikarza i papieru na którym to napisał.
Dla konserwatywno-liberalnego republikanizmu Gowina, Wiplera czy Kowala nie ma w dzisiejszej Polsce znaczącego miejsca nie dlatego, że wśród nas nie ma ludzi o takich poglądach. Są, i to wielu. Ale aktywni wyborczo Polacy, dzięki umiejętnie doskonalonej od 23 lat socjotechnice nauczyli się patrzeć na politykę w kategoriach „okresu przejściowego” i „boju ostatecznego”, kupując bajeczkę o „marnowaniu głosu” na ludzi z którymi w rzeczywistości najbardziej im po drodze Kształtowanie takich nawyków narodu wyklucza możliwość efektywnego rozwiązywania realnych problemów i mierzenia się z brutalną, coraz trudniejszą rzeczywistością przez ludzi u steru władzy bez względu na partię która ich tam postawiła. Nie trzeba komuny z jej brutalnością, aby stworzyć przestrzeń publiczną sprzyjającą draństwu, oportunizmowi i konformizmowi. Skuteczniejsza jest demokracja, bo ta, w przeciwieństwie do komuny, nie tworzy głodu wolności i wartości lecz go powoli i skutecznie zabija. Przeciętny człowiek jest bezradny, gdy wielcy tego świata z premedytacją zastępują mu rynek idei „rynkiem” manipulacji i socjotechniki na którym zdrowy rozsądek stał się towarem słabo chodliwym. Dziennikarze, jako najbardziej świadoma takich różnic grupa zawodowa stają przed coraz trudniejszym wyborem. Niestety, coraz więcej z nich dokonuje wyboru najtrudniejszego.
Bogdan Bachmura
Skomentuj
Komentuj jako gość