Wprowadzenie ustawowego zakazu uboju rytualnego w Polsce to znaczące zwycięstwo liberalnej demokracji. Można rzec, że to zwycięstwo potrójne, bo każdy sukces nad wyznawcami innego Boga niż bóg demokracji liczy się podwójnie, a dodatkowy bonus należy się demokratom za styl tego zwycięstwa.
Aby osiągnąć cel sięgnięto po metody stare i wielokrotnie sprawdzone przez zachodnich i wschodnich spadkobierców Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Jedni i drudzy stworzyli system oparty na przekonaniu , że to człowiek stworzył metafizycznego Boga Żydów, chrześcijan czy muzułmanów. Prostą konsekwencją takiego wniosku było sprowadzenie Boga na ziemię, do budynków demokratycznych parlamentów i prezydenckich pałaców. W ten sposób zderzenie świeckiego, liberalno-demokratycznego systemu praw człowieka z tradycją i obyczajami wynikającymi z nakazów religijnych przeniesiono na płaszczyznę ziemskich wartości. Kłopot nie był wielki, dopóki demokratyczny kanon praw człowieka ograniczał się do ochrony życia, zdrowia i mienia. To już jednak czasy dawno zapomniane. Lawinowy, ideologicznie motywowany rozrost praw zamienił je we własną karykaturę i przeciwieństwo. Zamiast chronić człowieka przed rosnącymi zakusami władzy i państwa, mnogość praw stała się pretekstem do coraz większej ingerencji władzy w przestrzeń prywatną i religijną, w imię obrony praw obywatelskich oczywiście. Rzecz jasna lista praw chroniących człowieka przed wszelakim zbędnym cierpieniem musiała wcześniej czy później objąć zwierzęta. Słowo cierpienie jest tu kluczowe, ponieważ nic tak sugestywnie nie działa na współczesnego europejczyka jak perspektywa zamiatanego w najdalsze zakamarki świadomości cierpienia i śmierci. Nic dziwnego, że sprytnie suflowane w mediach obrazki rytualnego uboju z krajów muzułmańskich trafiły do wyobraźni wielu Polaków. Nagrań z wnętrza polskich rzeźni, pokazujących jak rozpoczyna się droga mięsa na polskie stoły, jak wyglądają prawdziwe, psychiczne cierpienia zwierząt zanim dojdzie do uboju nikt nam nie pokazał, bo sprawa uboju rytualnego zeszłaby na drugi plan. Mamy poczuć się lepsi od Żydów i muzułmanów o jedną czynność podrzynania zwierzęciu gardła, choć nasi przodkowie od zawsze w ten lub podobny sposób pozyskiwali mięso. Ale teraz, wraz z nadejściem liberalnej demokracji, chcemy być lepsi, więc uciekamy się do fałszywej pychy i skrajnej hipokryzji, zapominając, że moment podrzynania gardła, poza krótkim, piekącym uczuciem bólu, nie jest w całym, długim, rozpoczynającym się od momentu przywiezienia zwierzęcia do rzeźni procesie zadawania śmierci cierpieniem specjalnie znaczącym, choć bez wątpienia spektakularnym. Każdy, kto choć raz widział zwierzęta przed bramą rzeźni wie, co mam na myśli. Dlaczego zatem przejęci prawami zwierząt demokratyczni posłowie nie zakazują masowego uboju? Bo dla spragnionego mięsa ludu i głodnego zysków biznesu staliby się natychmiast bezużytecznymi idealistami. Nic dziwnego, że liberalno-demokratyczne ideały najbezpieczniej ćwiczyć na Żydach i muzułmanach. Udzielając im przy okazji z liberalnej ambony kilku dobrych, mogących zakończyć niepotrzebne spory, rad. Takich na przykład jak Leszka Jażdżewskiego, redaktora naczelnego pisma „Liberte!”, który na łamach Rzeczpospolitej zaproponował, aby „religie, które w okrutny sposób traktują zwierzęta, przemyślały swoje obyczaje”, bo przecież „nasze religie nauczyły się ustępować w kwestiach, które stoją w sprzeczności z prawami człowieka”. Według red. Jażdżewskiego „Tradycja i obyczaje są fundamentem na którym opierają się religie”. Jakie to proste! Jeden higieniczny zabieg oczyszczający religię ze źródeł boskich, sprowadzający ludzi wierzących do poziomu wyznawców „tradycji i obyczajów”, które można od nowa przemyśleć w duchu liberalnego kompromisu.
Jednak to nie propozycja, to ultimatum. Leszek Jażdżewski stawia sprawę jasno: „Liberalna demokracja nie może się zgadzać na to, by jakaś wspólnota ograniczała podstawowe prawa człowieka, tylko (podkr. moje) w imię tego, że wierzy w jakąś prawdę objawioną. To samo dotyczy prawa wszystkich istot do nie cierpienia”. Jednak nie zawsze. Takie na przykład wspólnoty myśliwych nie zadają cierpień ranionym pociskami zwierzętom w imię jakiś prawd objawionych, a ciągnąca się za nimi „farba” nie ma charakteru rytualnego, poza rytuałem zabawy i rozrywki oczywiście, na które demokratyczny system praw ochrony zwierząt jest ślepy, bo oddają się im wpływowe, połączone siły pieszczochów starej, komunistycznej, i nowej, demokratycznej władzy. Liberalna demokracja szczególnie krwawi, gdy cierpienie jest zadawane z powodów religijnych. Gdy jej ateistycznym przedstawicielom zadawane są wewnętrzne rany krzyżami wiszącymi w sejmie, szkołach, a nawet szyjach ludzi nie chcących się pogodzić z nieubłaganymi prawami dziejowymi. Podobne katusze współistnienia ze „średniowiecznymi zabobonami” przeżywała demokracja socjalistyczna, choć tej brakowało dzisiejszej lekkości formy i stylu walki o – jak to raczył sformułować red. Jażdżewski – „prawa wszystkich istot do nie cierpienia”. I tylko przykro patrzeć na posłów wyznania chrześcijańskiego, zwłaszcza Prawa i Sprawiedliwości, którzy wystąpili w roli „pożytecznych idiotów”, dając się uwieść świeckiej ”religii” praw człowieka, która tego gestu wobec ich wiary raczej nie doceni.
Bogdan Bachmura
rys. A. Wołos
Skomentuj
Komentuj jako gość