Adam Socha
Motto:"Gdybym miał wybierać między wolnością dla władzy wykonawczej a wolnością mediów, wybrałbym to drugie."
Tomasz Jefferson (1743-1819), prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki Płn., ojciec amerykańskiej demokracji.
Dwadzieścia lat później, czyli w kółko to samo
Minęło 20 lat od Okrągłego Stołu, a ja się czuję tak, jakbym przez te 20 lat obchodził ten stół i po 20 latach wrócił niemal w to samo miejsce. 20 lat temu redagowałem „Rezonans”, biuletyn olsztyńskiej „Solidarności”, który ukazywał się w nakładzie 1-2 tys. egzemplarzy. Po 20 latach jedyny mój kontakt z Czytelnikiem w Olsztynie jest możliwy tylko przez niszowy miesięcznik „Debata”, którego istnienie zaliczam do cudu. Dlatego, jako dziennikarz, nie mam powodu do świętowania rocznicy Okrągłego Stołu.
Może jednak warto, z okazji tej rocznicy przypomnieć, jak do tego doszło, że mamy dzisiaj w Olsztynie reglamentowaną wolność słowa. 20 lat temu rozegrała się bitwa o wolne media w Olsztynie. Dość dokładnie tę bitwę opisał Zenon Złakowski w książce „W Olsztyńskiem bez przełomu” (1992 r.). Niestety, do dzisiaj ta książka nie straciła na aktualności.
Przed Okrągłym Stołem opozycja w Olsztynie i regionie była w stanie szczątkowym. Na placu boju została garstka skupiona wokół „Posłańca Warmińskiego”, pisma katolickiego, które dało schronienie bezrobotnym działaczom „Solidarności” i dziennikarzom, którzy albo zostali wyrzuceni z olsztyńskich mediów, albo sami odeszli. Z redakcji „Posłańca” wyszedł impuls do wznowienia jawnej działalności opozycyjnej. W tym celu powołaliśmy stowarzyszenie pod nazwą „Olsztyński Klub Obywatelski” (nie mylić z późniejszymi komitetami obywatelskimi, które powstały rok później). Gdy został podpisany układ przy okrągłym stole, wiadomo było, że to właśnie z naszego grona wyjdą kandydaci na posłów i senatorów. W dniu 8 kwietnia 1989 roku „Olsztyński Klub Obywatelski” spotkał się w domu parafialnym u ks. Juliana Żołnierkiewicza, kapelana „Solidarności”. Klub miał rekomendować z naszego grona osoby do Komitetu Obywatelskiego „Solidarność”, co faktycznie oznaczało przepustkę do kontraktowego Sejmu i Senatu. Atmosfera w salce katechetycznej była napięta i rosła z każdą chwilą. Napięcie było spowodowane tym, że Jerzy Szmit i ja byliśmy przeciwnikami okrągłostołowego dealu, mimo to nie było nam obojętne, kto będzie nas reprezentował. Szczególnie z Jerzym Szmitem obawialiśmy się, że zechce kandydować Bohdan Kurowski[i]. Nasze drogi zaczęły się już wcześniej rozchodzić, mieliśmy inne wizje wolnej Polski, ale do tego doszły nasze podejrzenia, że Bohdan nami manipuluje. On, jakby czytał w naszych myślach. Nagle wstał i powiedział, że chce złożyć oświadczenie: - Nie będzie kandydował, gdyż był współpracownikiem UB* – oznajmił zebranym.
To oświadczenie zszokowało obecnych. Zmieszani wyszliśmy z zebrania przed kościół. Podszedł do mnie prof. Antoni Żebracki z weterynarii ART w Kortowie. – Mój Boże, panie Adamie, kogo my mamy w swoim gronie?! - profesor był wstrząśnięty. Nie zdążyłem odpowiedzieć, gdy podszedł Bohdan Kurowski i zaprosił mnie do swego auta. „- Wiesz, że powstanie „Gazeta Wyborcza?” – zapytał. „- Wiem” – przytaknąłem. „- Potrzebują korespondenta z Olsztyna, czy byłbyś zainteresowany? – zapytał Bohdan”. „- Szukają dziennikarzy, czy propagandystów?” – zapytałem bez namysłu. „- No wiesz, na tym etapie propagandystów, wiesz przecież, że czekają nas wybory…” – żachnął się Bohdan. „- Jak propagandystów, to ja dziękuję” – odparłem stanowczo i wyszedłem z auta.
„Gdyby nas piękniej kuszono…” Przypomniałem sobie tę frazę z wiersza Herberta, oszołomiony tymi wydarzeniami. Może, gdyby ta propozycja wyszła od kogoś innego? Chociaż dzisiaj wiem, że i tak długo bym nie popracował w „Wyborczej” jako zwolennik lustracji i dekomunizacji.
Nasze drogi z Bohdanem Kurowskim definitywnie się rozeszły i w bitwie o „Gazetę Olsztyńską” stanęliśmy po dwóch stronach barykady. Gdybym wygrał tę batalię, trochę inaczej potoczyłaby się historia miasta i regionu. Po powołaniu rządu Tadeusza Mazowieckiego proces uwłaszczania się nomenklatury w regionie nabrał tempa. Załogi zakładów pracy protestowały, ale ich protest nie był słyszalny. Żeby ułatwić ukradzenie pierwszego miliona, zlikwidowano w komendach wojewódzkich policji wydziały przestępczości gospodarczej. Moje teksty w „Rezonansie” na ten temat nie mogły wywołać rezonansu społecznego, gdyż biuletyn wydawany raz w tygodniu, w śmiesznym nakładzie 1 tys. egzemplarzy był bez znaczenia. Mogłem więc sobie pisać o „czerwonym kapitalizmie” i o spółkach nomenklaturowych, a towarzysze i tak robili swoje, czyli grabili. Tylko przejęcie „Gazety Olsztyńskiej” dawało szansę na powstrzymanie tego procederu, na dopuszczenie mieszkańców Warmii i Mazur do głosu, na odzyskanie przez społeczeństwo podmiotowości.
W walce o „GO” miałem potężnych przeciwników w osobach Ryszarda Langowskiego, który został przewodniczącym Komitetu Obywatelskiego „S”, Józefa Lubienieckiego, posła OKP i Bohdana Kurowskiego, sekretarza KO „S”. Ten triumwirat był faktyczną władzą po stronie solidarnościowej. Panowie weszli w skład kilkuosobowego grona Mandatariuszy Komitetów Obywatelskich Województwa Olsztyńskiego, który stał się swoistym Biurem Politycznym nad wszystkimi komitetami obywatelskimi w regionie i decydował o obsadzie kluczowych stanowisk w regionie, nie konsultując tego z nikim. Działacze komitetów z terenu w pewnym momencie dostrzegli, że Rada Mandatariuszy traktuje ich instrumentalnie. Dali temu wyraz podczas spotkania w dniu 18 listopada 1989 roku. Wzburzony działacz z Jonkowa, Władysław Walec, porównał Radę Mandatariuszy do FJN i PRON. Relację z tego spotkania w „Rezonansie” opatrzyłem tytułem „FJN, PRON, a teraz KO „S”?” Wywołało to furię triumwiratu. Wiesław Brycki, przewodniczący Tymczasowego Zarządu Regionu „S”, nominowany na tę funkcję przez Ryszarda Langowskiego, zażądał zniszczenia wydrukowanego już nakładu „Rezonansu”. Na szczęście prezydium Związku odrzuciło ten wniosek. (Później jeszcze kilkakrotnie prezydium Związku ratowało „Rezonans” przed skierowaniem na makulaturę, na wniosek Bryckiego).
Triumwirat na gwałt potrzebował swojego organu prasowego, zanim rozstrzygnie się sprawa własności „Gazety Olsztyńskiej”. W tym celu Ryszard Langowski i Józef Lubieniecki powołali spółkę ze skompromitowanym, komunistycznym prezydentem miasta Markiem Różyckim (listopad 1989 r.). Spółka wydawała tygodnik „Olsztyński Kurier Obywatelski”. Pismo finansował budżet miasta, a redaktorem naczelnym został Bohdan Kurowski. Żywot tego tygodnika był krótki, nie zdobył wiarygodności w oczach czytelników. Tym bardziej więc palące stawało się zdobycie „GO”.
Do realizacji tego celu trzeba było zdobyć stanowisko pełnomocnika likwidatora RSW na województwo olsztyńskie. Nim ktokolwiek w Olsztynie się o tym dowiedział, że takich pełnomocników Komisja Likwidacyjna RSW w Warszawie będzie powoływać, dowiedzieliśmy się, że pełnomocnikiem został… poseł Józef Lubieniecki. Gdy zaczęliśmy dociekać, jak do tego doszło - okazało się, że przewodniczący Komisji, Jerzy Drygalski, otrzymał z Olsztyna pismo podpisane przez szefa Zarządu Regionu „S”, Wiesława Bryckiego i prezesa olsztyńskiego oddziału Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, Bohdana Kurowskiego, iż Zarząd Regionu „S” i oddział SDP popierają kandydaturę Józefa Lubienieckiego na pełnomocnika. Tymczasem o niczym nie wiedzieli ani członkowie Zarządu Regionu „S”, ani członkowie oddziału SDP! Gdy sprawa wyszła na jaw, Zenon Złakowski, członek SDP, zgłosił wotum nieufności wobec Bohdana Kurowskiego, natomiast ja (byłem wówczas członkiem komisji rewizyjnej SDP) zażądałem nowych wyborów władz SDP. Poparł mnie Erwin Kruk. Wzburzeni byli również członkowie Zarządu Regionu „S”. Joanna Kuryło nazwała działanie przewodniczącego W. Bryckiego „perfidną manipulacją”. Wiesław Brycki tłumacząc się, dlaczego tak postąpił, nagle wypalił w moją stronę: „bo Socha chce przejąć „Gazetę Olsztyńską!” „– Tak, chcę – przyznałem. – I chcę, żeby ta gazeta służyła całemu społeczeństwu Warmii i Mazur, a nie tylko wąskiej grupie polityków, którzy chcą przejąć władzę nad województwem, nominując na kluczowe stanowiska swoich figurantów, by następnie sterować nimi i nie ponosić za nic odpowiedzialności przed społeczeństwem. Dlatego jestem taki niebezpieczny dla tej grupy, bo ci ludzie wiedzą, że mną nie da się manipulować”.
Po tej burzy uchwała Zarządu Regionu „S” popierająca kandydaturę posła J. Lubienieckiego na pełnomocnika likwidatora RSW upadła stosunkiem głosów 9:7. Ale to było pyrrusowe zwycięstwo, bo Józef Lubieniecki już odebrał mianowanie i przystąpił do działania. W tym momencie bitwa o wolne media w Olsztynie została przegrana, bowiem Sejm kontraktowy w ustawie likwidującej RSW zawarł brzemienny w skutki Art. 5.1: „Wydawnictwa oraz inne jednostki organizacyjne Spółdzielni i ich wyodrębnione części mogą by przekazane spółdzielniom pracy założonym przez co najmniej połowę pracowników tych jednostek w celu kontynuowania ich działalności”. Innymi słowy, Sejm postanowił oddać dziennikarzom, którzy całymi latami ogłupiali społeczeństwo, na własność gazety, w których pracowali. I to bezpłatnie! A dziennikarzy, którzy narażali siebie i swoje rodziny, którzy zostali wyrzuceni z pracy lub sami z niej odeszli, by nie kłamać, którzy latami żyli w biedzie, dowiedzieli się, że znajdą się za burtą.
Pełnomocnik likwidatora, Józef Lubieniecki, mianował redaktorem naczelnym „Gazety Olsztyńskiej” Tomasza Śrutkowskiego. Nowy naczelny przybył na zebranie Zarządu Regionu „S”, by zabiegać o uchwałę popierającą przekazanie gazety spółdzielni, którą powołali pracujący w niej dziennikarze. Nie byłem na tym zebraniu, ale jego przebieg przypomniał niedawno Andrzej Gierczak, wówczas członek Zarządu Regionu „S”, na spotkaniu w Civitas Christiana w Olsztynie: Relacja Andrzeja:Gierczaka: „- Wszedł pan Śrutkowski i przedstawił się jako niezależny redaktor, po czym wyjął listę i przeczytał 40 nazwisk, jak stwierdził, też niezależnych dziennikarzy. Gdy skończył, zapytałem, proszę pana, załóżmy, że pan był niezależnym dziennikarzem, ale skąd pan nabrał w Olsztynie aż 40 niezależnych dziennikarzy? To jakieś kpiny!”
Głos Andrzeja Gierczaka był odosobniony. Wiesław Brycki tym razem przeprowadził głosowanie nad uchwałą po swojej myśli. Komisja Likwidacyjna RSW przekazała „Gazetę Olsztyńską” nieodpłatnie spółdzielni dziennikarskiej powołanej przez dziennikarzy tej gazety. Po raz ostatni zaprotestowaliśmy. Pod protestem przeciwko bezpłatnemu przekazaniu gazety podpisali się ludzie związani w latach 80. z niezależnym obiegiem wydawniczym, m.in. Bogdan Bachmura, Helena Cynalewska, Halina Asman-Wierzyńska, Wojciech Ciesielski, Władysław Kałudziński, Jerzy Szmit.
Osiągnęliśmy tylko tyle, że Rada Ministrów wystawiła „GO” na przetarg. Tu jeszcze raz wykazałem się naiwnością, sądząc że wygra ten, kto zaoferuje najwyższą cenę. Wraz z Jerzym Szmitem przekonaliśmy właścicieli polsko-szwedzkiej spółki Semeco, wydawcy „Gazety Gdańskiej”, do złożenia oferty. W sumie w przetargu wystartowało 7 podmiotów! Mimo, że Semeco zaproponował najwyższą cenę, Komisja Likwidacyjna RSW sprzedała „GO” za kwotę o 1 mld starych zł niższą spółdzielni dziennikarzy gazety. Spółdzielnia założyła wcześniej spółkę z pierwszym prywatnym bankiem powstałym w Polsce po 1989 roku, Bankiem Handlowo-Kredytowym w Katowicach. Dzięki temu bankowi Bagsik i Gąsiorowski mogli wyprowadzić z polskiego systemu bankowego gigantyczne kwoty, gdyż BHK dawał im poręczenia, pod które Art-B zaciągało kredyty w bankach państwowych. Piszę o tym, gdyż jak się dowiedziałem po latach, Komisja Likwidacyjna RSW wszystkie spółdzielnie dziennikarskie, które ubiegały się o przejęcie gazety, odsyłała do tego banku, celem zawiązania z nią spółki. W ten sposób w krótkim czasie, w miejsce zlikwidowanego koncernu prasowego RSW, niemal wszystkie byłe gazety-organy KW PZPR trafiły w ręce Ryszarda Janiszewskiego, właściciela BHK. Po pewnym czasie sprzedał on wszystkie gazety kapitałowi zachodniemu, stał się bajecznie bogatym człowiek i żyje sobie w Szwajcarii.
Był tylko jeden wyjątek. Komisja Likwidacyjna RSW sprzedała Komisji Krajowej „S” „Gazetę Współczesną” w Białymstoku. Po przegranej batalii o „Gazetę Olsztyńską”, przyjąłem propozycję białostockiej „Solidarności” objęcia funkcji redaktora naczelnego tej gazety. Co jakiś czas wracam na moją ukochaną Świętą Warmię, gdy pojawiała się jakaś nowa, niezależna inicjatywa wydawnicza. Niestety, każda z nich kończyła się plajtą. Tak było z „Dziennikiem Pojezierza”, wydawanym przez spółkę POL, tak było z „Gazetą Warmińską”. Ich wydawcy, drobni przedsiębiorcy, nie mieli szans na utrzymanie się na rynku. Pieniądze za reklamy bowiem płynęły niemal wyłącznie do „Gazety Olsztyńskiej”.
Pozostali olsztyńscy dziennikarze, wyrzuceni z pracy w latach 80. w większości nie odzyskali pracy w zawodzie. Bożena Ulewicz, dziennikarka wyrzucona w stanie wojennym z Radia Olsztyn, powołała swego czasu stowarzyszenie walczące o otwarcie oddziału TVP w Olsztynie. I wywalczyła, tylko że nawet nie przekroczyła jego progu. Był tylko jeden wyjątek. Ryszard Langowski, dziennikarz wyrzucony wraz z Bożeną z radia, wrócił do rozgłośni po 1989 roku, jako jego prezes. „Zapłacił jednak za to wysoka cenę – cytat z książki Zenona Złakowskiego „W Olsztyńskiem bez przełomu”. – Został zaakceptowany przez zespół, ale jednocześnie musiał zgodzić się na status quo. Nikt z członków „S” zwolniony w okresie stanu wojennego i później nie został z powrotem przyjęty do rozgłośni”.
Może zostaną przyjęci na 30-lecie Okrągłego Stołu?
Adam Socha
PS. Co robią dzisiaj bohaterowie bitwy o „GO”. Bohdan Kurowski powołał w Olsztynie „Rotary Club”, a następnie był prezydentem „Rotary” na całą Polskę. Mecenas Józef Lubieniecki prowadzi wziętą kancelarię adwokacką w Olsztynie i do dzisiaj jest prawnikiem spółki Edytor, wydawcy „Gazety Olsztyńskiej”. Ryszard Langowski nie żyje. Wiesław Brycki zapisał się do PO i dostał pracę w Hotelu „Kopernik” w Olsztynie.
*Cytat z artykuł Piotra Kardeli pt. „Olsztyński marzec 68 i działania Służby Bezpieczeństwa”, który ukazał się w kwartalniku „DZIEJE NAJNOWSZE”, Rocznik XL, 2008 rok: „W materiałach archiwalnych IPN w Białymstoku, znajdują się dokumenty wskazujące na bliskie związki Bohdana Kurowskiego (s. Witolda) z olsztyńską Służbą Bezpieczeństwa. Jako Tajny Współpracownik ps. Ryszard. W ewidencji IPN dziennikarz jako tw występuje od 1960 do 1983 r.
Skomentuj
Komentuj jako gość