To co dzieje się w USA, nie jest czymś zupełnie nowym. Zamieszki, marsze na Waszyngton, przemoc na ulicach - od czasów rewolucji‘68 i Wojny w Wietnamie, takie obrazki nie należą wcale do rzadkości. Los Angeles stanęło przecież w ogniu w 1992 roku. Zamieszki trwały sześć dni. Plądrowano sklepy i palono radiowozy. Wszystko w rytm rodzącego się gangsta rapu spod znaku N.W.A. Powód? Brutalne pobicie przez policję czarnoskórego Rodneya Kinga.
Prezydentura Baracka Obamy nie zabliźniła na stałe rany, jaką są rasowe podziały w USA. To nie dziwi. Grzech pierworodny ma to do siebie, że nigdy jego ślady nie zginą. Zawsze będą rzutowały na rzeczywistość. Uważam, że USA mają najdoskonalszy (co oczywiście nie znaczy, że doskonały) demokratyczny system rządów i są zbudowane na najbliższych mi ideach. Jednak Miasto na Górze powstało na krwi niewolników, czego nie da się wymazać.
Należy jednak bacznie przyglądać się tragicznym wydarzeniom z jednego powodu. Pokazują one jak wielkie napięcie wywołał koronawirusowy lockdown. Jestem przekonany, że koszmarna śmierć 46 letniego George’a Floyda z Minneapolis miałaby swoje konsekwencje w protestach. Pewnie, jak zawsze, przyplątaliby się do niej prowokatorzy ANTIFY, którą prezydent Trump chce uznać (przypominam, że nie od dziś) za organizację terrorystyczną. Jednak skala zamieszek pokazuje jak wielki gniew drzemie w Amerykanach. Nieważne, że policjant, który udusił kolanem Floyda został aresztowany i postawiono mu zarzut zabójstwa trzeciego stopnia. Nieważne, że w wielu pokojowych marszach po tym tragicznym wydarzeniu brali też udział policjanci. Ważne, że ten gniew pojawił się w określonym czasie. Bardzo trudnym dla świata.
Gniew ten będzie potęgował wraz z kryzysem finansowym, który zaczyna się przez zamknięcie światowej gospodarki. Najwyższe w historii USA bezrobocie nastąpiło kilkanaście tygodni po czasach najniższego bezrobocia. Na to nałożyły się ograniczenia wolności osobistej, jakich Amerykanie nie doświadczyli nigdy. Uzbrojeni po zęby Amerykanie zaczęli nawet w niektórych miasteczkach bronić swojego przybytku z bronią palną w ręku. Zastrzelono ochroniarza, który nie chciał wpuścić do sklepy dziecka bez maseczki. Strzelał jego ojciec.
Oburzamy się, że w Waszyngtonie zdewastowano pomnik Kościuszki, który wyprzedzając swoje czasy walczył z rasizmem. W swoim testamencie przekazał część swego majątku na wykupienie i uwolnienie czarnoskórych niewolników Thomasa Jeffersona. Protestujący nie mają tej wiedzy. A nawet, gdyby mieli to ją by zakopali na tyłach swojego umysłu. Oni chcą obalić pomnik w Waszyngtonie. Symboliczny i prawdziwy. Jak podczas każdej rewolucji mają przy tym lecieć głowy na gilotynie. Nastroje rewolucyjne będą wyjątkowo mocno podsycane przez tych, którym na rękę jest dolewanie benzyny do ognia.
To co dzieje się na amerykańskich ulicach może przybrać jeszcze gorszy obrót w Europie, gdzie tradycja ulicznej rewolty i podatność na komunistyczne czy faszystowskie hasła jest o wiele silniejsza niż w USA. Mówię o kraju, gdzie poczucie wolności jest silniejsze niż u nas. Natomiast pielęgnowanie własności prywatnej jest wzmocnione składowaniem w domach broni, co jeszcze mocniej utrudnia przejęcie władzy przez rewolucjonistów, ale też wojskowe junty. Europa jest inna. Ulice Paryża, Rzymu czy Madrytu bardzo łatwo mogą się zapełnić młodymi, gniewnymi i bezrobotnymi ludźmi, którzy przez COVID-19 stracili perspektywy rozwoju. Na to czekają tylko radykałowie nie tylko z ANTIFY, ale też neofaszyści. Amerykańska ulica pokazuje, że wystarczy iskra by wzniecić pożar.
Łukasz Adamski (tekst ukazał się na portalu wpolityce.pl)
Krytyk filmowy i publicysta. Współpracownik wPolityce.pl, Sieci, TVP Kultura i Polskiego Radia. Autor książki „Bóg w Hollywood”. W Polskim Radio Olsztyn prowadzi autorskie audycje "Okno na kulturę" i "Do zobaczenia". W Polskim Radio 24 współprowadzi "Nakręconych. Magazyn nowości filmowych", a w Radio Dla Ciebie filmowy program "Lucky Luke". W radiowej "Trójce" miał felieton "Adamski seryjny". Laureat Złotej Ryby. im Macieja Rybińskiego dla młodych felietonistów. Zdobywca nagrody PISF dla najlepszego krytyka filmowego roku 2017. Obserwuj na Twitterze: @adamskilukasz1
Od redakcji:
O tym, że grożą nam po pandemii rewolucje mówił na samym poczatku prof. Marcin Król. W wywiadzie dla Polska the Times 22 marca powiedział:
Pojawi się olbrzymia liczba ludzi zbędnych.
To będą ludzie, którzy nie będą mieli pracy. Ci ludzie zbędni są niesłychanie podatni na niewiadome zdarzenia. Nie umiemy przewidzieć ich zachowań. Mogą być bunty o takim charakterze, że zbiją szybę w sklepie. Ale mogą być też bunty o charakterze politycznym – mówi prof. Marcin Król.
Nie mówię o sytuacji w Polsce, bo tym razem nie warto marudzić o PiS-ie. Taka sytuacja może się pojawić na przykład we Włoszech – Włosi są bardzo skłonni do takich akcji. A już na pewno we Francji. Francuzi, jak pani wie, ubóstwiają révolution. Tam jest bez przerwy coś – ostatnio żółte kamizelki. Oni są gotowi zrobić awanturę przy najbliższej możliwej okazji i zrobią. Na sto procent. To będzie dopiero pierwszy krok do przemian politycznych i gospodarczych, o których w tej chwili nie umiemy nic powiedzieć. To będzie katastrofa polityczna.
A co z ludźmi zbędnymi? Przy okazji, rozmawiałam wczoraj z przyjacielem na temat kwarantanny i tego, że tak wiele ludzi z rekomendacji rządzących nie poszło do pracy. Powiedział, trochę sarkastycznie, a trochę żartobliwie, że w gruncie rzeczy ten moment, kiedy wszyscy siedzą w domach, na kwarantannie, pokazuje, jak bardzo ich praca jest niepotrzebna. No, bo mogą nie pracować i widzimy, że świat się nie wali. Więc może to lepiej, że siedzą w domu, bo może mogą być tam bardziej pożyteczni? Za to najbardziej pożyteczni teraz prócz służby zdrowia są panie w Biedronce, czy innych spożywczakach.
Oczywiście, że jest w tym trochę racji! W szczególności, kiedy dotyczy administracji, która jest rozbudowana w sposób monstrualny. Zresztą raz Donald Tusk, w rozmowie ze mną, przyznawał się już do tego, że jedną porażkę poniósł, to znaczy nie dał rady biurokracji. Administracja za jego premierowania tylko się zwiększyła. Ale teraz zwiększyła się jeszcze znaczniej. Oczywiście, że zmniejszenie administracji do jednej czwartej na pewno jest zdrowe. Ale z drugiej strony, słyszę rozpacz ludzi z moich okolic. To rozpacz pań z jednym, czy dwójką dzieci, które pracowały w lokalnej szwalni. Albo drukarni. Zarówno szwalnia, jak i drukarnia teraz stanęły. A jak można się domyślić, wiele z tych pań pracowało na czarno. No, bo to jest normalne w mniejszych okolicach; w małych miastach nie ma specjalnego nadzoru, wszyscy machają ręką. I te kobiety nie mają nic. Żadnego ZUS-u, nic. No, chyba, że na dziecko. A zatem nie tylko artyści są biedni. Zgoda, artyści są biedni. Ale biedne są także miliony ludzi, ci zatrudnieni w miejscach, które są teraz zbędne. To potrwa jakiś czas.
To wszystko, o czym Pan mówi, pokazuje, że świat, jaki znamy, na naszych oczach pęka i się rozpada. Parę miesięcy wcześniej rozmawialiśmy o problemach klimatycznych. O tym, że nie uchronimy Ziemi przed katastrofą. A teraz okazuje się, że koniec świata przynosi wirus.
Dlatego nie można nigdy przewidywać, kiedy co się zdarzy. Zachodzą okoliczności, które przyspieszają pewne procesy. Te procesy już się zaczęł i o nich już mówiliśmy. Natomiast faktem jest, że one ulegają teraz radykalnemu przyspieszeniu. Na to nie ma, moim zdaniem, żadnego wyjścia i żadnej rozsądnej odpowiedzi. Można oczywiście na bieżąco trochę o ludzi zadbać. Pilnować, żeby zatrudnienie minimalne było, skasować przedsiębiorcom ZUS na parę miesięcy – wprowadzić różne kroki, które chwilowo będą nieco pomagały ludziom, którzy są bez środków materialnych. Ale tylko tyle. Nikt w tej chwili nie zmieni gospodarki, bo nie jest to niczyim celem i nikt do tego nie ma głowy.
Skomentuj
Komentuj jako gość