Gdy oglądałem ten film, przypomniała mi się wypowiedź legendarnego Lou Reeda.
Boję się krajów takich jak Szwecja. Ona jest jakby… pusta. Wszystko w niej działa. Jeżeli zatrzymasz samochód na światłach i nie wyłączysz silnika, ludzie podejdą i zaczną ci o tym mówić. Idziesz do lekarza, a tam na ścianie informacja: »W przypadku samobójstwa – zadzwoń…«. Takie rzeczy mnie przerażają. Nowy Jork? Nie. Szwecja? Tak”
– mówił muzyk w zabawnym występie w eksperymentalnym filmie „Brooklyn Boogie” Wayne’a Wanga i Paula Austera. Trafił w sedno. Gdyby nieżyjący już Reed obejrzał „Szwedzką teorię miłości” Erika Gandiniego, pewnie nie byłby już tak ironiczny. Ten obraz naprawdę przeraża. Żałuję, że obejrzałem go dopiero dwa miesiące po premierze. Warto go jednak odszukać, by zobaczyć pełną grozę czegoś, co niegdyś nazwano szwecjalizmem.
Szwecjalizm to pod wieloma względami coś gorszego niż komunizm. Nie ma szwadronów śmierci w postaci KGB, UB ani Stasi, ale za to o wiele głębiej wgryza się w ludzką duszę. Tworzy niewolnika bardziej z antyutopii Huxleyowskiej, nie z Orwellowskiej. Tworzy niewolnika kochającego własną niewolę, a więc niewolnika doskonałego. Szwecja to nie kraj, lecz stan umysłu. Niedawno na wPolityce.pl pisałem, że Alice Bah Kuhnke, szwedzka minister ds. kultury i demokracji, domaga się, by bojownicy ISIS dostawali od szwedzkiego rządu… pomoc socjalną. Wszystko po to, by zintegrować ich ze społeczeństwem. Szwedzi dawno już przekroczyli rubikon w budowaniu Nowego Wspaniałego Świata, w którym religią stała się poprawność polityczna. Religia ta ma własne dogmaty (tolerancjonizm), własnych kapłanów (np. Bah Kuhnke) i własną inkwizycję pilnującą czystości wiary. Szwedzcy socjaldemokraci odrobili lekcję włoskiego komunisty Antonia Gramsciego i rozpoczęli marsz przez instytucje, skupiając się nie na gospodarce, lecz na kwestii obyczajowej. Istotą była nadbudowa, a nie baza. Komunistom nie udało się zniszczyć rodziny. Szwedom już tak.
Wszystko zaczęło się od manifestu „Rodzina przyszłości” opublikowanego w 1972 r. przez partię socjalistyczną. To właśnie on na szeroką skalę rozpoczął inżynierię społeczną, która bezpowrotnie zniszczyła tamtejszy naród. Oderwała dziecko od rodzica, brata od siostry, sąsiada od sąsiada. To był początek tworzenia nowego człowieka, lecz również wszechwładnego „państwa niańki”, które kontroluje i układa życie obywatela od kołyski aż po grób: rodzicom nie wolno wychowywać dzieci zgodnie z ich wartościami. Dziecko może się pozbyć „opresyjnych i brutalnych” rodziców tylko za to, że ci podnoszą na nie głos. Państwo zachęca do donosicielstwa na własnych rodziców w bardziej przebiegły sposób, niż czynili to komuniści. Niszczy fundamentalne poczucie zaufania członków rodziny i uzależnia ludzi od państwa. Nie trzeba się już zajmować starszymi, to państwo przejmuje nad nimi kontrolę. Nie trzeba się przejmować dobroczynnością, którą zapewnia państwo. Zgodnie z przykazaniem „Nie będziesz miał innego socjalu przede mną”.
Do tej pory tylko czytałem o szwecjalizmie. Widziałem jego namiastkę we wstrząsającym filmie „Obce niebo” Dariusza Gajewskiego, w którym pokazano, jak totalniacki szwedzki system zabiera rodzicom dzieci. „Szwedzka teoria miłości” Włocha Erika Gandiniego obnaża całą istotę tamtejszej inżynierii społecznej. Z zimnym obiektywizmem odsłania kolejne warstwy systemu, który na naszych oczach sypie się w zderzeniu z opartym na prawdziwej wierze i rodzinnych wartościach islamem. Film nie piętnuje samych założeń szwedzkich polityków. Jawią się oni jako ci, którzy pragnęli, by jednostka rozwijała się niezależnie od innych i realizowała swoje wolnościowe pragnienia. Miała to być niezależność zarówno finansowa, jak i społeczna. W rzeczywistości program ten był z założenia wymierzony w rodzinę, tradycje i wiarę. Miał stworzyć nowego człowieka, który wierzy w państwo. I traktuje je jak pogańskiego bożka. Szwecja miała być złotym cielcem, któremu obywatele oddają pokłon na pustyni. Pustyni samotności, wyobcowania i skrajnego indywidualizmu.
Indywidualizm ten rozpoczyna się już w momencie powstania człowieka. Gandini przypomina, że ponad połowa Szwedek nie chce mieć dziecka z partnerem. „Jestem introwertyczką. Dlatego uznałam, że będzie lepiej, jeśli będę miała dziecko sama i zrezygnuję z szukania partnera. To nie wydawało się tak ważne” – twierdzi jedna z bohaterek dokumentu. Nie tylko odmawia dziecku fundamentalnego prawa do posiadania dwójki rodziców, lecz decyduje się… dziecko wyprodukować. Przesadne słowa? W filmie widzimy mężczyzn, którzy onanizują się, oglądając na ekranie pornografię. Spermę oddają do banku nasienia. Jest dokładnie opisana i odłożona na określoną półeczkę. Rola ojca na tym się kończy. Następnie mama wchodzi na stronę internetową, na której kupuje nasienie, jakby wybierała książkę. Oznacza, jaki kolor skóry ma mieć dziecko, jego kolor włosów, budowę ciała i rasę. Następnie zamrożona sperma jest dostarczana kobiecie do domu. Kurier przynosi paczkę, w której oprócz nasienia są strzykawka oraz instrukcja, pod jakim kątem zaaplikować sobie plemniki. Instrukcja wskazuje również, jak długo należy leżeć z nogami opartymi o ścianę, by doszło do zapłodnienia.
Wszystko odbywa się w sterylnych warunkach. Nie tylko bez aktu miłości, oddania i poświęcenia, lecz nawet oderwanego od wyższych uczuć aktu seksualnego. Fabryka ludzi go nie potrzebuje. Produkcja indywidualistów zaczyna się od seksu z samym sobą, czyli skrajnej wersji egoizmu. „Nie lekceważ masturbacji. To seks z osobą, którą kochasz” – ironizował niegdyś Woody Allen. W Szwecji taka satyra nie ma już racji bytu. Niebawem stanie się ponurą rzeczywistością w całym zachodnim świecie, w którym szeroko pojęta cywilizacja śmierci w ostatecznej wiktorii nie napotyka już przeszkód.
Stworzeni w laboratoryjnych warunkach Szwedzi podobnie umierają. Nie chodzi o sterylne warunki w ośrodkach aborcyjnych, w których, jak mówiła jedna z polskich celebrytek, szybko i bezpiecznie można się pozbyć intruza. W skandynawskim kraju powstała specjalna komórka socjalna zajmująca się odnajdywaniem rodziny zmarłej osoby. Osoby opuszczonej przez rodzinę, która nieraz zapomina nawet się zgłosić po spadek. W filmie dowiadujemy się o samobójcy, którego ciało odnaleziono, uwaga, po dwóch latach. Sąsiedzi nie zatrzymywali się koło drzwi jego mieszkania, spod których wydobywał się odór rozkładających się zwłok. Jak przystało na zbiorowisko indywidualistów zwących się, nie wiedzieć dlaczego, społeczeństwem, nikt do drzwi nie puka, by „nie naruszać prywatności”. Do mężczyzny nie zgłaszali się też urzędnicy ani administrator budynku. Stałe zlecenia w banku załatwiły problem nieopłaconych rachunków. „Zaślepiło nas dążenie do skrajnej niezależności” – tłumaczy w filmie pracownica socjalna, komentując przypadek samobójcy. Zamknięci na bliźniego Szwedzi niespodziewanie jednak otwierają się na imigrantów. Przyjmują ich z otwartymi ramionami, oddają im we władania całe osiedla i miasta, z których ucieka coraz więcej obywateli bezradnych wobec islamskiego potopu. Dodajmy, że chodzi o imigrantów manifestujących przywiązanie do rodziny i religii. Może to uczucie podobne do tego, które pojawia się u aborcjonistów, którzy walczą o prawo do zabijania nienarodzonych „przedludzi” i jednocześnie płaczą z powodu „holokaustu” robaczków na drzewach? Paradoks wynikający z niespokojnego, zranionego i niemogącego znaleźć spokoju ducha? A może to po prostu dążenie do autodestrukcji?
Na pokazywanej w filmie „mapie wartości” Szwecja jest na końcu drogi do dobrobytu. Jest przedstawiana jako państwo realizujące ostateczny ideał postępu. Na przeciwległym biegunie znajduje się Etiopia. Zacofana, biedna i skąpana w cierpieniu. Właśnie tam przeniósł się występujący w filmie szwedzki lekarz. Dawny zwolennik inżynierii społecznej doszedł do wniosku, że w skandynawskim państwie zniszczyła ona więzy międzyludzkie. Te fundamentalne, które są widoczne na każdym kroku w etiopskich wioskach. Pomoc bliźnim, obecność przy ich narodzinach i śmierci. Gdy chirurg przyjeżdża do Szwecji, widzi, że w tej cywilizacji nie da się żyć. „Wszyscy pielęgnują własne ego. Są zajęci swoimi celami” – mówi. No ale przecież wszystkim zajmuje się państwo. Człowiek nie ma już żadnego obowiązku wobec bliźnich.
Znamienne, że w tym szwedzkim dokumencie nie ma Boga. Nie pada choćby słowo o religii. Ostatecznym autorytetem w finalnych scenach jest prof. Zygmunt Bauman. Polski socjolog mówi, że dziś dzielimy nasze życie pomiędzy dwa światy: on-line i off-line. Jego zdaniem budowanie relacji w wirtualnym świecie jest wygodne, bo można ją przerwać w każdym momencie. „Nie ponosimy tego ryzyka, jakie niesie życie” – stwierdza guru autorów „Szwedzkiej teorii miłości”. Warto zauważyć, że mówi to były stalinista. Dziś naucza, jak żyć w społeczeństwie, które zrealizowało komunistyczne zamiary sprawniej, niż zdołali to zrobić sami komuniści. Niemniej Bauman zwraca uwagę na rzecz słuszną. Szwedzi zauważają, w jaką pułapkę wpadli. Możliwe, że dostrzegają to dzięki prorodzinnym syryjskim uchodźcom, którzy w filmie są przeciwwagą dla szwedzkich hedonistów.
Gdzie Szwedzi szukają ukojenia? W lesie. „Bezpieczeństwo nie daje szczęścia” – rzuca jeden z bohaterów obrazu. Dlatego zdecydował się stworzyć hipisowską komunę, która organizuje leśne obozy. Szczęście ma mu dać dotyk innej osoby, spojrzenie jej głęboko w oczy i wspólne medytowanie. Lekarstwem na brak więzi społecznych są więc pogańskie rytuały. Znamienne, że to one mają być odtrutką na siłę wszechwładnego niczym Bóg państwa. Co jednak, kiedy pojawi się potrzeba wyższego poświęcenia dla społeczeństwa? Czy ukryci w lesie hipisi stawią czoła wieloletniej tresurze państwa budującego swój kult? Państwa, które rozerwało rodzinną miłość. Jedyną, która daje człowiekowi pełen rozwój. Daje mu możliwość wykrzesania z siebie prawdziwego człowieczeństwa.
Ale może taki jest los naszej cywilizacji? Może musi ona powrócić do prymitywizmu pogaństwa, by ponownie spotkać prawdę?
Łukasz Adamski http://wpolityce.pl/kultura/339417-szwedzka-teoria-milosci-czyli-komuna-w-pigulce-oto-jak-socjalisci-zniszczyli-rodzine?strona=2
Krytyk filmowy tygodnika wSieci. Publicysta portalu wPolityce.pl. Publikował m.in. w „Uważam Rze”, „Ozonie”, „Gazecie Polskiej”, „Polska The Times”, „Frondzie”, "Catholic News Agency" Autor książek „Wojna światów w popkulturze” i „Bóg w Hollywood”. W Polskim Radio Olsztyn prowadzi autorską audycję "Ono na kulturę". Laureat nagrody Złotej Ryby im. Macieja Rybińskiego dla młodych felietonistów. Obserwuj na Twitterze: @adamskilukasz1
Skomentuj
Komentuj jako gość