Będziemy ścigać terrorystów, którzy zagrażają naszemu krajowi, gdziekolwiek by nie byli. Nie zawaham się podjąć przeciwko nim akcji w Syrii, nie tylko w Iraku. To jest podstawowa zasada mojej prezydentury: Jeśli zagrażasz Ameryce, to nigdzie nie znajdziesz schronienia!
mówił wczoraj w odezwie do narodu prezydent USA. Przypomnijmy, że nie chodzi o demonizowanego na każdym kroku prezydenta z Teksasu, który ( według prostacko-lewackiej propagandy) w zamian za ropę w Iraku zdewastował ekonomicznie swój kraj. Nie, chodzi o prezydenta Baracka Obamę, nagrodzonego pokojowym Noblem pacyfisty. Pacyfisty, który nie tylko dostał obuchem w głowę od Władimira Putin po resecie z Rosją, ale został skompromitowany w rozgrywce syryjskiej.
To właśnie administracja tego Obamy mobilizuje dziś świat w celu rozprawienia się z o wiele lepiej zorganizowanym niż Al Kaida „Islamskim Państwem". Do Iraku wrócili amerykańscy doradcy ( od tego zaczynała się też wojna w Wietnamie), którzy mają powstrzymać rozwój islamskiego kalifatu. Gorzej jest w Syrii, gdzie Amerykanie nie mogą liczyć na niczyje wsparcie, m.in. przez błędne decyzje obecnego prezydenta. Barack Obama odczuwa skutki swojej naiwnej polityki wobec wojny z terroryzmem niemal tak samo, jak niebawem jeszcze mocniej odczuje czym było łagodne traktowanie największego europejskiego terrorysty z Kremla. Dziś Obama mówi „amerykańską prawicą" nie przez przypadek. Nie jest to żadna pijarowska sztuczka sztabu polityka, którego kariera polityczna zbliża się do końca, dzięki czemu nie musi patrzeć z niepokojem na sondaże. Czy Obama zdał sobie sprawę z bankructwa swojej wykutej na sprzeciwie wobec Ronalda Reagana ( którego notabene czarnoskóry prezydent podziwia za wiele rzeczy) podczas Zimnej Wojny pacyfistycznej ideologii? Czy klasyczny wręcz „jajogłowiec" z Harvardu naszpikowany hipisowskimi bredniami o światowym pokoju poprzez promowanie „rozbrojenia zachodu" w końcu zrozumiał, że „Imperium zła" nie jest tanim chwytem retorycznym? Dziś, choć Rosja znów pragnie być określana tym mianem, to imperium trzyma się na dzięki rozproszonym terrorystycznym organizacjom na całym świecie. Dlatego wojna z nim jest tak szalenie ciężka. Rozumiał to George W. Bush.**
Kilka dni temu Bush odbył wizytę w Waszyngtonie. Choć obiecał nie krytykować obecnego prezydenta USA, to mógłby z gorzką satysfakcją na twarzy rzec jedno. „Miałem rację". Znamienne, że przyznaje to nawet „The Washington Post", który nie był zbyt łaskawy wobec jego prezydentury. Dziennik przypomina, że latem 2007 roku Bush Jr. ostrzegał przed wycofaniem amerykańskiego wojska z Iraku. Wbrew doradcom i „całemu Waszyngtonowi" prezydent Bush wiedział, czym grozi zostawienie pola dla radykalnych islamistów. Bush już wtedy przyznał, że w Iraku może dochodzić do rzezi na szeroką skalę i pozwolenie terrorystom ustanowienia „bezpiecznej przystani" w Iraku zagrozi w końcu pokojowi w regionie oraz Ameryce.
Trzy lata po tym przemówieniu Obama wbrew wojskowym doradcom rozpoczął wycofywanie wojsk USA z Iraku. Nie trzeba było długo czekać by złowieszcze słowa Georga W. Busha nabrały nowego wymiaru. Wszystko o czym mówił wyszydzany i potępiany przez mądrali z całego świata prezydent dziś się sprawdza. Masowe mordy w Iraku? Są. Przejęcie władzy nad wielkim terytorium przez islamskich radykałów? Dokonało się. Bush mówił też o amerykanie będą musieli wrócić do Iraku by zaprowadzić pokój. Jego zdaniem będzie to jednak o wiele trudniejsze w nowych warunkach. Jaką mamy dziś rzeczywistość? Niebawem w Iraku będzie 1500 doradców wojskowych. Jak przypomina „The Washington Post" Bush ostrzegał też przed możliwością przejęcia przez terrorystów kontroli nad surowcami. Dziś Islamskie Państwo rządzi na ziemi naładowanej ropą naftową. Tylko dzięki temu terroryści „zarabiają" 3 milionów dolarów dziennie. W sierpniu 2007 roku Bush mówił też o niebezpieczeństwie przejęcia przez terrorystów broni amerykańskiej armii. Z czym dziś Obama ma największy problem? Z uzbrojeniem terrorystów.
To naprawdę wielka sprawa móc usłyszeć, jak komentatorzy, którzy niegdyś krytykowali prezydenta Reagana, nazywając go matołem i podżegaczem wojennym, mówią teraz, jak to ten Wielki Komunikator wygrał zimną wojnę.
napisał w swojej autobiografii „Kluczowe Decyzje" George W. Bush. Prawicowy polityk wyraził nadzieję, że historia go oceni odpowiednio. Czy spodziewał się, że tak szybko fakt niesprawiedliwego demonizowania jego prezydentury ( nie zapominajmy o wewnętrznej polityce Busha, czyli walce z „cywilizacją śmierci", wtórnym analfabetyzmem i AIDS) zostanie obnażony? Cóż, sytuacja za naszą wschodnią granicą pokazuje dobitnie jak kończy się żałosne oczernianie każdego polityka ( patrz. ś.p Lech Kaczyński), który przypomina, że świat jest pełen zła, mającego konkretnych „apostołów". Warto o tym pamiętać 13 lat po zamachach na WTC i Pentagon.
Łukasz Adamski, wpolityce.pl
Skomentuj
Komentuj jako gość