Rewolucje, choć niby zapowiadane, zawsze przychodzą znienacka. Tłamszona przez lata potrzeba zmian i buzujące pod płaszczem norm i zakazów społeczne niezadowolenie potrafią znaleźć gwałtowne ujście. Zawsze wtedy, gdy władza dawno przestała słuchać i ignoruje wołania o pomoc. Wtedy, gdy ludzie nie widzą już nadziei na lepsze jutro w zastanym teraz. Wystarczy iskra. Gdy Rewolucja przyoblekła się w postać francuskich biedaków i dzielnego Gavroche’a, głowa Marii Antoniny potoczyła się po paryskim bruku. Gorycz rosyjskich robotników i niepowodzenia na froncie I wojny światowej zmiotły z tronu dynastię Romanowów.
Nawet dziś lud wspina się na barykady. W 2010 r. w Tunezji podpalił się bezrobotny sprzedawca uliczny, który nie widział perspektyw na poprawę swojej sytuacji życiowej. Wydarzenie to stało się zaczątkiem arabskiej wiosny, która przetoczyła się przez wszystkie kraje arabskie w północnej Afryce i na Bliskim Wschodzie, obalając autorytarne władze w Tunezji, Egipcie, Libii i Jemenie. W 2014 r. prezydent Wiktor Janukowycz powiedział nie Unii Europejskiej i zamknął Ukrainie drogę na zachód. Zaprotestowali studenci, którzy chcieli dla siebie lepszych perspektyw na przyszłość. Gdy padły pierwsze strzały, zapłonął kijowski Majdan. We wrześniu 2022 r. twarzą irańskiej rewolucji została Masha Amini.
13 września patrol policji obyczajowej zatrzymał dwudziestodwuletnią irańską Kurdyjkę. Pretekstem do aresztowania było pouczenie o obowiązku noszenia hidżabu, czyli chusty zasłaniającej włosy. Strażnicy moralności uznali, że Masha Amini źle założyła zasłonę, a jej częściowo odkryta głowa może prowokować do nieobyczajnego zachowania. Dziewczynę przewieziono na posterunek policji i tak dotkliwie pobito, że zapadła w śpiączkę. Zmarła w szpitalu po trzech dniach walki o życie. Jej rodzina poddała głośno w wątpliwość oficjalne doniesienia władz, jakoby ich córka miała nagły atak serca. W Saghzezie, rodzinnym mieście Mashy Amini, wybuchły protesty, a pogrzeb przyciągnął tłumy. Protestujący wykrzykiwali hasła antyreżimowe. Kobiety zrywały z siebie chusty i skandowały „śmierć dyktatorowi!”. Przez kilka następnych dni ulica powtarzała głównie trzy słowa: „Kobieta, życie i wolność”. Protesty w Saghezie trafiły na podatny grunt. Rozlały się po całym kraju. Pierwsze glosy niezadowolenia były buntem irańskich kobiet przeciwko narzucaniu im przez władze, jak mają żyć. Kobiety skrzykiwały się w mediach społecznościowych, paliły swoje hidżaby w centrach miast i ścinały włosy. Obrażały przywódców duchowych i wystawiały środkowy palec w kierunku portretów założyciela irańskiej republiki, ajatollaha Ruhollaha Chamejniego. Władze zareagowały bardzo ostro, ale w obronie bitych kobiet stanęli ich mężczyźni. Od dwóch miesięcy Iran jest świadkiem niespotykanej dotąd fali przemocy i represji, w wyniku których zginęło już ponad dwieście osób. Ale Irańczycy są wściekli i twierdzą, że nie odpuszczą. Coraz powszechniejsze są głosy, że to zaczątek kolejnej rewolucji.
Chusta w Iranie symbolizuje coś więcej niż tylko nakrycie głowy. To nie pierwszy raz, gdy na tym tle pojawiają się konflikty. Pierwszą rewolucję obyczajową zapoczątkował szach Reza Pahlavi, którą kontynuował potem jego syn, Mohammad. Od 1926 r. dynastia Pahlavi przeprowadzała w kraju system wielkich reform, laicyzujących państwo na wzór tureckich przemian Mustafy Kemala Ataturka. Szach zmniejszył wpływy szyickiego duchowieństwa i nadał prawa kobietom. Kobiety dostały prawa wyborcze i mogły porzucić tradycyjny ubiór, idąc za europejską modą. Iran miał się modernizować, a hidżab schowano w szafie. Z drugiej strony, Pahlavi likwidowali wszelką opozycję, a protesty uliczne tłumili siłą. Prowadząc politykę podporządkowaną interesom Zachodu, nie musieli obawiać się reakcji opinii międzynarodowej. Mohammad zlekceważył jednak zagrożenie ze strony ajatollahów, wysokich szyickich duchownych, cieszących się w Iranie ogromną sympatią nizin społecznych. Najbiedniejsza warstwa społeczna w Iranie zawsze była najbardziej religijna i niechętna reformom, uznając je za zbyt nowoczesne. Duchowni zyskiwali posłuch hasłami powrotu do tradycji, przywrócenia dotychczasowych szyickich zasad życia i odrzucenia wpływów obcych mocarstw. W 1979 r. wybuchła rewolucja, w wyniku której szach musiał uciekać z kraju, a Iran zmienił swe oblicze. Wygrała opcja radykalna. Monarchię przekształcono w islamską republikę. Władzę podporządkowano autorytetom religijnym, a funkcjonowanie państwa i obywateli - prawu szariatu. Pierwsze straciły na tym kobiety. Zmuszono je do zakrywania całego ciała, a nieposłuszeństwo karano chłostą i więzieniem. O ile chłosta faktycznie rzadko kiedy była stosowana, to przez więzienia przewinęło się tysiące irańskich kobiet. W 2006 r. na ulicach pojawiły się regularne patrole policji obyczajowej. Tymczasem niechęć społeczna do zakrywania włosów przez kobiety stała się w Iranie powszechna. Kobiety buntowały się, zakrywając jedynie część włosów tak, aby prawie cała głowa była odsłonięta. W mediach społecznościowych pełno jest ich wizerunków z gołymi głowami. Chusta stała się znakiem rozpoznawczym opresyjnej władzy i próby bezwzględnego podporządkowania sobie społeczeństwa. Iranki mogły trochę odetchnąć w latach 2013-2021, za rządów bardziej liberalnego prezydenta Hasana Rouhani, kiedy to nastąpiło poluzowanie zasad. Ale po nim przyszedł polityk o silnie konserwatywnych poglądach, Ebrahim Rai’si, który od razu dokręcił śrubę. W lipcu 2022 r. wydał dekret wprowadzający dodatkowe restrykcje dla kobiet i zmobilizował wszystkie siły porządkowe w celu egzekwowania przepisów obyczajowych. Od tego czasu brutalność policji wzrosła. Tym bardziej, że kobiety się nie poddają. Walczą o swoje prawa i dziś to one stają w pierwszych rzędach demonstracji.
Masha Amini nie była pierwszą kobietą, która ucierpiała w wyniku represji władzy. Nie była też ostatnią, bo po niej ginęły następne dziewczęta. Ale stała się symbolem opresji reżimu, a obecne protesty trafiły na podatny grunt. Przemoc zastosowana przez siły rządowe zjednoczyła całe społeczeństwo. Bardzo szybko postulaty protestujących, takie jak likwidacja policji moralności i zmiana ustawy o obowiązkowym noszeniu hidżabu, nabrały ekonomicznego charakteru. Przeobraziły się w sprzeciw wobec ogólnej sytuacji społeczno-ekonomicznej w kraju. W masowym charakterze protestów skumulowały się wszystkie dotychczasowe frustracje i niemoc ludzi wobec władzy. Masowe demonstracje w Iranie powtarzają się cyklicznie co parę lat, ale poziom obecnych emocji społecznych, niespodziewanie dla wszystkich stron, poszybował w górę. Na złe nastroje społeczne wpływa głównie wzrost bezrobocia, niskie płace i rozpowszechniona korupcja. 1/3 ludności żyje poniżej granicy ubóstwa, a inflacja osiągnęła najwyższy poziom od ostatnich trzydziestu lat – przekroczyła 50%. Irańska waluta szoruje po dnie. Sytuacja ekonomiczna w kraju głownie jest efektem amerykańskich sankcji na ropę, nałożonych przez Waszyngton jako kara za rozwijanie przez Teheran programu atomowego. Negocjacje w sprawie zniesienia sankcji praktycznie stanęły w miejscu, a ostatnie wsparcie reżimu dla Rosji w jej wojnie na Ukrainie i przekazanie wojskowych dronów ostatecznie pogrzebały nadzieje Irańczyków na zmianę.
Fala protestów zaskoczyła władze w Teheranie i zachodni świat. Zamieszki zapoczątkowane śmiercią Mashy Amini stanowią jedno z największych wyzwań dla republiki islamskiej od czasów jej powstania. Irańczycy przestali się bać. Mówią, że nie odpuszczą. Nie działają już na nich tradycyjne metody zastraszania, mimo że liczba aresztowanych w całym kraju sięgnęła ponad tysiąca osób. Ramię w ramię stanęli wszyscy razem, bez względu na różnice religijne, etniczne i społeczne. Władza broni się, rozpaczliwie poszukując zewnętrznego wroga. 3 października 2022 r. najwyższy ajatollah Ali Chamenei stwierdził, że odpowiedzialność za wzniecanie protestów leży po stronie USA i Izraela. Z kolei prezydent Ra’isi oskarżył zachód, że wykorzystuje temat Iranek, aby doprowadzić do upadku islamskiej republiki. Reżim próbuje zrobić to, co zawsze – chce rozproszyć uwagę tłumu i przekierować negatywne emocje w kierunku odwiecznego wroga. Ale tym razem to nie zadziała, bo Irańczykom walka z wyimaginowanym wrogiem przestała wystarczać. Chcą żyć inaczej i mieć wolność wyboru, pod każdym względem. Odsunąć ciężar totalitarnej władzy nad społeczeństwem.
Reżim nie chce rozmawiać. Boi się, że jeśli poluzuje obecne ograniczenia, kobiety zażądają kolejnych ustępstw. Ajatollahowie są przekonani, że swoboda obyczajowa to wyraz indywidualizmu. Na żadne odstępstwa zaś nie mogą pozwolić, bo to zagraża monopolowi ich władzy. Wychodzą z założenia, że kto teraz domaga się swobody obyczajowej, nie zawaha się wkrótce zażądać swobód politycznych. To tak, jakby dali palec, a obywatele utną im rękę, a na końcu zażądają jeszcze ich głowy. Władze nie mają też pewności, czy stłumienie buntu nie odbije się rykoszetem w postaci kolejnych masowych antyrządowych demonstracji. Póki co ajatollahowie pocieszają się, że mimo skali buntu w całym kraju, nie widać lidera, który mógłby ich ściągnąć z tronu. Tłum nie ma przywódcy, za którym mógłby pójść zmieniać zastaną rzeczywistość. Nie dostrzegają chyba jednak, że skala i charakter protestów nie pozostawiają wątpliwości. Ludzie mogą nie dać za wygraną.
Nikt nie wie, jak zakończą się irańskie protesty. Czy wygasną równie szybko, jak się pojawiły skoro nie ma przywódcy, na co liczy po cichu władza? Czy to po prostu fala kolejnych protestów społecznych, czy też efekt kuli śnieżnej, która może zmieść ajatollahów z irańskiej sceny politycznej. Co zmieni śmierć Mashy Amini? Irańczycy mają nadzieję, że to początek rewolucji w imię liberalizacji religijnej dyktatury. Oczekują, że sprawy przyspieszą i nie trzeba będzie czekać dopiero na śmierć wiekowych ajatollahów. „Nie mamy żadnych liderów – mówią. – Ludzie są po prostu wściekli”. I być może sama tylko ta wściekłość wystarczy, żeby już wkrótce znienawidzoną chustę kobiety cisnęły w kąt.
Magdalena Piórek
Absolwentka Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego
Skomentuj
Komentuj jako gość