Prezes olsztyńskiej spalarni Krzysztof Witkowski od ponad roku nie chce odpowiedzieć na pytania dotyczące funkcjonowania Instalacji Termicznego Przekształcania Odpadów Komunalnych, prowadzonej przez spółkę „Dobra Energia dla Olsztyna”. Domagam się odpowiedzi na pytania istotne z punktu widzenia zdrowia i życia mieszkańców Olsztyna.
Przypomnę, że w tej „najnowocześniejszej i najbezpieczniejszej na świecie instalacji” – jak twierdzi spółka i władze Olsztyna - przy ul. Bublewicza, wybudowanej za ok. 1 miliard zł, w trzecim miesiącu trwania rozruchu, w nocy z 18 na 19 lutego 2024 roku, wybuch silos, w którym gromadzony był pospalarniowy popiół, żużel i sorbenty. Po tym pożarze Powiatowy Inspektor Nadzoru Budowlanego wstrzymał budowę dwóch silosów magazynowych i nałożył obowiązek na inwestora m.in. wymiany całego uszkodzonego silosa ,, A".
Na wysłane wówczas pytania nie otrzymałem odpowiedzi. Pytania dotyczyły przyczyn wybuchu, skali zniszczeń, czy spalarnia jest wyposażona w instalacje monitorujące i alarmowe, co robią z toksycznym żużlem i popiołem oraz pytałem o organizację nadzoru i kosztów wynagrodzeń zarządu i rady nadzorczej (z otrzymanych informacji wynikało, że są one kolosalne, co przekłada się na cenę za spalanie), Prosiłem o pomoc instytucje finansujące tę inwestycję, NFOŚiGW i Polski Fundusz Rozwoju oraz MPEC i prezydenta Olsztyna. Bez skutku.
Mieszkańcy Olsztyna mają o tyle szczęście, że spalarnię zlokalizowano przy obwodnicy S16, w sąsiedztwie fabryki Michelin. Obawiać się mogą mieszkańcy wsi Ostrzeszewo, oddalonej w prostej linii o 1 km od spalarni.
„Istnieje poważne ryzyko związane z akumulacją metali ciężkich, węglowodorów oraz WWA”
Spółka Dobra Energia i MPEC po kilku miesiącach od pożaru, jedynie wydały suchy komunikat, w którym jako przyczynę pożaru wskazały „samozapłon w silosie gromadzącym produkt z instalacji oczyszczania spalin. Złożyła się na to między innymi zbyt duża ilość dozowanego węgla aktywnego wykorzystywanego w procesie oczyszczania spalin". Prezes spółki Krzysztof Witkowski w tym komunikacie zapewnił: „Incydent nie spowodował żadnych negatywnych skutków dla olsztynian i środowiska”.
Prezes Witkowski przez szereg miesięcy blokował Wojewódzkiemu Inspektoratowi Ochrony Środowiska w Olsztynie ujawnienie mi wyników badań laboratoryjnych pobranych po pożarze próbek wody. W końcu je otrzymałem, ale bez opisu. Zwróciłem się do Towarzystwa na rzecz Ziemi, które m.in. monitoruje spalarnie i dysponuje ekspertami, o wydanie opinii. Ekspert Towarzystwa Andrzej Filipowicz w podsumowaniu napisał:
„Krótkoterminowe zagrożenia związane z popiołami wydają się umiarkowane, ale w dłuższym okresie istnieje poważne ryzyko związane z akumulacją metali ciężkich, węglowodorów oraz WWA (Wielopierścieniowe Węglowodory Aromatyczne. Są uznawane za jedne z najbardziej niebezpiecznych zanieczyszczeń). Związki WWA i węglowodory mają tendencję do długotrwałego zalegania w glebie i wodzie. Ich rakotwórcze i mutagenne właściwości mogą prowadzić do poważnych problemów zdrowotnych, takich jak nowotwory, szczególnie w przypadku długotrwałego narażenia.
Skutki: Zanieczyszczenie gleby i wód tymi związkami może mieć długofalowe konsekwencje dla zdrowia publicznego oraz dla ekosystemów. Zaleca się długoterminowy monitoring oraz działania prewencyjne mające na celu minimalizację skutków tego zanieczyszczenia”.
Przypadkowo otrzymałem informację, że 15 stycznia 2025 roku obędzie się uroczystość otwarcia spalarni. Pojechałem na nią z nadzieją, że może uda mi się osobiście zadać pytania prezesowi Witkowskiemu . Na uroczystość przybyły władze województwa i miasta, olsztyńscy radni i parlamentarzyści PO i PSL. Na placu zjawili się dziennikarze wszystkich olsztyńskich redakcji, lecz pytali o informacje oczywiste, które można przeczytać na stronie spółki, ile spalają i co produkują. Mnie prezes nie udzielił wywiadów, natomiast obiecał, że tym razem odpowie na moje pytania wysłane mailem.
Na zdjęciu, drugi od lewej prezes Krzysztof Witkowski, fot. A.Socha.
Zaskoczyło mnie, że w programie uroczystości nie było zwiedzania spalarni. Jedynie po przyjęciu w restauracji „Przystań”, gdy już zapadły ciemności, przywieziono do spalarni autokarem grupkę osób związanych z inwestycją. Jedynym radnym był Jarosław Babalski: „Zaprowadzono nas tylko do sterowni. Przez szybkę niewiele mogliśmy zobaczyć, bo było bardzo duże zapylenie w bunkrze z odpadami. I to było całe zwiedzanie”.
Na pytania (poniżej) wysłane do prezesa Witkowskiego 23 stycznia do dzisiaj nie otrzymałem odpowiedzi:
1. O ile zostało opóźnione uruchomienie ITPOK (oddanie instalacji do eksploatacji) przez wybuch i pożar silosu w nocy z 18 na 19 stycznia 2024 roku?
2. Jaką stratę poniosła spółka z tytułu zniszczeń wywołanych wybuchem, naprawą i wykonaniem zaleceń PINB i straży pożarnej oraz wstrzymaniem eksploatacji?
3. Czy tę stratę w całości uznał ubezpieczyciel i ją pokrył?
4. Czy obecnie w silosach, do których zrzucany jest odpad pospalarniowy, są zainstalowane czujniki temperatury?
5. Czy obecnie spalarnia została wyposażona w system sygnalizacji pożarowej, połączony z Komendą Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Olsztynie?
6. Czy uroczystość otwarcia w dniu 15 stycznia 2025r. oznacza, iż spalarnia osiągnęła swą maksymalną moc eksploatacyjną?
7. Ile trwał rozruch technologiczny spalarni do momentu uzyskania pełnej mocy eksploatacyjnej?
8. Czy w okresie rozruchu technologicznego oraz wygaszania procesu spalania (na czas konserwacji czy awarii) włączane są filtry emisji spalin?
9. Czy istnieje techniczna możliwość wyłączenia filtrów w trakcie spalania odpadów?
10. Jaki w koszcie ogólnym eksploatacji spalarni jest koszt działania systemu oczyszczania spalin (działania filtrów)?
11. Co jaki czas filtry będą wymieniane?
12. Czy spalarnia prowadzi non stop monitoring zawartość pyłów, CO2, tlenku azotu, dwutlenku siarki, dioksyn i furanów emitowanych do powietrza?
13. Dlaczego, tak jak w innych spalarniach (np. w Wiedniu) przed bramą nie jest zainstalowany monitor podający non stop wielkość emisji pyłów, CO2, tlenku azotu, dwutlenku siarki, dioksyn i furanów emitowanych do powietrza?
14. Czy spółka ma obowiązek publikowania danych z monitoringu emisji spalin na stronie internetowej spółki?
15. Ile razy w roku będą pobierane próbki emisji dioksyn i furanów i w jakim laboratorium będą badane?
16. Gdzie docelowo trafią popioły i żużel z zawartością metali ciężkich, dioksyn i furanów oraz zawartość worków filtracyjnych?
17. Czy spółka ma już podpisane umowy na odbiór popiołów i żużli i z kim?
18. Czy odpady komunalne otrzymywane do spalania są zgodne z umową zawartą z MPEC Olsztyna pod względem kaloryczności i wilgotności? O jakiej kaloryczności i wilgotności odpady są dostarczane do spalarni?
19. Ile obecnie odpadów spala dziennie i miesięcznie spalarnia? Jaką produkuje moc cieplną oraz elektryczna?
Prosiłem też prezesa o umożliwienie mi zobaczenie całego procesu technologicznego spalania odpadów w ITPOK. Taką możliwość dostali raz, przed pożarem, tylko dziennikarze mediów powiązanych z władzami miasta i regionu. Zrobili z tej wizyty laurki.
Rok temu złożyłem skargę na prezesa Witkowskiemu do prokuratury, w związku z brakiem odpowiedzi. Niedawno prokuratura umorzyła postępowanie. Nie zaskarżałem tej decyzji licząc, że prezes dotrzyma słowa i na ponowione pytania, wysłane po uroczystym otwarciu spalarni, odpowie. Nie odpowiedział wobec tego ponownie złożę skargę do prokuratury.
Spalarnie działają poza realną kontrolą
Spółka „Dobra Energia” (nazwa jak z Orwella) w zasadzie, jeśli nie dojdzie do kolejnej katastrofy działa poza wszelką kontrolą. Jak powiedział mi anonimowo inspektor WIOŚ, mają za małe moce przerobowe, za małą kadrą i nie mają laboratorium, by móc skutecznie monitorować najniebezpieczniejsze instalacje w regionie. Na dodatek takim niebezpiecznym instalacjom sprzyja prawo. Spalarnie same wybierają sobie laboratorium i decydują w jakim momencie może ono pobrać próbki. Nie zdarzyło się, by jakieś laboratorium wykazało przekroczenie wartości toksycznych emisji określonych w pozwoleniu zintegrowanym. Wiedza WIOŚ opiera się więc na sprawozdaniach właściciela instalacji.
Tego braku kontroli doświadczyli mieszkańcy Korsz, którzy przez wiele lat musieli toczyć walkę z właścicielem zakładu utylizacji akumulatorów i z władzami oraz instytucjami powołanymi niby do ich ochrony. Dopiero gdy zatrute ołowiem dzieci trafiły do szpitala, wybuchł tak silny protest społeczny, że musiano przeprowadzić rzetelne badania, które wykazało trwałe, wieloletnie trucie mieszkańców. Wtedy dopiero zakład zlikwidowano a jego szefostwo stanęło przed sądem.
Podobnie było ze spalarnią odpadów medycznych w Bielsku-Białej, w centrum jednego z największych blokowisk. Mieszkańcy zaczęli chorować na nowotwory a kobiety roniły ciąże. Dopiero gdy mieszkańcy zaczęli okupować ratusz, wojewoda zlecił niezależnemu laboratorium badania, które potwierdziło gigantyczne przekroczenie norm emisyjnych. Dopiero wtedy spalarnię, dzierżawiona przez spółkę niemiecką, zamknięto.
Para wodna czy dioksyny i furany w kominie?
Nowotwory u mieszkańców Bielska i poronienia u kobiet wywoływały powstające w wyniku spalania dioksyny i furany, najbardziej trujące związki chemiczne, znane naukowcom, tysiąc razy silniejsze od cyjanku. Przenikają do organizmu wraz z pokarmem i kumulują się w jego organach. Wywołują szereg chorób, w tym nowotwory. W glebie okres półtrwania tych związków może sięgać nawet 100 lat, a w organizmie człowieka do 11 lat. Dlatego spalarnie muszą instalować specjalne filtry do ich absorpcji. W kosztach ogólnych eksploatacji spalarni, największy udział mają właśnie filtry, od 30 do nawet 60%. Rodzi to pokusę czasowego ich wyłączania.
Że tak się dzieje udowodniła holenderska organizacja ToxicoWatch, która zbadała w 2011 roku, co emituje spalarnia REC w Harlingen, "awangardowa instalacja", najlepsza w Zachodniej Europie, produkująca prąd ze spalanych odpadów, z której rząd holenderski był dumny. Jednak, gdy sąsiadujący ze spalarnią mieszkańcy poczuli się zaniepokojeni tym, że po nocy okna ich domów i szyby aut są pokryte pyłem, rząd sfinansował długoterminowe badania tego, co emituje spalarnia.
Dotychczas pobierano próbki, tak jak to teraz robi się w Polsce, dwa razy w roku przez 6-8 godzin, w terminie, który wyznacza spalarnia. Eksperci ToxicoWatch wkraczali znienacka i przez dłuższy czas pobierali próbki. Wyniki pokazały, że emisja dioksyn przekracza dopuszczalny poziom od 460 do 1290 razy! Dioksyny znaleziono też w glebie w promieniu 2 km od spalarni. ToxicoWatch odkryło, że spalarnia w okresie rozruchów i wyłączeń emitowała spaliny bez ich filtrowania. Dlatego, że wymiana filtrów jest kosztowną operacją. Po ukazaniu się raportu ToxicoWatch, rząd holenderski zabronił budowy kolejnych spalarni.
Szkodliwość zawartości worków po filtracyjnych porównywana jest do szkodliwości zużytych materiałów radioaktywnych z elektrowni atomowych. Popiołów z worków jest 2,5% ogólnej masy odpadów pospalarniowych (czyli w przypadku spalarni olsztyńskiej ok. 6 tys. ton rocznie).
Z państw UE, z Niemiec, Austrii, Francji, a z Polski jedynie z poznańskiej spalarni, toksyczne odpady wysyła się za ciężkie pieniądze do nieczynnych sztolni kopalni soli w b. NRD, w Philippstahl. Ale i tam powstał ruch protestu zainicjowany przez miejscowego geologa i geochemika Ralfa Kruppa.
- Na razie kopalnia jest sucha – mówi Ralf, - ale w tej kopalni istnieje duży problem przesiąkania wody. Pewnego dnia woda dosięgnie toksycznych odpadów a następnie spłynie do wód gruntowych. Te odpady mogą być toksyczne przez tysiące lat. Walczę z tym szaleństwem od lat...
Co zawierają pospalarniowe popioły i żużle?
Spalone odpady komunalne nie zamieniają się w całości w ciepło i energię elektryczną oraz parę wodną. Pozostają po nich niebezpieczne żużle i popioły. Właściciel olsztyńskiej spalarni określił ich ilość na ponad 40 tys. ton rocznie, pozostałych po spaleniu 110 tys. ton odpadów komunalnych
Jak wykazały badania naukowców z Instytut Maszyn Przepływowych im. Roberta Szewalskiego Polskiej Akademii Nauk popioły lotne pochodzące ze spalania odpadów komunalnych i przemysłowych charakteryzują się dużą zawartością chloru i metali ciężkich. "Obecność chloru w popiołach lotnych z równoczesną obecnością węgla w postaci sadzy może wskazywać na tworzenie się dioksyn i furanów w procesie spopielania. Podczas spopielania wszelkich odpadów należy się liczyć z możliwością emisji cząstek submikronowych, które nie są wychwytywane przez urządzenia odpylające".
Jak spalarnie w Polsce pozbywają się żużlu i popiołu?
Jak ustaliło Towarzystwo na rzecz Ziemi, wszystkie spalarnie wybudowane za unijne środki, powinny być wyposażone w instalacje do chemicznej stabilizacji i zestalania pyłów z oczyszczania spalin. Unieszkodliwione w ten sposób odpady w formie cementowych bloków, powinny trafiać na składowiska odpadów przemysłowych. Dziwnym trafem takie instalacje, jak np. w Krakowie, albo nie zostały uruchomione, albo wyłączono je po początkowym okresie działania. W efekcie, jak donosiły media, toksyczne odpady z krakowskiej spalarni trafiły na budowę zbiornika rekreacyjnego w Będzinie, z bydgoskiej do producenta pustaków, a ze spalarni w okolicach Warszawy do żwirowni w Dąbrówce k. Zgierza.
Od czasu gdy odbiorem i unieszkodliwianiem niebezpiecznych pyłów m.in. ze spalarni zaczęła zajmować się firma Mo-bruk S.A. w Wałbrzychu, która teoretycznie produkuje z pospalarniowych popiołów granulat budowlany do budowy dróg, brak było informacji o sposobie ich zagospodarowania.
Aż do momentu odkrycia hałd toksycznych odpadów nad rzeką Białą w Jankowej (woj. małopolskie). Biorąc pod uwagę powierzchnię i głębokość nielegalnego składowiska, do Jankowej mogła trafić ilość odpadów odpowiadająca rocznej „produkcji” krakowskiej "Ekospalarni" (ok. 9 tys. ton). Hałdy toksycznych odpadów pospalarniowych, w formie granulatu cementowego, odkryto także na prywatnej działce nad rzeką Pławianka w Grybowie (woj. małopolskie).
WIOŚ odkrył w odpadach duże ilości metali ciężkich. Opary i pyły tych metali wywołują nowotwory, głównie płuc i błon śluzowych nosa. Skażona gleba i narażenie mieszkańców na wdychanie szkodliwych substancji to jedno. Istnieje też ryzyko, że metale ciężkie dostaną się do wody. Miejsce składowania szkodliwych odpadów to teren zalewowy Białej. Niżej znajduje się ujęcie wody dla Bobowej. W sytuacji powodzi i zalania tego terenu, miasto zostałoby bez dostępu do wody pitnej. Właściciele działki trafili na ławę oskarżonych, natomiast Mo-bruku o nic nie oskarżono, gdyż zgodnie z certyfikatem produkuje „materiał do budowy dróg”.
Mieszkańcy Bisztynka nie chcą odpadów z olsztyńskiej spalarni
Władze Olsztyna są dumne ze spalarni. Obiekt został nominowany w konkursie Top Inwestycje Komunalne 2025 organizowanym przez Portal Samorządowy. Konkurs wygra ta inwestycja, która otrzyma najwięcej głosów czytelników, toteż władze Olsztyna namawiały do udziału w głosowaniu internetowym.
Tego zachwytu nie podzielają mieszkańcy gminy Bisztynek. Przeciwnie, przeżywają dramat od momentu, gdy w 2023 roku wyszło na jaw, że ich burmistrz Marek Dominiak, jako jedyny w regionie zgodził się na lokalizację w gminie składowiska odpadów niebezpiecznych pospalarniowych ze spalarni w Olsztynie, za plecami radnych i sprzedał działkę gminną spółce Altervita z Nowej Soli (Lubuskie) za 20 mln zł, na takie składowisko.
Pytają, dlaczego składowisko nie powstanie w Olsztynie, gdzie jest spalarnia? Wożenie toksycznych odpadów pospalarniowych pod Bisztynek, prawie 50 km, to i większy koszt, i proszenie się o katastrofą ekologiczną.
Współwłaściciel Altervity wziął udział w pracach Grupy Roboczej ds. aktualizacji Wojewódzkiego Planu Gospodarki Odpadami. Po spotkaniu, do urzędu marszałkowskiego wpłynął formalny wniosek o wpis inwestycji w gm. Bisztynek do planu gospodarki odpadami na lata 2023-2028.
Mieszkańcy powołali Stowarzyszenie Nasz Bisztynek i wystosowali petycję, z 4,5 tysiącami podpisów (na 6299 osób zamieszkujących miasto i gminę) do burmistrza i rady gminy, marszałka województwa, wojewody, RDOŚ, WIOŚ, do ministrów, premiera i marszałka Sejmu RP, pt „Bisztynek nie dla odpadów!”
W wyborach samorządowych w 2024 roku burmistrz, który wpuścił Altervitę do gminy i jego radni, przegrali z kretesem. Mieszkańcy wybrali na burmistrza przeciwnika składowiska odpadów niebezpiecznych Zbigniewa Filipczaka.
Nowe władze gminy wraz ze Stowarzyszeniem Nasz Bisztynek przeprowadzili rozmowy w urzędzie marszałkowskim z wicemarszałek Marią Bąkowską (PSL) i dyrektorami Departamentu Ochrony Środowiska. Ich protest został tylko w części „uwzględniony” w ostatecznym brzmieniu Planu, który został uchwalony przez Sejmik w lutym 2025 roku. Ograniczono wielkość składowiska z 600 000 ton (m3) do wielkości dopuszczalnej przepisami prawa, oraz rocznego przerobu popiołów pospalarniowych z 60 000 ton (Mg) do 40 000 ton (Mg).
„ To jest traktowanie nas jak idiotów i mydlenie oczu – skomentowali na swojej stronie na FB działacze Stowarzyszenia. - Nie tylko zignorowano nasze postulaty, ale zwiększono de facto możliwą wielkość składowiska do wartości nieokreślonej, czyli DOWOLNEJ! Pani wicemarszałek Bąkowska na spotkaniu, ZOBOWIĄZAŁA się do OGRANICZENIA wielkości składowiska do wielkości z poprzedniego WPGO, to jest do 158 000 ton (m3). Tymczasem proponowana wielkość składowiska w obecnym projekcie Planu, po 20 latach daje 800 000 ton – „troszkę” więcej niż postulowane przez Altervitę 600 000 ton.
Argumentem Marszałka jest to, że Olsztyn gdzieś musi składować popioły. Ok. Gdzieś musi. Ale dlaczego u NAS??? My tego nie chcemy. Skoro to Olsztyn korzysta z energii elektrycznej i ciepła z tych odpadów, to niech Olsztyn zagospodaruje powstające w wyniku tego procesu odpady niebezpieczne!!! Nie będziemy umierać za Olsztyn. Aż tak heroiczni nie jesteśmy”.
Mieszkańcy gminy ostatnią nadzieję pokładają w ocenie oddziaływania na środowisko składowiska odpadów niebezpiecznych oraz instalacji solidyfikacji (zestalania popiołów). Konsultacje społeczne zakończyły się 17 marca. Wpłynęło 53 pism z poważnymi zastrzeżeniami. Teraz władze gminy czekają na opinie Wód Polskich, Sanepidu i Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska. Nawet jeśli decyzja środowisko będzie dla inwestycji Altervity negatywna, czy to ją zatrzyma? - zapytałem burmistrza Zbigniewa Filipczyka.
- Wydaje mi się, że nie, gdyż Wojewódzki Plan Gospodarki Odpadami, do którego trzykrotnie zgłaszaliśmy nasze wnioski i uwagi i niestety nic konkretnego nie zostało z nich uwzględnione - mówi burmistrz Filipczyk. - Nasz radca prawny tłumaczy, że nawet jeżeli wydam decyzję negatywną, to i tak nie zatrzymam inwestycji. Liczę jeszcze, że pomogą mi Wody Polskie, RDOŚ czy Sanepid. Mamy też umówione konsultacje z fachową firmą, która oceni wniosek Altervity i liczę, że wskaże nam jakieś wyjście. Radni złożyli skargę do prokuratury, ale odpisali, „czego wy chcecie, skoro gmina zarobiła ekstra 20 milionów?” Chętnie je oddam, ale Altervita nie chce się wycofać, bo prawda jest taka, że oprócz nas, to praktycznie wszystkie władze w województwie chcą tego składowiska i żeby było jak najdalej od Olsztyna. Argument, że transport tak niebezpiecznych materiałów pospalarniowych stwarza ogromne zagrożenie, nie dociera do nikogo. Uspokajają nas, że jak na składowisku wydarzy się coś złego, to wkroczy WIOŚ.
Adam Socha
PS. Wysłałem link do tekstu do olsztyńskich radnych, z prośbą o zgłoszenie moich pytań w formie interpelacji do prezydenta Olsztyna. Prezydent ma możliwość, poprzez spółkę MPEC, która jest partnerem spółki spalarniowej, uzyskania odpowiedzi na moje pytania. Ale także poprosiłem o wysłanie tych pytań bezpośrednio do prezesa Krzysztofa Witkowskiego. Może radnym odpowie? Poprosiłem też radnych, żeby wystąpili do prezesa o umożliwienie mi zapoznanania się z całym procesem technologicznym spalarni.
Skomentuj
Komentuj jako gość