Gdy w piątek V tygodnia Wielkiego Postu, 22 marca ulicami Olsztyna prowadzone było nabożeństwo Drogi Krzyżowej, w Teatrze Jaracza w Olsztynie odbyła się premiera widowiska zatytułowanego "NIe smućcie się. Ja zawsze będę przy was" autorstwa Jolanty Janiczak, w reżyserii Wiktora Rubina.
Specjalnie napisałem widowisko, a nie spektakl teatralny, bo dziś wystawiony normalnie dramat czy komedię na scenie teatralnej bardzo rzadko można obejrzeć. Sądzę, że termin premiery nie został dobrany przypadkowo, wszak dużo wcześniej na swojej stronie internetowej jak i poprzez organizowane konferencje prasowe teatr bardzo chciał, aby o tym spektaklu było głośno nie tylko w Olsztynie.
Czy prowokacja się powiodła? Śmiem wątpić, o spektaklu w mediach cicho, tylko przed premierą grupa wiernych odmawia różaniec w intencji nawrócenia twórców i przeproszenia Matki Bożej za profanację, jaką teatr urządza.
Zaskoczeniem już na wstępie było budowanie atmosfery spektaklu, jako formy odprawiania nabożeństwa. Oto aktor, który może grać rolę biskupa lub kardynała, a może i prokuratora lub diabelskiego oskarżyciela, w prześmiewczym wielkim kapeluszu śpiewa hymn do Ducha Świętego wyjęty z liturgii Kościoła katolickiego. Zresztą, jeszcze dwukrotnie pieśni liturgiczne Kościoła są wykorzystywane w tym spektaklu, w tym Godzinki do Matki Boskiej.
To co od razu rzuca sie w oczy to karykaturalność strojów albo wręcz ich prześmiewczość. Kostiumy zaprojektował Marta Szypulska, a kornety dwóch zakonnic mają wielkość lotniska. Najbardziej zdumiewa chór sześciu Matek Bożych, z których każda na głowie ma sztuczne świeczki, a białe ich suknie obwieszone są tasakami, mieczami i dużymi nożami. Reżyser w wywiadzie powiedział:
"Zależało nam, żeby każda była inna, naturalna, żeby nie grały ich zawodowe aktorki, ale wniosły w ten świat czystą realność".
Nie wiem czy dalej kpi sobie z widza, uznając że kobiety w powłóczystych szatach obwieszane przeróżnymi przedmiotami, to czysta realność. Być może jest taka realność w szpitalach psychiatrycznych, ale nie w rzeczywistości realnej.
Widowisko ma przedstawiać dzieje Justyny Szafryńskiej, wizjonerki gietrzwałdzkiej, która wraz z Barbarą Samulowską od 27 czerwca do 16 września 1877 r. miała objawienia Matki Bożej w Gietrzwałdzie. Obie wstąpiły do zakonu szarytek we Francji. Barbara wyjechała na misje do Gwatemali i tam zakończyła życie w opinii świętości. Obecnie toczy sie jej proces beatyfikacyjny. Justyna wystąpiła z zakonu, miała wyjść za mąż, a dalsze losy jej życia są nieznane.
Autorzy widowiska przekonują, że Justyna powinna też być beatyfikowana, gdyż przeciwstawiła się Kościołowi występując z zakonu. Jednak czy naprawdę był to akt nieposłuszeństwa Kościołowi czy złamaniem wcześniej złożonych ślubów zakonnych? Nie. Szarytki co roku odnawiają swoje zakonne ślubowanie i jeżeli tego nie zrobią, bez żadnych konsekwencji mogą powrócić do życia świeckiego.
Przede wszystkim zdumiewa karykaturalność widowiska, bo trzeba mieć niezwykłą wyobraźnię, aby pokazać na scenie, że zakonnice jak indyjscy fakirzy śpią nie na materacu czy sienniku, ale na łóżku z wystającymi, dużymi i licznymi gwoździami. Ale trzeba jakoś na scenie pokazać, jak to opresyjny jest zakon, jakie drastyczne stosuje metody, aby w ten sposób ośmieszyć wielowiekową tradycję Kościoła, czyli życie zakonne.
Reżyser widowiska w wywiadzie powiedział, że życiorys Justyny "niesie w sobie performatywne możliwości i potencjalne wywrotowe znaczenia. Mogą one pobudzać do samodzielnego myślenia i to wydawało nam się szczególnie wartościowe". I tu chyba mówi prawdę. Chodzi o wywrotowość, pokazać, jak można się zbuntować przeciwko Kościołowi i wierze i wybrać własną drogę życiową. Na stronie internetowej teatru napisano: "Podczas sztuki wystawianej w olsztyńskim teatrze, widzowie zostaną poddani refleksji czy religia stanowi źródło radości czy opresji. (...) Dzieło stanowi interpretację twórców na temat losu, który mógł spotkań Szafryńską po odejściu z zakonu Szarytek".
Witold Mrozek w recenzji zamieszczonej na stronie internetowej "Gazety Wyborczej" zatytułowanej sensacyjnie: "Siostra na gwoździach. Dlaczego katolicki spektakl budzi protesty?" stwierdził, że autorka "Przejrzała losy kilku wizjonerek, ale przede wszystkim czerpie z własnej wyobraźni. Pytanie brzmi: czy ciężko dziś wierzyć, co nam robi wiara i związane z nią kryzysy i jak wygląda ewentualne wyzwolenie z religii i wiary".
Zastanawia język: "co nam robi wiara", jakby sama wiara była podmiotem działania. Jest to nieprawda, ale tu recenzent wprost napisał, jakie jest przesłanie widowiska. Oczywiście pochwalił to widowisko, stwierdzając, że "to jeden z najciekawszych przejawów sztuki katolickiej w ostatnich latach w Polsce". Ja stwierdzam, to przejaw sztuki antykatolickiej realizowanej szablonowymi, karykaturalnymi sposobami.
Na zakończenie widowiska prezentowany jest film, jak grająca rolę Justyny Milena Gauer na Placu Św. Piotra, oczywiście obwieszona wizerunkiem Matki Boskiej, rozdaje napotkanym ludziom cudowną wodę z Gietrzwałdu w butelkach po tzw. małpkach oraz po angielsku opowiada o Justynie Szafryńskiej i zaleca modlitwę do niej, aby wyprosić cud. Performatywnych nagrań dokonał Łukasz Surowiec. Ekipa została jednak zatrzymana przez włoskich karabinierów (czego już w filmie nie pokazano), bo nie miała pozwolenia na kręcenie filmu w Watykanie.
Pokazano także nagraną scenkę z Gietrzwałdu, gdzie na pustym placu przed kapliczką objawień biega przebrany aktor w wielkim kapeluszu nie wiadomo co wyczyniając. Stróże gietrzwałdzkiego sanktuarium kanonicy regularni także żadnego pozwolenia na kręcenie filmu przy kapliczce nie wydali. Napisałem, aktor w wielkim kapeluszu i czarnym płaszczu, gdyż faktycznie jaką rolę gra trudno odgadnąć. Chciałem kupić program widowiska, gdzie przedstawia się osoby dramatu i podaje nazwiska aktorów, którzy je grają, ale teatr programu do tego widowiska nie wydrukował. Ot, nowe zwyczaje.
Na zakończenie widowiska rozdawany jest obrazek przedstawiający dwie wizjonerki z Gietrzwałdu, który reprodukujemy.
Na odwrocie wezwanie, aby powiadomić teatr, jeżeli ktoś wyprosi cud za wstawiennictwem Justyny Szafryńskiej. Aktorka grająca Justynę zaprasza, aby wpisywać się do wyłożonej księgi, kto uzyskał jakieś łaski za wstawiennictwem jej bohaterki lub chce takowe otrzymać. Jak zauważyłem, zaproszenie mało efektywne, bo nikt po widowisku tego nie uczynił. Ja wyszedłem zażenowany z teatru. To nie sztuka teatralna, to widowisko performatywne, czyli zabawowe, kpiące, naśladujące i kompromitujące już istniejące wzorce. Tu wiarę, życie zakonne i procesy beatyfikacyjne prowadzone przez Kościół katolicki. Reżyser przyznał, że inspirował się filmem Pier Paola Pasoliniego "Ewangelia według świętego Mateusza", a w widowisku chciał wyakcentować emancypacyjne treści.
Kiedys o teatrze mówiono, że jest świątynią sztuki. Olsztyński teatr chce być świeckim kościołem przejmującym obrzędy i modlitwy Kościoła katolickiego, aby niejako usakralizować emancypację, wyzwolenie, bezbożność (bo czym jest czytanie na scenie fragmentów Friedricha Nietzschego i innych podobnych filozofów?). Więc jest to czysta, performencka prowokacja. Nic więcej. Żadna sztuka.
Marek Resh
Zdjęcie z przedstawienia ze strony Teatru Jaracza.
Tytuł recenzji autora: Po prostu profanacja.
Od redakcji:
Też byłem na tym spektaklu. W mojej ocenie widownię stanowiła "rodzina Radia Maryja", czyli głównie katoliczki. Zapewne przyciągnął je tytuł przedstawienia. Były przekonane, że Teatr Jaracza przeniósł na scenę historię objawień Matki Bożej w Gietrzwałdzie. Sądząc po wyrazie ich twarzy, widzowie wychodzili z widowiska w osłupieniu.
Znam film Pasoliniego, który zainspirował reżysera. Otóż Pasolini wszystkie role obsadził amatorami, Jezusa gra kierowca TIRa. Reżyser znakomicie poprowadził amatorów. Wyszedł surowy fresk (film czarno-biały), ale Pasolini nie zmienia wymowy Ewangelii, nie robi karykatury, nie fantazuje na temat osoby Jezusa. Jedynie uwypukla nauki Mistrza w ostatnich dniach Jego życia w Jerozolimie, które są rewolucyjne dla Sanhendrynu i faryzeuszy, ale też gromadzące się wokół Jezusa tłumy budzą niepokój Rzymian. Film Pasoliniego nijak się ma do chóru Matek Boskich z przedstawienia.
Adam Socha
Skomentuj
Komentuj jako gość