Podczas niedawnej rozmowy z dziennikarką OKO.press na temat Pomnika Wdzięczności Armii Radzieckiej usłyszałem zarzut używania zbyt ostrego języka pod adresem prezydenta Piotra Grzymowicza. Chodziło chyba o sugestie dotyczące pytania „Kim Pan jest, Panie prezydencie?” i nawiązania do jego członkostwa w partii komunistycznej.
Przyznaję, trochę zostałem tym pytaniem zaskoczony, bo mam wrażenie, że został pomylony skutek z przyczyną.
Z prezydentem Grzymowiczem zdarzało nam się współpracować, a także drzeć koty, ale powyższe kwestie nie miały dla mnie większego znaczenia. W sprawach publicznych kieruję się prostą zasadą: rozmawiam i współpracuję (względnie toczę spory) z każdym z kim los i wspólne zainteresowanie tematem mnie spotkają. Z drugiej strony Piotr Grzymowicz przez długie lata stronił od jednoznacznych deklaracji ideowych i politycznych, co radykalnie się zmieniło wraz z planami wejścia do polityki parlamentarnej.
Podobnie było z naszym pomysłem zbudowania wokół „szubienic” „Muzeum Pamięci”. Nawet bardzo wyraziste pomysły na zneutralizowanie symboliki pomnika nie spotykały się z oporem czy polemiką prezydenta. Wydawało się, że gramy do jednej bramki.
Wszystko zmieniło się 3 marca 2021 r., kiedy to poranna, twarda deklaracja usunięcia pomnika w związku z agresją Rosji na Ukrainę w ciągu kilku godzin zamieniła się w komunikat o „obronie jego przesłania ideowego i wartości”. To był moment, od którego Piotr Grzymowicz nie dawał zapomnieć o sobie jako byłym członku partii komunistycznej.
Pisząc te słowa mam przed sobą 10 stronicowy tekst skargi prezydenta do WSA w Warszawie na decyzję Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
Wydawało się, że po dotychczasowym chaosie sprzecznych deklaracji i czynów, które zafundował nam Grzymowicz nic zaskoczyć nie może. Jednak cel jaki przyświecał złożeniu skargi do sądu wymusił pewną selekcję argumentów, która pośród nieporadności i piętrzących się sprzeczności sama w sobie stanowi istotna wartość edukacyjną.
Całość argumentacji podporządkowana jest tezie, że ustawowy zakaz upamiętniania przez pomniki „osób, organizacji, wydarzeń lub dat symbolizujących komunizm lub inny ustrój totalitarny” nie odnosi się do Pomnika Wyzwolenia Ziemi Warmińsko-Mazurskiej. Z prostego powodu: bo w obecnym czasie i stanie pomnik jest obiektem „wystawionym na widok publiczny w ramach działalności artystycznej, edukacyjnej, kolekcjonerskiej, naukowej lub o podobnym charakterze, w celu innym niż propagowanie ustroju totalitarnego”. A takie pomniki spod rygoru ustawy są wyłączone.
Według Grzymowicza motywem, którym się kierował Mieczysław Moczar decydując o budowie pomnika było „ogólnopolskie zjawisko wzmożonego upamiętniania w przestrzeni publicznej Armii Czerwonej na przełomie lat 40 i 50”. Dopiero „w latach późniejszych na fali przemian społeczno-politycznych, nadano mu inną wymowę”. Niestety, nie wiadomo, która z owych „fal”, dokonała tej cudownej metamorfozy i kiedy świętujący pod pomnikiem komuniści zorientowali się co jest grane.
Wiadomo natomiast, że kluczowym momentem niosącym „szubienicom” nowe, artystyczno-edukacyjne życie było usunięcie sierpa i młota przez samego strażnika „dzieła sztuki najwyższej próby”.
W tekście skargi brzmi to tak:
„W publicystyce podkreśla się, że m. in. poprzez usunięcie symboli sierpa i młota – w ten sposób usunięto Armię Czerwoną z pomnika”.
Przynajmniej teraz Wojciech Kozioł z Władysławem Kałudzińskim wiedzą, za co byli naprawdę sądzeni. Zamiast podkreślać farbą obecność Armii Czerwonej na pomniku (na zdjęciu), należało sierp i młot zlikwidować, a wraz z nim trzymającego flagę żołnierza i całe sowieckie uzbrojenie.
Mniejsza o to, kto wziął sprawy w swoje ręce i wyszlifował ze zbiorowej pamięci, wraz z sierpem i młotem, niepoprawne dziś wizje wielkiego rzeźbiarza. Problem w tym, że jeśli jedynym sposobem historyczno-ideowej identyfikacji pomnika był fragment flagi, to do jakich obecnych walorów edukacyjnych odwołuje się treść skargi? Jaki wobec tego ma sens mityczne Muzeum Pamięci, skoro miałoby powstać wokół zręcznie wykutej bryły kamienia, przez wielkiego Dunikowskiego wprawdzie, ale pod wpływem chwilowego i nieaktualnego już dziś „wzmożenia”?
Tak jak przypuszczałem, ważnym motywem sądowej narracji Grzymowicza będzie nazwa pomnika. Tu również konsekwentne używanie nieprawidłowej nazwy, z „wyzwoleniem” jako członem najważniejszym, było elementem końcowej strategii Grzymowicza.
Nawet w kontekście historycznym w skardze do sądu nazwa właściwa nie jest przytaczana. Nic dziwnego, skoro pada argument, że „nazwa pomnika nie zawiera słów takich jak >>ku czci<<, >>w hołdzie<<, >>na cześć<<, >>ku chwale<<, tj. gloryfikujących Armię Radziecką”.To jakby wyglądało przytoczenie prawdziwej nazwy z „wdzięcznością” dla tej armii?
Innym dowodem prymitywnej przebiegłości Grzymowicza jest kwestia tablicy, którą umieścił niedawno przez pomnikiem, a która szybko znalazła się za ogrodzeniem, a następnie została zniszczona przez nieznanego sprawcę i usunięta. Było jasne, że (podobnie jak usunięcie sierpa i młota) tablica została tam postawiona na okoliczność szykowanej skargi do sądu, jako materialne świadectwo funkcji edukacyjnej pomnika.
Problem w tym, że wbrew temu co znajdujemy w skardze, to nie IPN wystąpił z inicjatywą takiej tablicy, ale prezydent zwrócił się o zatwierdzenie tekstu. IPN, dokonując korekty, tekst zatwierdził, bo nie miał możliwości sprzeciwu. Tablica w roku 2018 nie została postawiona, bo osobiście do tego przekonałem prezydenta. Mój sprzeciw jest ujęty w protokole ze spotkania komisji, co nie przeszkodziło prezydentowi w ostatnim czasie dwukrotnie (po pierwszym razie osobiście zwróciłem mu na to uwagę) powołać się na moją akceptację w tej sprawie.
To co bije po oczach z tekstu skargi do WSA, to bezczelność i manipulacja. Obie prostackie, nie liczące się z faktami, elementarną logiką, podporządkowane celowi, który uświęca środki. W „normalnych” tzw. życiowych sporach sądowych to codzienność. Ale w takich jak ten, o społeczne imponderabilia, słowa nie giną. Stają się odrębnym, właśnie edukacyjnym bytem. Podobnie jak wszystko, co w sprawie Pomnika Wdzięczności Armii Radzieckiej prezydent Grzymowicz wypowiedział wcześniej. Dlatego mógłbym napisać, że jako człowiek aspirujący do parlamentu, Piotr Grzymowicz zdał egzamin celująco. Pytanie tylko, po co nam kolejny taki egzemplarz obrońcy „państwa prawa”?
Nie sposób nie zadać sobie pytania, czy w takich sprawach powinien występować człowiek, który swój obywatelski „szlak bojowy”, do samego jego komunistycznego końca przeszedł z legitymacją komunisty w ręku. Każdy Szaweł ma prawo do nawrócenia i przebaczenia. Ale też każdy powinien pamiętać kim był. Bo inaczej będzie mu to przypomniane.
W takich momentach, nawet po 34 latach III RP widać, jakim błędem był brak dekomunizacji i wybór gen. Wojciecha Jaruzelskiego na prezydenta RP.
Były komunista ciągający po sądach za pomalowanie sierpa i młota ludzi represjonowanych i więzionych za komuny to już niezły chichot historii. Ale usunąć trwale z pomnika to, co tamci tylko pomalowali i wzywać ministra do „ustalenia” czy teraz „pomnik, który ma zostać usunięty propaguje komunizm”? Jak u Barei w Alternatywach: ...i proszę przynieść zaświadczenie, że mieszkanie jest panu naprawdę potrzebne.
A co, gdyby ministrowi udało się takie „zaświadczenie” przedstawić? Grzymowicz i na to jest przygotowany. Wtedy trzeba „wykazać, że symboliczny charakter pomnika znajduje odzwierciedlenie w odbiorze społecznym w ten sposób, że jednoznacznie kojarzy się społeczeństwu z tym systemem”. Na wszelki zaś wypadek, na końcu tego toru przeszkód, jest rozstrzygająca wola miejscowego ludu, wyrażona w formie zmanipulowanej ankiety. Można było się tego wszystkiego w III RP nauczyć? Jak najbardziej. Ale co dwie szkoły to nie jedna.
Kilka dni temu byłem na uroczystości odsłonięcia tablicy „W hołdzie bohaterom polskiego podziemia antykomunistycznego przetrzymywanym i represjonowanym w obecnym budynku aresztu przez komunistyczny aparat terroru”. Udział w uroczystościach to nie jest moja mocna strona, ale tym razem skorzystałem z zaproszenia, ponieważ sam byłem pensjonariuszem tego miejsca, a mój daleki kuzyn, Czesław Bachmura ps. Szczyt, dowódca oddziału WiN, którego nigdy nie poznałem osobiście, siedział tam w latach czterdziestych. Za to miałem okazję poznać żołnierza z jego oddziału, razem z nim więzionego. Nie miejsce tu na opowieść o tym, co tam przeszli. Uroczystości towarzyszyły dwie ciekawe prelekcje związane z historią więzionych tam przez bezpiekę ludzi.
Tak się złożyło, że w celi w której siedziałem był skrawek rozbitej blendy, więc miałem widok akurat na Pomnik Wdzięczności Armii Radzieckiej, choć teraz wiem, że zapewne już wtedy był to obiekt o „nowej wymowie”, o nazwie nie wspominając.
Dlaczego o tym piszę? Bo gdy przedstawiciel prezydenta Olsztyna składał kwiaty pod tablicą i wypowiadał okrągłe, okolicznościowe zdania, to wyobraziłem sobie katowanych tam ludzi, którzy raczej tylko słyszeli odgłosy powstawania wielkiego dzieła, wielkiego artysty, wyzwolonego przez tę samą armię, która dała władzę oprawcom z pobliskiego więzienia.
Przebywali tu także młodzi ludzie z konspiracyjnej Harcerskiej Organizacji Podziemnej „Iskra”. Ich historia przypomina, że pomnik hołdujący Armię Czerwoną miał stanąć przy Placu Bema (naprzeciwko ówczesnej siedziby KW PZPR). Tam też umieszczono tablicę zapowiadającą powstanie takiego pomnika. Wspomniani harcerze planowali posmarowanie jej psim sadłem, żeby zleciały się wszystkie psy z okolicy i wyły pod pomnikiem. Fragmenty tej tablicy się zachowały, losy harcerzy różnie potoczyły, a psy… nadal szczekają, lecz karawana jedzie dalej.
Czy z tej perspektywy patrząc, wyostrzonej i uaktualnionej przez Rosję Putina, czas ma jakieś znaczenie? Jak mawiał ksiądz proboszcz z filmu „U Pana Boga w ogródku”: Czasy są inne, a jakby takie same.
Zdaję sobie sprawę, że ta cała sofistyka Grzymowicza, absolutnie sprzeczne ze sobą, przekraczające wszelkie granice absurdu słowa i czyny, mają jeden wspólny mianownik oraz cel: zachowanie Pomnika Wdzięczności Armii Radzieckiej. Dlatego tak dookoła cuchnie fałszem. Także ten nabożny stosunek do mistrza Dunikowskiego, na którego dziele rosła niedawno trawa i krzaki. Który nie przeszkadza w brutalny sposób dokonywać korekty jego „wielkiego dzieła” i przylepiać mu wydumaną nazwę.
Dlatego żadne argumenty, choćby najcelniej dobrane, nie mają tutaj znaczenia. Znaczenie będzie miał wyrok Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego. Na szczęście nie jest to sąd olsztyński. Podliczenie ilości legitymacji partyjnych w kieszeniach żołnierzy Armii Czerwonej przesądziłoby sprawę szybciej niż w przypadku ulicy Dąbrowszczaków.
Ale także znaczenie będzie miała pamięć o dwóch bohaterskich obrońcach pomnika chwały Armii Czerwonej. Dwóch byłych komunistach: jednym polskim, drugim z KGB, aktualnie zbrodniarzu, ściganym przez Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości w Hadze. Wierzyć się nie chce!
Bogdan Bachmura
PS. 7 grudnia 2022 r. złożyłem do Prokuratury Rejonowej w Olsztynie zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez prezydenta Olsztyna Piotra Grzymowicza poprzez wydanie polecenia uszkodzenia mienia tj. Pomnika Wdzięczności Armii Radzieckiej.
1 lutego 2023 r. otrzymałem postanowienie o odmowie wszczęcia dochodzenia wobec braku znamion czynu zabronionego. Bez uzasadnienia.
13 lutego 2023 r. złożyłem do Sądu Rejonowego w Olsztynie zażalenie za pośrednictwem Prokuratury Rejonowej. Zaniepokojony brakiem odpowiedzi zadzwoniłem do Sądu. Okazało się, że żadne zażalenie nie wpłynęło. Skontaktowałem się z prokuratorem ppor. Bartłomiejem Wacławem, tym samym, który wydał postanowienie. Powiedział mi, że zażalenie, które powinien przekazać do Sądu niezwłocznie jest u niego w szafie, bo „jest zarobiony”. Dokąd by tam leżało gdybym nie zadzwonił? Szafa Lesiaka wiecznie żywa.
Bogdan Bachmura
Skomentuj
Komentuj jako gość