Rektor UWM Jerzy Przyborowski zwolnił z pracy dyrektora Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Olsztynie Macieja Kamińskiego, po roku jego pracy. Na znak solidarności z dyrektorem do dymisji podali się zastępcy, dyrektor ds medycznych dr Aleksandra Wińska i dyr. ds ekonomicznych Katarzyna Naworska. Ponad 90-osobowa grupa pracowników medycznych USK podpisało protestem do rektora przeciwko zwolnieniu Kamińskiego.
(na zdjęciu, od lewej rektor UWM Jerzy Przyborowski, na górze - Maciej Kamiński, na dole, od lewej prof. Marek Roslan i prof. Marcin Mycko, od prawej w todze prorektor UWM prof. Sergiusz Nawrocki, zdjęcia ze strony uwm.edu.pl)
- Nie zgodziłem się na rolę "kukiełki", która ma "na ślepo", bez liczenia się z finansami szpitala i z dobrem pacjentów, wykonywać polecenia rektorów, więc dostałem wypowiedzenie - powiedział mi dyrektor Kamiński, w pierwszej, spontanicznej rozmowie telefonicznej 22 marca, dzień po otrzymaniu zwolnienia z pracy.
Po zamieszczeniu na portalu debata.olsztyn.pl tej telefonicznej rozmowy (nie autoryzowanej), Maciej Kamiński został "zwabiony do Szpitala przez p.o. dyrektora USK prof. Marka Roslana, który wręczył Kamińskiego zwolnienie dyscyplinarne. Pierwotne zwolnienie było z 3-miesięcznym wypowiedzenie. Jako powód "dyscyplinarki" podano Kamińskiego udzielenie wywiadu i "zdradę tajemnic"). Obecny wywiad został autoryzowany.
Przypomnę, że rok temu szpital uniwersytecki znalazł się na skraju upadku, przestał płacić pracownikom pensje i wstrząsały nim afery opisywane przez media ogólnopolskie. Wówczas prof. Wojciech Maksymowicz zebrał podpisy wszystkich szefów klinik i w liście do rektora zażądał odwołanie dyrekcji szpitala. Dyrektorzy podali się do dymisji, ostał się tylko zastępca dyr. ds. ekonomicznych Maciej Kamiński, którego rektor Jerzy Przyborowski 1 marca 2022 roku powołał na dyrektora szpitala uniwersyteckiego. Po roku rektor zwolnił Kamińskiego.
Maciej Kamiński: Zamiast dostać nagrodę, za to, że postawiliśmy z moim zespołem szpital na nogi, zostałem zwolniony - mówi z goryczą Maciej Kamiński i wylicza osiągnięcia swojego zespołu: dyrektorki ds lecznictwa dr n. med. Aleksandry Wińskiej i dyrektorki ds. ekonomicznych Katarzyny Naworskiej: przywróciliśmy płynność finansową, pracownicy regularnie otrzymują wynagrodzenia, odtworzyliśmy anestezjologię, która działa na trzech salach operacyjnych, na OIOM-ie pracuje 8 łóżek, a pracowało 6, do końca roku ma pracować 10, odtworzyliśmy endoskopię, reaktywowaliśmy Izbę Przyjęć, uruchomiliśmy ponownie neurochirurgię, na neurologii uruchomiliśmy cykl obsługi pacjenta z udarem, udało nam się pozyskać anestezjologów i stworzyć system zarządzania blokiem operacyjnym, którego wcześniej nie było. Dzięki temu przez rok zrobiliśmy 500 operacji, o połowę więcej, to rekord jak na tak mały szpital. Uruchomiliśmy też kluczową sprawę dla szpitala: cykl obsługi pacjenta z udarem. Dzięki tym wszystkim działaniom, dzięki zaangażowaniu prawie całego zespołu szpitalnego, atmosferze wzajemnego zaufania, z końcem roku 2022 wypełniliśmy w 100 procentach kontrakt z NFZ! To pozwoliło na zwiększenie kontraktowania na rok 2023. Najbardziej obiektywną i niezależna oceną naszej rocznej pracy jest wynik akredytacji szpitala przez Centrum Monitorowania Jakości Ministerstwa Zdrowia. Rok temu Centrum dało szpitalowi 76% (minimum to 75%) a po roku szpital uzyskał 84%. Taki wynik zawdzięczamy temu, że na pierwszym miejscu był dla nas pacjent, nasz personel i potem uczelnia. To było moje motto: za te pieniądze, które mamy, pomóc jak największej liczbie chorych.
KTO ODPOWIADA ZA ZADŁUŻENIE SZPITALA?
- Pojawił się pod pana adresem zarzut, cytuję z forum debata.olsztyn.pl: "Najpierw jako dyrektor ekonomiczny doprowadził szpital nad przepaść a później jako dyrektor go niby z tej przepaści ratuje, wymieniając swoje sukcesy a na koniec podsumowuje, że jest na granicy płynności. Próba wybielenia? Chyba coś jest na sumieniu". W jakim stopniu odpowiada pan za utratę płynności finansowej szpitala za czasów poprzedniego dyrektora? Czy wiedział pan o zjawisku wystawiania faktur przez lekarzy za fikcyjne dyżury, o czym pisały media ogólnopolskie? (Sprawę pokrywania się dyżurów w szpitalu prof. Wojciecha Maksymowicza z jego obecnością na posiedzeniach w sejmie, jako posła, bada prokuratura łódzka)
Maciej Kamiński: Nie do mnie należało kontrolowanie grafików dyżurów tylko do ówczesnego dyrektora ds. lecznictwa. Tak było też za mojej dyrekcji, układaniem grafików i sprawdzaniem wykonania zajmowała się moja zastępczyni dr n. med. Aleksandra Wińska. W tamtym czasie jako dyrektor ekonomiczny głównie zajmowałem się pozyskiwaniem funduszy na inwestycje i na zakup sprzętu. Byłem też zaangażowany w proces projektowania a następnie budowy nowego skrzydła szpitala. Te zadania były czasochłonne. Wydaje mi się, że dobrze wywiązałem się z obu tych zadań. Podlegał mi też pion księgowości oraz kadry, z tym, że kadry tylko de iure, bo faktycznie kontrolę nad kadrami przejął dyrektor jednostki, który wydał stosowne polecenia, w tym zakaz informowania mnie o sprawach kadrowych. Taki był sposób zarządzania i ja jako podwładny dyrektora oczywiście tą zmianę przyjąłem. Miałem więc tylko wiedzę, że szpital się zadłuża, ale do pewnego momentu ten dług był pod kontrolą i na względnie bezpiecznym poziomie. Jednak przyszedł taki moment, od którego zaczęliśmy z główną księgową naszej jednostki wysyłać dyrektorowi sygnały, że powinien uzgadniać zakupy i wydatki, bo ich wysokość zaczyna być niebezpieczna i grozi utratą płynności finansowej, a w konsekwencji zabraknie środków na opłacanie faktur, a przede wszystkim na pensje oraz wykracza poza zaakceptowany plan finansowy jednostki (za co odpowiedzialność ponosi również główna księgowa). Po tych sygnałach, które były coraz częstsze i zdecydowane, dyrektor USK zwolnił główną księgową.
- Zwolnił na zasadzie, "stłucz pan termometr, to nie będziesz miał gorączki?", czy z innych powodów?
MK: W mojej ocenie był to rezultat tego, że główna księgowa odmawiała zabezpieczania kwot finansowych do wydatkowania, których nie było w planie finansowym i których szpital po prostu nie był w stanie udźwignąć, co było wbrew woli dyrektora. Po zwolnieniu głównej księgowej sytuacja jeszcze bardziej się skomplikowała, bo straciliśmy istotne ogniwo z łańcucha kontrolnego. Ponadto dyrektor wyłączył mnie z posiedzeń zespołu dyrektorskiego. Od tego momentu nie miałem wpływu na żadne decyzje, bo one zapadały poza moimi plecami. Natomiast nadal miałem wiedzę na temat finansów, bo nadal podlegała mi księgowość. Gdy dyrektor jednostki nie reagował na moje ostrzeżenia, zawiadomiłem o sytuacji finansowej szpitala organ założycielski w osobie jednego z prorektorów...
- Prorektora Mirosława Gornowicza, przewodniczącego Rady Społecznej USK?
MK: Uniwersytet miał więc pełną wiedzę o stanie finansów szpitala.
- W jakim momencie pan zawiadomił prorektora, ile czasu przed dymisja dyrektora USK R. Borysiuka?
MK: Co najmniej pół roku wcześniej. Pokazałem dokumenty finansowe, z których jasno wynikało, że zbliżamy się szybko do ściany. Organ nie podjął konkretnych działań. Zdziwiłem się zwłaszcza, że zadanie kontroli nad szpitalem jest rolą prorektora ds Collegium Medicum prof. Sergiusza Nawrockiego. Nic takiego się nie stało, więc statek nadal płynął na górę lodową, a orkiestra grała. Aż przyszedł dzień, w którym szpital nie był w stanie wypłacić pensji pracownikom. Na tej kanwie dyrektor i dyrektor ds. leczniczych zostali albo zwolnieni, albo podali się do dymisji.
- "Podali się do dymisji", tak rektor odpowiedział na moje pytania w tej sprawie. Stało się to po tym, jak wszyscy koordynatorzy klinik wyrazili w piśmie do rektora wotum nieufności wobec dyrektora. I rektor wykonał wolę koordynatorów.
MK: Cóż, jak widać nawet wtedy nie było woli zwolnienia dyrekcji ani przez Prorektora ds. Collegium Medicum (a jak wiem z autopsji., że błyskawicznie potrafi nakazywać zwolnienia nawet telefonicznie), ani przez Rektora UWM (może dla tego, że niezręcznie było zwalniać dyrektora, którego nie tak dawno nagradzało się za prowadzenie szpitala). Jak widać tylko ja „zasłużyłem” na wypowiedzenie, na marginesie wnioskowanego przez Prorektora ds. Collegium Medicum Sergiusza Nawrockiego. Chciałbym poznać argumenty, zawarte w tym wniosku chociażby dlatego, żeby wiedzieć gdzie jako dyrektor popełniłem taki błąd, że był on cięższy od paraliżu całej jednostki, jakiej byliśmy świadkami, gdy pieczę nad szpitalem sprawował poprzedni Dyrektor, ale jak widać na to już nie „zasłużyłem”. Na marginesie, jeżeli wtedy Rektor wykonał wolę koordynatorów to ja chętnie poddałbym się ocenie z ich strony, wtedy zobaczylibyśmy jak ja jestem przez nich oceniany (jeżeli niezależna akredytacja USK na poziomie 84% i podpisy prawie 90 osób personelu USK, bez administracji, którzy to podpisali list z poparciem mojej osoby do Jego Magnificencji Rektora UWM, to jeszcze za mało)
Wracając do meritum, byłem zaskoczony, że wraz z dyrektorem głównym i jego z-cą ds. lecznictwa, Rektor nie zażądał również mojej dymisji. Domyślam się, że zesłanie mnie na boczny tor przez dwóch dyrektorów zostało jednak zauważone w rektoracie. Ponadto nie budziły zastrzeżeń efekty mojej pracy w zakresie pozyskiwania funduszy i budowy skrzydła szpitala. Drugi raz zostałem zaskoczony, gdy rektor powołał mnie na pełniącego obowiązki dyrektora, bo mimo wszystkich podjętych przeze mnie działań, miałem poczucie winy i klęski, że nie udało mi się zatrzymać załamania finansów szpitala. Przyjąłem powołanie, do czasu rozstrzygnięcia konkursu. bo nie sztuka uciekać z tonącego okrętu,
- Czy pan wiedział o tym, co opisały w anonimowych liście do rektora pielęgniarki na temat dodatków za pracę na oddziale covidowym, które zgarnęła grupa lekarzy związana z dyrektorami, głównym i ds lecznictwa, mimo że za nich pracowali rezydenci oraz o gigantycznych zarobkach dr Łukasza Grabarczyka, który wyrabiał "na papierze" po 500 godzin miesięcznie jako zastępca dyrektora, szef rezonansu i kliniki "Budzik", lekarz kliniki neurochirurgii, izby przyjęć i w przychodni?
MK: Ani ja, ani mój dział nie miał na to wpływu, skoro wpływały kontrasygnaty wzajemne dwóch dyrektorów, to nie ma podstaw, żeby jakichkolwiek środków nie wypłacić. Do wywołania konfliktu przyczyniła się też podstawa prawna do wypłacania dodatków covidowych. Mnie podlegała grupa pracownic higieny szpitalnej czyli panie salowe, które dodatek nie objął, a panie spędzały najwięcej czasu w strefie czerwonej, tak jak i pielęgniarki, więc były najbardziej narażone na zakażenie. Tym paniom dano na końcu coś w formie ersatzu.
- Gdy rektor poprosił pana o pełnienie obowiązków, czy doszło do głębszej rozmowy na temat przyczyn zapaści finansów szpitala?
MK: Nie, jedynie rektor powiedział coś takiego, że nie mogli wcześniej podjąć decyzji kadrowych z uwagi na trudny czas dla szpitala wywołany pandemią. Przyjąłem od rektora zadanie, gdyż dotarły do mnie słuchy, że cieszę się przychylnością koordynatorów. Wiedziałem, że muszę zacząć od przywrócenia pełnej funkcjonalności działu finansowego. Potrzebowałem osoby od zaraz biegłej w księgowości i która znała księgowość naszego szpitala, bo czas był kluczowy. Trzeba było jak najszybciej zatrzymać "kulę śnieżną". Jedyną osobą, która z marszu mogła zająć się finansami była zwolniona przez poprzedniego dyrektora główna księgowa. Udało mi się namówić ją do powrotu. Walnie pomogła mi zatrzymać niekontrolowane zadłużenie i skorygować program naprawczy napisany jeszcze za poprzedniego kierownika jednostki.
- A propos księgowej dostałem takiego maila: "Główną księgową została zastępczyni głównej księgowej, która nie potrafiła sporządzić sprawozdania finansowego za 2020 rok i szpital musiał zatrudnić firmę zewnętrzną, która także sporządziła plan finansowy na 2021 rok. Po zwolnieniu z pracy przez dyr. Borysiuka wniosła sprawę do sądu. Wycofała pozew na prośbę dyr. Kamińskiego, dostała odszkodowanie i została ponownie zatrudniona".
MK: Gdy odmówiliśmy z główną księgową kreowania fikcyjnej rzeczywistości i dyrektor ją zwolnił, to nie miał wyjścia i musiał wynająć firmę zewnętrzną. Nie wynikało to z braku wiedzy z-cy głównej księgowej tylko z faktu braku etatu w zespole po zwolnieniu. Ja podziękowałem tej firmie i zatrudniłem ponownie byłą główną księgową, zrobiliśmy program naprawczy, który następnie korygowali ekonomiści z uniwersytetu, zatwierdziła go Rada Społeczna Szpitala i Senat UWM. To pozwoliło nam uzyskać kredyt skonsolidowany z Banku Gospodarki Krajowej. Dzięki temu miałem czas na najważniejszą sprawę dla szpitala, czyli na znalezienie dyrektora ds. lecznictwa, bo w moim postrzeganiu dla szpitala najważniejszą osobą nie jest dyrektor, a dyrektor ds. lecznictwa. On przyjmuje na siebie główny ciężar odpowiedzialności za białą część szpitala. Jeśli brakuje koordynatora kliniki czy lekarza, to nie kto inny a dyrektor ds lecznictwa za to odpowiada.
- Jak doszło do powołania na dyrektora ds lecznictwa pani dr Aleksandry Wińskiej?
MK: Pani dr Wińska pracowała jako lekarka na Izbie Przyjęć, po usunięciu jej z Oddziału Udarowego. Rozmawiałem z wszystkimi koordynatorami na temat obsady stanowiska dyrektora ds. lecznictwa. Po kolei odmawiali, jedni dlatego, gdyż poza pracą w szpitalu prowadzą prywatną działalność leczniczą, a pozostali nie chcieli przyjąć na siebie tej odpowiedzialności. Prosiłem też o to prof. Mycko, prosiłem go o wsparcie. Odmówił. Rozmawiałem też z lekarzami, ale przy zarobkach lekarzy pensja dyrektora ds. lecznictwa, przy wadze odpowiedzialności jaką trzeba na siebie przyjąć i stresu, jaki się z tym stanowiskiem wiąże, nie jest zbyt atrakcyjna. Rezultat moich rozmów był negatywny, nikt się nie zgodził. Ta sytuacja zaniepokoiła Rektorat. Rozmawiałem też z dziekanem Wydziału Lekarskiego Leszka Gromadzińskiego. Jako jedyny się zgodził, ale nie bezwarunkowo. Postawił mi warunek, że mam "ogarnąć" Izbę Przyjęć, na której nie było koordynatora i nie zawsze był lekarz. I mój kontakt z dr .Wińską zaczął się od rozmów na temat objęcia funkcji koordynatora izby. Dr Wińska wyraziła zgodę i wtedy dziekan zgodził się "pomostowo" przez 3 miesiące pełnić obowiązku dyrektora ds lecznictwa. Dr Wińska sprawnie zorganizowała pracę Izby Przyjęć, okazała się dobrym liderem, sprawnie zamknęła grafik dyżurów.
SPRAWA ODDZIAŁU UDAROWEGO
- Powiedział pan, że dr. Wińska została "usunięta" z oddziału udarowego. Czy mógłby pan podać powód tego "usunięcia", bowiem prof. Mycko w rozmowie telefonicznej ze mną przedstawił się jako ofiara dr Wińskiej, która od pierwszego dnia przyjścia do USK chciała go "wygryźć".
MK: Pan prof. Mycko był koordynatorem neurologii. Poprzedni dyrektor, widząc potencjał tej kliniki, dążył do powołania oddziału udarowego a prof. Mycko robił wszystko co w jego mocy, żeby do tego nie dopuścić. Jednak poprzedni dyrektor osiągnął swój cel i oddział powołał. Uczestniczyłem w spotkaniu, podczas którego dyrektor zaprezentował dr Wińską, która miała pokierować pododdziałem udarowym jako zastępca koordynatora kliniki neurologii. Następnie w planach dyrektora miał nastąpić podział z wyodrębnieniem samodzielnych oddziałów neurologii pod kierownictwem prof. Mycki i udarowego pod kierownictwem dr. Wińskiej. Prof. Mycko przyjął to do wiadomości. Jako, że sprawy lecznictwa, jako dyrektora ekonomicznego, nie były w moich kompetencjach, więc wiem tylko tyle, że dr Wińska zorganizowała personel i oddział udarowy zaczął funkcjonować. Pytanie więc o genezę konfliktu nie jest więc pytaniem do mnie. Wiem tylko, że ten moment objęcia przez dr Wińską oddziału udarowego stał się momentem zapalnym. Myślałem, że dyrektor USK ugasi ten konflikt, bo tak jak wspominałem planował oddzielenie neurologii od udarówki. Tymczasem dyrektor dostał nakaz z góry, zwolnienia dr Wińskiej i dyrektor to polecenie wykonał, i "zesłał" dr Wińską do Izby Przyjęć. Dr Wińska to przyjęła. Stwierdziła, że zarzuty prof. Mycko wobec niej są bezpodstawne i jest w każdej chwili gotowa tego dowieść. Sprawa miała dotyczyć domniemanego fałszowania dokumentacji medycznej przez dr. Wińską. Nie sądzę, aby to było prawdą, z prostych powodów. Po pierwsze, dyrektor mając taką wiedzę miał obowiązek zgłosić ten fakt odpowiednim służbom. Po drugie, nie zatrudniłby takiej osoby w izbie przyjęć czy jakimkolwiek innym miejscu w USK. Po trzecie, myślę że prof. Mycko, nie dopuściłby się stawiania tak poważnych zarzutów bezpodstawnie. Chociaż w świetle ostatnich wydarzeń, dla których w walce z dyrekcją pozostawił oddział z pacjentami bez zaplanowanej opieki, chyba w jego wykonaniu wszystko jest możliwe.
- Dlaczego prof. Mycko nie chciał dopuścić do powołania oddziału udarowego?
MK: Zanim odpowiem na to pytanie, wyjaśnię, że jeśli szpital posiada oddział udarowy, to jest w stanie uratować pacjenta w udarze niedokrwiennym mózgu, który wymaga interwencji operacyjnej, tzw. trombektomii mechanicznej. W udarach najważniejszą role odgrywa czas. Im mniej czasu minęło od udaru do interwencji lekarskiej, tym większa szansa na powrót pacjenta do zdrowia. Z różnych przyczyn tej usługi nie było w naszym szpitalu, mimo że mamy sprzęt najwyższej klasy, który umożliwiał takie procedury. Dlatego, że poprzednicy nie spełniali pewnych wymogów NFZ. My żeśmy te procedury wypełnili i otrzymaliśmy z NFZ kontrakt, przede wszystkim dzięki pozyskaniu z Warszawy specjalisty, radiologa.
- Tym bardziej nie rozumiem oporu prof. Mycko przed powstaniem oddziału udarowego?
MK: Poprzedni dyrektor sprowadził dr Wińską, która zorganizowała pracę oddziału udarowego. Tak zorganizowała, że oddział dostał międzynarodową Nagrodę ANGELS, która honoruje te oddziały udarowe, które najszybciej udzielają pomocy osobom po udarze. Ale jej sukces zrodził konflikty, ponieważ oddział udarowy jest oddziałem wzmożonej pracy. Dlatego plan był taki, żeby utworzyć osobny oddział udarowy, na co pan prof. Mycko się nie zgodził. Doprowadził do tego, że panią dr Wińską zwolniono z kliniki neurologii. Efekt tych zmian był taki, że bez dr Wińskiej oddział udarowy zaczął ulegać erozji kadrowej. Gdy rektor powoływał mnie na dyrektora USK powiedziałem, że moim warunkiem jest rozdzielenie neurologii i udarówki. Oświadczyłem przy tym, że dr Wińska nie wróci na oddział udarowy, ani jako lekarz a tym bardziej jako jego koordynator. Oświadczenie to miało na celu uspokojenie prof. Mycki. Mimo to pan rektor Przyborowski i pan prorektor Nawrocki nie pozwolili mi na to. Ich decyzją oddziały te nadal pozostały połączone.
- Dlaczego rektorzy nie zgadzali się na rozdzielenie neurologii od udarówki"?
MK: Prof. Mycko nie życzy sobie tego, bo jest to zamach na jego osobę, a jest bardzo istotny i ważny dla uniwersytetu.
- Po takim oświadczeniu rektorów, czy zdawał pan sobie sprawę, że dla prof. Mycko może być również nie do przyjęcia dr Wińska jako jego zwierzchnik w roli dyrektorki ds lecznictwa?
MK: Nadal poszukiwałem dyrektora ds lecznictwa, bo upływały 3 miesiące, po których dziekan przestanie pełnić obowiązki dyrektora ds lecznictwa. Na spotkaniu z koordynatorami byłem sfrustrowany tą sytuacja na tyle, że zagrałem va banque i powiedziałem w formie przebłysku: "Jeśli nikt z was się nie zdecyduje, to powołam dr Wińską. Ona zorganizuje wam pracę". Zorganizowała oddział udarowy, potem pracę na Izbie Przyjęć, więc może poradzi sobie też jako dyrektorka? Nikt nie zareagował. Groziło mi, że "przeskoczyłem ocean a utopię się w kałuży". Spełniłem warunek dziekana, Izba Przyjęć funkcjonowała, a ja nadal nie mam chętnego na stanowisko dyrektora ds. lecznictwa. Toteż na spotkaniu z rektorami również zaproponowałem dr Wińską.
- Czy wcześniej uzgodnił pan to zgłoszenie z dr. Wińską?
MK: Nie, ale po spotkaniu z rektorami pobiegłem do dr Wińskiej zapytać, co ona na to? "Maciek, pomogę ci, bo widzę, że wszyscy mają wobec Ciebie oczekiwania, ale nikt od siebie nie chce nic dać" - odparła. Od tej rozmowy jeszcze była długa droga do powołania dr Wińskiej, bo jak wieść się rozniosła, to najgłośniej protestował prof. Mycko. Postawił rektorom ultimatum: odejdzie jeśli dyrektorką zostanie dr Wińska. Jednak rektorzy zaakceptowali jej kandydaturę. Na pierwszym spotkaniu z koordynatorami, na którym przedstawiłem nową dyrektor, ówczesna koordynator OIOM oświadczyła, że nie widzi możliwości współpracy i składa rezygnację. Uszanowałem tę decyzję, bo koordynator również nie przyjęła propozycji bycia moim v-ce. Zapytałem czy jest jeszcze ktoś, kto nie widzi możliwości takiej współpracy, jeśli tak to nie godząc się na bycie moim v-ce proszę o wyjście. Spojrzałem wtedy na prof. Myckę, bo przecież oświadczył, że jeżeli dr. Wińska zostanie v-ce dyrektora to odejdzie. Cóż, głowa puszczona w dywan, brak reakcji, jak widać nie dla wszystkich Słowo ma znaczenie. Ten fakt odczytałem w jeden możliwy sposób czyli, że profesor zaakceptował moje gwarancje „nietykalności” dane przy Rektorach. Rzeczywistość okazała się jakże odmienna, po przejściu do podziemia krecia robota dopiero nabierała tempa. Finał jest znany, mnie już nie ma w szpitalu, „dożynki” nowego p.o. trwają w najlepsze, zamówienia poza planem finansowym, konkursy bez pokrycia finansowego, zmiany regulaminu organizacyjnego bez akceptacji Rady Społecznej. Finalnie ma zostać usunięta ze szpitala dr. Wińska, więc odwrócę pytanie kto kogo chciał „wygryźć”. Odpowiedź pozostawię czytelnikom.
- Jak zachowywał się prof. Mycko po tym zebraniu?
MK: Chodził ze skargą po wszystkich świętych na uniwersytecie, był u dziekana, prorektora, u rektora ze swoim szefem. Skarga poszła też do wojewody, pomimo że miał moje oświadczenie, że dr Wińska nie obejmie oddziału udarowego. Prof. Mycko dostał ode mnie carte blanche, że nie będę wtrącał się do jego pracy, jako koordynatora kliniki neurologii. To prof. Mycko prowadził politykę kadrową w tej klinice, popełniając przy tym poważne błędy w zarządzaniu, np. puszczając na praktyki dwie rezydentki jednocześnie. Cały czas obserwowałem spadek zatrudnienia w oddziale udarowym, a więc i wykonania kontraktu z NFZ, więc zmniejszyłem temu oddziałowi obciążenie i przekazałem nadwyżkę innym oddziałom. Koordynatorzy "obdarowanych" dodatkowym ryczałtem klinik nie byli zadowoleni, mówili mi: "za to, że dobrze pracujemy, to jeszcze nam dodajesz pracy", ale przyjęli dodatkowe obciążenie. Informowałem na bieżąco rektorów o sytuacji w klinice neurologii. Na jednym ze spotkań pan rektor Przyborowski zapytał mnie, czy wiem, jak cennym dla uniwersytetu jest pan profesor Mycko? Odpowiedziałem: "Tak, wiem i dlatego godzę się na pokrywanie strat kliniki neurologii".
- Ponoć w każdym szpitalu neurologia jest sprzężona z udarówką, gdyż neurologia generuje straty, więc są one pokrywane przez wpływy z pracy oddziału udarowego?
MK: Znalazłem rozwiązanie, bo jesteśmy szpitalem klinicznym i wiemy, że prof. Mycko jest naukowcem istotnym z punktu widzenia ewaluacji uniwersytetu, punktacji Impact Factor za publikacje naukowe. Było rozwiązanie ponieważ neurologia ma u nas rozbudowane programy lekowe, które są mało obciążające finanse szpitala, one wychodzą "na zero", z tym, że szpital najpierw musi skredytować ich zakupy, zanim zostaną refundowane przez NFZ. Dotrwaliśmy do lutego 2023, do nowego kontraktowania. Polega to na tym, że koordynatorzy przedstawiają swoje propozycje godzin pracy dla klinik, stawek i zatrudnienia. Wszyscy takie propozycje złożyli oprócz prof. Mycko.
- Również radiolodzy, w tym profesorzy nie przystąpili do konkursu.
MK: Nie przystąpienie do konkursu nie było związane z osobą dr Wińskiej a z liczbą zaproponowanych godzin pracy. Mówimy o dwóch radiologach, bo taka była wówczas obsada. W ocenie pracowników uczelni oddział ten był trudny i nierozwojowy, jeden rezydent z niego "uciekł". Zmieniliśmy warunki pracy w oddziale radiologii i zarobki zostały skorelowane z godzinami pracy, a więc z faktycznym obciążeniem. Poprzednio tej korelacji nie było. Profesor odmówił pracy z taką liczbą godzin, trzasnął drzwiami i wyszedł. Warto dodać, że do pracy na tym stanowisku i tak nie spełniał wymogów formalnych dotyczących posiadanej specjalizacji. Mimo to odbudowaliśmy w USK oddział radiologii na bazie nowo zatrudnionych specjalistów, który funkcjonuje z taką stawką godzin, jaką zaproponowaliśmy i ze zwiększona obsadą.
- W związku z tym, że rektorzy wyraźnie artykułowali, jak cenny dla nich jest prof. Mycko, jako naukowiec, czy nie warto było ponieść ten koszt i przyjąć żądaną przez niego liczbę godzin.
MK: A z czego mieliśmy za te godziny zapłacić? Gdyby szpital miał rezerwę finansową, to bym powiedział rektorowi, żeby prof. Mycko wziął i tysiąc godzin, o ile będzie w stanie je przerobić. Ale my takiej rezerwy nie mamy i realizujemy program naprawczy, toteż zaproponowałem profesorowi wystarczającą liczbę godzin. Dostaję 27 lutego pismo od prof. Mycko, że ze względu na zbyt małą liczbę godzin on nie staje do konkursu. Uważam, że powinien był na 2-3 miesiące przed podjęciem takiej decyzji to powiedzieć, choć na bazie tego o czym rozmawialiśmy wcześniej trudno w jego słowa wierzyć .Nawet jeśli zdecydował się odejść nikomu o tym nie mówiąc (nawet Rektorowi czy Prorektorowi), to powinien ułożyć siatkę dyżurów na kolejny miesiąc, obowiązującą po wygaśnięciu kontraktu, bo to było w jego obowiązkach zapisanych w kontrakcie. Chodziło przecież o bezpieczeństwo zdrowia i życia pacjentów, a na tym oddziale duża część pacjentów to pacjenci w stanie ciężkim. Dlatego po otrzymaniu pisma zadzwoniłem do profesora, żeby uzgodnić, co z jego pacjentami? Profesor będąc w swoim gabinecie, w godzinach pracy, odpowiedział, że nie ma czasu. I co, miałem czekać na to, że 1 marca prof. Mycko nie pojawi się w klinice i pacjenci zostaną bez opieki? Kto w tym momencie sabotował pracę szpitala, dr Wińska czy prof. Mycko? Prof. Mycko był przekonany, że sobie nie poradzimy. Gdy porzucili pracę, to musieliśmy sobie poradzić i poradziliśmy sobie. Dr Wińska jako z-ca dyrektora i lekarz neurolog wzięła na siebie odpowiedzialność za klinikę i ułożyła grafik dyżurów, bez uszczerbku dla pacjentów, więc plan pana profesora spalił na panewce. Co w tej sytuacji robi prorektor Nawrocki? Dzwoni do mnie i poleca mi przeprosić prof. Mycko i zwolnić dr Wińską.
- W pierwszej rozmowie telefonicznej powiedział pan, że prof. Mycko potwierdzał w swoim grafiku wykonanie pracy w godzinach, w których nie było go fizycznie w szpitalu. Kto powinien był to monitorować i reagować?
MK: Dyrektor Wińska pilnowała rozliczeń godzin, czyli porównywała grafik planowanych godzin z wykonaniem. To koordynator poświadcza swoim podpisem, że w tych dniach i godzinach pracował w klinice.
- Gdy pracowałem w "Dzienniku Łódzkim" opisaliśmy bunt lekarzy bodajże w szpitalu sieradzkim, gdy nowy dyrektor wprowadził obowiązek wpisywania portierowi godziny przybycia do pracy lekarza i wyjścia ze szpitala.
MK: Też w formie żartu powiedziałem, że powinniśmy wprowadzić system kontroli dostępu, dzięki której system komputerowy rejestruje przyjście i wyjście lekarza oraz każde przemieszczenie się na terenie szpitala. Można sobie wyobrazić oburzenie jakie on wywołał, choć przynajmniej w jakimś stopniu ograniczyłby tych, którzy nie są do końca uczciwi.
- Prof. Mycko w telefonicznej rozmowie za mną zaprzeczył, by miał potwierdzić w grafiku obecność w godzinach, w których fizycznie nie było go w szpitalu. Powiedział, żeby pan pokazał taki grafik z fikcyjnymi godzinami.
MK: Pokażę na żądanie uprawnionych organów, natomiast panu podam przykład z 14 grudnia 2022 roku. Tego dnia siedzieliśmy z prof. Mycko naprzeciwko siebie w rektoracie. Następnie dostałem podpisany grafik wykonania, na którym naniosłem uwagę: "Panie profesorze 14 grudnia w godzinach 11-13.00 był pan w rektoracie na posiedzeniu Collegium Medicum. Proszę skorygować". Po 2-3 dniach odbieram telefon od prof. Mycko, który mówi, że jest jakiś problem z jego fakturą. Ja na to przypomniałem profesorowi, że w tych godzinach był ze mną na posiedzeniu Collegium Medicum a nie w szpitalu. Liczyłem, że prof. Mycko się zreflektuje, przeprosi, że pomylił się i skoryguje fakturę, ale powiedział tylko: "Nie taka była umowa".
- Ale jeśli prof. Mycko został wezwany służbowo na to zebranie?
MK: To płaci mu rektor a nie szpital. My płacimy pieniędzmi z NFZ za wykonany kontrakt. Innych pieniędzy za pracę na oddziale szpital nie ma. Natomiast za godziny dydaktyczne lekarzy płaci uniwersytet a nie szpital. Nawet jeśli został wezwany na zebranie, to nie powinien wykazywać w grafiku, że w tym czasie był w szpitalu, bo jeśli w tym czasie coś by się stało pacjentowi i zaskarżył by szpital do sądu, to kto poniósłby odpowiedzialność – szpital i jego kierownik.
Zawsze możliwa jest wnikliwa kontrola, która porówna obecność prof. Mycko i nie tylko jego na zebraniach Collegium Medicum, Rady Dyscypliny czy posiedzeń Senatu UWM czy innych zadań związanych z pracą dla UWM, z grafikami dyżurów w szpitalu. Zapewne można znaleźć więcej takich przykładów. Mnie nawet przez myśl nie przeszło, żeby celowo sprawdzać jakiegokolwiek lekarza, tym bardziej profesora.
- Tak jak dziennikarze WP.pl porównali grafiki prof. Maksymowicza i stwierdzili, że w tym samym czasie był jednocześnie jeszcze gdzie indziej, co można udokumentować.
MK: Mamy powtórkę sytuacji, mimo że przeżyliśmy już raz wizerunkową katastrofę po artykułach w mediach, jako szpital. Słowa prof. Mycko, że "Nie taka była umowa" nurtowały mnie, bo ze mną się nie umawiał, więc może z rektorem? Zapytałem rektora, czy zawierał pan taką umowę, że jak lekarz jest na zebraniu pana, to za te godziny płaci szpital? Rektor zaprzeczył. Następnego dnia miałem spotkanie z koordynatorami i przekazałem rozmowę z rektorem. Powiedziałem, że nie mogą wykazywać w grafiku pracy w szpitalu, gdy są w tym czasie na zebraniu w Senacie UWM czy innym, bo szpital za te godziny nie będzie płacił a po drugie jest jeszcze kwestia odpowiedzialności cywilnej, po trzecie nie zgadzamy się z dr. Wińską na potwierdzanie nieprawdy. Nie minęły 24 godziny od zebrania z koordynatorami i zostałem pilnie wezwany "na dywanik" do rektora. Był tam też dziekan UWM, który powiedzmy oględnie, wzburzonym głosem oświadczył, że "wykańczam i obrażam profesorów". Odpowiedziałem: "panie rektorze, szpital nie może płacić za te godziny, bo nie będziemy potwierdzać nieprawdy w grafikach, więc musimy znaleźć rozwiązanie. Niech takich godzin będzie przykładowo, w przypadku jednego lekarza, 5 w tygodniu, to daje 20 godzin w miesiącu i 240 godzin rocznie. Czy warto za 2 tys. złotych uprawiać fikcję i ryzykować w przypadku, gdy coś się w tym czasie stanie pacjentowi? No chyba, że jest tych godzin więcej? Jest jeszcze jeden problem. Skoro dany lekarz jest wpisany na dyżur a fizycznie go nie ma, to ja muszę zapewnić na jego miejsce innego lekarza, płacę więc podwójnie, a NFZ płaci tylko za leczenie ludzi. Na każdym Senacie UWM rektor powtarzał, że będzie mnie rozliczał z realizacji planu naprawczego, a z drugiej strony jego polecenia prowadziły do załamania planu.
- Rektor miał proste wyjście, płacić za te godziny z własnej puli, albo podnieść pensję profesorom i w ten sposób im zrekompensować stratę.
MK: Nic z tego, organ założycielski już dawno oświadczył, że nie będzie dopłacał do szpitala i sami musimy się wydźwignąć. W drodze wyjątku znaleźliśmy rozwiązanie dla dwóch osób, m.in. prof. Mycki. Za godziny "zebraniowe" a nie szpitalne płacimy mniejsza stawkę. Tylko z jakiej racji płaci za to szpital? "Bo jesteśmy szpitalem uniwersyteckim". Rozumiem, że współfinansujemy z uniwersytetem godziny dydaktyczne, gdy profesor jest ze studentami przy łóżku pacjenta. Jest też pytanie, lekarz zabiegowy/operator wykonuje operację a inny lekarz tej samej specjalizacji ma wykład poza budynkiem szpitala, czy za wykład też szpital ma płacić? Bo lekarze ci są na tym samym oddziale, i ja jako dyrektor ciągle słyszę "mnie pęka krzyż od stania przy stole ponoszę ryzyko i odpowiedzialność za ludzkie życie, a pan płaci tyle samo za wykład ze środków na szpital?"
- Czy ten konflikt nie jest immanentnie wpisany w funkcje dyrektora szpitala uniwersyteckiego z tego powodu, że szpital taki ma podwójną rolę, ma leczyć zgodnie z kontraktami z NFZ, jak każdy inny szpital, ale oprócz tego profesorowie uczą studentów i prowadzą działalność naukową. Może coś tu zaniedbał ustawodawca nie zapewniając odpowiedniego systemu finansowania działalności dydaktyczno-naukowej? Wcześniej też dyrektorzy USK krótko sprawowali swoją funkcję, byli zmieniani jak "rękawiczki”, i płacili za to cenę swojego zdrowia, a nawet życia, jak dr Andrzej Włodarczyk.
MK: Rzeczywiście jest to wpisane w DNA dyrektora szpitala uniwersyteckiego, by ułożyć mechanizm rozliczania dydaktyki i leczenia, niezależnie od obowiązujących ustaw. Jest to możliwe, jeśli szpital wie jakie godziny, w jakich dniach spędzają lekarze i gdzie? Nie jesteśmy jedyną uczelnią medyczną, inne potrafią ten problem rozwiązywać, bo nie słyszymy, żeby w innych szpitalach wybuchały z tego powodu konflikty z dyrekcją, jak w naszym szpitalu. Czy po tylu perturbacjach, które wylały się do mediów, ktoś z władz uniwersytetu nie powinien się zastanowić, dlaczego jest kolejny dyrektor i znów występuje te same problemy? Przed reformą Gowina był osobny komponent finansowy na leczenie pacjentów przez studentów medycyny (środki na zadania związane ze świadczeniami zdrowotnymi wykonywanymi w ramach szkolenia studentów stacjonarnych w podstawowych jednostkach organizacyjnych uczelni). UWM dostawał z tego tytułu ponad 1 mln zł rocznie. Przecież można dokonać analizy wydatkowanej dotacji podmiotowej w tym zakresie i dokonać oceny w jaki sposób te środki zostały wydatkowane. W bezpośredni sposób łączą się one z analizowanym przez nas tematem. Oczywiście, konia z rzędem temu, kto by się doprosił o rozliczenie tej dotacji. Przecież my nie możemy się doprosić o listę lekarzy, którzy prowadzą u nas działalność dydaktyczną. Wniosek z tego taki, że takie postępowanie, w którym to szpital ma płacić za wszystko, jest celowe, bo chodzi o zachowanie status quo. Póki dyrektor godzi się na to, to ma "święty spokój", aż do czasu, gdy zadłuży szpital tak, że szpital traci płynność, więc wyrzuca się dyrektora i bierze się następnego. I tak "w kółko Macieja". Dyrektorzy szpitali uniwersyteckich są zatrudniani w roli "kozła ofiarnego". Miałem wybór: albo wyleczyć więcej ludzi, albo płacić za fikcję. W moim systemie wartości wybrałem leczenie ludzi, bo to jest podstawowe zadanie każdego szpitala w tym klinicznego.
Przypomnę, że gdy zaczynałem pracę jako dyrektor nasz OIOM nie miał podpisanych kontraktów, nie działała endoskopia oraz Izba Przyjęć, radiologia nie przystąpiła do konkursu i na dodatek prorektor Nawrocki zawiesił pracę Kliniki Neurochirurgii. Przyznam, że po roku pracy, gdy wszystko reaktywowaliśmy, przeszliśmy pomyślnie niezależną akredytację a szpital się rozwija, liczyłem na nagrodę dla naszego zespołu zarządzającego. Tymczasem otrzymałem wypowiedzenie rzucone w nocy przez dwie panie pod moim domem.
SPRAWA ZAKUPU AKCELERATORA
- W pierwszej naszej rozmowie telefonicznej powiedział pan, że jedną z przyczyn pana zwolnienia była odmowa wykonania polecenia rektora przyjęcia na stan szpitala Akceleratora liniowego ZAP-X Gyroscopic Radiosurgery do bezinwazyjnego leczenia nowotworów, który zmniejsza ryzyko powikłań w radiochirurgii. Na akcelerator uczelnia dała 19 mln zł i miał się on stać najważniejszą częścią powstającego w szpitalu Ośrodka Radiochirurgii Mózgu, Głowy i Szyi. Pan odmówił uruchomienia akceleratora i utrzymywania go poprzez wzięcie kredytu w wysokości 6 mln zł. Dlaczego?
MK: Tak jak mówiłem poprzednio, ze szpitalem nie konsultowano zasadności tego zakupu, USK nie był wnioskodawcą tego zakupu, nie miał tego w zakresie planowanych inwestycji i nie był decydentem w sprawach związanych z wyborem konfiguracji, opisem przedmiotu zamówienia oraz samego zakupu. Można dojść do wniosku, że władze UWM "kupiły" za 20 mln zł prof. Nawrockiego, radiologa, a teraz tym kosztem chcą obarczyć szpital. Nie zgodziłem się, więc stałem się wrogiem, bo ja pilnuję interesu szpitala, który nie idzie w parze z interesem uczelni, bo uczelnia chce utrzymać profesorów, bez oglądania się na koszty. Świetnie, tylko dlaczego za pieniądze NFZ!? Skoro władze UWM zdecydowały o kupnie akceleratora za 19 mln zł, to powinno to było być zgodne ze strategią rozwoju UWM. Powinien był powstać biznesplan, a następnie na tej podstawie dokonuje się zakupu. A biznes plan powstaje teraz, 3 lata po zakupie!
Moje zaangażowanie w ZAP-X nastąpiło w momencie otrzymania informacji, że pomimo pierwotnych planów UWM, to szpital od momentu oddania urządzenia będzie jego użytkownikiem. W tej sytuacji brałem czynny udział, w zorganizowanym na mój wniosek wyjeździe do szpitala w Lingen w Niemczech gdzie taki akcelerator jest użytkowany. Na podstawie tej wizyty wniosłem o zmianę wyposażenia Tomografu Komputerowego USK zamiast dedykowanego pod ZAP-X łoża na nakładkę na istniejące łóżko. Zmiana ta zapewniła możliwość kontynuowania użytkowania TK dla innych pacjentów szpitala niż pacjenci ZAP-X. Druga zmiana zgłoszona przeze mnie dotyczyła urządzenia do termicznego przygotowania maski pacjenta z metody wodnej na elektryczną. Zmiana ta skraca czas przygotowania urządzenia z 30 min. do 10 min. ma to znaczenie w przypadku posiadania jednego TK przez szpital – minimalizuje czas jego zajętości, poza tym ogranicza też potrzebne miejsce i ułatwia transport. Ostatnią kwestią podniesioną przeze mnie jest kwestia opłaty za każdego pacjenta, którego leczy się za pomocą ZAP-X. O szczegóły oferty i zamówienia dotyczącego tej opłaty proszę pytać Prorektora ds. Collegium Medicum oraz Kanclerza UWM. To pierwsze takie urządzenie w Polsce. Tak nowatorskie, że nie ma jeszcze w NFZ na niego "koszyka usług", nie wiadomo, jak wyceniać leczenie. Na stworzenie procedur trzeba około roku lub nawet dwóch. Przez ten czas uczelnia chciała wykorzystać ten sprzęt dla celów naukowo-dydaktycznych, skoro nie można do leczenia. Bo nie mamy tego akceleratora w planie naprawczym, na wypadek awarii, nie mamy strategii.
Dowiaduję się, że jednak pan rektor przekaże akcelerator na szpital. Czyli przekaże sprzęt, którym nie możemy leczyć, ale będziemy ponosić wszystkie koszty związane z jego funkcjonowaniem. Mamy zatrudnić specjalistyczną obsługę, wynegocjować koszyk świadczeń z NFZ, zapewnić certyfikat agencji atomistyki. Skąd na to wziąć pieniądze? Płynność mamy zerową, bo balansujemy na krawędzi. Pan rektor na to, że mamy wziąć kredyt w wysokości 6 mln zł, płacić odsetki i prowadzić działalność komercyjną! Przy tym nie jestem w stanie oszacować rynku a więc i przychodu. Czyli ja mam chorej na nowotwór powiedzieć: "Proszę pani, mamy wspaniały sprzęt, który może pani pomóc, ale może go sobie pani obejrzeć przez szybkę, chyba że zapłaci pan za zabieg 30 tys złotych".
SPRAWA POWOŁANIA UROLOGII
- Czy to prawda, że nie chciał pan również wyrazić zgody na powołanie oddziału urologii dla prof. Marka Roslana, którego po pana zwolnieniu, rektor powołał na p.o. dyrektora?
MK: Na polecenie rektora organizowałem oddział urologii, ale na takich zasadach, które pozwolą mi na ogłoszenie konkursu, w zgodzie z prawem i z bezpieczeństwem szpitala. Żeby stworzyć nowy oddział muszę mieć zabezpieczenie finansowe, bo podlegam dyscyplinie finansów publicznych i jestem w trakcie realizacji programu naprawczego. Tłumaczyłem to panom rektorom, że nie mam na to pieniędzy. Nawet, gdybym powołał oddział, to główna księgowa kazałaby mi dać polecenie na piśmie, bo szpital nie ma na to pieniędzy. Rektorzy zapewniali, że zdobędą środki, ale ja "na gebę" nie chciałem tego przyjąć. No to była obraza majestatu. Prof. Roslan wyczyniał cuda, bo w międzyczasie negocjował ze Szpitalem Wojewódzkim. Rektor stwierdził, że to ja blokuję powołanie oddziału urologii i mnie wyrzucił ze spotkania w rektoracie.
- Ma pan może wiedzę, czy prof. Roslan, po powołaniu na pełniącego obowiązki dyrektora, zaczął tworzyć urologię?
MK: Wiem, że odbyło się posiedzenie Rady Społecznej Szpitala, na które prof. Roslan powiedział, że jest tutaj, żeby otworzyć oddział urologii oraz scalić neurologię z udarówką! Przyznaje, że spotyka się z prof. Mycko i z nim to wszystko uzgodnił. To znaczy, że uzgadnia to z człowiekiem, który nie jest pracownikiem szpitala. Nie wiem, czy on sobie zdaje sprawę, że za moment naruszy dyscyplinę finansów publicznych i będzie miał z tego tytułu sprawę przed komisją? Jeszcze tylko powrót do koncepcji prof. Mycko i zamiast 30 łóżek neurologii/udarowego, które są obecnie w nowym skrzydle, będziemy mieli 20 łóżek w tym tylko 8 udarowych! Bo taka była koncepcja pana prof. Mycki na nowy oddział, który przecież miał być rozwojowy w porównaniu ze starą lokalizacją. Taki rozwój, że z 22 łózek, które ma teraz oddział w lokalizacji a 28 ogółem, pan profesor wraz z szefem katedry projektują oddział na 20 łóżek.
Zapewne pocieszeniem dla tych chorych z udarem (a jak wiemy jest do jedna z głównych jednostek chorobowych prowadzących do zgonów) jest fakt, że w lokalizacji nowego oddziału znajdzie się Laboratorium naukowo-dydaktyczne. W razie potrzeby uwiarygodnienia moich słów są projekty, które są w posiadaniu m.in. działu technicznego USK.
- Dostaję sygnały, że rektorzy namawiają dr Wińską do pozostania w szpitalu.
MK: Czy to nie jest paranoja? Ten sam rektor Przyborowski, który twierdził, że dr Wińska nie umie liczyć, teraz wraz z prorektorem Nawrockim proszą dr Wińską, żeby została. Gdzie jest godność i morale tych ludzi?! Przecież istotą konfliktu było urojenie prof. Mycko na tle dr Wińskiej. Ja wiem, dlaczego ją namawiają, bo jak dr Wińska się zgodzi pozostać, to ze mnie zrobią "kozła ofiarnego". Wiem, że usilnie szukają "haków" na mnie. Natomiast plan ten ze względu na brak zgody dr. Wińskiej uczestniczenia w tej hucpie spowodował zmianę taktyki i znów jest ona passe czyli trzeba ją wykluczyć. Zaraz po Radzie Społecznej Szpitala nowy p.o. dyrektora prof. Roslan zmienia powtórnie regulamin organizacyjny oczywiście już bez akceptacji Rady Społecznej. Zabrania z-ca dyr. dr. Wińskiej podejmowania jakichkolwiek decyzji kadrowych i finansowych. Tu chcę nadmienić że w zakresie tych decyzji były zakupy interwencyjne materiałów i leków ratujących życie. Dodatkowo ta decyzja już ma swoje reperkusje w postaci braku możliwości zatrudnienia dwóch lekarzy (w tym 1 anastezjologa!), z którymi negocjacje były już na etapie końcowym. Ponadto decyzje natury finansowej w postaci nakazów zakupów wbrew założeniom planu finansowego (1,8 mln zł na sprzęt dla urologii, 1 mln na materiały jednorazowe dla tegoż, ogłoszenia konkursów dla „swoich” z prof. Mycko na czele, z kwotami przewyższającymi te, wynikającymi z planu. Decyzje te podejmowane są bez kontrasygnaty działu księgowego na polecenie dyrektora jednostki. Chyba nie muszę dodawać jakie konsekwencje takie decyzje za sobą pociągają. Poza głównym nurtem zajęć p.o. dyrektora zajmuje się również dochodzeniem w sprawie osób, które zbierały podpisy pod pismem popierającym moją osobę.
- Potwierdzam, że szykowane są na pana "haki". Otrzymałem, po opublikowaniu naszej pierwszej rozmowy telefonicznej na portalu debata.olsztyn.pl, kilka maili z zarzutami pod pana adresem. Przytoczę treść tych zarzutów. "Czy pan dyrektor pobierał dodatkowe pieniądze z projektu budowy skrzydła szpitala? Niech udostępni umowy".
MK: Dodatkowych pieniędzy z budowy skrzydła szpitala nie pobierałem. Zostałem mianowany przez poprzedniego dyrektora jako koordynator wszystkich projektów realizowanych w szpitalu. Koordynatorowi w niektórych projektach przysługuje wynagrodzenie. Ja z tego tytułu pieniędzy nie pobrałem, ponieważ była to funkcja zlecona mi przez dyrektora, więc uważałem, że jest to praca w ramach i zakresie moich obowiązków.
- "Ile Kamiński wywiózł kostki brukowej z terenu szpitala, aż szlaban uszkodził, bo pod prąd wyjeżdżał, żeby - ochrona nie widziała".
MK: Potwierdzam, szlaban uszkodziłem jadąc wbrew temu co napisane z prądem własnym autem marki ford transit, którym przywoziłem do szpitala zaopatrzenie z Agencji Rezerw Materiałowych, za własne pieniądze, ponieważ szpital nie posiadał środka transportu. Podałem swoje dane, żeby pokryto szkodę z mojego ubezpieczenia. Używałem swoich środków transportu w postaci wyżej wymienionego samochodu dostawczego jak i samochodu osobowego z przyczepą, dla zapewnienia ciągłości dostaw materiałów ochrony bezpośredniej czy też sprzętu medycznego, zwłaszcza podczas trwającej pandemii.
- "Dlaczego dr Wińską powołano na stanowisko dyrektorki ds lecznictwa bez konkursu?"
MK: Nie było innej możliwości, bo był tylko jeden kandydat, dr Wińska.
- "Dlaczego dr Wińska ma tyle funkcji, dyrektorka ds lecznictwa, koordynatorka Izby Przyjęć, lekarz w klinice "Budzik" i teraz także koordynatorka Kliniki Neurologii, prawie tak, jak dawny dyr dyrektor ds lecznictwa?"
MK: Pani Dr Wińska pracowała przed powołaniem na stanowisko dyrektorki ds lecznictwa jako koordynatorka Izby Przyjęć i miała swoje godziny w "Budziku", jako neurolog. Po tym, jak prof. Mycko porzucił pacjentów kliniki neurologii i oddziału udarowego, żeby zapewnić chorym opiekę, dr Wińska została też koordynatorem tej kliniki, stało się to nie z wyboru a z konieczności.
"Zamiecenie pod dywan sprawy kradzieży materiałów z bloku operacyjnego w Szpitalu Miejskim i używanie ich bez ewidencjonowania na bloku operacyjnego w szpitalu uniwersyteckim"
MK: Nieprawda. Była zgłoszona taka sytuacja. Powołałem zespół do zbadania tej sytuacji. Po wyjaśnieniu sprawy, osoby decyzyjne dostały ode mnie pouczenie na piśmie. Dla uporządkowania systemu udzielania sobie pomocy między szpitalami podpisaliśmy ze Szpitalem Miejskim umowę. W sytuacji, gdy do szpitala przywożony jest pacjent w stanie zagrożenia życia, a szpital nie posiada w tej chwili jakichś leków czy materiałów, to zwraca się do Szpitala Miejskiego o wypożyczenie i vice versa.
- "Mąż jest radcą prawnym szpitala a żona kadrową. Mąż opiniuje jako prawnik umowy i pisma sporządzane przez żonę, kadrową. Czy nie jest to konflikt interesów?"
MK: Jest taka sytuacja, tylko to nie ja zatrudniałem prawnika i kadrową, a poprzedni dyrektor, praca tych osób nigdy nie budziła jakichkolwiek moich zastrzeżeń, wręcz przeciwnie.
- "Czy w momencie, gdy został pan pełniącym obowiązki rektora wystawiał fakturę zarówno za pracę jako dyrektor ekonomiczny oraz jako p.o. dyrektora?"
MK: Tak było. Telefonicznie konsultowałem się z działem prawnym uniwersytetu i uzyskałem opinię, że to są dwa różne zakresy obowiązków i wystawienie dwóch faktur będzie zgodne z prawem, potwierdziłem to również z prawnikiem USK. Natomiast wzbudziło to kontrowersje ze strony organu zarządzającego, więc po spotkaniu się z panem rektorem oświadczyłem, że ja te pieniądze zwrócę i tak zrobiłem.
- To wszystkie pytania, które miałem do pana. czy pan chciałby ze swojej strony coś dodać?
MK: Panie Redaktorze zgodziłem się i godzę nadal na odpowiedzi do pytań z pierwszej rozmowy ze mną, bo uważam, że jest to uczciwe z mojej strony. Nie chcę być odebrany jako osoba, która chce coś ugrać, napisać i zniknąć, stąd decyzja o odpowiedziach na pytania. Natomiast uważam, że to co się wydarzyło może mieć albo już ma wpływ na szpital, który wielu ludziom pomógł jako pacjentom i może to robić dalej i w jeszcze większym zakresie. Odbija się szerokim echem i niszczy to na co 600 osób (z kilkoma wyjątkami) ciężko pracowało przez ostatni czas. Poza tym ja nie zamierzam prowadzić krucjaty, bo jestem realistą i w starciu z takim gigantem jakie mam szanse? Chcę tylko w ten sposób oddać ludziom, to co stara im się teraz poprzez tak arbitralne traktowanie zabrać, to że zrobili razem jako zespół ogromną dobrą robotę. Chcę również przeprosić tych wszystkich, których nasz zespół przekonał do pozostania z nami w czasie najtrudniejszym lub do dołączenia do zespołu USK dając obietnicę i gwarancję że w tym szpitalu już będzie normalnie, bo sam w to szczerze wierzyłem.
Chciałbym podziękować mojej rodzinie za wyrozumiałość i wsparcie, bo czas związany ze szpitalem to brak czasu dla nich, a moje zmartwienia mimo starań wywierały piętno na moich najbliższych.
Podziękowania należą się też Rektorowi UWM za szansę jaką mi dał, bo doświadczenie i ludzie jakich spotkałem zostaną ze mną do końca życia. W mojej ocenie tą szansę wykorzystałem i razem z moim zespołem odnieśliśmy sukces.
Ostatnia osoba, której winien jestem podziękowania to Prorektor ds.Collegium Medicum. Dziękuję za przypomnienie co jest najważniejsze w życiu, bo praca nawet ta, w którą wierzysz nie może przysłonić wszystkiego, bo zawsze może znaleźć się ktoś dla kogo będzie to tylko droga po swoje, w której dla ciebie dalej nie ma miejsca.
Mam nadzieję, że te wydarzenia nie położą cienia na mojej przyszłości zawodowej, bo dalej widzę się tam, gdzie trzeba zrobić wszystko co tylko możliwe żeby pomóc pacjentom.
Rozmawiał Adam Socha
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Wywiad jest przedrukiem z kwietniowego miesięcznika "Debata". Odpowiedzi Rektora UWM Jerzego Przyborowskiego otrzymałem już po zesłaniu do druku kwietniowego numeru "Debaty", dlatego ukażą się w majowym numerze "Debaty" oraz już zostały opublikowane na portalu (TUTAJ).
Wywiad przed publikacją otrzymał prof. Marcin Mycko, żeby mógł odnieść się do zarzutów. Prof. Mycko nie odpowiedział.
Skomentuj
Komentuj jako gość