26 tysięcy złotych- taki jest budżet „Ataku na region” duetu Maciej Mydlak/Zenon Złakowski. To kluczowa informacja w recenzji, o jaką poprosiła mnie redakcja Debaty. Jest to absurdalnie niska suma na realizacje 40 minutowego filmu fabularnego, która może pozwolić twórcom na usprawiedliwienie swoich wszystkich kiksów i wpadek. „Czego spodziewasz się po filmie z takim budżetem, przemądrzały panie krytyku?”- mogą rzec twórcy filmu czytając ten tekst. Cóż, Robert Rodriguez nakręcił „El Mariachi” za 7 tysięcy dolarów. Niecałe 28 tys. kosztowali „Sprzedawcy” Kevina Smitha. Oba filmy z początku lat 90-tych mimo swojego mikroskopijnego budżetu otworzyły drzwi do międzynarodowej kariery obu filmowcom.
Przykładów kina robionego za grosze, które może konkurować artystycznym poziomem z wielkimi produkcjami jest wiele, co powoduje, że niski budżet nie jest głównym usprawiedliwieniem wypuszczenia pokracznego filmu. Zdaję sobie sprawę, że oparty na książce Zenona Złakowskiego „Atak na region” jest filmem nakręconym z myślą o olsztyńskich działaczach Solidarności, którzy doświadczyli na własnej skórze polityki „ludzi honoru” wprowadzających stan wojenny. Czy im film przypadł do gustu? Zdania są podobno podzielone. A więc kontrowersyjne dzieło? Byłoby takie, gdyby Maciej Mydlak narzucił filmowi swoją artystyczną i plastyczną wizję. Najlepsze w „Ataku na region” jest jego pierwsze 8 minut, gdy Mydlak buduje surrealistyczno- paranoiczną atmosferę grudniowej nocy poprzedzającą wyjechanie na ulice czołgów. Klaustrofobiczne ujęcia, opustoszałe ulice, błąkająca się samotnie Nyska MO, symbolizująca obłąkanie władzy i przemierzająca ulice aktorka z teatru, której kroki dźwięczą w rytm niepokojących enigmatycznych komunikatów o brzoskwiniach przyjeżdżających nocnym transportem. Widać w tych scenach, że stawiający pierwsze kroki w fabule filmowiec ma talent, który powinien szlifować.
Niestety opowieść prędko popada w telenowelową manierę, gdzie widać wszystkie braki filmu, nie wynikające głównie z mikroskopijnego budżetu. Dostajemy deklaratywne dialogi, opisujące zachowania bohaterów, które przecież obserwujemy na ekranie. Dochodzi do tego toporna symbolika (czerwono-białe kwiaty muszą być w finale zdeptane przez milicjanta) i nad ekspresyjne aktorstwo, sprawdzające się na deskach teatralnych, ale nie w kinie. Ten rodzaj wyrazistości nawet pasuje do psychodelicznego otwarcia filmu. W stylistyce „Korony królów” jest on wyjątkowo drażniący.
Największym problemem „Ataku na region” jest jednak scenariusz Złakowskiego, który w 40 minutowym filmie chciał zamieścić jak najwięcej informacji o późnym PRL, brutalnie przerwanym „karnawale Solidarności” i działaniach opozycji w naszym regionie. Dlatego bohaterowie nie rozmawiają ze sobą jak normalni ludzie. Oni wymieniają między sobą (pełnym patosu językiem rzecz jasna) informacje o Polsce, które widz ma przyswoić. W ramach edukacji filmowej? Nie jest to zabieg nieznany w kinie. Późne filmy Krzysztofa Zanussiego są pełne figur wygłaszających filozoficzne i moralne traktaty. Kino Zanussiego ma jednak swoją konsekwentną stylistykę, która pozwala się do takiej narracji przyzwyczaić. „Atak na region” jest stylistycznym miszmaszem, w którym „Klan” spotyka kieszonkową wersję Lynchowskich koszmarów, a wszystko kończy się wjazdem do biura na Dąbrowszczaków 39 grupy zomowców i ubeków granych przez amatorów, którzy swoją ekspresją pasują do kryminalnych paradokumentów z TVN, albo jeżeli już idziemy retro klimatem, do magazynu 997.
Zastanawiam się dla kogo ten film został nakręcony? Tylko dla działaczy Solidarności, którzy na premierze mogli wręczyć sobie kwiaty i zatopić się w sentymentalno-kombatanckiej podróży? Czy może jest to materiał edukacyjny dla uczniów LO? Gwarantuję, że ci drudzy uznają ten teatralny spektakl na ekranie za krindż na sterydach. Nie jest to na pewno kino festiwalowe, choć może na imprezie Niepokorni, Niezłomni, Wyklęci (NNW) w Gdyni znajdzie się dla niego miejsce, w którymś z licznych konkursów.
Nie sprawa mi satysfakcji krytykowanie „Ataku na region”. Czekam na kino lustrujące Polskę lat 80-tych, które pokaże komunistyczne ślady odciskające się na dzisiejszej Polsce. Samo świetne „Żeby nie było śladów” Jana P. Matuszyńskiego tej luki nie zapełni. „Atak na region” mógł być przyczynkiem do solidarnościowego kina, osadzonego w naszym regionie. Może trzeba było powalczyć o większy budżet? Jest przecież Polski Instytut Sztuki Filmowej czy Warmińsko Mazurki Fundusz Filmowy, które mają środki na takie kino. Obecnie jest polityczny klimat, by takie pieniądze wywalczyć. Po co marnować temat, mając śmieszne 26 tyś złotych w kieszeni i brak pomysłu na obejście ograniczeń budżetowych? Do tego jednak potrzebny jest dobry scenariusz, który nie będzie wywoływać zgrzytanie zębami. Tutaj nie ma nawet symbolicznego dla Solidarności styropianu, którego łamanie, jakoś by to zgrzytanie usprawiedliwiło. Tutaj jest poczucie zmarnowanej szansy. Przynajmniej duch 13 grudnia zachował się na ekranie. Niechcący.
Łukasz Adamski
Krytyk filmowy i publicysta. Współpracownik TVP Kultura i Polskiego Radia. Zdobywca nagrody PISF za krytykę filmową. Dyrektor artystyczny festiwalu Kameralne Lato.
Skomentuj
Komentuj jako gość