Na stronie „Kultura Liberalna” ukazał się wywiad z Pauliną Siegień, autorką reportażu „Miasto bajka. Wiele historii Kaliningradu”. Z reporterka rozmawia Filip Rudnik. Publikujemy fragment tego wywiadu. Całość TUTAJ
Teraz region kaliningradzki, ze względu na blokadę ekonomiczną, jest jeszcze bardziej odseparowany od reszty.
Chyba nie ma wątpliwości, że obwód kaliningradzki to ten region Rosji, w który sankcje uderzają najmocniej, bo jest najbardziej powiązany biznesowo i handlowo z Zachodem. Rosja zaś zabiegała o to, by te więzi nie były zbyt silne – przeświadczenie o „obcości” obwodu przekłada się na lęki z nim związane. Tutaj pojawia się ta wielka fobia separatyzmu, dzielona przez największe państwo świata, które wciąż obawia się tego, że jakaś część ziemi „odpadnie”. I dlatego Rosjanie z „dużej” Rosji, jak mówią kaliningradczycy, są totalnie nieufni wobec Kaliningradu.
Czy to wyobrażenie o odrębności regionu w jakikolwiek sposób przełożyło się na reakcje kaliningradczyków wobec rosyjskiej agresji na Ukrainę?
Już pierwszego dnia grupa ludzi wyszła na główny plac miasta w geście spontanicznego protestu. Część osób zatrzymano na miejscu, inni nie zdążyli nawet dojść do placu, a już ich zaaresztowano. Na drzwiach do klatek schodowych wielu z nich pojawiły się naklejki o „zdrajcach”. To pokazuje, jaki panuje klimat społeczny.
A jak zareagowała kaliningradzka elita polityczna? Pytam, bo stopień zmilitaryzowania regionu jest w Polsce odbierany jako dość silny straszak.
Gubernator raz na jakiś czas stara się pokazać, że jest ideologicznie lojalny wobec Kremla. Rządowym mediom rosyjskim mówi, że gdyby wojska NATO pojawiły się w Kaliningradzie, to Rosja da „asymetryczną odpowiedź”. Cokolwiek to znaczy. Kiedy reklamuje walory turystyczne regionu wspomina, że nie ma tu Polaków z karabinami, więc Rosjanie nie muszą się bać wakacji w regionie.
Jednocześnie gubernator zabiega o otwarcie granic, bo przypomnę, że mieszkańcy obwodu nie mogą swobodnie podróżować od marca 2020 roku. Zdjęcie tych ograniczeń pomogłoby stabilizować trudną sytuację w regionie.
To jest ten młody gubernator, który dał się sfotografować w koszulce miejscowego punkowego zespołu i prezentował się jako „młodzieżowy”?
Tak, Anton Alichanow. Jego młodzieżowy komponent wizerunku już dawno jest nieaktualny, ale wciąż stara się być gubernatorem, który jest blisko ludzi. Przez lata służyło mu do tego konto na Instagramie, który wraz z Facebookiem został w Rosji zdelegalizowany w marcu 2022 roku. Ostatni post Alichanowa na Instagramie to dość przydługi wywód, w którym wspomniał o Stutthofie – nazistowskim obozie koncentracyjnym, który według niego znajdował się pod Królewcem. To manipulacja, bo obóz był pod Gdańskiem. Jego wycieranie sobie gęby Stutthofem strasznie mnie zirytowało. Z mojego mieszkania w Gdańsku widać z balkonu cmentarz ofiar obozu. No, ale jego wywód zmierzał do tego, że Facebook i Instagram są jak Trzecia Rzesza. Pokazuje to stan mentalny kaliningradzkich elit.
Czyli jednak pojawia się agresywna retoryka?
Kaliningradczycy podświadomie wiedzą, że region jest bardzo specyficzny, bardzo uzależniony od sąsiadów: Unii Europejskiej z jednej strony, a z drugiej – od centrum, czyli Moskwy, która wobec regionu zachowuje się dość kolonialnie. Ale mam wrażenie, że kwestia militarna zeszła na dalszy plan. Poza reakcją na słowa generała Skrzypczaka – o tym, że Polska powinna się upomnieć o obwód – nie zauważam jakiegoś grania kartą wojenną. Nie szuka się eskalacji. Rosja nie naciska szczególnie mocno w tym regionie.
W książce wspominasz o obecnym przez cały okres istnienia Związku Sowieckiego widmie niemieckich faszystów, ukrywających się gdzieś po lasach obwodu. Opisujesz, jak powrotem Niemców straszono kaliningradczyków. Czy na tle wojny w Ukrainie i napięć w relacjach z NATO ten temat powrócił?
Nie widzę, żeby to było bardzo obecne w mainstreamie. Są oczywiście środowiska, które z zagrożenia „pełzającej germanizacji” zrobiły główny program społeczno-polityczny. Ale myślę, że ludzie doskonale wiedzą, co stanowi realne niebezpieczeństwo – blokada transportowa na lądzie. Otwarcie granic i umożliwienie ludziom przemieszczania się uspokoiłoby nastroje w regionie. Kaliningradczycy mogliby jeździć do Polski, chociażby po to, aby kupić te rzeczy, których w regionie brakuje bądź zaczynają mocno drożeć.
Opisujesz też polsko-rosyjskie kontakty graniczne, również te biznesowe i przemytnicze. Czy ta „bliskość” sprawia, że kaliningradczycy inaczej odnoszą się do Polaków niż Rosjanie z innych regionów?
Tak, chociaż znowu: nie oczekiwałabym nie wiadomo jakich cudów. Pamiętam, że kiedy w 2014 roku byłam przez parę dni w Rosji, to spotykałam się z otwartą agresją. I to ze strony ludzi, których znałam i z którymi współpracowałam od lat, na przykład naukowo. Do Kaliningradu zaś wracałam prawie jak do domu. Kiedy mój samolot z Moskwy lądował w Chrabrowie, to odczuwałam ulgę, że tutaj nikt się mnie nie będzie czepiał tylko dlatego, że jestem z Polski.
Kaliningradczycy Polskę znają bardzo dobrze. Około 30 proc. Rosjan posiada paszporty zagraniczne, które pozwalają na wyjazd z kraju. W Kaliningradzie ten odsetek wynosi 70 proc. To oczywiście nie przekłada się na to, że każdy z nich jeździ do Polski. Dokument jest też potrzebny, żeby przejechać przez Litwę samochodem bądź pociągiem do Rosji. Natomiast kaliningradczycy generalnie dużo częściej bywają w innych krajach europejskich, w Polsce przede wszystkim.
Kiedy jeszcze istniał mały ruch graniczny pomiędzy Polską a Kaliningradem, to bardzo dużo ludzi, którzy z obwodu wyjeżdżali za granicę po raz pierwszy, jechali właśni do Polski. Do Gdańska czy Olsztyna przyjeżdżali emeryci, organizowano szkolne wycieczki itd. Kaliningradczykom trudno wcisnąć kit, że Polska to wrogi kraj, a Polacy to agresywne rusofoby. Ich doświadczenia z podróży do Polski są generalnie bardzo pozytywne.
Pamiętam, jak w 2014 roku pojawiało się sporo newsów o tym, jak to Polacy rzucają kamieniami w samochody Rosjan na autostradzie. Te wiadomości były zazwyczaj wyśmiewane przez samych kaliningradczyków. Była taka historia, że ktoś na obwodnicy Gdańska rzucił cegłą w szybę samochodu Rosjanki. Miała ona zjechać na pobocze, żeby pójść „za potrzebą”, i w tym czasie ktoś zdewastował jej samochód. Tymczasem mieszkańcy obwodu wiedzą, że na każdym tamtejszym zjeździe jest centrum handlowe z toaletą. Wyszło, że to jedna wielka ściema.
Co więcej, niedawno na portalu „Nowy Kaliningrad” widziałam artykuł, w którym mieszkający w Europie kaliningradczycy odpowiadają na pytanie, czy po wybuchu wojny nasiliła się tu rusofobia. I wychodzi na to, że niekoniecznie.
(pw)
Skomentuj
Komentuj jako gość