Jest takie powiedzenie, że Rosjanie to nie narodowość, to stan umysłu. Niezbyt miłe wobec Rosjan, bo jednak jest to wschodniosłowiańska grupa etniczna, ale co do stanu umysłu, sami tego dowodzą, że i w tym jest coś na rzeczy.
Do tej pory było tak, że każde pacholę w każdym siole wiedziało, kim byli „panfiłowcy" - bohaterskimi żołnierzami generała Iwana Panfiłowa, którzy polegli w bitwie pod Moskwą. Zanim polegli, zniszczyli 18 niemieckich czołgów i wytłukli jednego dnia, dokładnie 16 listopada 1941 r. do 800 giermańców. Nie lada wyczyn, zważywszy, że „panfiłowców" było słownie dwudziestu ośmiu. Ale, skoro komisarz powiedział im przed walką: „Rosja jest wielka, ale cofać się nie ma gdzie - za nami jest Moskwa!", którego to zdania także uczyło się później w każdej szkole każde pacholę, więc tłukli. Rzecz jasna, 28 wspaniałym, którzy uratowali stolicę nadano pośmiertnie tytuły Bohaterów Związku Radzieckiego.
Tyle wersja oficjalna. Nieoficjalnie było tak, że tylko walki pod Moskwą się zgadzały. Ich przebieg i wyczyny „panfiłowców" były wytworem fantazji niejakiego Wasilija Korotiejewa, frontowego „korespondenta" gazety „Krasnaja Zwiezda", organu Armii Czerwonej. Jak tłumaczy się to obecnie, „dla podtrzymania ducha bojowego i morale żołnierzy". Było nawet wszczęte tuż po wojnie dochodzenie w tej sprawie, ponieważ wyszło na jaw, że jeden z „panfiłowców" przeszedł na niemiecką stronę, podjął służbę w policji, ba, został nawet komendantem posterunku w którymś z okupowanych siół. Jak się okazało, ów zdrajca wrócił pod zmienionym nazwiskiem do rodzinnego miasteczka, którego jako ten poległy był bohaterem i ufundował sobie, znaczy, temu bohaterowi pomnik. Poza tym, odnalazło się też kilku całych i zdrowych towarzyszy „panfiłowców", których „pomyłkowo uznano za zmarłych". Ktoś to jednak wykrył i zdrajca na długie lata znalazł się w miejscu odosobnienia... Pewnie, żeby nie paplał, ponieważ naczelny Prokurator Wojskowy oraz władze najwyższe ZSRR nadały całej tej sprawie klauzulę tajności. Więc aż do pierestrojki w całym Sowieckim Sojuzie nadawano nazwy ulicom, placom, szkołom, organizacjom pionierskim, kołchozom itd. „Bohaterskich Panfiłowców". Choć dziś wiadomo, że to lipa, wkrótce ma wejść na ekrany film o 28 wspaniałych, nazwy ulic i pomniki „bohaterów" tamtych lat pozostały...
Nie tylko w Rosji. W Polsce też, a to już nie jest śmieszne. W naszym przypadku, pomijając utratę niepodległości i prawie półwiecze narzuconego nam komunizmu, systemu zbrodniczego, z którego leczymy się do dziś, pomniki rosyjskich bohaterów to pomniki okupantów i zbrodniarzy. Co gorsza, Rosjanom nadal się wydaje, że mogą urządzać nasz kraj po swojemu. Oto rosyjski MSZ „stanowczo zażądał" od polskich władz ochrony przed rozbiórką pomnika generała armii sowieckiej Iwana Daniłowicza Czerniachowskiego w Pieniężnie. Notabene, nie tylko tego pomnika, lecz wszystkich na terenie naszego kraju, sławiących imię sowieckich „wyzwolicieli". W kwestii formalnej, gen. Czerniachowskij podstępnie zwabił (pod pretekstem podpisania porozumienia) m.in. komendanta Okręgu Wileńskiego AK, ppłk Aleksandra Krzyżanowskiego, ps. „Wilk", który został aresztowany i wywieziony do łagru. W ten sam sposób Czerniachowskij załatwił oficerów polskiej partyzantki.
Informacja o rozbiórce jego pomnika „szczerze wzburzyła" także przewodniczącego rosyjskiej Dumy Siergieja Naryszkina, o czym szeroko poinformowała agencja TASS. Rosyjskie władze mają i powielają własny punkt widzenia nie tylko na najnowszą, lecz także bardziej odległą historię, którą wykorzystują w swej zimnowojennej, wrogiej retoryce. Dość wspomnieć zamiennik dla dawnego Święta Rewolucji Październikowej (7 listopada), który zastąpił Dzień Jedności Narodowej (4 listopada), upamiętniający „wypędzenie Polaków z Kremla" w 1612r. Można ironizować, że w gruncie rzeczy nas, Polaków, ten wybór nobilituje, albowiem przypomina o wcześniejszej, wielkiej glorii hetmana koronnego Stanisława Żółkiewskiego i hołdzie ruskim, złożonym na Zamku Królewskim w Warszawie przez cara Wasyla IV Szujskiego na kolanach przed polskim królem Zygmuntem III Wazą, tylko, czy o to chodzi...?
Dla uczczenia nowego święta z 4 listopada wyprodukowano nawet specjalnie film w reżyserii Władimira Chotinienki pt. „Rok 1612", quasihistoryczny, bzdurny, nabzdyczony i, mimo wielkich nakładów sił i środków, mimo finansowego wsparcia tej „superprodukcji" przez władze najwyższe Federacji Rosyjskiej, marny i wyraźnie antypolski obraz. Wielka Rosja ma przede wszystkim wielkie kompleksy. To już jednak jej sprawa.
Co do pomników w Polsce, w Pieniężnie i nie tylko, rosyjskie władze tracą okazję do milczenia w sprawach, w których, choćby dla przyzwoitości, powinny milczeć.
Piotr Cywiński, wpolityce.pl
Skomentuj
Komentuj jako gość