Od kilku lat lobby wiatrakowe, wspierane przez obecną ekipę rządzącą, toczy bój o zastawienie Polski przemysłowymi turbinami wiatrowymi, wmawiając nam, że to „zielona energia", która nie szkodzi ani ludziom, ani zwierzętom, a do tego generuje miejsca pracy i przyczynia się do poprawy sytuacji finansowej samorządów oraz rolników. Na te bajki mało kto daje się już nabrać, ale panowie lobbyści klepią te bzdury w dalszym ciągu, bo tu gra idzie o dużą kasę (60 miliardów zł), którą dzięki wiatrakom wytransferują do swoich kieszeni.
Po ostatnich kłopotach wizerunkowych, jakie wiatrakowcom zafundowała Najwyższa Izba Kontroli oraz programy telewizyjne prawie wszystkich stacji ogólnopolskich i lokalnych, Polskie Stowarzyszenie Energetyki Wiatrowej ruszyło do boju i ustami swojego Prezesa, czyli pana Wojciecha Cetnarskiego, próbuje nam wmówić, że czarne jest białe i odwrotnie.
Śledząc wypowiedzi pana Prezesa Cetnarskiego odnosimy wrażenie, że śmiało mógłby on konkurować z naszym Burmistrzem o nagrodę w kategorii „Brednia Tysiąclecia". Stawka byłaby wyrównana i pan Burmistrz, pomimo swoich rewelacyjnych opowieści o „wszystkich NSA w Polsce" oraz o „poruszaniu się wokół paranoi", mógłby, o zgrozo, z panem Cetnarskim przegrać. Szczególnie po ostatnim wywiadzie, jakiego pan Cetnarski udzielił Portalowi samorządowemu.
Zapytany, czy uważa, że farmy wiatrowe mogą być atrakcją turystyczną, pan Prezes Cetnarski odpowiedział tak: „Przez pewien czas będą taką atrakcją, bo jest ich stosunkowo niewiele."
Teza o tym, że atrakcją turystyczną jest coś, co występuje w niewielkiej ilości, może się normalnie myślącym ludziom wydać kontrowersyjna, ale obawiamy się, że w przypadku naszych samorządowych myślicieli utożsamienie pojęcia „atrakcyjność turystyczna" z liczbą obiektów może się, niestety, przyjąć. Dlatego już dziś powinniśmy zacząć się martwić zbyt dużą liczbą jezior w naszym województwie, które mogą się – według tezy lansowanej przez pana Prezesa – okazać mniej atrakcyjne turystycznie niż stawiane wokół nich wiatraki. W końcu, jezior mamy aż trzy tysiące, a wiatraków ma być tylko tysiąc. Nietrudno więc zgadnąć, co – w myśl teorii pana Prezesa – stanowi większą atrakcję turystyczną.
Światłą myśl pana Prezesa próbuje w naszej gminie wdrożyć pan Brejta wspierany przez pana Burmistrza. Pan Brejta zapłacił za raport środowiskowy, w którym wiatraki na Świętej Górze zostały uznane za atrakcję turystyczną, a pan Burmistrz ten raport zaakceptował. I obaj panowie stają na głowie, żeby nam tę „atrakcję turystyczną" zafundować.
Ale wróćmy do wywiadu z naczelnym ideologiem lobby wiatrakowego, czyli panem Prezesem Cetnarskim. Oto kolejna złota myśl pana Prezesa: „Warto też zauważyć, że farmy wiatrowe są jedną z niewielu inwestycji infrastrukturalnych, które są całkowicie odwracalne. Ich wpływ na krajobraz jest czasowy, bo nie mam przeświadczenia, że energetyka wiatrowa będzie funkcjonowała na świecie przez następnych 100 czy 200 lat."
Jak to? To za sto lat energetyka wiatrowa nie będzie już panaceum na wszelkie bolączki naszego kraju i jego obywateli? Nie będzie już gwarantem bezpieczeństwa energetycznego Polski, ani technologicznym cudem na kiju, które trzeba promować na konferencjach finansowanych z pieniędzy podatników?
Czyżby pan Prezes zapomniał już, co opowiadał w artykule sprzed tygodnia? A były to te oto słowa: „Nie chcę straszyć, że bez energetyki wiatrowej zabraknie prądu, ale widać ją w krajowym bilansie energetycznym i dzięki niej w lecie tego roku udało się utrzymać na bezpiecznym poziomie zapas mocy w systemie. Bez energetyki wiatrowej Polska sobie poradzi, ale zapłacimy za to bardzo wysoki rachunek."
Może pan Prezes byłby łaskaw się zdecydować – albo energetyka wiatrowa to gwarant „utrzymania na wysokim poziomie zapasu mocy w systemie", albo coś, co za sto lat funkcjonować nie będzie, więc wywalanie gigantycznej kasy na ten eksperyment przy naszym zadłużeniu i biedzie, jest ślepym zaułkiem rozwoju systemu energetycznego!
Obawiamy się jednak, że pan Prezes sam już się pogubił w tym, co mówi. Ale takie są, niestety, konsekwencje notorycznego łgania. Gdyby pan Prezes otwarcie powiedział, że energetyka wiatrowa to humbug, dzięki któremu on i jemu podobni zrobią skok na publiczną kasę, nie produkowałby komunikatów sprzecznych wewnętrznie o zbawiennej roli wiatraków, która nie przetrwa czterech pokoleń. Ale ponieważ prawdy pan Prezes powiedzieć nie może, bo byłoby to wbrew jego interesom, wypowiada takie oto zdania-perły, co do których nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać. Oto one:
Po pierwsze – pan Prezes twierdzi, że „tak naprawdę negatywnego oddziaływania (wiatraków) na zdrowie nigdy nigdzie nie stwierdzono". Fakt, że naukowcy udowodnili związek pomiędzy sąsiedztwem wiatraków, a chorobą wibroakustyczną, umknął jakoś uwadze pana Prezesa. Może dlatego, że badania te prowadzili naukowcy niezależni, którzy nie zasiadają w radach nadzorczych i zarządach spółek wiatrakowych.
Po drugie – pan Prezes uważa, że „mamy system monitoringów porealizacyjnych, podczas których bada się natężenie dźwięku w miejscach, w których może być on odczuwalny przez okolicznych mieszkańców". Co prawda, w raporcie pokontrolnym NIK-u stwierdzono, że monitoringi porealizacyjne to jedna wielka ściema, ale przecież pan Prezes wie lepiej. Najwyraźniej pan Prezes należy do osób, które za odpowiednią gratyfikację pieniężną gotowe są podjąć się obrony tezy, że dwa plus dwa równa się trzydzieści osiem. To jest dopiero mistrzostwo!
Po trzecie – powołując się na słowa pana Prezesa, autor artykułu w Portalu samorządowym twierdzi, że „energetyka wiatrowa z roku na rok jest coraz tańsza, a po zakończeniu okresu wsparcia będzie bardzo konkurencyjna w stosunku do innych rodzajów energii, bo nie ma kosztów paliwa". O rety! To dlaczego wiatrakowcy dostają histerii na każdą wzmiankę o obcięciu dotacji na to ich „konkurencyjne" źródło energii? Dlaczego każda próba odebrania im finansowych przywilejów wywołuje u nich wzmożoną aktywność w Sejmie, podczas której instruują posłów, co trzeba zrobić, żeby wiatrakowym Pinokiom nie odebrano łatwego chleba z naszej kieszeni? Warto o tym pamiętać, słuchając wiatrakowych bredni o tanim prądzie z wiatraków.
Po czwarte – pan Prezes tak wyjaśnia protesty mieszkańców wsi przeciwko budowaniu wiatraków zbyt blisko ich domów: „Jest to robione z pobudek czysto politycznych, to jeden z elementów walki między partiami politycznymi szukającymi poparcia elektoratu wiejskiego". Po przeczytaniu tej opinii-perły, doszliśmy do wniosku, że pan Prezes musiał chyba urwać się z bardzo wysokiej choinki i po zderzeniu z glebą dostał albo pomieszania zmysłów, albo wpadł w stan zbliżony do tzw. pomroczności jasnej. Inne wytłumaczenie dla tak oczywistej bredni nie przychodzi nam do głowy.
Musimy jednak przyznać, że pan Prezes Cetnarski jest przeciwnikiem trudnym, ponieważ potrafi trzymać emocje na wodzy i opowiadać najbardziej wierutne bzdury z kamiennym wyrazem twarzy. Ale czy tylko słowami pan Prezes i jego stowarzyszenie potrafi przekonać do siebie decydentów najwyższego szczebla? Na to pytanie każdy musi odpowiedzieć sobie sam. My pozwolimy sobie zwrócić uwagę na interesujący w tym kontekście fakt, że pan Wicepremier Piechociński właśnie powołał tzw. Społeczną Radę ds. Zrównoważonego Rozwoju Energetyki, której członkiem został zastępca pana Prezesa, czyli pan Wiceprezes PSEW, Arkadiusz Sekściński.
Zapewne w nagrodę za niezłomną postawę wobec dziennikarza TVN, który wdarł się na wiatrakową konferencję i miał czelność zademonstrować panu Ministrowi Środowiska, jaki hałas generują wiatraki oraz co to jest efekt migotania światła wywoływany przez obracające się śmigła. Pan Sekściński rzucił się na dziennikarza jak lew, a teraz będzie „społecznie" doradzał panu Wicepremierowi.
I tak to właśnie wygląda w państwie „istniejącym teoretycznie", zarządzanym przez „ekspertów" pod wodzą Słoneczka Peru i Zagubionej na Dywanie. Brawo!
Redakcja WOLNE JEZIORANY
Skomentuj
Komentuj jako gość