Czy w politycznej „walce dobra ze złem” wszystkie chwyty są dozwolone? Czy bieda-makiawelizm jest skuteczną drogą do odzyskania władzy? Te dwa pytania stają w centrum sporu o rolę i przyszłość prawicy w cieniu sprawy mieszkania Karola Nawrockiego, który wybuchł w ostatnich dniach. Jeżeli polityka na prawicy zostanie sprowadzona do fantazji o odzyskaniu władzy za wszelką cenę i mokrych snów o zemście na Koalicji 15 Października, to z prawicowością nie będzie miała wiele wspólnego.- pisze Piotr Trudnowski na portalu klubjagellonski.pl
Gmyz vs. Mentzen, czyli najważniejszy dylemat prawicy
„Prawica ma ten problem, że organicznie jest niezdolna do brudnej gry. Konserwatyści bez przerwy oddaję pole wychodząc z założenia, że nam wolno mniej. Fakt, nie opinia” – napisał wczoraj na platformie X Cezary Gmyz. Wbrew zastrzeżeniu z końcówki wpisu traktuję go nie tylko jako – błędną w mojej ocenie, o czym za chwilę – diagnozę, ale też jako przejaw tęsknoty za większą sprawczością i zimną bezwzględnością względem oponentów.
Dziennikarz nie odnosił się wprost do sprawy mieszkań Karola Nawrockiego, ale to w ich kontekście należy interpretować te słowa. W domyśle, zgodnie z narracją sympatyzujących z PiS mediów: „oni atakują poniżej pasa i walą w naszego kandydata służbami, a my mamy problem by w odpowiedzi kłamać w zaparte i tymi samymi metodami odpowiedzieć”.
Niemal dokładnie odwrotną narrację przedstawił kandydat Konfederacji Sławomir Mentzen. „W interesie prawicy jest to, żeby ludzie skompromitowani tej prawicy nie reprezentowali. Bronienie złodziejstwa jest wbrew interesom Polski, wbrew interesom prawicy, jest wbrew prawdzie i jakimkolwiek zasadom. Może i jest zgodne z interesem PiS, ale oznacza to, że ten interes jest zupełnie sprzeczny z interesem Polski, prawicy, sprzeczny z zasadami” – przekonywał w dłuższym wpisie komentującym sprawę mieszkań ostro i bezkompromisowo atakując konkurenta.
Sprawę Nawrockiego zostawmy na boku, bo ona jest tu tylko eskalatorem, który pozwolił wykrystalizować się tym dwóm stanowiskom. Spróbujmy raczej odpowiedzieć na pytanie – kto ma rację? To fundamentalny dylemat istotny zarówno z perspektywy najbliższych wyborów, jak i tego, jaka będzie prawica po ewentualnym powrocie do władzy.
Podziemna rzeka, czyli 8 lat resentymentu
Stanowisko pierwsze to klasyczny przykład myślenia schematem „cel uświęca środki”. Prawica ma rację w sporach o polską suwerenność i wojnach kulturowych, więc by realizować polską politykę zgodnie z tymi pryncypiami ma prawo walczyć o ich realizację, a więc o władzę, wszelkimi dostępnymi metodami. Szczególnie zaś – tymi metodami, które stosowano wobec niej.
To element szerszego zjawiska. Emocją konstytuująca rządy PiS lat 20215-2023 był resentyment, wedle którego dominacja obozu lewicowo-liberalnego i złe traktowanie prawicy na przestrzeni III RP miało usprawiedliwiać rozmaite niegodziwości. Wbrew temu, co pisze Gmyz, prawica rządząca w latach 2015-2023 chętnie próbowała „brudnej gry” i metod, które podpatrywała z lubością u przeciwników.
Wymiar sprawiedliwości był kastowy i uwikłany w postkomunizm? Premiujmy miernych i biernych, ale „swoich” – a przynajmniej tak się przedstawiających, bo wielu było wśród nich zwykłych koniunkturalistów – sędziów i prawników.
Trybunał Konstytucyjny blokował ważne dla prawicy reformy? Zastąpmy go usłużną atrapą. System medialny przez ćwierć wieku dyskryminował prawicę? Róbmy „równowagę” rękoma Jacka Kurskiego w TVP.
Sektor pozarządowy dzięki zagranicznej i krajowej dystrybucji środków był przychylony w stronę centro-lewu? Twórzmy i dotujmy prawicowe organizacje bez żadnych hamulców i ignorując reguły…
Wyliczać można by, niestety, długo. Krytykując to podejście, wielokrotnie przywoływaliśmy na tych łamach słowa Jana Rokity, który swego czasu nazwał ów resentyment „podziemną rzeką”, która zaczęła płynąć na prawicy po obaleniu rządu Jana Olszewskiego.
Zgodnie z tą metaforą prawica uważała się tak niesprawiedliwie traktowana, że stała się wyobcowana względem własnego państwa. Czuła się w nim intruzem. To nie pozwalało, by w pełni skutecznie realizowała swoje najważniejsze powołanie: ciężkiej, państwotwórczej pracy.
Posługując się nieco już zapomnianą retoryką – wybrała zaspokojenie potrzeby dziejowej sprawiedliwości poprzez niszczenie III RP, zamiast skoncentrować się na trudnym i żmudnym dziele budowy IV RP.
Cel nie uświęca środków
Po pierwsze zatem – cel nie uświęca środków, bo źle dobrane środki uniemożliwiają koncentrację na celu. W teorii propaganda TVP czy destrukcja ładu ustrojowego miały służyć „lepszej sprawie”. W praktyce – straty odczuwamy do dziś, a zysków bronić są gotowi jedynie nieliczni bezpośrednio zaangażowani, będący mniejszością nawet we własnym politycznym obozie.
Po drugie, logika celu uświęcającego środki jest po prostu nie do pogodzenia z chrześcijańską etyką i katolicką nauką społeczną, które w teorii pozostają fundamentem dla polskiej prawicy. Swoistym papierkiem lakmusowym każdej prawicowej władzy powinien być „test Wojtyły”.
W encyklice Veritatis Splendor Jan Paweł II wymienił bardzo precyzyjnie, w siedmiu punktach, oczekiwania względem każdej władzy.
Wyliczmy, cytując wprost:
1. uczciwość w kontaktach między rządzącymi a rządzonymi,
2. jawność w administracji publicznej,
3. bezstronność w rozstrzyganiu spraw publicznych,
4. poszanowanie praw przeciwników politycznych,
5. ochrona praw ludzi oskarżonych w procesach i sądach doraźnych,
6. sprawiedliwe i uczciwe wykorzystanie pieniędzy publicznych,
7. odrzucenie niegodziwych metod zdobywania, utrzymywania i poszerzania władzy za wszelką cenę.
Ze wszystkimi tymi punktami prawica epoki „dobrej zmiany” miewała kłopot, ale punkty 4. i 7. jednoznacznie dyskwalifikują metodę, którą zdaje się suflować red. Gmyz.
Można oczywiście to bagatelizować jako pięknoduchostwo i uznać za mieszanie porządków. Tylko wówczas pozostajemy z pytaniem: po co bronić katolickich wartości i odwoływać się do dziedzictwa Jana Pawła II, skoro uważamy je za nieprzystawalne do realiów? Stąd już tylko krok, by porzucić, drogą zachodniej chadecji, również całą resztą nauczania, z tym dotyczącym życia i rodziny na czele.
Po trzecie wreszcie, w sposobie myślenia o polityce jako walce „dobrych” ze „złymi” tkwi fundamentalny błąd również wówczas, gdy spojrzymy nań z mniej konfesyjnej perspektywy. Zła diagnoza jest zaś matką błędnych działań.
W jednej z ważniejszych książek ostatnich, niezwykle cennej szczególnie dla konserwatystów, pt. „Rozpieszczony umysł. Jak dobre intencje i złe idee skazują pokolenia na porażkę” Jonathan Haidt i Greg Lukianoff dekonstruują mity rządzące dziś światem Zachodu. Widzą w nich źródła najważniejszych bolączek współczesności, które wszak stoją w centrum zainteresowania prawicy właśnie: jak kultura woke, ograniczenie wolności słowa czy słabość młodego pokolenia.
Jedną z „wielkich nieprawd”, z którymi polemizują Haidt i Lukianoff jest ta, że „życie to walka między dobrymi i złymi ludźmi”. W tym upatrują źródeł rozpadu wspólnoty, radykalnej polaryzacji czy wreszcie polityki wzajemnego „cancelowania” się w debacie publicznej. Na tę nieprawdę odpowiadają, jako zadeklarowani liberałowie, diagnozą dużo bliższą tej chrześcijańskiej: wojna dobra ze złem toczy się codziennie w każdym człowieku.
Każde inne podejście do tego problemu jest błędem poznawczym torującym zwycięstwo właśnie złu.
Prawica będzie wierna wartościom albo nie będzie jej wcale
Nie mamy komfortu żyć w czasach, w których refleksja etyczna odgrywa istotną rolę w debacie o polityce. Dlatego problem wartości w polityce prawicy wymaga spojrzenia nań również z bardziej praktycznej perspektywy – skuteczności. Otóż prawica utraciła władzę nie z uwagi na przesadne przywiązanie do reguł, ale z racji na ich łamanie.
Wyborcy prawicy zdemobilizowali się i odsunęli od swojego obozu w październiku 2023 właśnie ze względu na kolejne afery, toporną propagandę i wykorzystywanie zasobów publicznych. Für Deutschland w TVP, tzw. komisja lex Tusk ani zaniżane ceny na Orlenie nie były kampanijnym wunderwaffe, ale strzałem we własne kolana.
Kto nie wierzy, niech przypomni sobie wyniki wyborów samorządowych i do Parlamentu Europejskiego ledwie kilka miesięcy później. W tych pierwszych PiS odniósł sukces w głosowaniu do sejmików mimo utraty zasobów w postaci spółek skarbu państwa i mediów publicznych.
W tych drugich, przez frustrację na brak rozliczeń z własnymi błędami, wielu dotychczasowych wyborców PiS zostało wtedy w domach. Inni przerzucili głosy na Konfederację. Jeszcze inni – postanowili, chociaż symbolicznie, ukarać partyjną centralę odrzucając partyjnych nominatów z „jedynek” i wybierając na niespotykaną nigdy wcześniej skalę polityków „ze środka listy”.
To w mojej opinii jasne dowody, że wyborcy prawicy są mądrzejsi i bardziej ideowi, niż wierchuszka głównej prawicowej partii. Z jednej strony – nie lubią w związku z tym być traktowani przez „swoją” partię jak idioci. Słowa o potrzebie wstawania z kolan potraktowali bowiem na poważnie również względem własnej elity.
Z drugiej i istotniejszej strony – wyborcy prawicy nie są nimi z przypadku. Można źródeł ich politycznych wyborów upatrywać w poważnie traktowanej wierze i faktycznej religijności. Można w psychologicznej predyspozycji („kubki smakowe moralności”). Można nawet w popularnym w obozie PiS biograficznym uproszczeniu konfrontacji „potomków UB-eków” z „potomkami AK-owców”.
Kluczowe jest jednak to, że każda z tych „genealogii” prawicowości pociąga za sobą ideał śmiertelnie poważnego traktowania kwestii deklarowanych wartości. Skoro tak, to prawica bez wartości nie tylko nie będzie miała sensu, ale też nie będzie miała wyborców.
Jeżeli zaś polityka na prawicy zostanie sprowadzona do mokrych snów o odzyskaniu władzy i fantazji o zemście za wszelkie, równie liczne prawdziwe jak te wyobrażone, przewiny Koalicji 15 Października, to po prostu z prawicowością nie będzie miała wiele wspólnego.
Prawica musi pozostać wierna swoim wartościom albo nie będzie jej wcale. W jej miejsce pojawi się oczywiście jakaś inna polityczna siła, pewnie nawet machająca prawicowym sztandarem, ale z ideałami na nim wypisanymi nie będzie miała nic wspólnego.
Choć to psychologicznie zrozumiałe, to jednak niezwykle groźne zjawisko, że coraz częściej słyszymy dziś głosy tęsknoty za fałszywie rozumianym realizmem politycznym i bieda-makiawelizmem. Zakończmy zatem nieśmiertelnym klasykiem, bo tych w ponurych czasach na konserwatywnych łamach nigdy za wiele. „Tutaj warto zrobić historyczny przytyk, że co drugi folksdojcz był real-polityk”.
Piotr Trudnowski
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Skomentuj
Komentuj jako gość