Neurochirurg Łukasz Grabarczyk z Olsztyna, Rotarianin, otrzymał rok temu tytuł Osobowość Roku Warmii i Mazur za ratowanie rannych żołnierzy w ukraińskich szpitalach. Na WP.pl ukazał się artykuł pt. "Między szpitalem a skandalem. Łukasz Grabarczyk i mroczna strona celebryty w kitlu", z którego wynika, że Grabarczyk wszystko zmyślił, zresztą nie tylko w tej sprawie. Dziennikarze twierdzą, że to patologiczny mitoman i oszust, który swoimi łgarstwami przyćmił swój literacki pierwowzór, czyli bajdy barona Munchhausena (baron opowiadał m.in., że sam się wyciągnął za włosy z bagna).
O dr Grabarczyku stało się głośno w mediach, w 2021 roku, z powodu wybuchu konfliktu w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym UWM w Olsztynie pomiędzy protegowanymi twórcy tego szpitala prof. Wojciecha Maksymowicza. Po tym, jak prof. Maksymowicz ponownie zaczął robić karierę polityczną i z partii Gowina został posłem Zjednoczonej Prawicy a następnie wiceministrem nauki, jego pupile zaczęli wojnę o schedę po nim.
Pupile to dr hab. Monika Barczewska, której Maksymowicz oddał kierowanie Kliniką Neurochirurgii i jej podwładny w tej klinice dr Łukasz Grabarczyk, jednocześnie jej szef, jako zca dyr. USK ds. medycznych (ponadto prof. Maksymowiczowi zawdzięczał stanowisko kierownika Pracowni Rezonansu Magnetycznego i Kliniki „Budzik”, Maksymowicz wraz z Barczewską byli też promotorami jego pracy doktorskiej, dzięki temu tytułowi uzyskanemu bez badań klinicznych jest wykładowcą w Katedrze Neurochirurgii Wydziału Lekarskiego UWM).
Maksymowicz wziął stronę Barczewskiej, zebrał podpisy kierowników klinik pod listem do rektora UWM, z żądaniem odwołania Grabarczyka ze stanowiska zcy dyr. ds medycznych USK. Tak się stało.
Już wówczas w swoim artykule
Kto stworzył „folwark” w szpitalu uniwersyteckim?
pokazałem jakim człowiekiem, lekarzem i szefem jest Grabarczyk. Wówczas już opisałem jego pijarową „ustawkę”. Dzięki swojej ówczesnej partnerce, dziennikarce TVN, w programie TVN Uwaga, z 7 grudnia 2020 roku pt. „Jak wygląda walka o życie chorych w czerwonej strefie szpitala?”, został przedstawiony jako bohaterski lekarz walczący o życie pacjentów na oddziale covidowym.
W rzeczywistości do chorych posyłali rezydentów i pielęgniarki, a związek władz szpitala i Wydziału Lekarskiego UWM z tym oddziałem był taki, że brali z tytułu rzekomej pracy w nim ogromną kasę.
Takimi pijarowymi "ustawkami" były też "cudowne" przebudzenia dorosłych, którzy zapadli w śpiączkę, po urazach głowy. Wkład neurologów i neurochirurgów w takie "cudowne" przebudzenia, to 1%, 99% to wkład pracy fizjoterapeutów - powiedział mi dr hab. nauk med Jarosław Andrychowski, neurochirurg i neurotraumatolog. Tymczasem po każdym takim przebudzeniu prof. Wojciech Maksymowicz wraz z dr Grabarczykiem zwoływali konferencje prasowe i ogłaszali swój sukces. Jako wielki sukces ogłosili w sierpniu 2016 roku wszczepienie stymulatora mózgu, wynalazku japońskich neurochirurgów, po którym 35–letni Tomasz, który od maja pozostawał w śpiączce, ponoć całkowicie wybudził się i zaczął wykonywać proste polecenia. "Dziś normalnie rozmawia" – twierdził wówczas prof. Maksymowicz.
Wszczepili też stylumator córce aktorki Ewy Błaszczyk, która w 2000 roku udławiła się tabletką i zapadła w śpiączkę. Ponoć Ola zaczęła reagować na proste polecenia...
Dziwne, że skoro ta metoda działa, nigdy więcej ani prof. Maksymowicz, ani nikt na świecie, jej nie stosuje. Sam prof. Maksymowicz przyznał, że ta metoda nie działa, skoro zaproponował następnie Ewie Błaszczy, że obudzi jej córkę za pomocą innej metody. Pobierze komórki z rdzenia kręgowego i mózgowia martwych płodów ludzkich i wszczepi te komórki do mózgu Oli. Komórki pobrano, ale eksperymentu nie wykonano, bo włoska technologia okazała się za droga, tak tłumaczył prof. Maksymowicz.
Po tym, jak Grabarczyk wyleciał ze szpitala uniwersyteckiego, nagle w 2022 roku stał się bohaterem mediów ogólnopolskich i lokalnych, w których opowiadał, jak ratował rannych na wojnie ukraińskich żołnierzy. Od razu podejrzewałem, że to kolejna "ustawka" Grabarczyka. Teraz Wirtualna Polska moje przypuszczenie potwierdziła, demaskując lekarza-celebrytę.
WP ujawnia, że Grabarczyk zmyślił historię o pracy w szpitalu wojskowym w Ukrainie i operowaniu rannych żołnierzy. Okłamywał też i narażał najbliższe mu kobiety, a prokuratura bada, czy nie naraził również na utratę zdrowia dwóch pacjentów w czasie, gdy był lekarzem w Klinice Neurochirurgii USK UWM.
"Cudotwórca", "lekarz z powołania", "lekarz z misją", "bohater", "wyjątkowy człowiek", "międzynarodowy konsultant" - tak doktor Łukasz Grabarczyk nazywany był w tekstach i reportażach opublikowanych w telewizji, internecie, gazetach i stacjach radiowych.
Jego program w TVP Nauka przedstawiał go jako "wybitnego neurochirurga". Od 30 listopada tego roku jest prezesem zarządu spółki Budzik i kierownikiem kliniki Budzik dla dorosłych – czytamy w tekście Szymona Jadczaka, Tatiany Kolesnychenko i Dariusza Farona.
W kwietniu 2023 r. za swoją działalność lekarz został nawet laureatem nagrody marszałka województwa warmińsko-mazurskiego "Najlepszy z Najlepszych" w kategorii "Osobowość".
"NIkogo nie operował, w sumie godzinę zwiedzał szpital"
Grabarczyk otrzymał wyróżnienie jako "jedyny polski neurochirurg operujący w wojennych szpitalach Ukrainy", który "wraz z ukraińskim personelem ratował życie setkom rannych, okaleczonych żołnierzy we Lwowie oraz w Kijowie".
Dziennikarze drobiazgowo zweryfikowali opowieści lekarza-bohatera. W każdym z licznych mediów opowiadał różne wersje swojej heroicznej postawy w szpitalach frontowych na Ukrainie. Twierdził, że specjalnie dla niego wojskowe pociągi z rannymi zmieniały trasy, żeby mógł pojechać do Kijowa i operować ich w szpitalu.
Dziennikarze pojechali na Ukrainę i odwiedzili szpitale, w których rzekomo operował rannych żołnierzy. Odwiedzili między innymi Lwowskie Wojskowo-Medyczne Kliniczne Centrum Państwowej Straży Granicznej Ukrainy.
Dyrektor placówki Andrij (imię zmienione ze względów bezpieczeństwa) wychodzi nam na spotkanie i zaprasza do szpitala. Potwierdza: doktor Łukasz Grabarczyk był tu na początku wojny. Dowodzą tego także zdjęcia z jego prywatnego archiwum, publikowane w polskich mediach.
Dyrektor jest jednak zszokowany opowieściami neurochirurga.
Podkreśla stanowczo: - Doktor Grabarczyk nie operował w naszym szpitalu żadnego żołnierza. Przywiózł sprzęt medyczny, był na sali operacyjnej, odwiedził rannych, lecz w żadnej operacji nie brał udziału.
Chirurg z tego szpitala Igor Mankewycz potwierdził, że w marcu Grabarczyk przyjechał do lwowskiego szpitala pierwszy raz. Porozmawiali chwilę w dyżurce, głównie o potrzebach szpitala. Polak miał powiedzieć, że wraca do Polski, ale będzie szukał możliwości, aby pomóc szpitalowi.
- Za drugim razem przyjechał czarnym busem. W środku były kartony z materiałami opatrunkami i aparaty VAC. Chciał zobaczyć szpital. To, w jakich warunkach leczeni są ranni. W ogóle nie pojawił się temat, czy może kogoś zoperować. Mowy nie było, by uczestniczył w operacji. Kategorycznie nie dopuszczaliśmy obcokrajowców do leczenia żołnierzy - kontynuuje Mankewycz.
- Z grzeczności i wdzięczności za pomoc humanitarną oprowadziliśmy go po oddziale. Wchodził do rannych, więc daliśmy mu fartuch i czapkę. Oprowadziłem go po intensywnej terapii, zaprowadziłem do sali operacyjnej. Zdjęcia, które były później wykorzystane w mediach, zostały zrobione właśnie podczas tego obchodu. "Wycieczka" trwała kilkadziesiąt minut. Potem Grabarczyk odjechał - twierdzi Igor Mankewycz.
Później, według słów ukraińskiego lekarza, dr Grabarczyk odwiedził szpital jeszcze tylko raz. - Jak sam mówił, wpadł się przywitać w drodze do Kijowa. Wymieniliśmy kilka zdań. Reasumując, on był u nas trzy razy. Łącznie spędził w naszym szpitalu jakąś godzinę.
- Mnie się to wszystko nie mieści w głowie. Jest mi po ludzku przykro. Pokazaliśmy Grabarczykowi szpital z wdzięczności. Jak lekarze lekarzowi. Ten człowiek skorzystał z naszej ufności. Zrobił zdjęcia, by promować siebie, a w dodatku przedstawił nas w bardzo złym świetle. Naraził naszą reputację, opowiadając bzdury – mówi. (opowiadał m.in., że operował rannych żołnierzy zwykłą wiertarką z marketu, bo nie było sprzętu medycznego).
- Gdyby rzeczywiście chciał pomagać, operować, dzielić się swoją wiedzą, czemu mielibyśmy to trzymać w tajemnicy? Dla nas byłby to sukces, którym chcielibyśmy się podzielić się z mediami. "Polski lekarz operuje Ukraińców" - to byłaby wspaniała historia. Tyle, że niemożliwa ze względu na obowiązujące przepisy - dodaje Mankewycz. - Gdybyśmy tylko wiedzieli, jaki będzie finał tej historii, nigdy nie wpuścilibyśmy dr Grabarczyka do szpitala.
Mój mąż był w procedurze in vitro z dwiema kobietami jednocześnie
Żoną Łukasza Grabarczyka wtedy, jak i teraz jest Katarzyna Grabarczyk, pielęgniarka z Olsztyna. Są w trakcie rozwodu. Partnerką, która ówcześnie nie miała pojęcia o tym, że Łukasz Grabarczyk pozostaje w formalnym związku z inną kobietą, była Katarzyna Górniak, dziennikarka TVN.
Poznali się w olsztyńskim szpitalu. Ona była pielęgniarką, on - młodym neurochirurgiem. W 2014 r. - po pięciu latach związku - wzięli ślub.
- Temat dziecka pojawił się w 2018 r., gdy miałam 36 lat. Nie udawało się, więc zdecydowaliśmy się na procedurę in vitro - opowiada Katarzyna Grabarczyk.
– Pierwszą stymulację miałam w listopadzie 2021. Łącznie w ciągu trzech lat było ich siedem. Ostatecznie w 2023 r. udało nam się pozyskać jeden zdrowy zarodek.
- Wszystko dobrze się układało, cieszyliśmy się, że jesteśmy tak blisko zostania rodzicami - wspomina kobieta.
Tak było do lata 2023 r. Wtedy odczytała maila z kliniki do jej męża. Informowano w nim o przebiegu leczenia. Tyle, że wiadomość wysłała inna klinika niż ta, której byli pacjentami. A w dokumentacji medycznej, opowiada dalej pani Katarzyna, widniały dane innej kobiety - znajomej męża, dziennikarki Katarzyny Górniak.
– Obudziłam Łukasza i zapytałam, co to jest. Zaczął tłumaczyć, że pani Kasia robi prowokację dziennikarską, bo jakaś klinika in vitro naciąga ludzi na pieniądze. Potrzebowała kogoś do pomocy, by mogli zgłosić się tam jako rzekoma para. Mówił, że to koleżeńska przysługa – opowiada.
– Ale to nie była żadna przysługa ani prowokacja. Mój mąż był w procedurze in vitro z dwiema kobietami jednocześnie.
"Dzień dobry. Jestem żoną pani partnera"
Katarzyna Górniak, reporterka:
- 13 października 2023 zadzwoniła do mnie kobieta, która przedstawiła się jako żona Łukasza Grabarczyka. Tego Grabarczyka, mojego partnera. Świat mi się zatrzymał. Rozmawiałyśmy 45 minut. Okazało się, że Grabarczyk prowadzi podwójne życie.
Poznali się, gdy Górniak robiła o lekarzu reportaż.
- W 2018 r. zaczęliśmy się spotykać. Łukasz mówił, że jest rozwiedziony. Z czasem pojawił się temat dziecka. Leczenie rozpoczęło się w kwietniu 2021. To była półroczne leczenie hormonalne. Później rozpoczęliśmy procedurę in vitro. Grabarczyk chodził ze mną na wizyty, żartował z lekarzem, osobiście podpisywał wszelką dokumentację i oświadczenie, że jest ze mną w związku - mówi Górniak.
- Przed punkcją czułam strach. Wcześniej nigdy nie miałam zabiegu w znieczuleniu ogólnym. Cała procedura była obciążająca dla organizmu, ale też głowy - dodaje.
W jej przypadku doszło do powikłań: - Pewnej nocy obudził mnie silny ból. Miałam tzw. zespół hiperstymulacji jajników. Byłam cała opuchnięta, w brzuchu zbierała się woda i krew. Zrobiły mi się torbiele krwotoczne. Brzuch, jak w piątym miesiącu ciąży, ciągły ból. Lekarz powiedział, że takie powikłanie to zagrożenie dla zdrowia i życia.
Gdy z Katarzyną Grabarczyk dowiedziały się, że dr Łukasz Grabarczyk był z nimi obiema w procedurze in vitro, porównały dokumentację z obu klinik. Nie mogły uwierzyć, że niektóre daty są tak blisko siebie.
Klinikę, w której Katarzyna Grabarczyk przechodziła procedurę in vitro z Łukaszem Grabarczykiem od kliniki, w której Katarzyna Górniak przechodziła procedurę in vitro z Łukaszem Grabarczykiem, dzielą trzy kilometry.
Dzieci obu kobiet miały dostać takie same imiona w zależności od płci: Leon i Helena.
Katarzyna Górniak mówi dziś: - Czasem nadal nie wierzę, że to wszystko wydarzyło się naprawdę.
W grudniu 2023 r. pełnomocnik Katarzyny Górniak złożył zawiadomienie o możliwości popełnienia przewinienia zawodowego do Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej Warmińsko-Mazurskiej Izby Lekarskiej. Twierdzi, że dr Łukasz Grabarczyk "dopuścił się naruszenia zasad etyki lekarskiej [...] A jego zachowanie urągało podstawowym wartościom i zasadom zawodu lekarza". Rzecznik stwierdził, że zachowanie Grabarczyka dotyczy sfery prywatnej, nie ma związku z jego pracą zawodową i odmówił wszczęcia postępowania wyjaśniającego. Pełnomocnik dziennikarki zaskarżył tę decyzję.
Kodeks Etyki Lekarskiej art. 1
1. Zasady etyki lekarskiej wynikają z ogólnych norm etycznych.
2. Zobowiązują one lekarza do przestrzegania praw człowieka i dbania o godność zawodu lekarskiego.
3. Naruszeniem godności zawodu jest każde postępowanie lekarza, które podważa zaufanie do zawodu.
Jak Grabarczyk robił karierę naukową
Dziennikarze WP.pl prześledzili też karierę naukową dr Grabarczyka. Łukasz Grabarczyk przedstawia się jako zdolny i utalentowany naukowiec. - Prowadzę trochę badań naukowych, chciałbym odkryć gdzie jest świadomość - mówił Grabarczyk Kanałowi Sportowemu, pytany o zawodowe marzenia.
Według bazy PubMed, utrzymywanej przez Narodową Bibliotekę Medyczną Stanów Zjednoczonych i zawierającą miliony odniesień do literatury naukowej z zakresu medycyny, biologii i nauk przyrodniczych, neurochirurg swoją działalność naukową koncentrował na… owocach rokitnika. I bobie - warzywie.
Aż 5 z 11 publikacji naukowych neurochirurga dotyczy rokitnika, krzewu wydającego pomarańczowe owoce. Ich autorzy nie wiedzą, jak to się stało, że Grabarczyk został dopisany do ich artykułów.
Tajemnice ponad połowy dokonań naukowych Łukasza Grabarczyka (6 na 11 publikacji - 5 o rokitniku i jedna o bobie) wyjaśnił nam m.in. jego mentor i dawny współpracownik, prof. Wojciech Maksymowicz.
Okazuje się, że to jedna z byłych pacjentek, emerytowana pracowniczka Instytutu Uprawy Nawożenia i Gleboznawstwa stoi za podjęciem przez neurochirurga współpracy z naukowcami zajmującymi się roślinami.
- Nie rozumiałem, dlaczego neurochirurg, zamiast zajmować się badaniami ze swojej dziedziny, publikował artykuły na temat właściwości jakiejś rośliny. W pewnym momencie uznałem, że to nieuczciwe budowanie kariery naukowej i zgłosiłem skargę do uniwersyteckiego rzecznika dyscyplinarnego. Ale nikt nie dopatrzył się w tym niczego niewłaściwego - wspomina Maksymowicz.
Dotarliśmy do wyjaśnień składanych przez Grabarczyka w odpowiedzi na tę skargę. Lekarz tłumaczył, że jego wkład w prace wahał się od 3 do 5 proc. i obejmował m.in. korektę angielskiej wersji artykułów, planowanie badań oraz "zakup kitu do badania aktywności MAO". Rzecznik dyscyplinarny ds. nauczycieli akademickich UWM przyjął tłumaczenia, postępowania wyjaśniającego nie wszczęto.
Grabarczyk w odpowiedzi na pytania dziennikarzy wszystkiemu zaprzecza i zasłania się „tajemnicą wojskową”.
Cdn
opracował Adam Socha
Na zdjęciu: Łukasz Grabarczyk odbiera nagrodę Osobowość Roku Warmii i Mazur, w tle rotarianin mec. Wojciech Wrzecionkowski
Skomentuj
Komentuj jako gość