Tak publicysta „Rzeczpospolitej” Tomasz Pietryga podsumował kolejną wizytę prezydenta RFN, Franka-Waltera Steinmeier, z okazji kolejnej, tym razem okrągłej, 80. rocznicy Powstania Warszawskiego. Prezydent RFN powtórzył ceremoniał przepraszania za niemieckie winy, przypominając o odpowiedzialności moralnej i pamięci Berlina za niemieckie zbrodnie popełnione podczas II wojny światowej.
Nic poza pustym rytuałem z ust prezydenta RFN nie padło. Powtórzył tylko, jako kolejny polityk niemiecki, obietnicę budowy Domu Polskiego, cokolwiek to znaczy. Na razie nie znaczy nic.
Nic, poza skromną wystawę fotograficzną przed Czerwonym Ratuszem, zorganizowaną przez Dom Polsko-Niemiecki, na której otwarcie nawet nie pofatygował się burmistrz Berlina. Politycy Niemcy mogą tak demonstracyjnie ignorować zbrodnie popełnione na Polakach, gdyż niemiecka polityka historyczna realizowana od 1948 roku jedynie rozliczyła się za Holocaust i tylko bierze na siebie winę za to ludobójstwo.
„80 lat po Powstaniu Warszawskim Niemcy nie uświadamiają sobie antysłowiańskiego i antypolskiego wymiaru wojny eksterminacyjnej w Europie Środkowo-Wschodniej” – czytamy w artykule niemieckiego historyka Felixa Ackermanna, napisanym przed 80. rocznicą wybuchu Powstania Warszawskiego. „Rzeczypospolit” opublikowała polskie tłumaczenie tego tekstu opublikowanego 1 sierpnia w portalu Spiegel Online”.
Ackermann rozpoczyna swój artykuł od informacji, że 1 sierpnia w Berlinie nie odbyły się żadne uroczystości państwowe związane z 80. rocznicą Powstania Warszawskiego.
„Tego dnia w Berlinie nie odbędą się żadne uroczystości państwowe przypominające o brutalnym stłumieniu powstania przez Wehrmacht i SS, które kosztowało życie ponad 18 tys. polskich żołnierzy i 175 tys. warszawskich cywilów. Kanclerz federalny jest na urlopie, Bundestag ma przerwę w posiedzeniach, a administracja miasta Berlina oświadcza, że podświetla Bramę Brandenburską tylko po atakach terrorystycznych, a więc pośrednio uznaje że wyniszczenie Warszawy nie było atakiem terrorystycznym zbrodniczych organizacji Wehrmacht i SS. Wciąż planowane jest upamiętnienie wszystkich polskich ofiar niemieckiej okupacji. Organizatorzy Domu Polsko-Niemieckiego zapraszają w tym ważnym dniu na skromną wystawę fotograficzną przed Czerwonym Ratuszem. Burmistrz Berlina nie ma czasu jej otworzyć”.
„Fakt, że wojna eksterminacyjna w Europie Wschodniej od września 1939 r. miała nie tylko antysemicki, ale także antysłowiański i antypolski rdzeń, w Niemczech pozostaje pustym miejscem w pamięci o niemieckich zbrodniach podczas II wojny światowej – stwierdza niemiecki historyk. - Dlatego też wojna eksterminacyjna przeciwko Polakom, Ukraińcom, Białorusinom i Rosjanom nie odgrywa żadnej roli w obecnej gorącej debacie niemieckiej na temat związku między zbrodniami kolonialnymi a Holokaustem”.
Trzy pokolenia po zakończeniu wojny eksterminacyjnej nawet Niemcy zainteresowani historią nadal mylą powstanie w getcie warszawskim w kwietniu 1943 r. z Powstaniem Warszawskim, w którym Armia Krajowa od 1 sierpnia 1944 r. przez 63 dni próbowała samodzielnie wyzwolić Warszawę spod niemieckiej tyranii. Gdyby społeczeństwo niemieckie zdawało sobie sprawę z pełnej skali nazistowskich zbrodni przemocy w Europie Wschodniej, w Berlinie od dawna istniałby symboliczny pomnik upamiętniający powstanie. Takiego pomnika w centrum Berlina doczekali się Żydzi i Romowie.
Ba! Co trzeci Niemiec, jak wykazały badania socjologiczne przeprowadzone w 2020 roku, jest głęboko przekonany, że ktoś z jego rodziny ratował Żydów, a w ogóle naród niemiecki tez był ofiarą „nazistów”.
W związku z tym, że w powszechnej świadomości Niemców nie istnieją zbrodnie popełnione na Polakach, Powstanie Warszawskie kojarzą jedynie jako powstaniem w Getcie Warszawskim.
„Już w kwietniu 1943 r. więcej mieszkańców Warszawy aktywnie walczyło przeciwko narodowemu socjalizmowi w najbardziej niesprzyjających warunkach getta niż 20 lipca 1944 r w całych Niemczech – informuje Niemców Ackermann. - A 16 miesięcy później całe społeczeństwo miejskie zbuntowało się przeciwko niemieckiej tyranii. Armia Krajowa zgromadziła ponad 30 tys. bojowników z całej Polski, ich dowództwo było skoordynowane z polskim rządem emigracyjnym w Londynie i wspierane przez prawie cały naród polski, dla którego bitwa o Warszawę była aktem symbolicznym. Powstańcy walczyli fizycznie w asymetrycznej sytuacji militarnej. Z drugiej strony w Rzeszy Niemieckiej istniało zaledwie kilka środowisk, które aktywnie opierały się narodowemu socjalizmowi”.
Ale poprzez edukacje i media upowszechniono mniemanie, że opór wobec nazistów w Niemczech miał szeroki wymiar i za płk. Stauffenbergiem, wykonawcą nieudanego zamachu na Hitlera, stało nie 130 uczestników spisku, ale setki tysięcy Niemców.
„Oprócz tego antysłowiańskiego i antypolskiego wymiaru niemieckiej polityki okupacyjnej, nadal brakuje w Niemczech świadomości, że częścią modelu biznesowego Republiki Federalnej jest wykorzystywanie pamięci dla celów minimalizowania płatności – przypomina Niemcom Ackermann. - Krytycy w Polsce nazywają to motto: „Pamiętać, aby nie płacić”. Podczas gdy ludzkie życie poszkodowanych, a tym samym indywidualne płatności, się kończą, moralne prawo do roszczeń o odpowiednie odszkodowania za zagładę Warszawy nie wygaśnie”.
O tym jest też przekonany Tomasz Pietryga z „Rz”.
„Niemieccy dziennikarze, politycy i prawnicy jak mantrę powtarzają, że kwestia jakichkolwiek odszkodowań za unicestwienie milionów Polaków oraz zniszczenie prawie 40 proc. majątku narodowego w czasie II wojny światowej jest zamknięta. Czyżby?” - pyta Pietryga.
Po powrocie do władzy Donalda Tuska Niemcy mogą odłożyć sprawę reparacji ad acta. Dobitnie pokazał to wizyta w Warszawie kanclerza Olafa Scholza, który stanowczo oświadczył, że nie ma mowy o żadnych reparacjach, a premier Tusk mu skwapliwie przytaknął. Kanclerz rzucił jedynie Polakom ochłap w postaci obietnicy 200 mln euro dla garstki 40 tys. ocalałych Polaków.
„To kwota skandalicznie mała, ale jednocześnie pokazuje, że rząd Niemiec jest skłonny do działań, gdy znajduje się pod presją” – podsumował Pietryga. Toteż to od postawy nas, Polaków zależy, czy sprawa reparacji umrze. Jeśli będziemy siedzieć cicho, ograniczać się do kilku okrzyków „reparacje, reperacje” jak podczas przemowy w Warszawie prezydenta Steinmeiera, to Niemcy mogą spać spokojnie. Presja ze strony społeczeństwa powinna dotyczyć głównie premiera Donalda Tuska, który – jak wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują – będzie startował na prezydenta RP. Świadczy o tym chociażby przyznanie przez Tuska 100 mln zł na Muzeum Powstania Warszawskiego.
Powinnismy na każdym kroku uświadamiać Tuskowi, że jeśli nadal będzie uznawał temat reparacji za zamknięty, to przegra wybory. Bo w tej chwili, to namawia nas ustami uczestniczki Powstania Wandy Stawskiej-Traczyk, związanej z obozem politycznym KO, żebyśmy siedzieli cicho. Wanda Traczyk-Stawska podczas uroczystości na Cmentarzu Powstańców Warszawy na Woli, w obecności premiera Donalda Tuska i prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego zaapelowała "bądźmy dobrymi sąsiadami":
„Myślę, że nadszedł czas, że trzeba sobie wzajem wybaczyć, bo inaczej nie da się być dobrymi sąsiadami. A nam potrzebni są dobrzy sąsiedzi. Szczególnie mówię do Niemców. Razem mamy siłę zatrzymać Rosję. Sami nie damy rady, więc bądźmy dobrymi sąsiadami”.
Słowa Traczyk-Stawskiej trzeba odebrać jako suflowane przez premiera Donalda Tuska. Ja rozumiem je tak: „bądźcie pokorni i cisi wobec Niemców, to może nam pomogą, jak napadną na nas Rosjanie”.
Tak pomogą, jak sowieci podczas Powstania Warszawskiego.
Oprac. Adam Socha
Na zdjęciu, kadr z filmu Miasto Ruin zrealizowanego na zlecenie Muzeum Powstania Warszawskiego, na podstawie autentycznych zdjęć.
Skomentuj
Komentuj jako gość