"Niemiecka bezczelność nie zna granic" - skomentowała w "Rzeczpospolitej" Estera Flieger. Mogę dodać oraz głupota i sprzedajność polskich "elit". Bowiem Konsulat Generalny Niemiec w Gdańsku zorganizował uroczystość upamiętniającą 80. rocznicę zamachu w Wilczym Szańcu i gości zaprosił na Dwór Artusa, który jest częścią Muzeum Miasta Gdańska. Prof. Norbert Lammert, były przewodniczący Bundestagu, a dziś prezes Fundacji im. Konrada Adenauera, mówił o „powstaniu”, które jest symbolem „przyzwoitości i odwagi cywilnej”. Zorganizowali je – kontynuował – zamachowcy, którzy „nie byli oczywiście krystalicznymi demokratami”, ale „ludźmi swoich czasów, powiązanymi z realiami ich społecznego pochodzenia”.
Lammert opowiadający o powstaniu symbolizującym przyzwoitość i odwagę cywilną nie miał na myśli – w przededniu 80. rocznicy jego wybuchu – Powstania Warszawskiego. Tymi słowy opisał zamach na Adolfa Hitlera z 20 lipca 1944 r., którego organizatorem był pułkownik Stauffenberg.
Od lewej: Prof. Norbert Lammert i Konsul Generalna Niemiec w Gdańsku Cornelia Pieper
Dlaczego Polska ma pomagać Niemcom w prowadzeniu ich polityki historycznej?
Czym innym, jak nie fałszowaniem historii, jest nazywanie zamachu na Hitlera „powstaniem” i to na chwilę przed 1 sierpnia? - pyta w "Rz" Estera Flieger. Do gdańskiej prokuratury wpłynęło zawiadomienie troje radnych PiS z Gdańska o możliwości popełnienia przestępstwa propagowania ustroju nazistowskiego w związku z uroczystością upamiętnienia 80. rocznicy zamachu na Hitlera w Wilczym Szańcu w gdańskim Dworze Artusa. Władze gdańska od lat wpisują się w politykę historyczną Niemiec.
Dopiero po dojściu Zjednoczonej Prawicy do władzy w 2015 roku państwo polskie zdołało wyrwać z rąk austriackiej spółki Carpatria, której prezesem był agent WSI, Wilczy Szaniec w Gierłoży. Należy też obserwować, czemu będzie służył odbudowywany przez niemiecką fundację pałac w Sztynorcie, należący do jednego z uczestników spisku na Hitlera, hrabiego Lehndorffa.
Konsul generalna Cornelia Pieper przytoczyła podczas uroczystości w Dworze Artusa dzieje życia jednego ze spiskowców z 1944 r., Heinricha von Lehndorffa i podkreśliła potencjał jego dawnego majątku ziemskiego w Sztynorcie na Mazurach jako miejsca rozwoju dialogu europejskiego:
"Pałac w Sztynorcie jest miejscem, w którym tętni historia naszej części świata. Naszym wielkim marzeniem jest odbudowa tego obiektu i oddanie go ludziom, stworzenia tam miejsca międzynarodowego dialogu europejskiego, miejsca zbliżającego do siebie młodych ludzi z różnych krajów, miejsca zorientowanego na przyszłość" – mówiła konsul.
Stauffenberg nie chciał klęski militarnej Niemiec
Uroczystość w Gdańsku jest kolejnym krokiem do „beatyfikacji” płk. Clausa von Stauffenberga, do realizacji celu niemieckiej polityki historycznej, która ma sprawić, że Claus von Stauffenberg urośnie do rangi "demokraty" i bojownika o lepszy świat. Niemcy, nie po raz pierwszy zresztą, piszą swoją wersję historii.
Stauffenbergowi jego trzeci z kolei zamach na Hitlera prawie się udał, gdy udało mu się uruchomić zapłon bomby, która zostawił w teczce pod stołem w drewnianym baraku, 20 lipca 1943 roku po południu, w Wilczym Szańcu pod Kętrzynem. Niestety, po jego wyjściu inny oficer przesunął nogą teczkę… dlatego, mimo że ładunek eksplodował w odległości zaledwie kilku metrów od Hitlera, wódz III Rzeszy wyszedł z zamachu z niewielkimi obrażeniami, natomiast na skutek odniesionych ran zmarło czterech uczestników narady.
39-letni Stauffenberg przekonany, że zamach się udał leciał samolotem do Berlina, by wraz ze 130 spiskowcami przejąć władzę w III Rzeczy. Bynajmniej nie w celu przywrócenia wolności podbitym narodom. Dlatego udział polskich urzędników i polityków w uroczystościach, w czasie których oddaje się hołd postaci takiej jak Claus von Stauffenberg to policzek dla państwa polskiego oraz prawdy historycznej jako takiej.
Nie, Stauffenberg nie był bohaterem. Owszem, zamierzał zabić Hitlera, lecz bynajmniej nie dlatego, aby ratować Żydów lub uwolnić Polaków z obozów koncentracyjnych i obozów pracy. Stauffenberg rozumiał jedynie, że kierunek, jaki na drugowojennych frontach obrał Hitler, prowadzi państwo niemieckie ku przepaści. Stauffenberg nie chciał klęski militarnej, ale nie oznacza to, że nie chciał, aby Niemcy władali całą, a przynajmniej większą częścią Europy.
Kim byli zamachowcy?
Nawet historycy, którzy drobiazgowo analizują życie Stauffenberga nie są jednomyślni co do tego, kiedy i dlaczego zaczął on myśleć o zabiciu Hitlera. Przyjmuje się, że miało to miejsce w czasie kampanii w Afryce, w której brał udział (przełom 1942 i1943 roku). Stauffenbergowi miały nie podobać się metody dowodzenia armią oraz informacje o masowych mordach dokonywanych przez niemieckie wojska na terenach okupowanych.
Wcześniej jednak, po dojściu Hitlera do władzy w roku 1933, Stauffenberg był jego postacią zafascynowany – podobnie jak miliony innych obywateli Rzeszy. Z biegiem lat coraz bardziej doceniał jego zdolności przywódcze oraz popierał kierunek, w jakim rozwijały się Niemcy, zarówno na polu wewnętrznym, jak na arenie międzynarodowej.
Choć podobno raził go krzykliwy antysemityzm Hitlera, to akceptował go w imię „wyższego” celu, jakim było dobro Niemiec. Wybuch wojny i atak na Polskę Stauffenberg w pełni popierał i uważał za konieczność – rozszerzenie niemieckich wpływów na Wschodzie było bowiem niezbędne, jak uważał, do rozwoju kraju.
Mieszkańcy terenów podbitych traktowani byli przez niego jak ludzie niższej kategorii. W połowie września 1939 roku Stauffenberg pisał do żony:
„Miejscowa ludność to niewiarygodny motłoch, bardzo dużo Żydów i mieszańców. Naród, który aby się dobrze czuć, najwyraźniej potrzebuje batoga. Tysiące jeńców przyczynią się na pewno do rozwoju naszego rolnictwa. Niemcy mogą wyciągnąć z tego korzyści, bo oni są pilni, pracowici i niewymagający (…) Najważniejsze jest to, abyśmy w Polsce właśnie teraz zaczęli planową kolonizację”.
W 1941 r. za frontem wschodnim wszyscy czterej uczestnicy spisku asystowali przy okrucieństwach na terenach, gdzie do niedawna rządzili Sowieci. Byli obecni podczas horrendalnych pogromów Wehrmachtu w Białymstoku i Słonimiu. Otrzymywali rozkazy rozstrzeliwania jeńców (Schulenburg się przyznał, że to czynił). Kleist figurował jako protegowany Schulenburga. Po wojnie zasłynął z założenia i prowadzenia do roku 1998 Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa. Weizsäcker w latach 1984–94 był… prezydentem Niemiec.
Nic dziwnego, że biografie retuszowały ich „przygody” w okupowanej Polsce i na Wschodzie. Niestety do dziś uważa się w Niemczech, że 9. pułk piechoty jako jedyny w Wehrmachcie był nieskazitelny. Z decyzji niemieckiego MON tradycje pułku podtrzymuje batalion reprezentacyjny Bundeswehry.
Poglądy dysydentów na temat Żydów też nie były – pisząc eufemistycznie – nieskazitelne. Aż do Holokaustu niedoszły kanclerz Goerdeler chciał wypędzić gros niemieckich Żydów do jakiegoś specjalnie stworzonego państwa żydowskiego np. w Kanadzie lub Argentynie. Polscy i inni wschodni Żydzi mieli pozostać w gettach prowadzonych w sposób „humanitarny”.
Przez 12 lat istnienia dyktatury nazistowskiej opór wobec rządów Hitlera narastał wśród wszystkich grup zawodowych i społecznych z wyjątkiem wojska. Dopiero kiedy skutecznie przeprowadzony desant aliancki na zachodzie i szybkie postępy Armii Czerwonej na wschodzie poważnie zagroziły niemieckiej mocarstwowości, korpus oficerski zaczął przejawiać pierwsze oznaki krytyki wobec strategii wodza. Sam Stauffenberg przyłączył się do nielicznej grupy przeciwników Hitlera z Wehrmachtu dopiero po powrocie z Afryki Północnej w sierpniu 1943 r.
W 1941 r. za frontem wschodnim wszyscy czterej spiskowcy asystowali przy okrucieństwach na terenach, gdzie do niedawna rządzili Sowieci. Byli obecni podczas horrendalnych pogromów Wehrmachtu w Białymstoku i Słonimiu. Otrzymywali rozkazy rozstrzeliwania jeńców (Schulenburg się przyznał, że to czynił). Kleist figurował jako protegowany Schulenburga. Po wojnie zasłynął z założenia i prowadzenia do roku 1998 Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa. Weizsäcker w latach 1984–94 był… prezydentem Niemiec. Nic dziwnego, że biografie retuszowały ich „przygody” w okupowanej Polsce i na Wschodzie. Niestety do dziś uważa się w Niemczech, że 9. pułk piechoty jako jedyny w Wehrmachcie był nieskazitelny. Z decyzji niemieckiego MON tradycje pułku podtrzymuje batalion reprezentacyjny Bundeswehry.
Puczyści, którzy przeżyli wojnę, twierdzili, że bezpośrednim powodem decyzji o organizacji zamachu był wydany wiosną 1944 r. rozkaz Ernsta Kaltenbrunnera o deportacji 40 tys. Żydów węgierskich do komór gazowych w Treblince. Trudno jednak uwierzyć w ten nagły przejaw humanitaryzmu u ludzi, którzy aż do klęski w Stalingradzie bez żadnych oporów akceptowali zabijanie cywilów w całej Europie, od bombardowań Molde i Kristiansund w Norwegii po masakry mieszkańców Kandanos i Kondomari na Krecie.
Jak wyobrażali sobie Niemcy po zgładzeniu Hitlera?
Warunki zawieszenia broni, które miały być przedstawione aliantom po udanym zamachu na Hitlera, zakładały utrzymanie przez Niemcy Austrii oraz Kraju Sudeckiego, autonomii Alzacji i Lotaryngii, granicę wschodnią Niemiec według stanu z 1914 roku. Operacje wojsk niemieckich na wschodzie miały trwać. Odmawiano także wydania niemieckich zbrodniarzy wojennych.
W czasie wojny obsesje na punkcie granic z Polską nie malały. Analogicznych dążeń do zwrotu Alzacji i Lotaryngii przez Francję nie było. Możemy zatem nazwać źródło tych obsesji po imieniu: antypolski rasizm. Opozycja zrozumiała, że w dobrym guście byłoby odtworzenie jakiegoś państewka polskiego, ale miało ono być kadłubowe i rządzone przez Niemcy. Taki twór mógł służyć co najwyżej jako bufor, jak chciał np. kandydat puczystów na głowę państwa, gen. Ludwig Beck.
Problemem dla niemieckich historyków jest również to, że poparcie wśród opozycji dla granic z 1914 r. lub z końca 1939 r. wiązało się z uznaniem dla kolonialnej polityki nazistowskiej Rzeszy. Niemiecki historyk Klaus Hildebrand zauważył, że jeśli chodzi o podejście do Polaków, to Goerdelera niewiele różniło od Hitlera. W 1939 r. Stauffenberg z zadowoleniem powitał niemieckie osadnictwo, czyli wypędzenia Polaków i Żydów. Jego przyjaciel Fritz-Dietlof hrabia von der Schulenburg, wytypowany przez spiskowców na ministra spraw wewnętrznych, uważał, że nic nie może przewyższać tego, co niemieckie, ani podważać prawa Niemców do rządzenia i kolonizacji na Wschodzie.
Schulenburg praktykował to, co głosił. Sam przeprowadzał czystki etniczne. W latach 1939–40 był gubernatorem (Regierungspräsident) Śląska. Pod nadzorem Schulenburga w czasie kampanii wrześniowej grupy zadaniowe, tzw. Einsatzgruppen, i inne jednostki mordowały ludność w dziesięciu polskich miastach na Górnym Śląsku. Zabito wielu powstańców śląskich, a w trzech miejscowościach spłonęły synagogi. Po zakończeniu działań, gdy systematycznie mordowano reszty polskich elit na Śląsku, Schulenburg nadzorował wypędzenia. Za jego rządów ograbiono i deportowano 204 tys. śląskich obywateli polskich, Polaków i Żydów. Być może 13 tys. zginęło. Trudno uwierzyć, że jeszcze w 1943 r. niedoszły szef niemieckiego MSZ postulował, aby Polska została „wygaszona”, a Rzesza wchłonęła również kraje bałtyckie, Białoruś, Bukowinę oraz części Holandii, Belgii i Francji.
W okresie zwycięstw plany spiskowców wyrosły do geopolitycznych marzeń o Europie bez ceł i ze wspólną walutą, rządzonej przez Niemcy, dla ich ekonomicznych korzyści (brzmi znajomo?). Gdy w 1941 r. Niemcy zaatakowały ZSRR i front przesuwał się na wschód, Kresy Wschodnie II RP miały pozostać pod władaniem niemieckim ze względu na „bezpieczeństwo” Rzeszy. Kiedy niemieckie szanse na zwycięstwo zmalały, pojawiły się pomysły, aby zrekompensować Polsce utratę Wielkopolski, Kujaw, Górnego Śląska i Pomorza.
W marcu 1943 r. Winston Churchill musiał być zdezorientowany, gdy go poinformowano, iż Goerdeler raptem proponuje „podarowanie” Polsce… Litwy. Rzecz jasna, poglądy Litwinów nie zostały wzięte pod uwagę. Oczywiście, ten amalgamat polsko-litewski miał również być zależny politycznie i ekonomicznie od Niemiec. Nic dziwnego, że alianci uznali opozycję niemiecką za niepoważną.
Czynienie ze Stauffenberga bohatera narodowego – nawet pomimo tego, że za swoje czyny zapłacił najwyższą karę – jest niegodne i uwłacza pamięci tych nielicznych, którzy naprawdę przeciwstawiali się złu nazistowskiego reżimu.
Dlaczego Niemcy z takim pietyzmem nie mówią o Thomasie Mannie lub ruchu Białej Róży, której członkowie zostali zamordowani za głoszenie antynazistowskich haseł? Czy znaczenie ma to, że Mann, wstydząc się kierunku, w jakim zmierzają Niemcy, zrzekł się niemieckiego obywatelstwa, zaś ruch Białej Róży był organizacją chrześcijańską?
Gdyby pułkownik Stauffenberg przeżył wojnę, zapewne zasiadłby na ławie oskarżonych za zbrodnie wojenne popełnione na wschodzie. Podobnie stałoby się z większością lipcowych spiskowców.
Jak „zdrajcy” stali się „bohaterami nowych Niemiec”
Claus von Stauffenberg i inni uczestnicy zamachu na Hitlera przez długi czas uważani byli przez większość Niemców za zdrajców, a władze RFN bardziej troszczyły się o byłych nazistów niż o ofiary III Rzeszy. Teraz uważani są za bohaterów, a zamach jest mitem założycielskim „nowych Niemiec”.
Taką tezę stawia niemiecka autorka Ruth Hoffmann w opublikowanej niedawno książce „Niemieckie alibi. Mit 'Zamachu Stauffenberga' – jak zniekształcano i politycznie instrumentalizowano 20 lipca 1944 roku”. Pierwsze lata po powstaniu RFN w 1949 roku były „okresem wypierania ze świadomości pamięci o zbrodniach”, a celem pierwszego kanclerza Konrada Adenauera było „zawarcie pokoju ze sprawcami” i „uwolnienie całego społeczeństwa od moralnych obciążeń” – pisze Hoffmann.
Autorka przytacza fragmenty wystąpień przedstawicieli zachodnioniemieckiego rządu z lat 50. i podkreśla, że celem władz nie była troska o ofiary nazistowskiego terroru i rodziny zamordowanych lecz „rehabilitacja byłych nazistów, niezależnie od tego, czy byli biernymi uczestnikami czy masowymi mordercami”.
Rząd Adenauera kierował się dewizą „Pozostawmy przeszłość historii” – stwierdza krytycznie Hoffmann zaznaczając, że postawa władz była zgodna z nastrojami społecznymi. Przed więzieniami, w których przebywali skazani przez sądy alianckie niemieccy przestępcy wojenni, odbywały się demonstracje poparcia dla rzekomych ofiar „wyroków ferowanych przez zwycięzców”.
Współczucie rodaków obejmowało m. in. byłego szefa grupy specjalnej Otto Ohlendorfa, który we wrześniu 1941 roku informował Berlin o wymordowaniu 17 315 Żydów i komunistów na terenie Ukrainy. Denazyfikacja, prowadzona szczególnie konsekwentnie przez Amerykanów, uważana była przez Niemców za zemstę – zaznacza autorka.
W klimacie „zbiorowego samooszukiwania się” nie było miejsca na uhonorowanie przedstawicieli ruchu oporu przeciwko Hitlerowi – pisze Hoffmann. „Uznanie ich czynów oznaczałoby, że w latach 1933-1945 można było postępować inaczej. Większość Niemców nie była zdolna do takiej refleksji” – podkreśliła autorka.
Z przeprowadzonego w 1951 roku sondażu wynika, że 30 proc. mieszkańców RFN potępiało zamach na Hitlera, a kolejne 30 proc. nie miało zdania lub nic o nim nie wiedziało. Tylko 40 proc. miało pozytywne zdanie o zamachowcach. Wśród byłych żołnierzy, aż 59 proc. uważało Stauffenberga za zdrajcę.
Hoffmann wymienia liczne przykłady dyskryminacji rodzin zamachowców z 20 lipca 1944 roku. Wdowom po skazanych na śmierć odmawiano świadczeń rentowych, podczas gdy byli urzędnicy III Rzeszy zostali już w 1951 roku przywróceni do pracy, ich prawa emerytalne zostały uznane. Marion Freisler - wdowie po prezesie Narodowego Trybunału Rolandzie Freislerze, odpowiedzialnym za wiele wyroków śmierci – przyznano świadczenia w wysokości przysługującej sekretarzowi stanu.
Dopiero w 1954 roku po raz pierwszy doszło do oficjalnego upamiętnienia zamachowców. 20 lipca był „próbą wyrwania państwa z rąk morderczego zła” – powiedział prezydent RFN Theodor Heuss. „Wstyd, który Niemcom narzucił Hitler, został zmyty ich krwią ze splamionego niemieckiego imienia” – dodał Heuss.
Reakcją na jego przemówienie była fala hejtu – pisze Hoffmann. Urząd prezydencki zmuszony był wydać oświadczenie, że Heuss przemawiał jako osoba prywatna. W 1963 roku rząd zgodził się na wywieszenie flag narodowych w rocznicę zamachu, czego od dawna domagali się socjaldemokraci.
Dopiero w latach 70 – pisze Hoffmann – spojrzenie Niemców na spiskowców uległo zasadniczej zmianie – ze zdrajców stali się bohaterami. Konserwatywne niemieckie elity, przede wszystkim chrześcijańscy demokraci uznali, że 20 lipca może być użytecznym mitem założycielskim „nowych Niemiec”.
Autorka zwróciła uwagę na uroczystości w 1984 roku, podczas których kanclerz Helmut Kohl „powielał dawną legendę o tym, że Niemcy bez swojej winy dostali się pod bat pozbawionej skrupułów grupy gangsterów” i „cierpieli nie mniej niż inne narody”.
Preferowanie jednej grupy ruchu oporu, w których czołową rolę odgrywali przedstawiciele wojska i pruskiej szlachty, zepchnęło w cień inne formy oporu wobec Hitlera – przede wszystkim konspirację komunistyczną i socjaldemokratyczną. W przeciwieństwie do Stauffenberga, komuniści i socjaliści walczyli z hitlerowskim reżimem od samego początku – zauważyła autorka.
W 1999 roku, za rządów kanclerza z SPD Gerharda Schroedera, na dziedzińcu ministerstwa obrony w Berlinie, gdzie w 1944 roku rozstrzelano Stauffenberga i innych spiskowców, po raz pierwszy w rocznicę zamachu odbyła się przysięga żołnierzy Bundeswehry. Ta tradycja kontynuowana jest do dzisiaj. Minister obrony Rudolf Scharping (SPD) powiedział wtedy –„Od ruchu oporu prowadzi prosta linia do konstytucji RFN”.
W 2009 roku hollywoodzki film „Walkiria” (nazwa operacji zmierzającej do zabicia Hitlera i przejęcia władzy przez spiskowców) z Tomem Cruisem w roli Stauffenberga spopularyzował na świecie zamach na Hitlera.
„Pozbawiony treści przez polityczne zawłaszczenie, mit 20 lipca stał się uniwersalnym instrumentem zbiorowego samooszukiwania się” – oceniła Hoffmann.
Z przeprowadzonego w 2020 roku sondażu wynika, że co trzeci Niemiec uważa, że jego przodkowie pomagali prześladowanym przez nazistów Żydom i uczestniczyli tym samym w ruchu oporu.
„Musiało upłynąć dużo czasu, zanim 'zdrajcy ojczyzny' stali się oficjalnie bohaterami” – podsumowuje Ruth Hoffmann.
Aktualna niemiecka doktryna państwowa, potwierdzona kilka miesięcy temu przez kanclerza Olafa Scholza, twierdzi, że kraj został zdominowany przez Hitlera i jego tajemniczą grupę „nazistów”. Został w 1945 r. zatem wyzwolony, a nie pokonany.
Bezkrytyczne oddawanie czci spiskowcom z 1944 r. potęguje wrażenie, że sprzeciw wobec nazistów był powszechny. Już około jedna trzecia dzisiejszych Niemców uważa, że ich rodziny były oponentami Führera. W Niemczech nazbyt często zdarza się, że polskie próby sprostowania takich narracji są postponowane jako brednie antyniemieckich fanatyków. Tym bardziej w interesie wszystkich Polaków jest wskazywanie faktów i powtarzanie prawdy.
W województwie warmińsko-mazurskim, na terenie którego jest położony zarówno Wilczy Szaniec oraz pałac Stauffenbergów w Sztynorcie, na razie nie ma oznak uczestnictwa władz w niemieckiej polityce historycznej, ale czy to się nie zmieni, zważywszy na politykę zagraniczna rządu premiera Donalda Tuska i na słowa premiera podczas niedawnej wizyty kanclerza Scholza w Warszawie, że rozumie stanowisko niemieckie, iż temat reparacji dla Polski za miliony ofiar i zniszczeń, jest zamknięty.
W 1991 roku Wilczy Szaniec w Gierłoży, został wydzierżawiony spółce austriackiej Carpatia, przez właściciela, skorumpowane władze gminy Srokowo. Spółka zobowiązała się do stworzenia muzeum, które miało ukazać, jak Hitler tutaj planował rzezie w całej Europie. Jednak właściciel Jan Z. ograniczył się tylko do prowadzenia tam restauracji i hotelu. Nawet nie postawił tablicy informacyjnej. Nikt z władz Polski przez lata nie kiwnął palcem, by ten skandal zakończyć.
Byłem chyba pierwszym dziennikarzem, który w 1992 roku – jako dziennikarz „Rzeczpospolitej” - opisał ten skandal. Mimo skandalicznej umowy, mimo setek artykułów pisanych po mnie przez dziesiątki dziennikarzy przez wszystkie lata, wszyscy byli bezradni i gmina, i nadleśnictwo i służby specjalne i sądy.
Właściciel jedynie zgodził się, by rodzina Stauffenberga postawiła w 1992 roku, przy ruinach tego baraku, tablicę pamiątkowa w kształcie otwartej księgi, w której zapisano informację o zamachu. W ceremonii odsłonięcia brali udział m.in. synowie Stauffenberga: Berthold, Heimeran i Franz.
Dopiero po 21 latach, w 2012 r. historycy zasiadający w Kolegium przy Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku napisali list do premiera Donalda Tuska, zwracający uwagę na szczególne znaczenie Wilczego Szańca dla pokazania historii. Jeden z sygnatariuszy, śp. Władysław Bartoszewski mówił wówczas, że taki obiekt historyczny jak w Gierłoży nie powinien być przekazany choćby w formie dzierżawy w dowolne ręce. Nie jest to obiekt ideologicznie obojętny, a teraz w czasie odradzających się ruchów ideologicznie skrajnych, nawiązujących do tych z II wojny światowej, Wilczy Szaniec nie może pozostawać bez kontroli – mówił prof. Bartoszewski.
W 2013 roku Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku przygotowało projekt wystawy plenerowej. Gierłoż miała być przedstawiona jako miejsce planowania zbrodni przeciwko ludzkości i miejsce dowodzenia wojną.
Jak mówił wówczas wicedyrektor muzeum Janusz Marszalec (jeden z trzech historyków obok Pawła Machcewicza i Rafała Wnuka, którzy wyrzucili z Muzeum II Wojny Światowej, po powrocie do władz w 2024 roku, portrety rodziny Ulmów, rtm Pileckiego i ojca Maksymiliana Kolbe), nowa wystawa w Wilczym Szańcu nie miała być przewodnikiem po obiektach architektonicznych byłej kwatery Hitlera, tylko „praktycznym, skrótowym „przewodnikiem” po największym i najstraszniejszym konflikcie XX wieku”. Przyznam, że nie widziałem tej wystawy. Wybieram się tam wkrótce.
Jednak dopiero w 2015 roku, a więc po dojściu do władzy Zjednoczonej Prawicy nadleśnictwo Srokowo wypowiedziało umowę dzierżawy austriackiej spółce, z powodu nie wywiązywania się z umowy i nie płacenia za dzierżawę. Spółka reprezentowana przez mec. Wojciecha Wrzecionkowskiego, honorowego konsula RFN w Olsztynie, odwołała się do sądu. Dopiero w 2017 roku Sąd Apelacyjny w Białymstoku uprawomocnił wypowiedzenie umowy.
Dopiero po latach, jak ustaliło kolejne śledztwo „Rz”, okazało się, że nazwisko prezesa spółki Carpatia Jana Z. przewija się w materiałach komisji weryfikacyjnej WSI. Według zgromadzonych przez nią materiałów Jan Z. był od 1986 r. agentem oddziału Y wywiadu wojskowego PRL o pseudonimie Merc. Oddział Y zajmował się nielegalnymi operacjami finansowymi. Za wyprowadzone z Polski pieniądze zakładał spółki na zachodzie Europy. Nazwiska oficerów oddziału Y występują m.in. w aferze Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego.
W tym roku – jak donosi Gazeta Olsztyńska – w odtworzonym drewnianym baraku, pokazano rekonstrukcję zamachu, ale bez żadnych efektów pirotechnicznych.
- Bardziej chodzi nam o odtworzenie klimatu narady, podczas której równo 80 lat temu doszło do zamachu — powiedział nadleśniczy Nadleśnictwa Srokowo, które administruje Wilczym Szańcem, Zenon Piotrowicz.
W tej części ekspozycji jest też odtwarzana kronika filmowa nagrana przez ekipę filmowców, którzy kilka godzin po zamachu dokumentowali wizytę Mussoliniego w Wilczym Szańcu. Właśnie z powodu tej wizyty Hitler przyspieszył południową naradę i płk Stauffenberg nie zdążył uzbroić drugiego ładunku wybuchowego. Na wyświetlanej kronice widać m.in., że Hitler wita Mussoliniego, podając mu lewą rękę, bo prawą - na skutek obrażeń - ma unieruchomioną.
Nadleśniczy Piotrowicz poinformował, że w sobotę (20 lipca) wizytę w Wilczym Szańcu zapowiedzieli m.in. niemieccy naukowcy.
— Oficjalnych wizyt i delegacji nie przewidujemy. Przed kilkoma dniami Szaniec odwiedzili przedstawiciele fundacji, która opiekuje się pałacem w Sztynorcie. Tam mieszkał zamieszany w spisek hrabia Lehndorff — powiedział Piotrowicz.
Przy ruinach tego baraku znajdują się tablice z archiwalnymi zdjęciami, a naprzeciwko - duża tablica poświęcona samemu Stauffenbergowi.
„Hrabia Lehndorff, to był dobry pan”
Sztynort na Mazurach, siedziba pruskiego rodu Lehndorffów, jest kolejnym miejscem, w którym budowany jest mit „powstania niemieckiego przeciwko Hitlerowi”. Ostatnim potomkiem rodu, który odziedziczył pałac i posiadłość, był urodzony w Hanowerze Heinrich Graf von Lehndorff. Studiował ekonomię i administrację biznesową we Frankfurcie nad Menem i w ten sposób przygotowywał się do zarządzania rodzinnym majątkiem, który przejął w 1936 roku. Był żonaty z hrabiną Gottliebe Kalnein, z którą miał cztery córki (czwarta urodziła się po jego egzekucji).
Heinrich Lehndorff brał udział w ataku na Polskę w 1939 r., a następnie w wojnie niemiecko-sowieckiej. Gdy wybuchała wojna, zarówno Heinrich, jak i jego młodszy brat zostali powołani do wojska. Młodszy z Lehndorffów zginął w czerwcu 1941 roku jako dowódca kompanii w Estonii. W tym czasie Heinrich był oficerem łącznikowym u generała Fedora von Bocka, późniejszego feldmarszałka i głównodowodzącego Grupy Armii "Środek" na Wschodzie.
Zdaniem krewnej Marion Doenhoff, przełomem w podejściu Lehndorffa do wojny był jego udział w kampanii rosyjskiej, gdzie pod Borysowem był świadkiem masakry Żydów dokonywanej przez SS. "Dla oficera łącznikowego hrabiego Lehndorffa było to ostatecznym bodźcem do przejścia na stronę ruchu oporu. Odtąd całymi latami jako kurier przekazywał informacje" - pisała Doenhoff. Przekonać go do udziału w spisku wokół Stauffenberga miał Henning von Tresckow. Porucznik rezerwy Lehndorff zostaje rozmieszczony w planach „Walküre” jako oficer łącznikowy I Okręgu Wojskowego (Königsberg).
Zdaniem historyka Bogdana Musiała z IPN, jest to teoria nieprawdziwa, ponieważ do spiskowców najczęściej należeli oficerowie z Prus Wschodnich, którzy w tym okresie wyraźnie widzieli zbliżającą się klęskę armii niemieckiej. Obawiali się oni, że wojska sowieckie w szybkim kontrnatarciu najpierw muszą wejść do ich ojczyzny, czyli do Prus Wschodnich. Logicznym rozwiązaniem było zlikwidować Hitlera, dogadać się z przeciwnikiem i uratować swój kraj. – To był prawdziwy powód wybuchu spisku przeciwko Adolfowi Hitlerowi – mówi historyk IPN.
Zdanie polskiego historyka podziela Markus Meckel, były NRD-owski opozycjonista i były szef Niemieckiego Związku Opieki nad Grobami Wojennymi:
„Ci czołowi wojskowi, którzy brali udział na przykład w 20 lipca, przedtem wspierali i uczestniczyli w wojnie Hitlera. Dopiero gdy po Stalingradzie stało się jasne, że wojny nie da się już wygrać, ich działania stały się bardziej konkretne”, podkreślił Meckel. – Niektórzy z tych, którzy stali się przywódcami spisku z 20 lipca, również brali udział w mordowaniu Żydów, nie z radością, ale jednak. Albo przynajmniej to obserwowali. I nie skłoniło ich to do działania – dodał w rozmowie z DW.
Od 1941 roku w pałacu Lehndorffów w Sztynorcie zamieszkał, w jego lewym skrzydle, minister spraw zagranicznych Trzeciej Rzeszy, Joachim von Ribbentrop. Także Naczelne Dowództwo Wojsk Lądowych (OKH) zostało ulokowane w posiadłościach Lehndorffa Wraz z nim zakwaterowano tu innych urzędników i funkcjonariuszy gestapo, a także w pobliskich domach gościnnych. Zbiegiem okoliczności, jeden z najbliższych powierników Hitlera i ten, który chciał go zabić, mieszkali ze sobą pod jednym dachem przez trzy lata. Ribbentropowi podobała się dogodna lokalizacja zamku – znajdował się on zaledwie 14 kilometrów od Wilczego Szańca (Wolfsschanze) – kwatery głównej Hitlera.
Latem 1944 roku Heini Lehndorff miał 35 lat, był już zwolniony ze służby i mieszkał w Sztynorcie. Do zadań hrabiego po udanym zamachu na Hitlera należało przekazanie następnego dnia w Królewcu władzy reprezentantom generała Becka. Bardzo szybko SS odkryła uczestników spisku. Gdy przybyli do Sztynortu Lehndorffa uciekł SS-manom. Zaraz po schwytaniu przetransportowano go z Królewca do więzienia w Berlinie. Po drodze znowu uciekł, ale potem poddał się dobrowolnie, chroniąc los rodziny. Zginął straszliwą śmiercią, powieszony na strunie fortepianowej na haku masarskim.
W 2009 roku, przy udziale polskich dyplomatów i samorządowców w Sztynorcie odbyły się uroczystości obchodów 100. rocznicy urodzin hrabiego Heinricha von Lehndorffa. W obecności byłej wiceszefowej Bundestagu Antje Vollmer cztery córki uczestnika spisku na życie Hitlera – słynna modelka Vera, Nona, Gabriele i Catharina - odsłoniły przed pałacem pomnik poświęcony ojcu.
Pomnik to ogromny mazurski głaz, na którym w językach polskim i niemieckim wypisane zostało zdanie z pożegnalnego listu hrabiego Lehndorffa do rodziny:
"Stajemy w obliczu daleko idących przemian, pod wpływem których nasze dotychczasowe życie stopniowo odchodzi w niebyt ustępując miejsca całkowicie odmiennym normom".
W uroczystości odsłonięcia głazu uczestniczyli najstarsi mieszkańcy Sztynortu, którzy pamiętali hrabiego. "To był dobry pan, nie witał się z nami jak inni hitlerowcy, tylko mówił +dzień dobry moi ludzie+" - wspominała reporterce Deutsche Welle jedna z mieszkanek Sztynortu.
Po 1945 roku najpierw w pałacu stacjonowały wojska sowieckie, później od 1947 roku mieściła się w nim siedziba PGRu. Po 1990 roku zrujnowany pałac stał się własnością spółki TIGA,która nic z nim nie robiła, więc niszczał nadal.
W 2009 roku pałac od spółki przejęła Polsko – Niemiecka Fundacja Ochrony Zabytków Kultury (prezesem jest mec. Wojciech Wrzecionkowski, konsul honorowy RFN w Olsztynie), która zaczęła krok po kroku restaurować pałac dzięki prywatnym darowiznom z Niemiec, dotacjom niemieckiego ministra kultury i mediów oraz polskiego Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Właśnie fundacja otrzymała 1,4 miliona zł od polskiego rządu na remont elewacji pałacu.
Co ma powstać w pałacu?
Najpierw była mowa, że szkoła rzemiosł budowlanych. Jak czytamy teraz na stronie fundacji: w budynku planowana jest wystawa i dokumenty dotyczące historii zamku, rodziny Lehndorffów oraz powojennej polskiej historii tego miejsca. Niemieccy i polscy historycy pracujący nad nową koncepcją zauważyli, że sytuacja geopolityczna wokół Sztynortu, który znajduje się niedaleko Kaliningradu, zmieniła się ze względu na sytuację na świecie. Dlatego oprócz wystaw powinna tu powstać akademia jako forum dialogu europejskiego (Academia Masuria), w której obok Niemców i Polaków będą mogli uczestniczyć Ukraińcy i Białorusini.
Koszt tego projektu szacowany jest na 30 milionów euro.
W 80. rocznica zamachu na Hitlera w pałacu odbyło się szereg uroczystości z tym związanych.
Tej rocznicy towarzyszy też wystawa w Bibliotece Uniwersyteckiej UWM w Olsztynie pt. „Ruch oporu w Niemczech i zamach 20 lipca 1944 r. / Der Widerstand in Deutschland und das Attentat vom 20. Juni 1944” .
W informacji o wystawie czytamy:
„Wydarzenia 20 lipca 1944 r. uważane są za najbardziej znaczącą próbę zamachu stanu w Trzeciej Rzeszy. Uczestniczyła w nich grupa spiskowców z kręgu hr. Clausa von Stauffenberga, która skupiała ponad 200 osób (historycy napisali o 130 spiskowcach, widać, że ta liczba zacznie się z roku na rok powiększać – przypis Adam Socha). Wśród nich był m.in. hr. Heinrich von Lehndorff ze Sztynortu.
Wystawę przygotowało Centrum Kultury Prus Wschodnich w Ellingen. Organizatorami wernisażu są Katedra Literatury i Kultury Krajów Niemieckojęzycznych UWM oraz Biblioteka Uniwersytecka UWM. Partnerzy: Wydział Humanistyczny UWM w Olsztynie, Fundacja Borussia Olsztyn, Goethe-Institut, Konsulat Generalny Republiki Federalnej Niemiec w Gdańsku, Lehndorff-Gesellschaft Steinort e.V. Wsparcie finansowe: Goethe-Institut
(Opracowanie Adam Socha na podstawie artykułów z Dzieje.pl., z „Rzeczpospolitej” Maciej Olex-Szczytowski: Co Stauffenberg myślał o Polakach i Żydach, tygodnika DoRzeczy, Dziennika Bałtyckiego.)
Skomentuj
Komentuj jako gość