Ten tekst powstał na prośbę posłanki Iwony Arent. Przypomnę, że za rzekomy błąd w podanym na naszym portalu jej wyniku wyborczym Adam Socha został nazwany szmaciarzem i dziennikarzyną, a jego praca wypocinami. Jednak korespondencja wybranki narodu (o czym informuję po raz pierwszy), miała ciąg dalszy i nie były to bynajmniej przeprosiny. Zamiast tego Adam Socha otrzymał takiego oto sms-a: „Dziękuję za reklamę. Proszę o więcej”.
Posłanka Arent, przyparta do muru swoją pomyłką, najpierw stwierdziła, że Socha dane podmienił. Jednak po namyśle uznała, że ujawnienie jej chamstwa i głupoty może być uznane przez jej elektorat za pijarowski sukces i wysłała sms-a z prośbą o dalsze wsparcie. Co niniejszym czynię, uzależniając ciąg dalszy od pomysłowości samej Iwony Arent.
Normalni ludzie za chamstwo, na dodatek sprowokowane własną głupotą, zwyczajnie przepraszają. Za jedno i drugie. W świecie, którego produktem jest Iwona Arent, jest inaczej. Wrogów, a za takiego został uznany przez część lokalnych działaczy PiS Adam Socha, przepraszać nie wolno. Choćby nie wiem co. To podstawa partyjnej tresury.
Niedawno Jerzy Szmit na partyjnym portalu „Opinie” ogłosił, że Adam Socha ma żółte papiery i posługuje się nimi w sądach, aby uniknąć ewentualnej kary. Wysłane przez Sochę oświadczenie w tej sprawie wraz z żądaniem przeprosin opublikował, ale słowo „przepraszam” okazało się za trudne.
Jednak każda tresura ma tę ciemną stronę, że w dramatyczny sposób ogranicza wyobraźnię. Tym drastyczniej, im jej pierwotne zasoby są skromniejsze. Tak więc posłanka PiS przyswoiła sobie nauki Nicola Machiavellego, ale na swój, mocno pokraczny sposób, wyrażający się zasadą: mogą o mnie mówić byle co, byle tylko mówili. Jednak sławny Florentczyk, dając pierwszeństwo złu przed dobrem w grze o władzę, nie zalecał czynić tak z nienawiści, tylko zimnej kalkulacji.
Mieszanka nienawiści i zepsucia władzą to polityczny koktajl Mołotowa. Na szczęście jego zasięg u szeregowej posłanki PiS sięga na razie tylko poziomu groteski. Dziewięć lat temu, zaraz po objęciu przez nią mandatu, przy okazji jakiegoś ogniska w Kortowie, usłyszałem z jej ust pełne pokory zobowiązanie do nauki politycznego rzemiosła. Brzmiało to tyleż obiecująco co naiwnie, ponieważ natychmiast pieczę nad umysłem świeżo upieczonej posłanki przejęła partyjna pralnia. Dlatego daruję sobie jakiekolwiek osobiste rady, bo świat Iwony Arent od dawna porusza się po zupełnie innej orbicie.
Stosowniejsza będzie myśl George Washingtona, pierwszego prezydenta Stanów Zjednoczonych, który twardo deklarował: „Nie pozwolę nikomu poniżyć mnie tak bardzo, żebym musiał go znienawidzić”. Washington miał wiele okazji i powodów do rozwijania w sobie tego poniżającego uczucia, ale rozumiał jego opłakane skutki.
To, przed czym bronił się Washington, stało się masową praktyką, gdy na arenę dziejów weszły partie polityczne - faszystowskie, komunistyczne czy demokratyczne. Nienawiść stała się narzędziem władzy. Dlatego nie oczekuję od Iwony Arent podziękowań za ciąg dalszy reklamy jej osoby. Wystarczy mi nadzieja na chwilę zadumy nad myślą Washingtona. Pochodną tych samych wartości, do których w jakimś aksjologicznym szpagacie odwołuje się jej partia.
Bogdan Bachmura
Skomentuj
Komentuj jako gość