Przez media i sieć przetacza się burza na temat „dziennikarzy-symetrystów”, do których i ja siebie zaliczam. Temat wywołało zaproszenie na Campus Polska Przyszłości w Olsztynie, który rusza w piątek 25 sierpnia, kilku dziennikarzy z mediów opozycyjnych, których określa się właśnie jako „symetrystów”. Ta wiadomość podziałała jak czerwona płachta na byka na grupę najskrajnieszych hejterów na usługach opozycji, którzy nazwali się „Silni Razem”.
Za swojego lidera uznają Tomasza Lisa. Hejterzy zawyli w sieci z wściekłości, wycie natychmiast dotarło do Donalda Tuska i ten polecił organizatorowi Campusu zarazem szefowi kampanii wyborczej KO, posłowi Sławomirowi Nitrasowi wyrzucenie z panelu red. Grzegorza Sroczyńskiego. Na to mający prowadzić panel właśnie nt. Symetrystów Marcin Meller odmówił i zrezygnował z udziału w Campusie, a wraz z nim pozostali dziennikarze. Na znak solidarności to samo uczynił red. Maciej Orłoś i prof. Adam Leszczyński.
Stalin odkrył, że “W miarę postępów w budowie socjalizmu walka klasowa zaostrza się”. Toteż przed wyborami, które rozstrzygną ostatecznie i na wieki, czy zwycięży „absolutne dobro” czy „absolutne zło”, wybiła godzina ostatecznej rozprawy z „symetrystami”. Bowiem każda wątpliwość, co do głoszonych wyborczych haseł i programów, to sianie trucizny defetyzmu i działanie na rzecz śmiertelnego wroga.
Pierwszy to „niebezpieczne” zjawisko zauważył i opisał prezes Jarosław Kaczyński, mówiąc do działaczy PiS w Jachrance, w grudniu 2015 roku: "Być może najgroźniejsze jest dziś mówienie, że PiS i PO to takie same partie”. Co prawda prezes PiS nie użył tego sformułowania, ale oddał istotę zarzutów kierowanych przez polityków zarówno PO jak i PiS wobec garstki dziennikarzy.
Według polityków tych partii symetryzm polega na utożsamieniu postępowania rządu Platformy Obywatelskiej przed 2015 r. oraz rządu Prawa i Sprawiedliwości po zwycięskich wyborach prezydenckich i parlamentarnych. Krytycy tak rozumianego symetryzmu po stronie opozycyjnej twierdzili, że prowadzi on do niebezpiecznej relatywizacji łamania konstytucji przez rząd Beaty Szydło i Mateusza Morawieckiego. Krytycy po stronie prorządowej uważali z kolei, że symetryści udają, że nie dostrzegają, jak bardzo inny od poprzednich ekip jest zespół wprowadzający „dobrą zmianę”.
„Mimo iż tzw. symetryści nie stanowią żadnej zorganizowanej grupy, a raczej niewielką grupę publicystów, uważani są za bardzo wpływowych czy wręcz niebezpiecznych. - napisała 4 stycznia 2019 roku Karolina Wigura w Dziennik.pl (Brzydkie słowo na "s"?). - To przekonanie podzielają zarówno politycy PO, jak i PiS". Chyba już w tylko tym jednym są zgodni. PiS po objęciu władzy w 2015 roku dość szybko wyczyścił podporządkowane sobie media z "symetrystów".
Ostatnio w kwestii symetryzmu głos zabrał Donald Kaczyński (sorry, pomyłka freudowska) Tusk.
Lider KO zapytany przez uczestnika wiecu w Ostródzie: "Jak walczyć z hipokryzją? Mentzen cynicznie oszukuje. Korwin-Mikke przyznaje "piszemy program dla idiotów", odpowiedział zafrasowany: "Hipokryzja to dość ciężki grzech - przyznał Tusk - Zatruła debatę publiczną w Polsce". Po tych słowach Tusk odniósł hipokryzję do "dziennikarzy-symetrystów":
"Gdy PiS po raz pierwszy wygrał wybory narodziło się takie zjawisko w dziennikarstwie nazwane "symetryzmem" - powiedział Tusk. - Symetryści nawet mówią o sobie z dumą, że są neutralni, a ja uważam, że w tej postawie jest dużo hipokryzji. Niektórzy mówią "nie straszcie nas PiS-em. Anty-PiS nie wystarczy". Mam apel do symetrystów. Powiedźcie, "Nie straszcie Tuskiem. To nie wystarczy jako program". Może Was posłuchają?"
(Po pierwsze, hipokryzje symetrystom zarzuca wzór hipokryzji w Sevres, po drugie, chętnie bym to głosił, tylko jest mały problem. Otóż PiS ma program, może się on nam nie podobać, ale ma).
W grupie symetrystów politycy i stajnie hejterów na usługach obu partii umieszczają w jednej grupie osoby niemające ze sobą wiele wspólnego pod względem ideowym. Zalicza się tu np. lewicowego Grzegorza Sroczyńskiego (Gazeta.pl), centrowe środowisko „Kultury Liberalnej” (chociaż ta grupa w ostatnim roku doszlusowała do Wyborczej i TVN24, zwłaszcza po apelu do prezydenta USA pary K. Wigura i J.Kuisz na łamach NYT, żeby USA uzależniły sprzedaż broni Polsce od przywrócenia praworządności, więc jej redaktorzy są zapraszani do audycji TVN24 oraz na Campus), prawicowe środowiska Klubu Jagiellońskiego i „Nowej Konfederacji”, lewicowych sympatyków partii Razem i powstającej partii Roberta Biedronia czy publicystów takich jak Piotr Skwieciński („Sieci”), Piotr Zaremba („Plus Minus", DGP) czy Konrad Piasecki (TVN24). Przy tym jedynie nieliczni – jak Rafał Woś („Tygodnik Powszechny”) czy Robert Mazurek (RMF i Plus Minus - stracił audycję w PR 2, za postawienie w RMF FM niewłaściwych pytań posłowi PiS Robertowi Gontarzowi) – otwarcie określiły się jako symetryści.
Ja nie w pełni mieszczę się w przedstawionej definicji symetryzmu. Mój symetryzm polega na tym, że za dziennikarski obowiązek uważam kontrolę każdej władzy, która aktualnie rządzi państwem. Nie ważę na aptekarskiej wadze, która partia ma więcej osiągnięć w zawłaszczaniu państwa, niszczeniu instytucji państwa czy w grabieży środków publicznych. Po prostu badam i informuję o każdym przypadku łamania prawa, grabieży środków publicznych, korupcji czy nepotyzmu na podwórku olsztyńskim, o którym się dowiadują i jestem w stanie to udowodnić. Kompletnie nie ma dla mnie znaczenia to, że tych grzechów dopuszcza się polityk, z którym w PRL wspólnie walczyłem z komuną. Przeciwnie, uważam, że od takich polityków powinienem więcej wymagać.
Z powodu takiej postawy wielokrotnie traciłem pracę. Posłanka Iwona Arent chciała wyrzucić mnie z pracy w Radio Olsztyn, szef PiS na okręg olsztyński Jerzy Szmit poświęcił mi chyba ze 100 artykułów, w którym masakruje mój dorobek dziennikarski piłą mechaniczną. Za rządów PO nominaci tej partii i PSL w radio zakazali mi pisania do „Debaty”. Cofnęli zakaz po pół roku walki i demonstracjach ulicznych czytelników.
Jestem hejtowany ze wszystkich stron sceny politycznej. Jedni twierdzą, że jestem „Urbanem” i biorę kasę od esbeków, a drudzy, że jestem opłacany przez „pisiorów”. Ani jedni, ani drudzy nie są w stanie pojąć, że nikt mi nie płaci, nikt mi nie zleca tematów; piszę to co uważam za ważne z punktu widzenia polskiej racji stanu i dobra wspólnego.
Wracając do Campusu i wywalenia z niego dziennikarzy-symetrystów. Ku memu zaskoczeniu bardzo rzeczowo i wnikliwie potraktował sprawę twórca i redaktor naczelny portalu OKO.press Piotr Pacewicz. Przedstawiam obszerne fragmentu jego artykułu, gdyż jego ocena pokrywa się dokładnie z moją.
Adam Socha
Campus Polska, symetryści i mobilizacja w stylu huzia na Józia. Dramatyczna komedia omyłek
„Zapraszamy wszystkich, którym zależy na przyszłości Polski, bez względu na pochodzenie, poglądy czy doświadczenie!” – deklarują organizatorzy Campusu Polska Przyszłości (25-31 sierpnia w Olsztynie). (...)
Przedmiotem sporu jest „Panel symetrystów”, który prowadzić miał Marcin Meller z udziałem Dominiki Sitnickiej (z OKO.press) oraz dwóch publicystów TOK FM – Grzegorza Sroczyńskiego (od września będzie też w RMF FM) i Jana Wróbla. W środę 16 sierpnia Meller napisał na Twitterze (X), że organizatorzy zapytali, czy może poprowadzić panel bez Sroczyńskiego. Odmówił. "W związku z czym usłyszałem, że zaproszenie zostaje wycofane”. Podobno dzwonił Sławomir Nitras z PO.
Wywołało to burzę, kilka osób na znak protestu zrezygnowało z udziału w imprezie (w tym Adam Leszczyński z OKO.press), co jest zawsze decyzją typu coś za coś, bo stanowi rozczarowanie dla Bogu ducha winnych uczestników i uczestniczek
Komentatorzy się oburzają, a Jacek Żakowski w TOK FM zaapelował do Donalda Tuska (czemu nie do Trzaskowskiego?) o wycofanie tej decyzji i wszedł w personalia: „Po jaką cholerę, panie Donaldzie? Co ci ludzie zrobili? Pan wypruwa żyły, rozszerza koalicję, a koledzy tacy jak pan Nitras kopią doły”.
W tonie lekko histerycznym poszedł dalej: „Kurcze, jeśli teraz PO robi coś takiego, cenzuruje własną imprezę, podważa własne założenie autorskiego charakteru panelu prowadzonego przez Mellera, to co będzie robiła jak przejmie TVP?”.
Impreza, która miała być – nazwijmy to tak – partyjnym świętem demokracji, została zatruta.
Bezpośrednim powodem interwencji organizatorów był niedzielny (13 sierpnia) odcinek programu „Świat się chwieje” w TOK FM, w którym Sroczyński i jego goście (Meller i dziennikarka Estera Flieger) komentowali awanturę twitterową, jaką wywołała sama zapowiedź „Panelu symetrystów”.
Awantura polegała na tym, że po zapowiedzi tego wydarzenia na Campusie Polska Przyszłości, twitterowa grupa najbardziej radykalnych fanów KO, określanych zbiorowo jako Silni Razem (od hasztagu, który kiedyś spopularyzowali), podniosła alarm. Na ich w części bardzo chamskie komentarze zareagował Sławomir Nitras, zresztą dość aksamitnie, mianowicie przestał obserwować jednego z Najsilniejszych – internautę Adama Abramczyka: „Zdarza się Panu używać języka nienawiści. Nie podoba mi się to” – napisał Nitras. Po kilku dniach i kolejnej twitterowej burzy w politycznej bańce Nitras posypał głowę popiołem i pokajał się za swoje słowa: „Przepraszam panie Adamie. Przesadziłem. Jesteśmy przecież w jednej drużynie, także w sprawie symetryzmu”.
W „Świat się chwieje” w TOK FM Grzegorz Sroczyński tak skomentował powyższe wydarzenia: „Im [Platformie Obywatelskiej] się wydaje, że to środowisko [Silni Razem] coś im robi, a nic im nie robi poza kwasami wewnętrznymi i tropieniem symetrystów. (...) Hodujesz sobie takiego kundelka, bo to nie jest pies, który może kogoś ugryźć (...). On swoich kąsa”. Meller sięgnął po inną psią metaforę ratlerka, a także porównał Silnych Razem do Klubów „Gazety Polskiej”. Estera Flieger komentowała, że Nitras uległ grupie internetowych trolli, którzy posługują się językiem nienawiści, co jest „niebezpieczne na wielu poziomach”.
I oficjalnie właśnie za te kynologiczne porównania panel symetrystów został usunięty z programu Campusu.
Jeszcze zanim to się stało, Tomasz Markiewka zastanawiał się w OKO.press, czy „pogromcy symetrystów z Twittera staną się znaczącą siłą polityczną”. „Czy to kolejna niewiele znacząca burda w mediach społecznościowych? Czy też przykład tego, że stosunkowo niewielkie, ale zmobilizowane i radykalne grono internetowych fanów danej partii wywołuje strach wśród jej członków?” – pytał Markiewka.
Wygląda na to, że raczej to drugie.
Polska Przyszłości wikła się w sprzeczności
Organizatorzy Campusu Polska poczuli się w obowiązku wytłumaczyć z usunięcia panelu symetrystów, co było zadaniem nie do wykonania i takim się okazało. W piątek 18 sierpnia wydali oświadczenie, którego początek wygląda, jakby był uzasadnieniem odwrotnej decyzji:
„Campus Polska Przyszłości od pierwszej edycji łączy, nie dzieli. To przestrzeń do otwartej debaty i dialogu, którego w Polsce naprawdę brakuje" [podkreślenie OKO.press].
I dalej jeszcze mocniej: "Chcemy podkreślić, że celem Campusu jest zapewnienie wszystkim gościniom, gościom, uczestniczkom i uczestnikom poczucia szacunku, bezpieczeństwa i równego traktowania”.
Czyli panel będzie – myśli sobie naiwny czytelnik.
Ale nie będzie:
„Niestety, w ostatnich dniach otrzymaliśmy wiele sygnałów od uczestników i gości Campusu, którzy wyrażali swoje niezadowolenie oraz poczucie dyskomfortu związane z wypowiedziami publicznymi jednego z wcześniej zaproszonych przez nas panelistów. Uznaliśmy, iż w poczuciu odpowiedzialności nasza reakcja i próba rozmowy na temat składu konkretnego wydarzenia jest potrzebna”.
Nazwanie zbanowania Sroczyńskiego "próbą rozmowy na temat składu konkretnego wydarzenia” jest do bólu śmieszne, nawet jeśli decyzja jest zasmucająca.
Zamiast już skończyć te męki, Fundacja Campus Polska brnie dalej:
„Naszym priorytetem zawsze było utrzymanie wysokich standardów debaty oraz stworzenie przestrzeni dialogu, która sprzyja wymianie poglądów, co niekiedy wymaga podejmowania trudnych decyzji”.
To dlaczego nie podjęliście takiej trudnej decyzji? – myśli naiwny czytelnik. Zwłaszcza że organizatorzy Campusu jeszcze raz podkreślają:
„Dołożyliśmy wszelkich starań, aby debata w duchu zrozumienia wątpliwości, przyczyn symetryzmu, ale i z poszanowaniem odmiennych poglądów, odbyła się na Campusie".
Organizatorzy Campusu zapewnili też, że są „otwarci na różnorodność poglądów, jednak nie mogą tolerować agresji czy ataków personalnych”.
Puentę naprawdę mogliby sobie darować: „Rozumiemy, że zapewnienie neutralnego miejsca do rozmów nie jest łatwym zadaniem, zwłaszcza w obecnych czasach. Dziękujemy za wasze „zrozumienie i wsparcie w procesie budowania konstruktywnej przestrzeni dialogu”.
Oświadczenie robi wrażenie jakby przyzwoici i zdrowo myślący ludzie próbowali wytłumaczyć się z decyzji, z którą się nie zgadzają. Tego się nie da zrobić i tym razem też się nie udało.
Ten smutny dokument nie tylko rzuca cień na świetną imprezę, ale paradoksalnie nadaje też nadmierną rangę problemowi, jaki ma PO z własnymi radykałami, a ze Sroczyńskiego robi bohatera wolności słowa. Co więcej, jego podszyta niechęcią podejrzliwość wobec PO, do której jako publicysta ma święte prawo, znajduje potwierdzenie w czystej postaci.
Nikt tyle nie zrobił dla promocji „symetryzmu”, co organizatorzy Campusu Polska Przyszłości.
Tylko czym właściwie jest symetryzm, o którym cały czas dyskutujemy?
Symetryzm wg Wikipedii, czyli pogląd po prostu błędny
Według Wikipedii symetryzm to „postawa ideologiczna zakładająca, że każdemu negatywnemu zjawisku zawinionemu przez dany obóz polityczny należy spróbować przeciwstawić analogiczne negatywne zjawisko zawinione przez obóz jego przeciwników (w Polsce z reguły w zestawieniu PO-PiS). Symetryści jednocześnie nie opowiadają się po żadnej ze stron sporu”.
Nie wiem, czy ktokolwiek z czwórki symetrystów, którzy mieli rozmawiać w Olsztynie, podpisałby się pod taką deklaracją. Z pewnością rozmowy o kundelkach i ratlerkach nie dotyczyły KO czy PO jako całości ani nie odnosiły się do ich wyborczyń i wyborców. Tłumaczenia Sroczyńskiego wskazują – i taka też była wymowa całej audycji – że chodziło im tylko o konkretną grupę radykałów, której działanie wg tych publicystów jest szkodliwe dla PO i całej opozycji.
Inna kwestia to pytanie, czy symetryzm w rozumieniu definicji z Wikipedii w ogóle w Polsce istnieje jako znaczący głos w debacie publicznej.
Z perspektywy OKO.press i siedmiu lat naszej pracy jest oczywiste, że rządy PiS nie są po prostu kolejną po III RP odsłoną polityczną. (…).
To oczywiście nie znaczy, że w OKO.press widzimy świat jako czarno-biały, czy dajemy sobie wmówić, że białe poprzednich rządów jest śnieżnobiałe, a czerń rządów obecnych jest jak sadza ze starego pieca i nie ma tonów jaśniejszych. Inaczej pierwsi nie straciliby władzy, a drudzy tak skutecznie by jej nie bronili.
Rzecz jednak w tym, że taka polemika z symetryzmem jest nieco bezprzedmiotowa, bo takich symetrystów nie widać na horyzoncie. Żyją jako fantazja w internetowych wpisach Silnych Razem. Jak widać jednak, pod wpływem napięcia przedwyborczego fantom symetrystów zaczyna żyć także w umysłach i tekstach opozycyjnego głównego nurtu.
Rozszerzające rozumienia „symetryzmu” i jego pułapki
Im bliżej wyborów, tym napięcie rośnie.
Lęk i zapał bitewny prowadzą jednak do uproszczeń. Pojawia się rozszerzająca definicja, zgodnie z którą symetryzmem jest:
jakakolwiek pozytywna opinia o polityce PiS;
jakakolwiek krytyka partii opozycji demokratycznej;
jakakolwiek krytyka rządów III RP i jej polityków;
jakakolwiek krytyka Platformy Obywatelskiej i Donalda Tuska;
popieranie innej niż PO (KO) partii, a zwłaszcza Polski 2050 (Trzeciej Drogi).
Kiedy spojrzeć racjonalnie na powyższą listę – jak widać różnych postaw – jest oczywiste, że opiera się na pomyleniu pojęć. Pewną rolę może to odegrać błąd logiczny zwany argumentum ad consequentiam, przy czym te konsekwencje są wyolbrzymiane. Takie rozumowanie można opisać następującymi tezami:
Może to i prawda, że rządy Tuska i Kopacz popełniały błędy, ale przypominanie ich teraz osłabia mobilizację wyborczą opozycji.
Może rzeczywiście Tusk składa obietnice bez pokrycia, ale zwracanie na to uwagi sprawi, że ludzie nie zagłosują na KO i demokracja przegra wybory.
Może faktycznie bez dobrego wyniku Trzeciej Drogi opozycja nie przejmie władzy, ale na tego Hołownię nie można głosować, bo szkodził Platformie...
Inny błąd, który zatruwa nam zaalarmowane wyborczo umysły to bifurkacja, czyli sofizmat czerni i bieli, teza, że nie ma tu żadnych stanowisk pośrednich.
O paradoksie, stanowi ona z gruntu prawdziwy opis obecnej sytuacji, bo wybór jest czarno-biały: albo PiS, albo nie-PiS, czy – jak o futbolu mówił legendarny trener Kazimierz Górski – „piłka jest jedna, bramki są dwie”. I dodatek z popularnej wtedy piosenki „albo będzie dobrze, albo będzie źle”.
Ale to nie oznacza, że naszej drużyny nie należy krytykować (jeśli chcemy, by zagrała lepiej) i nie wolno dostrzegać silnych stron przeciwnika (wręcz przeciwnie). Co także nie znaczy, że w obecnym złu, które trzeba za wszelką cenę zakończyć, nie ma niczego dobrego, a poprzednio było po prostu dobrze (nie było). A także, że ci, którzy walczą z obecnym złem, nie robią złych rzeczy.
Robią, a jedną z tych rzeczy – złych i w dodatku z gruntu niemądrych (żeby nie powiedzieć głupich) – jest bifurkatyczna reakcja na panel symetrystów.
Lis jako frontmen Silnych Razem
Jeszcze kilka słów o Silnych Razem, na przykładzie Tomasza Lisa, nazywanego przez Silnych kolegów i Silne koleżanki „naszym frontmanem” – na wojnie z PiS-em i z „symetryzmem”.
W triumfalnym (bo po decyzji Campusu) komentarzu 19 sierpnia „Symetrystów bój ostatni” Lis wymienia sytuacje, w których „symetryści” nie protestowali, np. gdy PiS dokonywał zamachu na media publiczne, czy zamachu na prasę regionalna, albo dwukrotnie próbował zniszczyć TVN24". Jeśli Lis zalicza również nas do tego grona (a zdaje się po jego komentarzach, że tak), to po prostu kłamie – OKO.press było inicjatorem dziennikarskiej akcji w obronie TVN, byliśmy na pierwszej linii protestów i akcji obywatelskich, nie wspominając już o setkach naszych tekstów opisujących zawłaszczanie mediów przez obecną władzę, czy śledztwach ujawniających systemową patologię i próby wpływu władzy na media od niej niezależne.
Oddajmy jeszcze raz głos Lisowi:
„Teraz symetryści dostali kociokwiku, ponieważ organizatorzy Campusu nie chcą, żeby na Campusie, a więc poniekąd w ich domu, wystąpił człowiek, który hejtuje obywateli i ich wyborców. Furia, wrzask, oburzenie. I tym razem symetryści i mediaroby wykazują niezwykłą pasję. Tak jak nie protestują przeciwko PiS-owi, który niszczy demokrację, tak protestują przeciwko tym, którzy bronią demokracji. Wszystko poniekąd jest jasne. Obywatele tracą szacunek i zaufanie do mediów. Media nawet nie kryją, że traktują obywateli protekcjonalnie i z pogardą. Obywatele już czują, że muszą walczyć i z paskudną władzą, i z częścią oportunistycznych, tchórzliwych mediów. [Powstaje] perwersyjny sojusz między symetrystami i reżimowymi mediami. Nic nowego. Symetryści PiS-owi i PiS-owskim mediom pomagają od lat. Ten sojusz jest naturalny. Kości zostały rzucone, maski spadły, wiemy już, kto jest kim. Nie wiemy do końca za ile, ale i tego się wkrótce dowiemy”.
Można byłoby wzruszyć ramionami na te wykwity wyobraźni, tłumacząc je osobistymi frustracjami człowieka, który zmarnował sobie dziennikarską karierę. Rzecz w tym, że organizatorzy mainstreamowego wydarzenia wystąpili niejako po stronie grupy Tomasza Lisa.
A Lis jest dziś internetowym trollem, który nakłada togę Katona.
Lis udostępnia też taki wpis Zbigniewa Hołdysa: „Strategia symetrystów: przyjąć zaproszenie od Nitrasa, sponiewierać w audycji Tuska, PO i jej sympatyków, wyzywając ich od trolli i kundelków, a kiedy Nitras wycofa zaproszenie, rozjechać go i próbować skompromitować Campus. Symetryści to współczesna wersja szmalcowników”.
(...) w debacie publicznej jest sporo osób, które nie popierają, a nawet nie sympatyzują z PO (KO), ale także nie znoszą PiS. Z pewnością też są tacy, to nie żart, dla których Tusk jest wart tyle, co Kaczyński, ale nie chcą głosować na PiS. Trudno więc ich nazwać symetrystami. Za to istnieje symetryzm a rebours, który polega na uznaniu ich wszystkich za identycznych ze zwolennikami PiS, co w wersji trollerskiej oznacza, że „biorą od PiS pieniądze”, są „szmalcownikami” albo „prostytutkami”.
W ten sposób „symetryzm” staje się batem do poganiania wyborców, a zwłaszcza innych partii demokratycznych, wymykających się z silnie spersonalizowanej polaryzacji PiS-PO. Do tego walka z „symetryzmem” do ostatniego tweeta może sprawić, że niektórzy wyborcy i wyborczynie opozycji poczują się zdegustowani i obrażeni, a przede wszystkim zdezorientowani.
Bo o co w tym wszystkim chodzi? Czy o to, by głosować na KO, czy o to, by wygrać z PiS? Jaka jest perspektywa wspólnych rządów?
Także dla części inteligenckiego elektoratu KO mobilizacja w stylu huzia na PiS-owskiego Józia, ale bez Grzegorza, Marcina, obu Dominik (bo Wielowieyska z „Wyborczej” też jest atakowana przez Silnych Razem), Agaty, czy Janka może paradoksalnie podziałać demobilizująco – nie tylko, jeśli chodzi o przyjazd na Campus, ale też o udział w wyborach”.
Skomentuj
Komentuj jako gość