Marek Żejmo, jako dowód na to, że nie był agentem SB, opisał sądowi swoją międzynarodową działalność gospodarczą od 1986 r., jako współwłaściciel i dyrektor Przedsiębiorstw Polonijno-Zagranicznych. Twierdził, że przez rok mieszkał w hotelu sejmowym i miał bardzo bliskie kontakty z wieloma posłami, ministrami, wicepremierami a nawet premierem PRL, że zdobył kontrakt na zaopatrzenie w żywność marynarki wojennej Związku Radzieckiego i Finlandii. Dysponował więc wartościowymi dla kontrwywiadu informacjami. „Dlaczego więc nie ma o tym słowa w meldunkach TW „Pawła/Maćka” - pyta sąd i odpowiada: „To dowodzi, że nigdy nie byłem świadomym agentem”.
Komuniści zezwalają na tworzenie „firm polonijnych”
Władze PRL, w końcówce dekady
Edwarda Gierka, w obliczu
narastającego kryzysu gospodarczego
i coraz większych niedoborów w
handlu, wydały rozporządzenie w 1976 r.
zezwalające na powoływanie tzw. „firm polonijnych”
czyli Przedsiębiorstw Polonijno-
-Zagranicznych (PPZ) z udziałem kapitału
zagranicznego, pochodzenia polonijnego.
Władze liczyły, że spółki spowodują napływ
do kraju walut wymienialnych, technologii
oraz złagodzą braki w zaopatrzeniu rynku w
dobra konsumpcyjne. Zgody na działalność
wydawały centrale handlu zagranicznego.
Ich właścicielem nie mógł być obywatel PRL,
ale obywatele PRL mogli być pracownikami
tych przedsiębiorstw. Od 1979 r., właściciel,
Polak mieszkający za granicą, mógł powołać
w kraju pełnomocnika z pełnią praw (często
był to figurant), a w 1986 r. weszła w życie
ustawa o spółkach mieszanych (joint venture)
z udziałem państwa i prywatnych właścicieli).
Firmy polonijne uzyskały istotne przywileje,
m. in. trzyletnie zwolnienie z podatku
dochodowego, swobodę kształtowania cen.
Marek Żejmo wyemigrował do RFN w
czerwcu 1980 r. i uzyskał tam prawo pobytu,
dzięki fikcyjnemu małżeństwu z obywatelką
RFN, mógł więc powołać firmę polonijną.
Pierwszą próbę podjął już w 1982 r. Złożył
dokumenty o rejestrację firmy polonijnej
MARCOPOL - szycie kożuchów, płaszczy
skórzanych i torebek. Wydział II SB (kontrwywiad)
pozytywnie ocenił wniosek. Pełnomocnikiem
firmy Żejmo miał zostać inżynier
ichtiolog z Olsztyna Jacek C.
SB odnotowała w tym czasie na terenie
woj. olsztyńskiego 4 firmy polonijne, których
właścicielami byli obywatele RFN, a
ich pełnomocnikami obywatele PRL. „W firmach
tych rozbudowaliśmy agenturę i kontakty
operacyjne” – czytamy w raporcie SB.
Jednak do uruchomienia MARCOPOLU nie
dochodzi. Jak wynika z notatek agentów SB,
Żejmo nie udało się pożyczyć pieniędzy nrozruch. Ponownie spróbuje w 1986 r. Tym
razem z powodzeniem, dzięki znalezieniu
wspólników.
Napisał sądowi, że w okresie od 17 maja
1986 r. do 13 kwietnia 1987 r. przebywał w
Krakowie na budowie hotelu Forum jako
pełnomocnik firmy Hodak Bau GmbH i
prowadził prace przy elewacjach i wykończeniowe
w kilkuset pokojach. Mieszkał w
apartamencie prezydenckim.
Od 1 czerwca 1987 r. wspólnie z dwoma
Niemcami z Berlina Zachodniego Peterem
Kuhlem i Hartmutem Heuzelerem założył
firmę Behama GmbH, która w Olsztynie,
we współpracy z PSS Społem, korzystając z
ich sieci sklepów, sprowadzała do Olsztyna
sprzęt elektroniczny firmy Gold Star. „Od
przedstawiciela tej firmy na obszar Europy
otrzymałem prawo wyłączności sprzedaży
sprzętu Gold Star na teren Polski - czytamy
w wyjaśnieniach Żejmo dla sądu. - Sprowadzaliśmy
także dobrej klasy odzież, dywany
i sprzęt AGD. Działalność ta była podobna
asortymentowo do Baltony czy Pewexu,
tylko bez alkoholu, tytoniu, kawy i kosmetyków.
Mieliśmy w Olsztynie 3 sklepy, a na
ich otwarciu był m.in. był ówczesny prezydent
Olsztyna Marek Różycki. Nasze towary
były także dostarczane do sieci sklepów
PSS Społem w Warszawie, Łodzi i Poznaniu.
W firmie Behama byłem dyrektorem i ja załatwiałem
wszystkie kontrakty w Polsce i na
terenie Europy”.
Następnie od 1 czerwca 1989 r. był
współwłaścicielem i dyrektorem firmy Wickersheim
GmbH, która zajmowała się importem
do Polski maszyn, urządzeń i linii
technologicznych dla przemysłu chłodniczego
oraz eksportem z Polski mrożonych
owoców i warzyw.
Dla zakładających PPZ cenni byli emigranci
z Polski, posiadacze paszportów konsularnych
książeczkowych wystawianych
przez placówki zagraniczne MSZ „obywatelom
polskim stale zamieszkałym zagranicą
– posiadającym tam prawo stałego pobytu i
źródło utrzymania”. Paszporty te miały długi
(do 10 lat) termin ważności, uprawniały do
podróży do wszystkich krajów oraz do wielokrotnego
przyjazdu i ponownego wyjazdu
z Polski. Posiadaczem takiego paszportu był
też Marek Żejmo.
W dokumentach sprawy obiektowej
„Konsularnicy” prowadzonej przez II Wydziału
SB w Olsztynie czytamy, że z woj. olsztyńskiego
w 1982 r. wyemigrowało 2.789
osób, a do 10 listopada 1983 r. – 4.902 osoby.
W 1984 r. odnotowano 286 przyjazdów
osób, które były internowane, po wyjściu
przyjęły paszport i na Zachodzie uzyskały
azyl polityczny. Ich wizyty – czytamy w raporcie
– miały charakter handlowy, upłynniali
towar przywieziony z zagranicy. Nowym
artykułem przetargowym stała się tez
sprzedaż zaproszeń, które konsularnicy z
Berlina Zach. wystawiają nawet przygodnie
spotkanym osobom za 500 marek.
(Żejmo zarzeka się, że wystawiał poznanym aktorom
w SPATiFie Jonaszowi Kofcie, Ryszardowi
Pietruskiemu i Tadeuszowi Plucińskiemu
zaproszenia za darmo), a „zresztą wystawianie
zaproszeń nie było przestępstwem”
- dodał. Na paszportach konsularnych przebywały
na Zachodzie w 1982 r 262 osoby, w
tym jako kandydat na TW, „na uwagę zasługuje
Marek Żejmo” - czytamy w raporcie SB.
Władze komunistyczne od samego początku
dokładnie infiltrowały działalność
PPZ poprzez rozbudowywaną agenturę cywilną.
„Na ogólną liczbę 670 PPZ–tów działających
w Polsce pion II dysponuje kilkuset
tajnymi współpracownikami i kilkudziesięcioma
kandydatami na tajnych współpracowników.
Spośród tej liczby kilkadziesiąt
jednostek posiada predyspozycje do wykonywania
zadań ofensywnych, pozostała część
jest agenturą sygnalizacyjną. Inne jednostki
resortu pracujące po problematyce firm polonijnych
posiadają około 100 osobowych
źródeł informacji” - czytamy w pracy naukowej
Mirosława Sikory pt. Koncesjonowany
kapitalizm. Służba Bezpieczeństwa MSW a
„spółki polonijne” w PRL (1976–1989). MSW
pozyskało do współpracy wielu pełnomocników
właścicieli firm polonijnych i dyrektorów.
Traktowało też firmy polonijne jako
przykrywkę do działań wywiadowczych na
Zachodzie, plasując w nich oficerów kadrowych
na niejawnych etatach i tworząc ich
przedstawicielstwa zagranicą.
Uwłaszczanie nomenklatury zaczęło się od firm polonijnych
„PPZ zapoczątkowały zjawisko uwłaszczenia
nomenklatury partyjnej i było początkiem
fortun późniejszych magnatów
finansowych III RP - czytamy w cytowanej
pracy Mirosława Sikory. - Po wprowadzeniu
ustawy o Joint Venture w 1986 roku powszechne
stało się zjawisko korumpowania
i wręcz podkupywania działaczy partyjnych
i państwowych na wysokie stanowiska w
tych firmach, w celu pozyskiwania dostępu
do deficytowych materiałów i surowców
oraz bieżącej informacji o możliwości finansowania,
zawierania intratnych umów
handlowych przez PPZ i ochrony przed fiskusem
i prokuraturą”.
W piśmie naczelnika Wydziału XIII
Departamentu II MSW z maja 1988 r. czytamy:
„W toku kontrwywiadowczej ochrony
przedsiębiorstw polonijno–zagranicznych
uzyskujemy szereg sygnałów wskazujących
na zatrudnianie w tych przedsiębiorstwach
byłych funkcjonariuszy resortu Spraw Wewnętrznych,
żołnierzy WP, organów administracji
państwowej i aparatu partyjnego, a
także członków ich rodzin [...] Na przykład w
PPZ „Amepol” zatrudnieni są emerytowany
pułkownik Departamentu I MSW i były kapitan
kontrwywiadu Marynarki Wojennej”.
W Raporcie MSW z 25 września
1982 r., czytamy, że w PPZ ulokowali się:
były wiceminister przemysłu chemicznego
W., następnie jeden z dyrektorów firmy
„Prodex”, zajmującej się między innymi
przetwórstwem tworzyw sztucznych, były
dyrektor generalny w Komisji Planowania
przy Radzie Ministrów K. — następnie
pełnomocnik firmy „Jaromar”; były starszy
specjalista w Komisji Planowania przy Radzie
Ministrów R., następnie dyrektor firmy
„Poltrade”; były dyrektor przedsiębiorstwa
państwowego „Mostostal” T. — następnie
zatrudniony w firmie „Amepol” z branży
budowlanej; były minister energetyki i energii
atomowej B. — następnie członek Grupy
Ekspertów przy Polsko–Polonijnej Izbie
Przemysłowo–Handlowej „Interpolcom”. W
firmie „Impol” zatrudnieni byli: syn członka
Rady Państwa, a także córka wicedyrektora
Zespołu Handlu Zagranicznego w Komisji
Planowania przy Radzie Ministrów; w firmie
„Jurimex” zatrudniony był na stanowisku
dyrektora filii (prowadzącej usługi budowlane)
syn jednego z ministrów; w firmie PPZ
„Textil–Tricot” pełnomocnikiem właściciela
była bratowa jednego z wiceministrów.
W innym raporcie MSW odnotowano wśród
zatrudnionych: „15–tu byłych dyrektorów
dużych przedsiębiorstw państwowych, 6 sekretarzy
instancji wojewódzkich, 1–go wojewodę,
1–go prokuratora nie mówiąc już o
byłych jak i o członkach rodzin aktualnych
funkcjonariuszy resortu spraw wewnętrznych”.
Toteż powoływanie się przez Marka
Żejmo, w odpowiedzi na wniosek lustracyjny
prokuratury IPN na mieszkanie przez
rok w hotelu sejmowym i znajomości wśród
wiceministrów, ministrów, a nawet na znajomość
z premierem PRL, jako wspólnika firm
PPZ wcale nie musi być przechwałką.
Firmy polonijne nie przyniosły spodziewanych korzyści dla gospodarki PRL - stwierdził w swojej pracy Mirosław Sikorski
W 1988 r. istniało w sumie ponad 700 przedsiębiorstw
zatrudniających 80 tys. ludzi. Ich
produkcja na początku lat 80. w sferze niepaństwowej
stanowiła zaledwie ok. 1 proc.,
by pod koniec dekady urosnąć do 10-12 proc.
Produkowały głównie kosmetyki, odzież,
żywność i urządzenia kontrolno-pomiarowe.
Wbrew oczekiwaniom władz PRL spółki polonijne
nastawiły się na maksymalizację zysków
przy jak najniższych kosztach własnych,
drenowały rynek wewnętrzny i tak ubogi w
surowce i materiały, zamawiały produkcję w
przedsiębiorstwach państwowych i jedynie
naklejały na nich własne etykiety, skupowały
dewizy na „czarnym rynku” i nielegalnie wywoziły
za granicę. Stałą praktyką były nadużycia
podatkowe i fałszowanie dokumentacji,
korumpowanie urzędników państwowych i
wywieranie nacisków na władze administracyjne
w celu monopolizacji rynku.
Agentura SB, którą spółki były naszpikowane,
zamiast przeciwdziałać przestępstwom
gospodarczym „okazała się
organizatorem przestępczej działalności” –
konstatował zaskoczony i wzburzony (chyba
na pokaz) min. Czesław Kiszczak na posiedzeniu
Biura Politycznego KC PZPR.
„Zaopatrywałem w żywność flotę wojenną Armii Radzieckiej”
Marek Żejmo na szerokie wody handlu
międzynarodowego wypłynął jako współwłaściciel
i dyrektor firmy Wickersheim
GmbH, która zajmowała się importem do
Polski maszyn, urządzeń i linii technologicznych
dla przemysłu chłodniczego poprzez
Centralę Handlu Zagranicznego. „Wtedy
ściśle współpracowałem z największymi
centralami handlu zagranicznego w Polsce”
- czytamy w piśmie Żejmo do sądu. W PRL
nie można było zawierać kontraktów bezpośrednio
z dyrektorami przedsiębiorstw państwowych,
a wyłącznie za pośrednictwem
central.
Żejmo pisze, że woził dyrektorów
chłodni do polskich konsulatów w krajach
zachodnich a oni byli zobowiązani składać
przed attache handlowym raporty dotyczące
szczegółów ich bytności w danym kraju.
Centrale były obsadzane przez kadrowych
oficerów służb specjalnych.
Dostarczając urządzenia do chłodni, nawiązał
kontakty i uruchomił eksport z Polski
mrożonych owoców i warzyw. W wyjaśnieniu
dla sądu twierdzi, że dostarczał mrożonki
zarówno dla floty wojennej Związku
Radzieckiego, jak i dla armii fińskiej.
Napisał w wyjaśnieniach dla sądu „takie kontrakty
mogłem zawierać dzięki biegłej znajomości
języków niemieckiego i rosyjskiego, przez co
mogłem zawierać bezpośrednie znajomości
i kontrakty bez pośrednictwa tłumaczy, co
zawsze ułatwia negocjacje i proces dochodzenia
do podpisania kontraktów. Kontrakty
z moją firmą zawierała moskiewska centrala
handlu zagranicznego”.
Twierdzi też, że był często zapraszany
zarówno do Moskwy i Kaliningradu.
W Moskwie na jednym ze spotkań, od wiceministra
dowiedział się nieoficjalnie, że mrożonki
oficjalnie trafiają do załóg radzieckiej
floty rybackiej, a w rzeczywistości dla marynarki
wojennej, do bazy w Murmańsku i
Władywostoku. Zapraszano go też często do
Kaliningradu, który był wówczas miastem
zamkniętym dla turystów jako miasto garnizon
wojskowy, gdzie wszystko było tajne.
„Oficjalnie dla mnie zamawiano na konkretną
datę i godzinę otwarcie przejścia w Bezledach,
które wówczas służyło wyłącznie jako
przejście służbowe dla gości ze specjalnymi
zaproszeniami - napisał Żejmo w wyjaśnieniu
dla sądu. - W Kaliningradzie bywałem
wielokrotnie a podczas rozmów o dostawach
mrożonek zawsze obecny był generał
albo wiceadmirał i kilka osób po cywilnemu,
które z pewnością były z KGB i nadzorowali
tego rodzaju kontrakty”.
Te kontakty zaowocowały mu także
później. Jak podaje na obwolucie książki
Ludzie podziemia Solidarności od 2017 r. jest
profesorem wizytującym w Państwowym
Uniwersytecie Technicznym w Kaliningradzie,
a także w najbardziej renomowanym
w Rosji w Sankt Petersburskim Federalnym
Państwowym Uniwersytecie (filia w Kaliningradzie).
W rozmowie ze mną twierdził, że
po napaści Rosji na Ukrainę zawiesił pracę
wykładowcy w Kaliningradzie.
W tamtym czasie miał też zdobyć kontrakt na zaopatrywanie w żywność armii fińskiej.
Zacząć miało się od tego, że w latach
1985-1990 kupował w Finlandii jagody i
borówki i tak poznał właściciela chłodni w
Helsinkach. Podpisał z nim umowę, Fin kupował
od niego mrożonki z polskich chłodni
dla armii fińskiej. „Zaopatrywałem też armię
fińską w gulasz angielski z Morlin”.
W piśmie do sądu podaje, że w latach od
1989 do 1996 pracował w dwóch firmach:
niemieckiej Wickersheim GmbH (1.06.1989
do 30.05.1991) i szwajcarskiej Bema Foods
AG (1.10 1990 do 31 września 1996 r.).
„Po rozstaniu się z małżeństwem Wickersheimami
pracowałem wyłącznie z B. Molem,
jako jego wspólnik a nasza firma Bema
Foods osiągała obroty około 50 mln marek
rocznie. Obydwie firmy miały siedzibę przy
placu Bema w Olsztynie i działały na podstawie
zezwolenia Ministerstwa Współpracy
Gospodarczej z Zagranicą”.
Ze szwajcarską firmą rozstał się we wrześniu 1996 r., kiedy
rozpoczął procedury związane z uzyskaniem
pozwolenia na budowę czterogwiazdkowego
hotelu „Żejmo” w Olsztynie.
Ulitował się i zatrudnił byłych esbeków
Jako biznesmen, który osiągnął sukces,
nie zapomniał o starych znajomych z SB, którym
tak dobrze jak jemu się nie wiodło. Po
1990 r. jego oficer prowadzący kpt. Mieczysław
Szczepanik, już jako emeryt, handlował
na straganie w Olsztynie i wówczas spotkał
go Marek Żejmo. Powiedział, że poszukuje
solidnego i uczciwego człowieka do prowadzenia
magazynu. „Pracowałem tam łącznie
trzy-cztery lata - zeznał Szczepanik prokuratorowi
IPN. - W tym czasie Żejmo był już poważnym
biznesmenem i nie wypadało wracać
w rozmowach do współpracy w okresie
PRL”. Kiedyś inny pracownik spółki Żejmo
przypadkowo w szufladzie biurka Szczepanika
odkrył dyktafon i notes. Okazało się, że
nagrywał rozmowy z Żejmo. Szczepanik tłumaczył
się, że to „odruch zawodowy”
Biznesmen Żejmo podobnie ulitował
się nad naczelnikiem II Wydziału SB w Olsztynie
ppłk Jerzym Szeniawskim. Podczas
rozprawy lustracyjnej tak o tym zatrudnieniu
opowiedział: „Nie pamiętam dokładnie,
w którym roku Szczepanik mnie z nim
(Szeniawskim - przypis A. Socha) zapoznał,
chyba w 1984. Od tego czasu spotykaliśmy
się na gruncie towarzyskim wielokrotnie. Nie
były to częste spotkania, to nie mniej odbywały
się „w serdecznej i pełnej zrozumienia
atmosferze”, do tego stopnia, że bywaliśmy
u siebie w domach z żonami. Nawet byliśmy
na wspólnym wyjeździe do Kaliningradu i
Świetłogorska, w czasach, gdy było to miasto
garnizonem wojskowym i turystów tam nie
wpuszczano. Mnie taka zażyłość była na rękę
ponieważ „odczepiła” się ode mnie bezpieka.
Nigdy nie byłem świadomym współpracownikiem
SB.
Zresztą zażyłe stosunki z nim
i jego rodziną wykluczały taką możliwość,
ponieważ nie wolno mu było utrzymywać
prywatnych kontaktów ze zwerbowanymi
przez podległe mu służby tajnymi współpracownikami.
Natomiast jeśli chodzi o jego
zatrudnienie, to rzeczywiście po kilku latach
spotkaliśmy się przypadkowo (lub nie?)
i zaczął narzekać, że nie ma zatrudnienia i
wspomniał, że tyle lat „nadstawiał za mnie
karku”, chronił przed agresją służb specjalnych,
pomagał w sprawach wyjazdów itd,
itp.
Do mojej działalności w handlu międzynarodowym
nie był mi potrzebny człowiek
bez znajomości branży chłodniczej i języków
obcych. Jednak tak mnie przekonywał, że w
końcu go zatrudniłem. Był to, jak się później
okazało, duży błąd. Zaczął się „szarogęsić”,
w spokojnym dotychczas biurze wprowadził
okropną atmosferę do tego stopnia, że zaczął
na mnie donosić do moich wspólników w
Hamburgu, co robię, kiedy wychodzę, z kim
rozmawiam itd, aż doprowadził do rozłamu
firmy. Część pracowników została przy
mnie i pracowaliśmy dalej, robiąc obroty ok.
50 mln marek rocznie. Natomiast Szeniawski
wraz z moimi byłymi wspólnikami przenieśli
się do biurowca położonego obok i po kilku
miesiącach przejadania majątku pochodzącego
z podziału wspólnej firmy, ich spółka
upadła i nigdy więcej już się nie spotkaliśmy,
ponieważ ppłk Szeniawski wyjechał do Niemiec,
gdzie na taśmie fabryki konserw filetował
ryby. Co robi obecnie nie wiem. Taka
była historia naszej niechlubnej znajomości”.
Adam Socha
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Przedruk z kwietniowego numeru miesięcznika "Debata". W numerze majowym, w cz. 5. opisuję błyskotliwa karierę naukową dr. Marka Żejmo.
Skomentuj
Komentuj jako gość